Sesja Dany'ego

Wszedłeś do hali, jeszcze wyraźnie słysząc i widząc to, co działo się w jej wnętrzu. Wszystkie zwrotnice szczękały i przestawiały się same co jakiś czas. Nad poszczególnymi wagonami co chwilę gasły i rozjaśniały się błyski spięć, które iskrzyły się między pantografami i trakcją. Same wagony również ożywiały się i zamierały w przedziwnym porządku, jednak tym, co budziło największe zdziwienie, były ogromne tryby i przekładnie, pokrywające zarówno obie wielkie ściany boczne, jak i dach zajezdni. Widziałeś koła zębate o średnicy kilkunastu metrów, poruszane przez ogromne, okrętowe łańcuchy. Poczułeś, że jesteś we wnętrzu gigantycznej maszyny.
Rozglądając się w ciemnościach dostrzegłeś dwie drogi prowadzące wyżej - schody technologiczne umiejscowione przy każdej ze ścian. Jedne ginęły w ścianie po prawo, za jednym z wielkich trybów, które odsłaniając się odsłaniało coś na kształt wejścia, drugie, w ścianie po lewo, kończyły się w dużej tarczy zegara.
Rozglądam się za jakimś porządnym prętem, który mógłbym ze sobą wziąć. Udaję się schodami na prawo.
*Jeden, wielki zegar.*
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Znalezienie metalowego drąga nie było trudne pośród całej masy żelastwa, które walało się wszędzie wokół. Widać konserwacja tramwajów nie przebiegała tu w nadmiernym porządku.
Wszedłeś po schodach na samą górę, dobre dziesięć metrów wzwyż, coraz bardziej ogłuszany szczękiem pracujących elementów mechanizmu. Wielkie koło, którego jeden ząb był mniej więcej twoich rozmiarów, obracało się szybko, unosząc lekko i wznosząc w rytmicznych odstępach, odsłaniając na jakąś sekundę wejście do korytarza prowadzącego gdzieś dalej. Zaraz potem wznosiło się znów i obracało przez jakieś dziesięć sekund, po których cykl powtarzał się. Zastanawiałeś się, czy zdążyłbyś przeskoczyć. Zmieścić się dałoby radę, ale jeśli nie wybrałbyś odpowiedniego momentu lub nie przeskoczył wystarczająco szybko...
Nie chcąc nadmiernie ryzykować, postanawiam przejść na drugą stronę korzystając z Korespondencji. Widząc podłogę za kołem zębatym, wyobrażam swoją sylwetkę w tamtym miejscu, po czym rzucając zaklęcie, robię coś na kształt rozcinania przestrzeni. Przeciskam się między wymiarami, by pojawić się z drugiej strony ruchomego mechanizmu.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Efekt, który chciałeś stworzyć, był prosty, jeśli chodzi o skalę i skomplikowany ze swej natury. Skupiłeś się, próbując nie zważać na drgania i hałas wzbudzane ruchami mechanizmu. Czułeś ruch powietrza, popychanego kolejnymi zamachami wielkiego koła, które owiewało twą twarz. Zamknąłeś oczy... I zaraz poczułeś ten sam podmuch rozwiewający ci włosy z tyłu głowy. Byłeś w korytarzu, a sądząc po sile podmuchu i drgań, od wielkiego mechanizmu dzieliły cię dosłownie centymetry.
*Wow* Odskakuję do przodu. Oglądam się za siebie. *Uff, udało się.*
Rozglądam się naokoło i idę dalej.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Korytarz był dość wąski i słabo oświetlony męczącym, przemysłowym światłem, lecz odchodziło od niego sporo niewielkich pomieszczeń technicznych, wypełnionych rozmaitymi częściami, służącymi prawdopodobnie konserwacji składu. Jednak po bardziej wnikliwej analizie zobaczyłeś też całą masę sprężyn, tarcz i innych elementów, których spodziewałbyś się bardziej u zegarmistrza, niż w zajezdni tramwajowej.
Z wąskiego korytarza wyszedłeś na szeroką klatkę schodową, dzielącą poprzednią jego część od następnej. Była nieoświetlona, nie widziałeś więc wiele poza schodami stromymi, długimi w górę i w dół. Mimo to dojrzałeś niewyraźnie (i nieco wyraźniej usłyszałeś), że na położonym wyżej półpiętrze coś polatuje, jakby nietoperze albo coś podobnego...
*Cholera, że też nie wziąłem latarki* - myślę sobie. Nie chcąc sobie zrobić krzywdy na schodach, zamykam oczy i wyobrażam sobie kształty w ciemności. Rzucam zaklęcie, by przesunąć zakres widzianych przeze mnie fal w bliską podczerwień, czyli mieć noktowizję. Będę musiał zobaczyć, co to tam tak lata, a potem iść na górę.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Przestrzeń wypełniła się mętnym, krwistoczerwonym światłem, które pozwalało ci całkiem przyzwoicie orientować się w tym, co widzisz. Pomijając nieistotne szczegóły, jak zakratowane lampy techniczne i podobne bzdety, udało ci się dostrzec to, co interesowało cię najbardziej - i co zaskoczyło cię najbardziej. U szczytu schodów, wokół półpiętra, przelatywały lub zawisały w powietrzu owalne kształty, poruszające się za pomocą skrzydeł. Przyglądając się jednemu z nich, który akurat zadyndał w miejscu na dłuższą chwilę, stwierdziłeś, że jest to zegar.
Zegar z nietoperzymi skrzydłami.
*Coraz bardziej pojebane to wszystko* Zerkając na te latające zegary wchodzę na schody. Czy czas na nich zmienia się?
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

W rzeczy samej. Kilka skrzydlatych dziwadeł zleciało z sufitu i ścian w twoim kierunku, łopocąc skrzydłami i plując sprężynami.
Rozpościerając ręce tworzę naokoło siebie sferę ochronną, by sprężyny się odbiły. Wystarczy, by zmieniała zwrot wektorów sił działających na nie. Dalej idę powoli pod jej osłoną.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

[ Ilustracja ]

Krok po kroku zmierzałeś naprzód, wspinając się coraz wyżej po schodach. Zegary fruwały wokół ciebie, pikując i plując wściekle śrubami, trybami i sprężynami, które jednak nie wyrządzały ci żadnej szkody. Ostatecznie dziwadła zniknęły gdzieś w mroku, zapewne zmęczone bezskutecznymi atakami. Cóż, zdecydowanie bardziej dziwne, niż niebezpieczne.
Pokonawszy schody znalazłeś się na piętrze, które przypominało swym rozkładem i rozmiarami poprzednie. Różnica polegała się do tego, że po swojej prawej miałeś korytarz, który pośród całkowitej ciemności dostarczał ci odgłosów jakiejś wielkiej, pracującej maszynowni, zaś jego przeciwległy odpowiednik, nieco mniej zaciemniony, donosił do twych uszu zwielokrotnione echo tykających zegarów.
*Chyba tam, gdzie zegary.* Myślę, po czym zdejmuję zaklęcie i próbuję się zorientować, w którym kierunku jest zegar, który widziałem na szczycie budynku. Dostając powoli kręćka od tego tykania, idę w stronę zegarów.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

[ Ilustracja ]

Im dalej się posuwałeś, tym więcej widziałeś zegarów najróżniejszego typu, rozmiarów, kształtów i konstrukcji. Miałeś też nieodparte wrażenie, że wewnątrz budynek jest większy, niż z zewnątrz, a w każdym razie nie powinno być tu tyle miejsca na pokoje, korytarze i schody. Dobre dziesięć minut zajęło ci znalezienie kierunku do zegara w wieży, choć nawet odmierzenie tego czasu było efektem własnego przeczucia, bo przy takiej ilości czasomierzy sam czas przestał być czymś, co mogłeś jasno określić.
Wreszcie dotarłeś na poddasze, będące w całości wnętrzem jednego wielkiego zegara. Absolutnie wszędzie walały się lub obracały tryby i sprężyny, zaś na samym końcu, przy drugiej stronie tarczy zegara, który widziałeś wcześniej, stał szeroki zagracony stół, przy którym pochylał się starszy mężczyzna. Był to twój dawny mistrz.
*To sobie wybrał miejsce...*
Podchodzę ostrożnie do przodu, przyglądając się uważnie temu, co robi.
- Mistrzu?
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

[ Ilustracja ]

Widziałeś niewiele, gdyż z tej odległości niewiele mogłeś dostrzec, a i on sam przesłaniał sobą większość stołu. Na dźwięk twego głosu obrócił się gwałtownie, z przesadną nerwowością. Resztki potarganych włosów sterczały na wszystkie strony, wokół skroni znajdowała się metalowa opaska, do której przytwierdzono wielkie szkło powiększające, absurdalnie zwiększające wygląd prawego oka. Do tego wyświechtany fartuch spawacza, gumowe rękawice i wyraz twarzy zupełnego szaleńca do kompletu.
- Co?! Aaach, to ty. Tak tak tak, siadaj i nie przeszkadzaj. - polecił ci z wyraźną nutą irytacji i równie raptownie odwrócił się znów w stronę stołu, mrucząc do siebie coś, co brzmiało jak "To bardzo ważne... Muszę ostrożnie... ostrożnie...". Zauważyłeś, usłyszałeś i odczułeś, że cały mechanizm stanowiący poddasze, a pewnie składową wielkiej machinerii tworzącej cały budynek, przyspieszył swą pracę w tym samym momencie, dając ci niejasne poczucie, że ma to związek z tym, co robi twój mistrz. Decydując się na kolejne dwa kroki zdołałeś dostrzec coś na kształt klosza czy obejmy, złożonej z ogromnej ilości prętów, diod, kabli, klamer i bezpieczników, w środku której coś pulsowało.
Podchodzę bliżej i przyglądam się.
*Tyle lat się nie widzieliśmy, a on tak mnie wita... Zdziwaczał do reszty, stary pryk.*
- Co to jest? - pytam cicho i wskazuję na pulsujący przedmiot.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

[ Ilustracja ]

Zbliżając się o kolejnych kilka kroków zdołałeś dostrzec to, co stało na zawalonym częściami i narzędziami stole. Wysoki na dobre pół metra cylindryczny, szklany klosz zawierał całą masę diod i różnej wielkości ogniw, a także coś w rodzaju dwóch wewnętrznych tranzystorów. Szkło było wydrążone w kilkunastu miejscach tak, by stworzyć otwory dla masy kabli, które odchodziły od metalowej podstawy pojemnika i rozpełzały się po stole, niknąc gdzieś dalej na podłodze, w ścianach i dalszych plątaninach przewodów, których pełno było na poddaszu. Wszystko to przetykane było sporadycznymi wyładowaniami elektrycznymi, które stymulowały do pracy właściwą zawartość klosza, połączoną mięsistymi włókienkami ze wszystkimi wymienionymi wcześniej elementami. Tą zawartością, było pulsujące ludzkie serce.
- Jak to "co to jest"? To przecież oczywiste. - prychnął mężczyzna, kręcąc głową z histeryczną dezaprobatą. - Oto temporalne ogniwo samostymulujące! Jedna z podstaw całej mej genialnej konstrukcji, pozwalającej wykraczać poza granice czasu i przestrzeni! - zawołał dumnie, prostując się w znacznie przesadny sposób, by natychmiast pochylić się ponownie nad kloszem i mrużąc oczy zapomnieć o tobie, mamrocząc:
- Potrzebuję jeszcze tylko właściwego efektu utrwalającego... Wtedy wieczność nie będzie jedynie w zasięgu ręki, a stanie się faktem. Właściwy efekt... Właściwy efekt... - z gwałtownością sprężyny ponownie wrócił do pionu i obracając się na pięcie spojrzał wprost na ciebie, wciąż mając na głowie stelaż z ogromną soczewką, absurdalnie powiększającą jego prawe oko. - Znasz jakiś?
Mrugam zdziwiony.
- Efekt utrwalający? A co on ma utrwalać? Czas, położenie?
Będąc ekspertem z dziedzin Sił, mówię:
- Pułapka kwantowa zwana studnią potencjału?
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

← Sesja WoD
Wczytywanie...