[
Ilustracja ]
Sen przyszedł bardzo szybko, przynosząc ze sobą bardzo dziwne wizje.
Pędziłeś bezkresną autostradą na motocyklu, przecinając noc z absurdalną prędkością. Byłeś pewny, że jedziesz szybciej od światła, bo smugi reflektora zostawały daleko za tobą jak rozciągnięta mgła, a jednak nie widziałeś końca drogi. Wokół ciebie mknęła cała armia Harleyów, dosiadanych przez pół-nagie (lub całkiem nagie) panienki, o iście diabelsko gorącym wyglądzie. Kilka z nich jechał wraz z wielkimi facetami w skórach, z których każdy wyglądał tak samo, ale - na całe szczęście - większość ujeżdżała mechaniczne rumaki w pojedynkę.
Zabawa trwała, pośród gwizdów, wrzasków, ryczenia silników, zaś sama podróż stawała się coraz bardziej surrealistyczna. Czułeś tylko pęd, dziki, nieposkromiony pęd w niewiadomym kierunku. Energia, ogień, gniew, podniecenie kotłowały się w tobie niczym olej w mocarnym silniku, a dojeżdżające do ciebie "motosukkuby" tylko napędzały wszystkie te uczucia.
Nagle sen zmienił się. Nie zerwał, nie zawalił, nie przeobraził w inną treść czy krajobraz, a jednak poczułeś, że coś jest bardzo nie tak, jakbyś w swym nadświetlnym pędzie wjechał na wybój lub podskoczył na osiedlowym speedbrake'u. Wrzawa ucichła, reszta grupy znajdowała się w tej samej odległości co wcześniej, jednak zadawali się jakby zastygnięci, spowolnieni w nieopisanym czasie, jak w gęstej, niewidzialnej zawiesinie. Spojrzałeś w prawo, ku środkowi jezdni.
Obok ciebie spokojnie kroczył człowiek w garniturze i meloniku, co któryś krok stukając elegancką laską o asfalt.
Depnąłeś do samej dechy, Raodking zawył infernalnie i dałbyś głowę, że z rury wydechowej poleciały prawdziwe płomienie.
Śniłeś, nie miałeś więc zwykłego poczucia przestrzeni, ciśnienia, własnej cielesności, a jednak mózg przyparł na potylicę, żołądek na kręgosłup, kręgosłup na dupę, ta zaś na skórzane siedzenie maszyny. Jeśli dotąd jechałeś z nadświetlną, to na obecną prędkość nawet autorzy sci-fi nie mieli określenia. Poczułeś się wolny, bezpieczniejszy, znów dziki i silny...
... Ale tylko przez moment.
Człowiek w meloniku szedł wciąż obok ciebie tym samym, niespiesznym rytmem. Zdawało się, że zarówno ty jak i on jesteście projekcjami wyświetlacza, a szybkość i prędkość waszego poruszania się nie miała nic wspólnego ze zmieniającym się w czarną smugę asfaltem przed tobą.
Odwrócił głowę w twym kierunku, uśmiechnął się nieznacznie znad swej eleganckiej, równo przyciętej bródki, a ty poczułeś, że ręce odmawiają ci posłuszeństwa. Zaraz puścisz manetkę, stracisz poczucie równowagi i rozsmarujesz się po asfalcie na miliardy atomów...
Wstrząs.
Odległy, jakby ktoś nieznacznie poruszył twoim łóżkiem lub przywalił mocno w podłogę nad tobą.
Otworzyłeś oczy. Arek pochrapywał cicho. Nie do końca świadomy odczułeś przebrzmiewające echo wstrząsu. Znałeś je zbyt dobrze. Eksplozja. Coś wybuchło nie tak daleko od was, gdzieś w głębi... Miasta? Ulicy? Przypominałeś sobie gdzie jesteś.
Za moment rozległ się smętny, efemeryczny śpiew alarmowych syren jakichś służb porządkowych - może strażaków, może policji, może jednych i drugich.