Znaleźć Kainitę w tym rozszalałym tłumie, zwłaszcza samotnego i "sensownie" wyglądającego, nie było łatwo. Przechadzałeś się między bywalcami i stolikami, przy okazji pogłębiając swoją obserwację. Walczący w sąsiednim pomieszczeniu byli najwyraźniej członkami jakiegoś klubu walk, gdyż pod ringiem przyjmowano zakłady, a nieco dalej stało kilku uważnych obserwatorów, wyglądających na kolejnych zawodników.
Obok ciebie przeszedł naziol, cały w swastykach, spodnie na szelki, koszula, naszywka "White Power" na spodniach. Jednocześnie od stołu wstał pancur, stuprocentowy Brujah, na szyi widniał tatuaż klanowego herbu, na ramieniu hełm hoplity z podpisem "Sharp". Obaj wpadli na siebie. Przystanąłeś, spodziewając się dalszego rozwoju wydarzeń, jednak obaj mężczyźni zmierzyli się tylko morderczymi spojrzeniami i niczym rewolwerowcy rozeszli w przeciwnych kierunkach. Nie było ci trzeba więcej dowodów. W tym klubie mieściło się łódzkie Elizjum.
Podziwiając, jak wilkołak przyjmuje na klatę kopnięcie Gangrela, odwijając się potężnym prawym sierpem, lustrowałeś samo pomieszczenie. Przy jednym ze stołów głośno rozmawiali dwaj faceci, ściskając się "na niedźwiedzia". Jeden z nich odszedł w stronę poprzedniej sali, drugi usiadł przy stoliku, na którym stały trzy flaszki z wódką. Może nie przykułoby to twej szczególnej uwagi, gdyby nie jeden fakt dotyczący klubowicza - ten koleś wyglądał dokładnie, kropka w kropkę jak Lenin.