Sesja Morttona

Zszedłeś na dół, ulicą przejeżdżał właśnie ostatni, jadący do zajezdni tramwaj. Na rogu poprzednich ulic stała grupa dresów, którzy przenieśli się z bramy, wraz z paroma nowymi kumplami. Poza tym nic szczególnego - ciemno, pusto, ponuro.
Idę do tramwaju.
Był to tramwaj linii 6, który jechał w poprzek miasta do zajezdni "Tramwajowa", czyli w kierunku, który zupełnie cię nie interesował. Mogłeś jednak podjechać nim do postoju nocnych autobusów, gdzie N3 jechało na samo Złotno, albo też wybrać inny z omawianych z Alfonsem środków lokomocji - złotówę lub własne nogi.
Jadę do postoju nocnych autobusów i autobosem jadę do Złotna.
[ Ilustracja ]

Musiałeś dobrze ruszyć tyłek, żeby dogonić tramwaj, ponieważ jako do ostatniego, w dodatku zjeżdżającego do zajezdni, nikt do niego nie wsiadał i motorniczy już zamykał drzwi, ale zdążyłeś. Wpadłeś do drugiego wagonu, równie pustego jak pierwszy, jeśli nie liczyć zaszczanego menela, który spadł z krzesła na przedzie wagonu i spał na podłodze, nic sobie z tego nie robiąc. Spoglądając na niego, na pusty wagon i tramwaj, a także na zupełnie puste ulice, którymi zaczynała toczyć się "szóstka", poczułeś raz jeszcze jak cholernie jesteś głodny. Parę szczurów to tyle, co nic, a do sytuacji, w której z głodu nie będziesz mógł za siebie ręczyć nie było daleko.
Usiadłeś na tyle wagonu, zastanawiając się co zrobić z tym fantem, gdy wjeżdżający na Piotkowską tramwaj zwolnił, a następnie zatrzymał się, z charakterystycznym buczącym dźwiękiem oznaczającym wyłączenie silnika. W całym pojeździe zgasły światła, a zaraz potem latarnie po obu stronach ulicy na wysokości przystanka, na którym wsiadałeś. Potem dwie bliższe, i jeszcze dwie, i następne, pogrążając wszystko w absolutnej ciemności, przez którą nawet ty, nawykły do mroku kanałów, ledwie dostrzegałeś zarysy kamienic. Latarnie zgasły wreszcie w miejscu, w którym zatrzymał się twój tramwaj, a wraz z nimi wszystkie neony pobliskich sklepów i nieliczne światła w niektórych oknach.
Momentalnie poczułeś się niezwykle przygnębiony i smutny, zrobiło ci się jakby zimniej, choć od lat - dokładniej od śmierci - nie zwracałeś uwagi na błahostki takie, jak temperatura. Było w tym też coś jeszcze... lęk? Tego nie mogłeś zrozumieć kompletnie, wampir bojący się ciemności???
Spoglądając przez okno na pustą, ciemną jezdnię zobaczyłeś idącego jej środkiem człowieka, który pojawił się dosłownie znikąd, choć może po prostu nie dostrzegłeś go w niespodziewanym mroku. Szedł spokojnie, niespiesznym, spacerowym krokiem. Ubrany był we frak i eleganckie (chyba) czarne spodnie. Na głowie miał melonik, w ręku trzymał coś jakby kij, czy może raczej elegancką laskę, którą wywijał swobodnie tuż nad jezdnią. Gdy po którymś kroku wsparł się na niej, zgasły kolejne latarnie i światła przed wami. Było zbyt ciemno, byś mógł przyjrzeć się twarzy.
W ciemności odnajduje menela i wypijam go (ale nie do końca) i próbuję wydostać się z tramwaju.
To, co płynęło w żyłach menela, było ohydne nawet jak dla ciebie. Gdy się pożywiłeś, w głowie zaczęło ci się kręcić od krwi przepełnionej tanim alkoholem. Nie czekając jednak otworzyłeś drzwi bez większego trudu i zachwiałeś się, wychodząc z tramwaju. Upadłeś, podniosłeś się i zobaczyłeś, że jakieś 3 metry od ciebie stoi owa dziwna postać. Zamazanym wzrokiem przyjrzałeś się mu - bardzo schludny człowiek o zadbanej twarzy i niewielkiej bródce, wpatrywał się w ciebie wsparty na eleganckiej lasce, pośród całkowitej ciemności.
-A pchan to kto kufa.
Mówię niewyraźnie jakbym nie miał zębów.
Przedziwny dżentelmen nie odezwał się. Jedynie patrzył na ciebie z lekkim uśmiechem, jakby coś mocno go bawiło. Nie wiedzieć czemu nabrałeś pewności, że powinieneś jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od niego.
Idę chwiejnym krokiem na autobus do Złotna.
Czym prędzej wyminąłeś dziwnego człowieka i pobiegłeś tak szybko, jak mogłeś przed siebie. Akurat przystanek był tuż tuż i akurat podjeżdżał na niego nocny, więc wsiadłeś do niego czym prędzej. Gdy się odwróciłeś, człowieka w meloniku już nie było.
Po mniej więcej 40 minutach wysiadłeś na przystanku Krakowska / Siewna, gdzie jak usłyszałeś z rozmowy trzech młodocianych dresów, znajdowało się rzeczone Złotno. Wysiadłeś tak jak i oni, rozglądając się dokoła. Przystanek stał na skraju jakiegoś lasu, naprzeciwko stały dwa niskie domy, jedna niebrukowana ulica odchodziła gdzieś w mrok, wyglądając bardziej na gościniec niż ulicę (o wdzięcznej nazwie "Cyganka"), autobus zaś pojechał dalej i zniknął za jakąś kamienicą, którą mijała idąca dalej Krakowska.
Ciemno jak w dupie, ponuro jeszcze bardziej, brakuje tylko wycia wilków między drzewami. Gdzie ty do cholery jesteś?!
Rozglądam się ponad domami za wieżą kościelną.
Z miejsca, w którym byłeś, nie dostrzegałeś jej. Nie dostrzegałeś także domów, jeśli nie liczyć kilku bliźniaków stojących za ogrodzeniem po drugiej stronie ulicy, które zapewne ciągnęły się dalej wzdłuż Cyganki w jakieś większe osiedle. Prawdopodobnie "Złotno" odchodziło od którejś z krzyżujących się tutaj ulic, ale czy od Cyganki, czy Krakowskiej, którą pojechał dalej autobus, czy też Siewnej, idącej w przeciwległym kierunku wzdłuż ciemnego lasu - nie umiałeś stwierdzić.
Idę wzdłuż Siewnej za autobusem.
Poszedłeś, lecz zamiast skręcić w Siewną autobus pojechał dalej Krakowską i zniknął gdzieś za dużą, starą kamienicą nieczynnej piekarni.
Zdenerwowało cię to lekko, lecz na całe szczęście zauważyłeś tabliczkę "Złotno" tuż nieopodal tego skrętu. Poszedłeś w tym kierunku, mijając coraz bardziej posępny krajobraz, by ostatecznie stanąć na szukanej ulicy. Zdecydowanie nie był to widok zachęcający. Stare, rozwalające się podwórka, zardzewiałe bramy straszące połamanymi zębami krat, obskurne kamienice chylące się ku upadkowi. Powykręcane w lekko upiorny sposób drzewa zdawały się spoglądać na ciebie w milczeniu, bardzo nieliczne działające latarnie tylko powiększały wszechobecną ciemność, wskazując ogólny kierunek ulicy na dziurawym, krzywym jak górska ścieżka chodniku.
Z podwórka znajdującego się kilkanaście metrów dalej po drugiej stronie jezdni chyłkiem wysunęła się jakaś postać, pospiesznie zmierzająca w tym samym co ty kierunku. Z kolei z naprzeciwka charakterystycznym, kołyszącym krokiem zmierzały trzy postacie w kapturach, idąc całą szerokością wąskiego chodnika.
Chowam się w cieniu i obserwuje.
Schowałeś się i w cieniu i w najbliższej bramie, której stare, drewniane drzwi zwisały smętnie na przekrzywionych zawiasach. Nic więc dziwnego, że trójka kapturników nawet nie spojrzała w twoim kierunku.
- ...ojtalczyk mówił, że za dychę załatwi.
- A tam, kurwa, będziesz Wojtalczyka słuchał, to zobaczysz jak se kurwa zajarasz.
- No nie pie..l...

Przeszli, pochłonięci swą wykwitną konwersacją. Teraz na ulicy ZŁO-tno pozostałeś tylko ty, nie licząc idącej drugą stroną paręnaście metrów dalej postaci w ciemnym płaszczu. Zdecydowanie nie spędziłbyś tu nocy, kanały są znacznie bardziej przyjazne.
Idę dalej ulicą i szukam tego pieprzonego kościoła.
Kolejne minuty spaceru utwierdziły cię w przekonaniu, że oto dotarłeś do najbardziej żulerskiej dzielnicy tego zawszonego miasta. Mijałeś kolejne slumsy imitujące domy, rozpadające się kamienice, a nawet drewniane parterowce. Dwa razy o mało co nie rozłożyłeś się na chodniku, o który potknąłeś się w ciemności. Za pierwszym zakrętem na całe szczęście pojawiło się coś na kształt skrzyżowania i centrum tej "dzielnicy". Na wysepce po środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany krzyż, a tuż za nim wznosił się niewielki kościół, otoczony murem. Tam też skręcił człowiek idący przed tobą po drugiej stronie ulicy, niknąc za kościelną bramą.
Idę za nim nie rzucając się w oczy.
← Sesja WoD
Wczytywanie...