Sesja Krixa

Jechałeś starym, zdezelowanym ponad wszelkie wyobrażenie PKSem, który wypiardywał z rury wydechowej obłoki smolistych spalin, odznaczających się w świetle reflektorów toczącego się przez noc gruchota. Większość swej drogi, jak zwykle przez ostatnie stulecia, pokonywałeś pieszo, lecz mając po temu okazję nie lekceważyłeś innych środków lokomocji.

Z fascynacją obserwowałeś zmieniający się świat, jego rozwój, postęp technologii, kurczące się granice to, co niegdyś stanowiło mistyczną tajemnicę. Jednocześnie ze smutkiem i rozczarowaniem patrzyłeś na powtarzalność tych samych błędów, paralelność historii, której nikt nie uczył się dość dokładnie i rozsądnie, by uchronić kolejnych katastrof, zwiększających swój rozmiar z każdym powtórzeniem.
Podobnych powtórek ty również miałeś za sobą niemało. Poszukiwania mitycznego zbawienia zaprowadziły cię na różne krańce świata i choć nie mogłeś powiedzieć, że byłeś wszędzie i widziałeś wszystko, to na pewno widziałeś dość, by wiedzieć gdzie dzieją się rzeczy w jakiś sposób ważne i interesujące.

Jednym z takich miejsc bez wątpienia była Łódź. Spore, ulokowane w centrum Polski miasto, poza fabrykantami nowych czasów przyciągały także wiele innych osób i to od znacznie dłuższego czasu. Nigdy wcześniej nie zawitałeś w te rejony, jednak słyszałeś nie raz, że w Łodzi i jej okolicach przez ostatnie stulecie działo się bardzo, bardzo wiele, nie tyko jeśli chodzi o Rodzinę. O wpływy zabiegali tu ponoć Tzimisce, Tremere, Ventrzy, Gangrele, a generalnie Sabat i Camarilla przepychały się na każdym kroku. Słyszałeś, że Księciem jest tam Kainita, którego dawno temu poznałeś przelotnie w jednej z podróży po Europie - Mateusz Poznański, dziedzic jednej z większych obecnie fortun przemysłowych. Jednak nie ciekawe opowiastki i dawne znajomości sprowadzały cię teraz do tego Łodzi, lecz pościg za kimś, kto od początków twego nie-istnienia przeszkadzał ci w osiągnięciu upragnionego celu. Ktoś, kto wielokrotnie udaremniał twe wysiłki na drodze do Odkupienia, kto upokarzał cię, depcząc twe nadzieje i wiarę, ukazując z każdym razem coraz mocniej, jak bardzo jesteś prochem, pyłem i cieniem człowieka.

Sehon

Sehon Aszurbanipal, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, które znało bardzo, bardzo niewielu na świecie. Sehon, prastary wampir, potężny mag, taumaturg, starszy od ciebie o tysiąclecia. Skąd dokładnie pochodził? Kim naprawdę był? Tego nie wiedziałeś nawet ty. Wiedziałeś tylko, że gdziekolwiek się pojawiał, na drodze do władzy, potęgi i wiedzy pozostawiał zgliszcza i koszmary, po których do dziś pozostały ślady w świadomości i legendach niektórych narodów. Mówiono o nim, że wśród wszystkich w Europie, Sehon jest najstarszy. Przez 762 lata życia w mroku spotkałeś go kilkukrotnie. Z początku, tuż po twoim Przemienieniu, jawił ci się jako wcielony diabeł, chodzące zło, którym w istocie był i którym pozostał po dziś dzień. Z czasem, gdy twe poszukiwania trwały, dochodziły cię rozmaite słuchy o Sehonie i tych, których zgładził, gdy usiłowali z nim walczyć.

Wiedziałeś, że Sehon i Poznański są przyjaciółmi, co dziwiło cię nieco, gdyż na ile pamiętałeś Poznańskiego, był całkiem porządnym, otwartym i światłym człowiekiem. Przypuszczałeś, że obecny Książę Poznański może nie znać swego "przyjaciela" tak dobrze, jak mu się wydaje.
Wiedziałeś też coś innego. Coś, co było dla ciebie równie podniecające jak przerażające. Sehon przez tysiąclecia narobił sobie rzeszę wrogów, z których nie wszystkich mógł zabić. Z wielkim trudem, o mało co nie ginąc ostatecznie, zdołałeś dotrzeć do niepełnych i niejasnych informacji o prywatnej domenie Sehona, którą zdołał stworzyć sobie po tych wszystkich latach. W tej domenie, sanktuarium, czymkolwiek to było, Sehon miał przetrzymywać swoich przeciwników, by poza czasem i światem torturować, nękać, wyciągać z nich wiedzę potrzebną do niejasnych celów. Nikt nie wiedział dokładnie czym jest to więzienie, gdzie jest, ani w ogóle czy naprawdę jest, co było w sumie najbardziej wątpliwe. Puściłbyś to mimochodem, jako kolejną bajdę o Briareosie dla młodych Ventrue, gdyby nie jedno jedyne imię rzekomego więźnia - Saluot.

Jeśli naprawdę istniała taka domena, jeśli naprawdę istniało w niej więzienie, jeśli naprawdę przebywał w nim ojciec Salubri, twoja Golkonda byłaby wreszcie na wyciągnięcie ręki. Dlatego tez udawałeś się teraz do Łodzi, by sprawdzić te pogłoski, a przede wszystkim znaleźć Sehona i wytrząsnąć z niego wszystko, co się da. Po siedmiu stuleciach Klątwy Kaina miałeś po temu wystarczające środki...

PKS rzęził, wpadając w niezliczone dziury i nierówności. Do Łodzi było już niedaleko, a przynajmniej tak twierdzili młodzieńcy, którzy zaoferowali ci tę radosną podwózkę. Siedziałeś oto na zatęchłym, gryzącym fotelu, wciśnięty między dwóch barczystych chłopaków w skórach i z długimi włosami, bawiąc się jak nigdy przy odśpiewywaniu metalowej wersji "Bogurodzicy", którą aranżowali członkowie wynajmującego tego gruchota bractwa rycerskiego.

- BoooOOOOOgguuuuu ROdziiicaaaaa...!!!! DzieeeeEEEEEEEeeEEewyyyycaaAAA...!!! BO-Giem-Sławiee-na Maryyyyyyyyyyy-ja!
Z pewną radością po wcześniejszym wsłuchaniu się w tekst próbowałem ciągnąć utwór z młodzieżą. Byli to ludzie pełni pasji do tego co robią. Nawet jeśli w tych ciemnych czasach odsunęli się od Boga potrafili nieść jeszcze jakąś iskrę. Co jakiś czas wracali do tego co pamiętam ubierając się i walcząc. Nie wiedzą nawet jak daleko są od prawdy o tamtych czasach. Niech się jednak bawią i zachowają pamięć o mrocznych wiekach jako czas rycerstwa i honoru. Poza tym to chyba jedyny sposób by cichcem przemycić miecz bez potrzeby używania cieni. Eh ten stary kawałek stali. Mam go od wieków i pewnie rozpadłby się gdybym o niego nie dbał. Staram się go nie używać, ale ten świat a szczególnie jego noc nie pozwala chodzić bez broni. Pozostaje jeszcze jeden problem. Przez te stulecia opanowałem kilka języków jednak Polski nie należał do moich mocnych stron. Znam go pobieżnie a poza tym można wyczuć obcy akcent. Nie powstrzyma mnie to jednak.
-BoooHHuuuuu ROchiiiicaaaaa...!!!! DzieeeeEEEEEEEeeEEeFyyyyciiaaAAA...
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
"Rycerskie" zaśpiewy trwały dalej w najlepsze, zagłuszając nawet rzężenie autokaru. Jeden z barczystych wojów siedzący obok ciebie zwrócił się do ciebie z uśmiechem, krzycząc na całe gardło.
- A pan to skąd jest w ogóle? Jakiego herbu, hehehe? - wydało mu się, że zażartował i podał ci paczkę papierosów o wdzięcznej nazwie "Święty Jerzy", na opakowaniu której widniała tarcza z krzyżem rzeczonego świętego i dwa skrzyżowane miecze.
Gestem dziękuje za papierosy. Mam nadzieje, że nikt nie jest wstanie zwrócić drygu obawy przed ogniem.
-Hebu Lorrain. Fhrancuskie hrycerstwo. Psie głowy z mieczami były na herbie. Rud strażniczy. A wy panie?
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
- HAhahahaha! Dobry jest koleś, co nie? - zapytał ze śmiechem swojego kolegę z fotela obok. - My wszyscy jednego herbu jesteśmy, mości panie! - oznajmil z przesadną emfazą. - Herbu Wieniawa, a jakże! Toć z Bydgoszczy wszyscyśmy rodem, o! - odsłonił klapy kurtki, pod którą skrywał się podkoszulek z czarnym "Z" na biało-niebieskim tle w tarczy, z podpisem "Zawisza Bydgoszcz". PKS minął właśnie tablicę "Łódź".
-Khrólowi sfemu słuchycie? Czy mose los sfój we własne hręce wzięliście? Stare zasady uphadają dziś. -Uśmiecham się choć gdzieś wgłębi czuje jak bardzo czas zmienił oblicze tej ziemi. Wiele ci ludzie przecierpieli. Byli kiedyś mocarstwem trzęsącym Europą. Pamiętam czas gdy od ceny zboża w Polsce zależał los całych narodów i przebieg wojen. Ich wiara też była rozpalona. Choć z zakonem krzyżackim w Szramki stawali. A potem cios z wielu stron. Byłem na tych ziemiach w czasie wyprawy Napoleona. Duch tego kraju jest wielki. Teraz tu wracam ciekawe czy wiara na tych ziemiach zachowała się czy upada jak w wielu innych krainach. - Czhasy mhroczne nastały.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Istotnie, twe słowa zdawały się idealnie odnosić do rzeczywistości, w którą wkraczałeś wraz z PKSem mijającym przedmieścia Łodzi. I choć twoi młodociani kompani traktowali omawiane z tobą sprawy równie serdecznie, co zabawowo, to udzielająca ci się wcześniej radość i pogoda ducha jakby uleciały wraz z przejechaniem granic miasta.
Przeważały tu stare, posępne kamienice, które bez wątpienia posiadały własne, architektoniczne piękno, ukryte jednak pod wszechogarniającym mrokiem okolicy. Nie chodziło tylko o późną porę, było wszak dobrze po 23, ale o coś innego. O nienaturalny, niepokojący mrok, jakby niezależny od ciemności nocy, który nawet ciebie napawał nieokreśloną obawą.

[ Ilustracja ]

Minęliście przedmieścia i wyjechaliście na jedną z, jak ci się zdawało, głównych arterii miasta. Autokar minął duży cmentarz, o dziwo wyglądający najmniej ponuracko z dotychczasowego krajobrazu. Po pięciu minutach, krztusząc się i plując spalinami, machina dojechała na dworzec PKS, opatrzony nazwą "Dworzec Północny". Było tu nieco podróżujących, czekających na inne kursy lub powracających z wyjazdów, jednak twej uwadze nie uszło, że jak na sobotni wieczór w dużym mieście, było zaskakująco pusto, choć noc była przyjemna.

Zszedłeś więc po skrzypiących schodkach na asfaltowy peron dworca, zabierając ze sobą jedynie swój podręczny bagaż. Tak oto trafiłeś do Łodzi, miasta o którym nie miałeś pojęcia, a jedyną, ze wszech miar niedokładną wskazówką, było imię, które miało wiązać się jakoś z Sehonem, a które przekazał ci przypadkowo spotkany Nosferatu na granicy polsko-niemieckiej: Marius Korothir.

Kółka podróżnych waliz terkotały po krzywym chodniku, nieliczni pasażerowie mijali cię w obu kierunkach. Kilku twych "rycerskich" towarzyszy podróży wysiadło rozprostować kości, bo kierowca PKSu zrobił sobie postój. Wszystko to w mętnym, trupio bladym świetle pomarańczowych latarni, które zamiast rozjaśniać, jedynie zagęszczały panujący wokół mrok.
Od czego zacząć? Od tradycji. Spokojnym krokiem ruszam w dowolnym kierunku. W jakiejś alejce zajrzę do kanału. Jak tam szczurów nie znajdę to poszukam jakiś charakterystycznych barów dla krzykaczy czy zwierzaków. Jak znajdę jakiegoś reprezentanta kainitów to poproszę o wiedzę gdzie znajdę księcia. Muszę się zaanonsować.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Zszedłeś do kanałów nieopodal dworca, unosząc ściekową klapę. Jednak przeczekawszy paręnaście minut nie spotkałeś nikogo, poza prawdziwymi szczurami. Dziwne.
Tuż obok dworca znajdował się park, oświetlony nastrojowo, dość gęsty, z dwoma sporymi stawikami, w sam raz dla Nosferatu. Jednak w trakcie spaceru nie napotkałeś nikogo poza kilkoma spragnionymi samotności parami. Dziwne.
Przeszedłeś jednak dalej parkiem, ponieważ okazało się, że rozrasta się on dość daleko wgłąb miasta, sięgając aż po samo centrum, a przynajmniej tak ci się zdawało z pobieżnych oględzin. Minąłeś więc część parku zamieszkałą przez śpiące o tej porze kaczki i dotarłeś na skrzyżowanie dwóch ulic. Po prawej stronie widziałeś pracującą pełną parą fabrykę włókienniczą, oddaloną od przeciwległej części parku o jakieś trzydzieści metrów. Zaskakujący był to widok, choć już wcześniej dostrzegałeś odległe sylwetki dymiących kominów, rozlokowanych w różnych częściach miasta.
Zapatrzony i lekko zagubiony w nieznanej okolicy, przeszedłeś przez ulicę, o mało co nie wpadając pod nadjeżdżający motor. Siedzący na nim człowiek był chyba najcięższym przypadkiem punka, jakiego dotąd widziałeś. Długi, spiczasty irokez na środku łysej głowy wyrastał z czaszki niczym czarne kolce, wszechobecne łańcuchy poobwiązywane wokół wszystkich części ciała motocyklisty przywodziły na myśl poltergeista, wytarta skóra, iście przeciwpancerne glany, ćwiekowane rękawice, i to nie gówno z bazaru, lecz prawdziwe narzędzie mordu.
- Kurwatwojapierdolonamać! Jak leziesz baranie jebany?! - zaklął kwieciście tubylec, hamując gwałtownie swojego rumaka. Spojrzał na ciebie płomiennie, odsłaniając nad wyraz szpetny ryj, po czym zmarszczył brwi jakby w zaskoczeniu i pociągnął parę razy nosem.
- Aha, no tak... - powiedział jakby sam do siebie z nutą irytacji. - Jak się już jest trupem, to se można wyłazić jak krowa na jezdnię, ale zważ, kurwa, że niektórzy chcą jeszcze trochę pożyć!
-A żyjesz panie?- Pytam uprzejmie sam wciągając powietrze. Ruszając klatką by zadziałały płuca. Ciekawa to istota przede mną. Takie spotkania przez setki lat udowadniały jak bardzo Bóg układa nasze życia. Tudzież nieżycia. -Szukam, kogoś. Byłbyś łaskaw mi pomóc dobry panie?
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Przez dobre dwie - trzy sekundy pancur patrzył na ciebie z rozdziawioną gębą, a następnie ryknął śmiechem.
- O ja pierdolę! "Dobry...! Dobry panie"?! Na pana to się cza urodzić, a ja prosty chłopak z Limanki jestem. - wykrztusił w śmiechu, lecz zaraz spojrzał na ciebie z ukosa. - Jaja sobie robisz pijawo? Ty chyba nietutejszy... - zmrużył oczy, taksując cię od góry do dołu - Mów szybko czego chcesz albo spadaj, spieszę się trochę.
-Szhukam Duke'a tego miasta. Phragnę wedle wszelkich praf zaanonsofać leur présence w jego domenie. Znaczy obecność. - Ciągle uśmiecham się miło. Jego zachowanie wydaje mi się jakby był krzykaczem ale również jakoby nadal żył. Czyżby ghul? Przyglądam się jego skórze. Czy jego klatka pracuje. Staram się dostrzec coś co świadczy o jego pochodzeniu.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Punk, sprawiający wrażenie jak najbardziej żywego, gwizdną przeciągle.
- Uuu... No to faktycznie z jakiegoś piętnastego wieku się urwałeś facet, skoro nie wiesz, że od prawie roku nie macie księcia. - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Ale ja nie jestem informacja turystyczna, idź sobie do Catedralu, jak chcesz posłuchać plotek. Tu wzdłuż parku prosto, potem w lewo i ciągle prosto Pietryną, nie ma opcji, żebyś nie trafił.
Kłaniam się lekko w wyrazie szacunku. Choć bardzo porywczo się wypowiada, mój rozmówca był łaskaw uchylić mi rąbka tajemnicy co mam przed sobą. Niech Bóg mu sprzyja w wędrówce przez życie, a nieżycie go omija.
-Merci monsieur. Bhadzo dziękuje Panie. Szerokiej drogi życzę.
Nie dodaję by Bóg był z nim bo wierze, że będzie na przekór tego kim jest mój tajemniczy rozmówca. Teraz jeśli już rusza w swoją drogę. Staram się ruszyć wedle jego wskazówek. Przy okazji bacząc na dachy i ulice. Coś bardzo niepokojącego się dzieje, jeśli księcia nie ma. Ciekawe ilu to miasto ma kainitów? Centrum Europy. Zawsze starano się tu utrzymywać populację w ryzach. Dlatego w tej całej Ameryce był taki wybuch krwiopijców. Nie lubię nowych kontynentów. Za każdym razem tam będąc czuje się jeszcze bardziej nieżywy. Panująca tam zgnilizna jest wręcz żywa. Ciemność oplata wszystko. Lepiej się czuje na starym kontynencie.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Kolejne minuty spaceru wzdłuż miejskiego parku utwierdzały cię w przekonaniu, że tutaj sytuacja rysuje się bardzo podobnie, jeśli nie gorzej. Panująca wszędzie wokół ciemność zdawała się być namacalną zawiesiną, tłumiącą dźwięki, światło, myśli (przynajmniej te pozytywne), rozlewającą się coraz dalej i coraz ciemniej we wszystkich kierunkach miasta, poza samym centrum. Do niego właśnie zbliżałeś się, zgodnie ze wskazówkami punka. Im bliżej byłeś centrum, tym jaśniej świeciły latarnie, a odgłosy nocnego życia mieszkańców metropolii stawały się coraz wyraźniejsze, pogodniejsze. W odległości kilkuset metrów, na odległym skrzyżowaniu kolejnych ulic, dostrzegłeś jasno podświetlony pałac pokaźnych rozmiarów, zza którego wzbijały się w niebo ciemniejsze od nocy kłęby dymu z pracującej fabryki.

Po niespełna piętnastu minutach szybkiego marszu dotarłeś na Plac Wolności, nad którym dumnie górował pomnik Kościuszki. Od razu odniosłeś wrażenie, że właśnie tutaj skoncentrowało się życie całego miasta. Światła były liczniejsze, jaśniejsze, deptaki gwarne i zatłoczone, wszędzie jeździły rowery, taksówki i riksze. Patrząc spod Kościuszki na opadający łuk Piotrkowskiej, poczułeś się nieco raźniej. Obok ciebie przejechał tramwaj linii 7, jadący w przeciwnym kierunku, na Plac wyjechał także lekko zdezelowany autobus, który zatrzymał się na przystanku wypełnionym robotnikami. Zamiast numeru na tablicy wyświetlał jedynie napis "Poznański".
Trafiając tu mam czuje niepokój o to miasto. Coś jest tu niewłaściwe. Ile się znam na cieniu. Ile poznałem jego moc przez te stulecia to ta gęstość mroku jest bardzo niepokojąca. Staram się stąd znaleźć Catedral o którym mówił mi napotkany mieszkaniec.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Przechodziłeś gwarnym deptakiem Piotrkowskiej między witrynami rozmaitych sklepów, pozamykanych tego dnia i o tej porze. W odróżnieniu od nich życie klubowe rozgrywało się w najlepsze. Kolejne puby, restauracje, okienkowe fast foody tworzyły głośną, energiczną rzeczywistość nocnej Łodzi. Różnica między tym miejscem, a częścią miasta, którą widziałeś dotąd, była kolosalna, zupełnie jakbyś z jeziora gęstej smoły wpadł do wartkiego strumienia światła. Z klubów, ulokowanych na, nad i pod ziemią, wysypywali się kolejni goście, wraz z dźwiękami niosącej się wewnątrz muzyki.

[ Ilustracja ]

Łódź bez wątpienia nie była największym ani najpiękniejszym miastem, jakie widziałeś przez wszystkie stulecia. Jednak jakaś siła, równie niewytłumaczalna i nieokreślona, jak ta, którą czułeś wcześniej wśród ciemności, nadawała odrestaurowanym kamienicom i roześmianym twarzom jakiegoś niezwykłego blasku. Kilka uważnych spojrzeń pozwoliło ci dojrzeć wśród tłumu kilku członków Rodziny, jednak nie poświęcałeś zbyt wiele czasu na dalsze obserwacje. Po dobrej pół godzinie spaceru dotarłeś wreszcie na prostopadłą alejkę o nazwie Pasaż Schillera, zatłoczonej jeszcze bardziej, niż poprzednia część ulicy. Więcej było tu chodnikowych grajków, więcej młodzieży, przesadnie eksponującej swoją sympatię do wszystkiego, co w jej pojęciu było mroczne i złe. Wszyscy oni przemieszczali się przy wiodących pod ziemię schodach, nad którymi neon obwieszczał nazwę klubu "Catedral".
Manipuluje cieniami by otoczyły mój miecz ukrywając go przed oczami śmiertelników. Tylko ktoś nadnaturalny mógłby próbować przejrzeć tą grę świateł. Ruszam po tym spokojnym krokiem do wejścia. Po drodze omijam te biedne dzieci. Ave Maryja, gracja plena, dominus tekum... Modlitwa za nich pomaga mi nie przejmować się teraz ich losem. Wszystkim nie zdołam pomóc więc zawierzam ich życie Bogu Wszechmogącemu. Wchodzę do środka.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
[ Ilustracja ]

Już od samych schodów uderzyła cię fala wściekle głośnej muzyki, wypełniającej całe wnętrze. Zszedłeś po krótkich schodkach, bacznie obserwowany przez dwóch rosłych bramkarzy, którzy nie zmieściliby się w drzwiach jeden obok drugiego. Jedno spojrzenie na nich wystarczyło by stwierdzić, że nie są to ludzie, zapewne Brujah.
Tuż u podnóża schodów stał narożny bar, podświetlany na ciemny błękit, za którym uwijał się barman gabarytów bramkarzy, obsługując z szybkością światła najróżniejszych i najdziwniejszych klientów. Dalej, patrząc w prawo, rozciągał się wielki parkiet, na którym przy świetle stroboskopów kotłowało się tańczące towarzystwo. Wolałeś pozostawić wzrok wśród ciemności pierwszej części baru, gdyż strobole były przeznaczone dla potencjalnych klientów okulisty, nie dla ciebie, lecz i tak bez trudu dostrzegałeś rozmaitą mieszankę wszystkich możliwych subkultur. Punkowie, skini, metale, dresiarze, rockmani, gothci, emo, entuzjaści tatuaży, kolczyków, śrubek i kolców w różnych częściach ciała, a nawet paru elegantów w garniturach - wszyscy siedzieli zgodnie, grzecznie, ewentualnie czasem łypiąc krzywo jedni na drugich lub żartując otwarcie z kolegami z którejś z grup siedzących przy stoliku, stojących przy barze lub na parkiecie. W sali sąsiedniej do parkietu dostrzegłeś fragment czegoś, co najwyraźniej stanowiło ring, pod którym widzowie oglądali jakąś walkę. Najpierw mignął ci jakiś rosły Gangrel, usiłujący trafić kogoś pazurami, zaraz potem zobaczyłeś nacierającego nań wilkołaka w postaci pół-człowieczej. Zdawało się, że dla wszystkich to zupełnie normalne zjawisko.
Co się dzieje w tym mieście? Coś jest tu nie tak. Wilkołak uwięziony i walczy z gangrelem? Dużo kainitów wszędzie. Tak jakby wszystkie nieśmiertelne tradycje rodziny zostały zerwane. Czyżby sabat miał piecze nad miastem? Nie zdaje mi się, wtedy wyglądałoby to inaczej, chyba. Może ta dziwna aura. Może działają tu siły poza rodziną. Sehon. Czyżby to jego działanie? Trzeba to wszystko sprawdzić. Rozglądam się i szukam kogoś z rodziny. Samotnego albo w małej grupce. Byle wyglądali na ogarniętych. Nie chcę wszczynać walki, w tym miejscu mogłoby być ofiary niewinne.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
← Sesja WoD
Wczytywanie...