Sesja Morttona

- Nie wiem właśnie... - Alf westchnął i usiadł na zeżartej przez mole kanapie. - Jakieś kurewstwo, które chyba stworzył Sehon. Z listu księdza wynika, że to jakiś pojebany demon, albo coś w tym stylu. Coś, czego nie da się tak po prostu zniszczyć, a co jest jakimś zasranym alter-ego Sehona. Sabat nie ma ponoć z tym nic wspólnego, to coś samo zżera to miasto po kawałku.
-I co z nim zrobimy? Mam iść do księdza po wodę święconą i po krucyfiks?
Mówię z szyderstwem w głosie.
Alfons zdawał się rozważać tę propozycję.
- Może i jest to jakieś rozwiązanie... - powiedział z namysłem - Masz jakiś kontakt w mieście? Nie wiesz, czy ostatnio pojawili się jacyś przyjezdni? Wampiry? Wilkołaki? Ktokolwiek?
Słyszałem, że przybył jakiś przedstawiciel klanu Brujah z Warszawy, a wilki mają w mieście agenta. Ten wilkołak ma mieszkanie na przedmieściach,a Brujah mieszka przy głównym rynku. Chyba nazywał się Xander czy Xavier...
Alfons słuchał, kiwając z wolna głową, najwyraźniej nad czymś rozmyślając.
- Dobra, sprawdź to jak najdokładniej możesz. - powiedział, gdy skończyłeś. - Przede wszystkim tych Brujahów, bo z wilkiem możesz mieć problem, coś mało gadatliwi są ostatnio, no ale też wybadać nie zaszkodzi, o ile to nie jakiś pojeb, co cię rozedrze na strzępy. Wywiedz się wszystkiego - co mają do powiedzenia, co jedzą, jak im się sypia, czy widzieli ostatnio coś bardziej pieprzniętego od własnych ryjów, co tu robią i z kim, co tylko zdołasz. Zwłaszcza ci Brujah pewnie kroją jakąś rozpierduchę, bo dawno ich tu nie było, a raczej na kółko poetyckie się nie zjawili. Jasne?
Tak jest. A i jeszcze ten gościu w meloniku... Albo jest zajebiście szybki, albo niewidzialny.
Wychodzę.
[ Dokąd? ]
Z mieszkania.
[ No ja się domyślam, że nie z piwnicy, tylko pytam dokąd idziesz po wyjściu na klatkę ]
Na główny rynek.
Tam też doszedłeś. Noc była już w pełni, jak to więc powodują prawa natury, na skwerek wyszła już spora grupa nocnych rycerzy ortalionu, których godowo-bojowe okrzyki słychać było jeszcze z poprzedniej przecznicy.
Chowam się przed nimi w najbliższym ciemnym zaułku.
Schowałeś się w możliwie najciemniejszym załomie najbliższej kamienicy, ale nie miało to większego znaczenia, ponieważ żule ze skwerku nie przemieszczali się w twoim kierunku, najwyraźniej pochłonięci urządzana tam popijawą na ławeczkach i stolikach do szachów.
Idę dalej starając się ominąć frajerów.
Żule, pochłonięci nocną popijawą, nie zwrócili na ciebie większej uwagi. Obszedłeś skwerek po obwodzie, dostrzegając z oddali ostatni tramwaj, zjeżdżający do zajezdni. Ruch był już znikomy, co nie dziwiło cię o tej porze, w tej części miasta. Poza paroma przechodniami, pospiesznie przemykającymi w mroku niedziałających latarni, również nikogo nie dostrzegałeś.
Szukam niebieskiego, obskurnego budynku bez zasłon.
Znajdujesz takowy kilka kamienic za pierwszym skrzyżowaniem. Obskurny był nie tylko sam budynek, ale również połączona z nim brama, podwórze i cała ulica. Najbliższa świecąca latarnia znajdowała się o dobre 200 metrów stąd, najbliższa równa płytka chodnikowa zapewne w innym wymiarze, zaś o jakimkolwiek miejscu nie śmierdzącym szczyną i jabolem nie było nawet co marzyć.
Wchodzą przez bramę, a następnie na 3 Piętro.
Podwórze i cała kamienica była jeszcze większą ruiną, niż melina Alfonsa. Nie było tutaj żadnego światła, wybite okna klatki schodowej ślepiły się na ciebie, a drewniane, spróchniałe schody groziły zarwaniem przy każdym skrzypnięciu. O jakimkolwiek oświetleniu, choćby łysej żarówce na kablu, nie było co marzyć, więc wchodząc na 3 piętro parę razy potknąłeś się, o mało co nie upadając na twarz.
Pukam do drzwi numer 35.
← Sesja WoD
Wczytywanie...