Sesja Morttona
- Nie wiem właśnie... - Alf westchnął i usiadł na zeżartej przez mole kanapie. - Jakieś kurewstwo, które chyba stworzył Sehon. Z listu księdza wynika, że to jakiś pojebany demon, albo coś w tym stylu. Coś, czego nie da się tak po prostu zniszczyć, a co jest jakimś zasranym alter-ego Sehona. Sabat nie ma ponoć z tym nic wspólnego, to coś samo zżera to miasto po kawałku.
Alfons słuchał, kiwając z wolna głową, najwyraźniej nad czymś rozmyślając.
- Dobra, sprawdź to jak najdokładniej możesz. - powiedział, gdy skończyłeś. - Przede wszystkim tych Brujahów, bo z wilkiem możesz mieć problem, coś mało gadatliwi są ostatnio, no ale też wybadać nie zaszkodzi, o ile to nie jakiś pojeb, co cię rozedrze na strzępy. Wywiedz się wszystkiego - co mają do powiedzenia, co jedzą, jak im się sypia, czy widzieli ostatnio coś bardziej pieprzniętego od własnych ryjów, co tu robią i z kim, co tylko zdołasz. Zwłaszcza ci Brujah pewnie kroją jakąś rozpierduchę, bo dawno ich tu nie było, a raczej na kółko poetyckie się nie zjawili. Jasne?
- Dobra, sprawdź to jak najdokładniej możesz. - powiedział, gdy skończyłeś. - Przede wszystkim tych Brujahów, bo z wilkiem możesz mieć problem, coś mało gadatliwi są ostatnio, no ale też wybadać nie zaszkodzi, o ile to nie jakiś pojeb, co cię rozedrze na strzępy. Wywiedz się wszystkiego - co mają do powiedzenia, co jedzą, jak im się sypia, czy widzieli ostatnio coś bardziej pieprzniętego od własnych ryjów, co tu robią i z kim, co tylko zdołasz. Zwłaszcza ci Brujah pewnie kroją jakąś rozpierduchę, bo dawno ich tu nie było, a raczej na kółko poetyckie się nie zjawili. Jasne?
Żule, pochłonięci nocną popijawą, nie zwrócili na ciebie większej uwagi. Obszedłeś skwerek po obwodzie, dostrzegając z oddali ostatni tramwaj, zjeżdżający do zajezdni. Ruch był już znikomy, co nie dziwiło cię o tej porze, w tej części miasta. Poza paroma przechodniami, pospiesznie przemykającymi w mroku niedziałających latarni, również nikogo nie dostrzegałeś.
Znajdujesz takowy kilka kamienic za pierwszym skrzyżowaniem. Obskurny był nie tylko sam budynek, ale również połączona z nim brama, podwórze i cała ulica. Najbliższa świecąca latarnia znajdowała się o dobre 200 metrów stąd, najbliższa równa płytka chodnikowa zapewne w innym wymiarze, zaś o jakimkolwiek miejscu nie śmierdzącym szczyną i jabolem nie było nawet co marzyć.
Podwórze i cała kamienica była jeszcze większą ruiną, niż melina Alfonsa. Nie było tutaj żadnego światła, wybite okna klatki schodowej ślepiły się na ciebie, a drewniane, spróchniałe schody groziły zarwaniem przy każdym skrzypnięciu. O jakimkolwiek oświetleniu, choćby łysej żarówce na kablu, nie było co marzyć, więc wchodząc na 3 piętro parę razy potknąłeś się, o mało co nie upadając na twarz.