Zastanowił się przez moment.
- Aaa, jebać to. - postanowił uroczyście i wykręcił numer. Przez chwilę słychać było sygnał, Arek podszedł do lodówki, na której wisiał bloczek samoprzylepnych kartek i wziął w drugą rękę leżący na lodówce cienkopis. Ktoś odebrał.
- Parafia świętego Jana Chrzciciela, słucham. - usłyszałeś męski głos, gdy Arek dał na głośnik.
- Yyy... Dobry wieczór, albo raczej dzień dobry. - zaczął niepewnie twój kumpel. - Przepraszam najmocniej, że dzwonię o takiej porze, mam nadzieję, że nie przeszkadzam, że nie obudziłem... - skrzywił się sam, rzeźbiąc usilnie.
- Nie nie, nic się nie stało. A o co chodzi...? - padła odpowiedź z lekką nutą zaskoczenia.
- Ym... Czy z księdzem Korothirem mam przyjemność?
- Tak, to ja, z kim rozmawiam?
- Mariusz Śliwerski, niech będzie pochwalony... - stworzył naprędce, czekając chwilę na sakramentalną odpowiedź, która jednak nie padła. - Dzwonię w sprawie zamówienia mszy żałobnej, za zmarłą babcię... Czy są jakieś wolne terminy?
- Em... Taak, tak... Ale czy to jakiś nagły wypadek? Skąd pan ma ten numer, jeśli mogę zapytać?
Arek skrzywił się znów i nabazgrał szybko na samoprzylepnym bloczku "Powiedzieć mu?"
- Od znajomego, proszę księdza. Kiedyś też u was zamawiał mszę, a że mieszka niedaleko, to polecił się skontaktować.
- Mhm... Rozumiem, że wobec tego pan też mieszka niedaleko i należy do mojej parafii. A przynajmniej świętej pamięci babcia należała.
- Yyy... to znaczny, nie zupełnie, ale po prostu znajomy polecał ze względu na samą mszę i kazania. Wie ksiądz, jak to czasem trudno o sensownego duchownego, który powie coś z głową w tak trudnej chwili, prawda?
- No tak, rozumiem, rozumiem... Czyli znajomy musi być moim parafianinem. Jak nazwisko? Pewnie znam.
Arek spocił się lekko.
- Adam Kowalczyk, nie wiem, czy ksiądz zna...
- Kowalczyk... No jest paru, ale... A z resztą, mniejsza o to... Dobrze, jeśli chce pan umówić się osobiście, to będę dostępny dziś... powiedzmy o 20. Ale uprzedzam, że niestety nie będę miał wiele czasu, więc prosiłbym załatwić wszystko szybko.
- Oczywiście, oczywiście, dziękuję bardzo.
- Dziękuję i do widzenia. - rozłączył się ksiądz.
- I szczęść Boże kurwa mać. - odetchnął z wyraźną ulgą Arek, odkładając telefon.
- Nie, mam zamiar tam jechać. I to nie sam. - wskazał na ciebie palcem, patrząc spode łba. - A gdzie to jest sprawdzi się w necie. Ale dopiero jak kumpel wróci, nie będę mu grzebał w kompie. Ech... - odstawił puszkę, opierając się rękami o zlew. - Dziwny ten klecha.
Łowca ziewnięciem przystał na twoją propozycję. Zanim znów walnął się na kanapę, zapytał jeszcze:
- No dobra, ale co robimy jak już się z nim spotkamy? Walimy prosto z mostu jak go znaleźliśmy, czy bawimy się w jakieś podchody w stylu... - namyślił się przez moment - No wiesz, "Wiemy kim jesteś i co robisz. Nasz przyjaciel śledził cię od dłuższego czasu, a teraz nie żyje. Jeśli wiesz coś o tym, to lepiej zacznij gadać." Wiesz, coś w ten deseń... Czy je-eeeee... - kolejne ziewnięcie - eszcze inaczej?Bo w sumie nie wiem czego się spodziewać. Z księdzem ostatnio rozmawiałem w podstawówce.
- Hmmm, jedyne co o nim wiemy to to że twój kumpel nad nim pracował. Nie wiemy dlaczego. Może go pierw szpiegować? Potem, jak już coś znajdziemy, to się ujawnić.
Arek zgodził się z tobą milcząco, najwyraźniej nie chcąc już ciągnąć tej rozmowy. Wróciliście więc do łóżek, powracając do przerwanego snu. Twoje sny były niespokojne, szarpane i przerywane wizjami, w których pojawiał się duch w meloniku, ścigający cię przez jakieś groteskowe, mroczne miasto. Ostatecznie obudziliście się koło południa. Raz jeszcze powtarzając to, co zaplanowaliście w nocy, oddaliście się bardziej relaksacyjnym i odmóżdżającym zajęciom. Około 18 Arek zaproponował pojechanie na Złotno, gdzie jak okazało się za pośrednictwem netu, znajdowała się rzeczona parafia. Mielibyście 2 godziny na obserwację przed spotkaniem. Wcieliliście ten plan w życie, zajeżdżając wreszcie na ulicę Złotno.
Kolejne minuty jazdy utwierdziły cię w przekonaniu, że oto dotarłeś do najbardziej żulerskiej dzielnicy tego zawszonego miasta. Mijałeś kolejne slumsy imitujące domy, rozpadające się kamienice, a nawet drewniane parterowce. Za pierwszym zakrętem na całe szczęście pojawiło się coś na kształt skrzyżowania i centrum tej "dzielnicy". Na wysepce po środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany krzyż, a tuż za nim wznosił się niewielki kościół, otoczony murem. Przystanęliście na poboczu i obserwowaliście, jednak po ponad godzinie nie zobaczyliście żadnego księdza w pobliżu świątyni. Była już 19:15, niebawem zmrok zapadnie na dobre.
- Kurwa, na detektywów to my się nie nadajemy. Trzeba coś zacząć robić, bo zaraz będziemy mieli dzień w dupie. - Mówię do Arka z nieukrywanym znudzeniem w głosie - Może pójdę do tego kościoła, rozejrzę się. Spróbuję oczyścić się z grzechów etc?
- Prosz... - zgodził się, najwyraźniej równie znudzony. Przeszedłeś skrzyżowanie i stanąłeś u furty w kościelnym murze. Sama świątynia prezentowała się skromnie - niewielka, z małą, spiczastą dzwonnicą, zbudowana w prostym stylu, przynajmniej w tej części, bo za małym kościółkiem widać było nowszą, niewykończoną jeszcze dobudówkę. Ponieważ było tuż po pierwszej wieczornej mszy, w kościelnych ławach siedziało jeszcze parę moherów. Sama świątynia od środka również prezentowała się skromnie - z dziesięć rzędów drewnianych ław po prawej, z dziesięć po lewej, na wprost ołtarz, chrzcielnice, ambona, proste witraże w oknach stylizowanych na gotyk, przy samym wejściu schody na organy, za ołtarzem uchylone drzwi na zakrystię. Poza szepcącymi paciorki babciami nie było nikogo.
Trzymając kurczowo w dłoni baseballówke, siadam w ostatnim rzędzie ławek. Rozglądam się wokoło szukając, Bóg wie czego.
Jeśli nic się nie wydarzy, postaram się obejść kościół z drugiej strony.
Ponieważ wewnątrz budynku nie wydarzyło się nic spektakularnego, postanowiłeś poszukać szczęścia na zewnątrz. Słońce już zaszło, choć resztki zmierzchu broniły się jeszcze przed ciemnością nocy. Obchodziłeś kościół od podwórza, gdzie pośród kilku niskich drzew stały drewniane ławy. Mijałeś właśnie małe, kilkustopniowe boczne schodki, gdy drzwi na ich szczycie otworzyły się i stanął w nich ksiądz o krótkich, czarnych włosach i niezbyt ładnej twarzy o ostrych rysach.
Wyskoczenie z podejrzeniami prosto w twarz nie było by dobrym pomysłem. Za mało informacji. Za mało cholernych informacji. Pozostaje gra na 'głupka'
- Właściwie to w niczym. Jestem przyjezdny i wraz z moim przyjacielem przejeżdżaliśmy właśnie obok. Postanowiłem się zatrzymać i pooglądać.
Księżulo popatrzył na ciebie przeciągle raz jeszcze. Coś w jego twarzy i spojrzeniu nie pozwalało ci myśleć o nim jako o standardowym wazelniarzu w sukience. Coś odpychającego, nieprzyjemnego, zdecydowanie nie pasującego ani do marnego, ani do porządnego duszpasterza. Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami.
- Hm, to niech pan ogląda. Kościół jest zawsze otwarty. - powiedział beznamiętnie i niespiesznie zszedł po schodach, najwyraźniej uznając rozmowę za zakończoną i chcąc udać się gdzieś dalej.
Kiwając lekko głową zgadzając się, niby idąc dalej, dyskretnie czekam aż księżunio oddali się.
Gdzie się wybieramy o tej porze? Sprawdźmy to!
Pochwyciwszy tą myśl staram się podążać za nim. Dyskretnie i w pewnej odległości.
- You son of a bitch! - Wyplułem widząc przebiegłość plebana.
Ty śliska, przebiegła, odrażająca kreaturo.
Rozglądam się za jakimś oknem, lub czymś gdzie mógłbym podejrzeć co się dzieje w środku.