Sesja Morttona

Śmierdziało.
Jak zawsze w kanałach. Czego innego można spodziewać się nad rzeką szamba?
Obudziłeś się nieopodal jakiegoś włazu do kanalizacji. Ostatnie dni spędziłeś w letargu, w przegniłej, podżartej przez szczury trumnie, gdyż odrastanie ręki i połowy barku zabierało trochę czasu.
Wojna, która dopiero co skończyła się w mieście, kosztowała wszystkich bardzo, bardzo wiele. Nosferatu, jako potencjalni dostarczyciele bezcennych informacji dla jednych i poważne, szpiegowskie zagrożenie dla drugich, oberwali najbardziej. W efekcie tego wszystkiego w całej Łodzi pozostało was pięciu, łącznie z tobą.
Ty sam, jako nowy w mieście i środowisku, nie do końca rozumiałeś kim jest, a raczej kim był cały ten Sehon, przez którego rozpętał się cały bajzel, w którym w równym stopniu ubabrali się magowie, wilkołaki jak i wampiry. Ważne jednak, że wreszcie zdechł, w głównej mierze dzięki waszym informacjom. Tobie, jako niedoświadczonemu, powierzono relatywnie prostsze zadania, ale i tak o mało nie kosztowały cię... ekhm... życia.

Obudziły cię szczury, jak to zwykle bywało. Pomyśleć, że kiedyś nie pomyślałbyś, że w dużym mieście na jednego mieszkańca przypada nawet 6 szczurów. A może i pomyślałbyś? Cholera wie, w końcu nie pamiętałeś kim byłeś, zanim stałeś się... tym.

Tak czy inaczej trzeba było wrzucić coś na ząb. Byłeś głodny, nawet bardzo głodny, a zatem cholernie wściekły. no i przede wszystkim musiałeś udać się do "Alfonsa", jak nazywał się twój opiekun, prowadzący burdel w pobliskiej dzielnicy. Trzeba dowiedzieć się jak się sprawy mają, bo cała ta przeklęta wojna zaczęła się od śmierci Księcia Poznańskiego, a w mieście takich rozmiarów i lokalizacji, jak Łódź, na pewno brak Księcia oznaczał jeszcze większe gówno, tyle zdążyłeś się już nauczyć.
Wypijam kilka szczurów, a następnie przypominam sobie jak do jasnej cholery dojść kanałami w pobliże burdelu.
Posiłkiem byś tego nie nazwał, ale zawsze lepszy zgniły rydz, niż nic. Wracając się i klucząc parę razy przypomniałeś sobie wreszcie drogę. Wszedłeś na drabinkę, wysilając mięśnie odsunąłeś pokrywę i wyszedłeś w nocny krajobraz dzielnicy Górna, w samym środku niewielkiego parku. Stąd należało skręcić w najbliższą ulicę, trzecia kamienica po prawo, najbardziej osrana klatka schodowa. Wyszedłeś z kanału, wokół nie było nikogo, jeśli nie liczyć kilku dresów na przystanku tramwajowym trzydzieści metrów dalej i menela śpiącego na pobliskiej ławce.
Idę dalej na spotkanie z "Alfonsem".
Wyszedłeś z parku na skrzyżowanie ulic. Tu i ówdzie przewijali się bardziej lub mniej smutni menele, parę osób z psami, przejechał tramwaj. Skręciłeś w Zakrzewską. Wzdłuż ulicy ciągnęły się rzędy starych, obskurnych kamienic, latarnie, jeśli w ogóle działały, bardziej zaciemniały mrok panujący wokół, niż dawały jakieś oświetlenie. W pierwszej bramie parę metrów przed tobą stało sobie trzech rosłych dresów, porozumiewających się głośno w swym żulerskim narzeczu.
Używam utajnienia i przekradam się dalej.
[To się nazywa Niewidoczność I jeśli masz tylko tę Dyscyplinę tylko na 1 poziomie, to możesz używać tylko takiej umiejętności:

Płaszcz Cienia
Na tym poziomie wampir musi polegać na najbliższych cieniach i osłonach, które mogą pomoc w ukryciu jego obecności. Wchodzi w ustronne, ocienione miejsce i uwalnia się od normalnego widoku. Wampir pozostaje niezauważony tak długo, jak długo pozostaje cicho, nieruchomo, pod jakąś osłoną (kurtyną, krzakiem, framugą drzwi, lampą uliczną) i z dala od bezpośredniego światła. Efekt ukrycia znika, gdy wampir się poruszy, zaatakuje lub zostanie oświetlony. Co więcej, iluzja wampira nie może oprzeć się wnikliwej obserwacji.

Także przemyśl jeszcze raz tę sytuację ]
Myślę i jeszcze raz oceniam:
A) Moje położenie w terenie.
B) Moje szanse z nimi.
[Znajdujesz się jakieś 6 metrów od nich, stoją w bramie, gadają ze sobą, jeszcze Cię nie zauważyli. Tutaj latarnie świecą w miarę normalnie, po drugiej stronie ulicy, przy skwerze, jest ciemniej, bo są porozbijane lub niesprawne]
Przechodzę na drugą stronę i chowam się w cieniu.
Ominąłeś możliwie szerokim łukiem trójkę dżentelmenów, przechodząc na krzywy i dziurawy jak zęby sołtysa chodnik po drugiej stronie jezdni. Jeden z dresów omiótł cię spojrzeniem z cyklu "cojestkurwa?!", ale widać nie chciało mu się przechodzić aż pięciu metrów, żeby spuścić ci oklep. W trzeciej bramie wszedłeś w najbardziej osraną i śmierdzącą klatkę. Wszedłeś po zbutwiałych, spróchniałych schodach, które pamiętały chyba jeszcze okupację i zapukałeś w ostatnie drzwi na strychu. Otworzyły się przeraźliwym skrzypieniem i wyjrzała zza nich gęba niemal tak szpetna, jak twoja własna, z tą tylko różnicą, że należała do kob... do czegoś, co kiedyś było samicą człowieka.
- Czego?!
-Gówna złego. Nie poznajesz?
Zmrużyła kaprawe ślepia, jeszcze bardziej rozciągając istny kondom zmarszczek, który służył jej za twarz.
- Aaa, to ty... - był to chyba jedyny człowiek, który potrafił spojrzeć ci prosto w oczy i nie zrzygać się lub zemdleć na miejscu. Choć w sumie nie był to do końca człowiek. Alfons zrobił sobie z niej prywatnego ghula, na którym się pożywiał. Wmawiałeś sobie, że nie wiesz, co jeszcze z nią wyczyniał...
- Właź, przeciung jest! - ponagliła gderliwie. Wnętrze było typowo przedwojenne - szeroki przedpokój, bardzo wysoki, na dobre 5 metrów, sufit, duży pokój o powierzchni całego M2 z socrealistycznych blokowisk. Wszystko udrapowane ohydną, różowawą tapetą, odklejającą się w kilku miejscach. Na podłodze leżały nie trzepane od lat (założyłbyś się, że również od przed wojny) dywany, a z sufitu lało się pomarańczowawe, męczące oczy światło. Zza różowej szmaty, służącej za kotarę rozdzielającą pokoje, wyszedł sam Alfons - stary Nosferat z gębą niemal ładną jak na Nosferata, co oznaczało, że wśród normalnych mieszkańców uchodziłby wciąż za niezrównanie szpetnego, ale możliwego do oglądania twarzowca.
- Joooohny! - rozłożył szeroko ręce na twój widok i podszedł bliżej. Pękaty bęben wysuwał mu się spod sztywnego od brudu podkoszulka w niebiesko-białe paski, w którym wyglądał jak najstarszy sutener świata. - Jak tam się czujemy? Rączka odrosła? Co cię sprowadza do starego Alego? Chcesz sobie ulżyć, czy co?
-I jak tam się sprawy mają? Sabbat jeszcze fika czy już ochłonęli? I co tam u Nikiego?
- A nie wiem, widziałem go ostatnio jakoś przed miesiące. Jeśli znowu sypia w śmietnikach po pijaku, to pewnie zmiażdżyła go śmieciara. Hm? - zaproponował ci flaszkę czegoś, co było zapewne jabolem jego własnej roboty o mocy i składzie tak paskudnych, że mogłoby chyba zabić nawet nieumarłego. - A Sabat jak zwykle, chyba usiłuje się wcisnąć jak karaluch w masło, ale tak naprawdę nie wiem jak im to wychodzi. A wkurza mnie, kiedy czegoś nie wiem. Lenin i wujek Grga chyba nadal konkurują o stołek po Poznańskim, więc na mieście jest trochę bajzlu, ale na pewno nie sabatowego. Dobrze by było, gdybyś ty się wywiedział. Możesz odwiedzić Lenina i Grge, jeśli go znajdziesz, dobrze by było też wypytać jednego księdza ze Złotna, Mariusa. To facet, który wie bardzo dużo, bodaj najwięcej, a że ponoć własnymi rękami wysłał Sehona do wszystkich diabłów, to Sabat pewnie się nim interesuje, skoro Camarilla ostatecznie się na nas wypięła.
Lenin i Grga byli czołowymi postaciami łódzkiej Rodziny. Ten pierwszy prowadził w centrum miasta pub "Cafe Lenin", na Roosevelta, tuż przy Piotrkowskiej, i z tego, co o nim słyszałeś, był zagorzałym komunistą i rewolucjonistą. Wujek Grga natomiast przewodził łódzkim cyganom, a przy okazji był głową miejscowych Gangreli. Zwłaszcza oni mieli duży udział w zabiciu Sehona, przynajmniej taka chodziła wieść, i ponieśli duże straty w tej walce. Marius natomiast pozostawał dla ciebie nieznany poza tym, że wszyscy wspominali o nim z pewnym respektem.
-A kim jest Sehon? I gdzie znajdę tego Mariusa? I do jakiego klanu należy "Lenin"?
Alfons splunął po żulersku, za co oberwał w łeb od swojej potwory, wrzeszczącej na niego, że brudzi podłogę. Jakby można było tu jeszcze bardziej nabrudzić...
- Sehon jest już ostatecznie zupełnie martwym sukinsynem. - odpowiedział na twe pierwsze pytanie, z nieskrywaną satysfakcją. - Przez lata, czy raczej dziesięciolecia, był najbliższym kumplem Poznańskiego, jakby przyszywanym bratem, choć za chuj do siebie nie pasowali. Poznański to był facet z klasą, inteligentny, otwarty, dyplomata jak na Księcia przystało, a przy tym nie puszył się jak inni, choć Łódź najmniejszym miastem w końcu nie jest. Sehon, ze swoim pieprzonym kapeluszem i płaszczem Zorro, przemykał to tu to tam jak jakiś tajemniczy kurwa Don Pedro. Opryskliwy, butny tak, że tylko butem częstować, nie było w tym mieście chyba nikogo, kto by go lubił, a na pewno nie znał go nikt, poza Poznańskim. Parę razy mieliśmy jakieś sygnały, że był umoczony w różne większe i mniejsze rozpierduchy, które się tu działy, ale "Młody"... Poznański znaczy się... nie chciał słuchać. Ufał mu bezgranicznie i to go w końcu zgubiło, bo Sehon go zabił i chciał przejąć po nim władzę, a że mieszał coś z Sabatem, to nikomu się to nie podobało.
Pociągnął z flachy, na hejnał wypijając niemal pół litra mętnego płynu i znów wyciągnął go w twoją stronę.
- No pijesz czy nie?! ... W każdym razie nie udało się nam ustalić kim on ostatecznie był - czy Tremerem, czy Tzimiscem, czy chuj wie kim, wiadomo na pewno, że był tęgim sukinsynem, przez którego wszyscy dostali potężnie w dupsko, a my chyba najbardziej. - skrzywił się i podrapał po nie golonym od chyba stu lat zaroście. Przy okazji zobaczyłeś, że brakuje mu nie tylko połowy zębów, ale nawet jednego kła. - Sehona pomogliśmy załatwić informacjami, które wykorzystali magowie i futrzaki, a klepanie się z nim zostawiliśmy Gangrelom, czyli Grdze. Lenin też jest Gangrel, ale sam nie poszedł się napieprzać, też zbierał z nami informacje, a przy okazji wyciągnął jakimś cudem z Moskwy wnuka Rasputina, czy kogoś takiego. No, a samego Sehona zajebali we trójkę taki jeden mag, Reznor bodaj się zwał, jeden futrzak, Rafał, miejscowy, całkiem spoko koleś bo Gnatożuj, czyli coś takiego jak my, hehe... No i sam Marius we własnej osobie. Powinieneś go znaleźć w parafii Jana Chrzciciela na Złotnie. W sumie drugi koniec miasta, ale dojedziesz z centrum N3 albo po prostu idź na pieszo, spacer dobrze ci zrobi na cerę, hehehehe...
A jakieś dojście do Parafii kanałami. I nie dzisiaj nie pije. I ty też lepiej nie pij, bo chyba 5 razy przekroczyłeś dawkę śmiertelną alkoholu...ku*wa.
- 5 razy...? - zapytał Alfons głuchym głosem, jakby nie dowierzając. - Dopiero?! No to się muszę wziąć za siebie... A ty po cholerę chcesz kanałami? Marius cię przyjmie przecież... No, chyba że nie chcesz straszyć kanarów w nocnym, to ok. - zaśmiał się obleśnie. - Jeśli wolisz, to będziesz musiał przejść stąd prosto aż na Retkinię, a stamtąd skręcić na wschód i przejść pod Śmieciówą, to taka wielki pagórek, nawet od dołu poznasz, hehe. No i od Polesia już na piechotę, bo Złotno raczej marną ma kanalizację. Mieszka tam, a przynajmniej mieszkał, jeden z naszych, Zenek. Może spotkasz go gdzieś po drodze, to łatwiej ci będzie trafić, ale nie wiem, czy wygodniej ci będzie tak, czy po prostu na pieszo albo autobusem. Albo złotówą.
Za kotarą rozległy się dzikie odgłosy mordujących się ludzi... Choć przypomniawszy sobie czym zajmuje się Alfons, stwierdziłeś, że może jednak nie o to chodzi.
-To ja już pójdę. I mam nadzieję, że ludzie i nie tylko są zadowolenie z twych usług.
Wychodząc podchodzę do kobiety-ghula i mówię szeptem:
-Dobranoc. I nie pij tego świństwa.
Wychodzę.
← Sesja WoD
Wczytywanie...