Otworzyłeś, czy też raczej wyważyłeś drzwi jednym silnym kopnięciem. Razem z Mariusem wpadliście do pokoju, gdy korytarz za wami zasklepił się zupełnie w jedną, litą ścianę, odcinając drogę powrotu.
[
Ilustracja ]
Zobaczyłeś, gdzie tak naprawdę się znalazłeś. Stałeś nie na podłodze, a na jednolitej plątaninie ścięgien, mięśni i kości, które tworzyły podstawę pokoju. Z bąbli, które to pojawiały się, to pękały w różnych jego miejscach, wypływała krew, zaś całość, wilgotna i różowawa, poruszała się lekko falującym rytmem, wydzielając wilgotny, krwawy i organiczny odór. Z tej tkanki składała się nie tylko podłoga, lecz również ściany i sufit pomieszczenia, które bardziej, niż pokój, przypominało wnętrze żywej istoty lub monstrualnej kloaki. Żadne z tych porównań nie przypadło ci do gustu, gdy patrzyłeś na morze płynnej, żywej materii, zdającej się pochłaniać samą siebie i wszystko wewnątrz. Na drugim końcu mięsistej komnaty znajdowały się kolejne drzwi, a raczej otwór na drzwi, z którego ziała nieprzenikniona ciemność. Drogę do tego przejścia blokowała jednak inna góra mięsa o huma... o kształtach, które twój martwy, skołowany mózg zaklasyfikował jako ludzkie, choć już po sekundzie zdałeś sobie sprawę jak nietrafne jest to porównanie. Dwie grube jak pnie nogi wiodące wprost do chorobliwie umięśnionego korpusu, z którego wyrastały po trzy ręce i głowy, rozmaitych kształtów i rozmiarów. Gdy stwór, sięgając praktycznie pod sam obrzydliwy sufit, odwracał się w waszą stroną, prawdopodobnie tym, co u niego nosiło miano przodu, pulsujące klepisko falowało i drżało pod jego stopami.
-
Vozhd. - powiedział bez cienia emocji Marius, na którego twarzy nie odnalazłeś nawet cienia zaskoczenia czy wstrętu, co najwyżej cień kwaśnego uśmiechu.