Przyjrzałeś się swojej ranie i poruszając się, mogłeś poczuć jak wygląda twój stan. Faktycznie, strzelać z użyciem kolby nie powinieneś, chociaż już pistolet nie powinien sprawić uszczerbku na twoim zdrowiu - jedynie ból. Parę strzałów z biodra też w zasadzie mógłbyś oddać... Miałeś szczęście w nieszczęściu. Szrapnele, w jakie zamienił się pancerz nie dotarły poza szkielet klatki piersiowej, lądując boleśnie, ale bezpiecznie w mięśniach i skórze. Żebro złamane podczas uderzenia było niżej na klatce, nieco poniżej sutka - tam twój pancerz nie był tak sztywny. Jedna porcja mediżelu wystarczyłaby, żeby cię doprowadzić do stanu używalności.
Francis poszedł kilka kroków przed tobą, mając się na baczności.
- Jack, kurwa, Jack, słyszysz mnie kurwa!? - usłyszałeś przerywany piskami, trzaskami i elektronicznym hałasem głos Nirvaga. On rzadko przeklinał. Coś było bardzo nie tak.
Staję w miejscu, i pokazuję Francisowi, żeby zrobił to samo.
- Już, kurwa. Pierwszy raz się kurwa cieszę, że słyszę twój głos. Opuszczę opis walki, bo znowu wyjdzie, że Francis mi ratuje dupę, ale przydałby się mi medpak. Chyba że coś jest nie tak, a chyba tak, kurwa, jest.
[Btw. chyba chodziło ci o medi-żel, a nie omni-żel Nie jestem cyborgiem ]
- Stary, kurwa, to jest jakaś masakra! Odpaliłem wszystko jak zawsze i podłączyłem się sondą EW do Eiryaku, a wtedy cała elektronika dostała pierdolca! Wszystko zwariowało, każdy kawałek procesora zaczął szaleć. Potem wszystko ucichło, ale nadal nie mam nad niczym kontroli. Maca zamknęło w jego kajucie i albo nie odpowiada albo komunikator mu wysiadł. Przede mną drzwi się zamykają, muszę wszystkie zamki obchodzić omniżelem, który mi się zresztą kończy. Manipulator od ogniw paliwowych zaczął wariować i ładował nasze puste ogniwa do frachtowca. Działko szlag trafił i teraz celuje nam w ogon, a manipulator od ogniw za wszelką cenę próbuje sięgnąć naszych rakiet. Nawet teraz rozmawiam z tobą przez ten śmieciowy komunikator, wiesz, ten, co Francis robił jaja, że jest starszy od Cytadeli. Co u was, księżniczki, odbiór?
- No, w sumie to co zwykle. Właśnie rozkurwiliśmy pięć mechów, znaleźliśmy trupa z N3, zapas jedzenia, dostałem z metra od mecha w żebro... Nic ciekawego, można by powiedzieć.
Rozłączam się na chwilę, i mówię do Francisa:
- Nirvag.
- Dobra, Nirvag, słuchaj, musimy się rozłączyć. Pozwiedzamy i wrócimy. Spróbuj się z tym jakoś uporać. Odetnij sondę, pierdol omni-żel, rozpierdalaj drzwi, przekieruj przeciążenia do mniej ważnych podzespołów, nie wiem. Bez odbioru.
Głową wskazuję Francisowi, żeby szedł dalej.
Mówiąc to, wyraźnie czujesz, jak adrenalinowy haj uchodzi z ciebie. Ból w twojej klatce piersiowej rozgorzał na nowo, z siłą, o jaką go wcześniej nie podejrzewałeś. Pobladłeś na twarzy, a cierpienie zgięło cię w pół. Francis złapał cię pod ramię i posadził na podłogę. Dopiero wtedy zorientowałeś się, że krwawisz z głęboko poszarpanych jak zarzynany prosiak. Ciepła krew wsiąkła już w koszulkę, którą miałeś pod pancerzem i zaczynała wyciekać spod niego na łączeniu przy pasie. Zakręciło ci się w głowie.
Wykrwawiałeś się, a twoje heroiczne zapędy do ataku wcale nie pomogły ci w tej sytuacji.
Opieram się plecami o ścianę i przykładam lewą dłoń do rany, próbując zatamować krwawienie. Owszem, czynność skazana na niepowodzenie i większy ból, ale zawsze to jakaś pomoc. Stękam przy przykładaniu dłoni i zginam się w pół.
- Dawaj ten medi-żel. - wystękuję powoli, zaciskając prawą pięść.
Odruchowo łapiąc się za ranę jęknąłeś, gdy popchnąłeś szrapnele głębiej w ciało.
- Stary, żyjesz? Kurwa, czekaj, gdzieś na tym statku musi być medstacja! - krzyknął do ciebie Francis, wciskając ci w rękę mały pistolet, standardowy Predator z ERCS, po czym pogalopował w stronę, z której przyszliście, zostawiając cię w ładowni. Po chwili usłyszałeś, jak przeszukuje szafki w tym, co zostało w kuchni, ale nic nie znajduje. Jego podkute buty odezwały się metalicznie gdy wbiegał na schody.
Splunąłeś na mecha, na szczęście nie krwią. Ból prawie cię oślepiał, ale byłeś w stanie pooglądać pobojowisko. Obok ciebie leżał przekrojony i rozstrzelany mech. Po lewej, bliżej kontenera, jego rozniesiony na kawałki kuzyn, pozostałe, ustrzelone przez Francisa były poza zasięgiem twojego wzroku. Widziałeś, że w drugim kącie leży jakieś ciało, w nienaturalnej, zwiniętej pozycji. Z tej odległości i w tym stanie nie mogłeś go zbyt dobrze obejrzeć. Widziałeś za to czerwone od krwi ściany i sufit, pomazane bezładnie abstrakcyjnym wzorem czerwieni na technicznej bieli i szarości.
Zginam się w pół, i próbuję się podnieść, w dużym stopniu używając do tego rąk, aby wstać, podejść do ciała, i legnąć przy nim. Może nie jestem w dobrym stanie, ale przeszukać ciało na siedząco być może będę potrafił. Może jakiś podajnik z medi-żelem?
Przyjrzałeś się truposzowi, który podobnie jak tamten w jadalni był porządnie zmumifikowany. Miał przy sobie nieśmiertelniki, na nazwisko Randy Al-Malik, Serviceman 3rd Class, N2. Nie było przydziału do żadnej jednostki. Na ręce miał złamaną bransoletkę omniklucza, w prawej kieszeni mały czit pasujący do standardowego gniazda w omnikluczu. Medi-żelu nie znalazłeś.
Usłyszałeś za to dwie rzeczy. Pierwszą były zamykające się drzwi od ładowni, oddzielające cię od Francisa. Drugą był dźwięk serwomotorów nóg mecha LOKI, który najwyraźniej wracał do ładowni. Był teraz za rogiem, nie widziałeś go.
Unoszę pistolet, celując na wysokość, na jakiej mają standardowo głowę mechy LOKI. Zwalniam, i sprawdzam czy jestem w stanie operować lewą ręką, gdyż prawdopodobnie będę musiał użyć biotyki, do próby ciśnięcia go o przeciwną ścianę, z racji tego, że mechowi pewnie odnowiły się tarcze. Powoli, wraz ze zwiększaniem się głośności nóg robota, zwiększa się mój nacisk na spust pistoletu.
- 78%, to kurwa zaraz będzie stanowiła głowa powierzchni twojego jebanego ciała. Aktualnie, to jestem kurwa ciężko ranny, ale nie przeszkodzi mi to w rozjebaniu ciebie na pierdolony miliard pikseli. - mówię do mecha, kątem oka spoglądając na drzwi, za którymi znikł Francis, przygotowując się do zdaje się nieubłaganej walki.
- #Człowiek uważa, że przeżyje. Szansa przeżycia człowieka w starciu ze mną to 22%. Szansa przeżycia obu to 3%. Szansa, że ranny człowiek przeżyje walkę to 7%. Zabicie ludzi nie jest priorytetem. Priorytetem jest kontynuowanie podróży bez zakłóceń. Wasz statek nie ma pożądanych zasobów. Jeśli ludzie nie opuszczą MSV Eiryaku, uruchomię dodatkowe zasoby militarne.# - odpowiedział ci mech, nadal zza rogu. Usłyszałeś, że Francis dobija się do drzwi z drugiej strony, a po stłumionych przekleństwach domyślałeś się, że kiepsko mu idzie.
"Kurwa, kontynuowanie podróży, zabici żołnierze... Mi to wygląda na bunt WI. Nie wiadomo, czy ten blaszak mi nie wpakuje kulki w łeb, jak się tylko odwrócę. Ale jeśli teraz rozpocznie się strzelanina, to mam marne szanse na wygraną." - myślę, wpatrując się w kant konteneru, za którym ukryty był robot.
- Dobra, blaszak, przekonałeś mnie. Musisz mi albo pomóc iść, albo wpuścić mojego kolegę, który właśnie dobija się do drzwi, albo podać mi medi-żel. Wybieraj, byle szybko. - mówię to robota, mając w głowie fortel, na który mogłaby się nabrać tylko WI.
Zagryzam zęby ze złości, rzucam pistolet około 5 cm za zasięgiem moich rąk, by na wszelki wypadek móc po niego sięgnąć, ale nie dezaktywuję omni-klucza.
- A ty co wybrałeś blaszaku? Pomożesz mi chodzić?
Na usta cisną mi się przekleństwa, jednak włączam komunikator.
- Te, Francis, odłóż broń. Jeśli tego nie zrobisz, blaszak mnie wyśle na drugą stronę. Albo ja jego. Jeśli to zrobisz, to wyjdziemy stąd.
- Słuchaj blaszak, jeśli będziesz coś kombinował, choćbyś kurwa zrobił drgnięcie w kierunku broni, to obiecuję ci, że twoje resztki zmieszczą się na dyskietce. I uwierz mi lepiej, bo zajebałem więcej pierdolonych mechów, niż ty masz pamięci w bitach.