Okna były, po węższej, osłoniętej krzakami stronie piętrowego budynku plebanii, w liczbie trzech. Wystarczająco szerokie i niskie, byś mógł zajrzeć przez nie do środka.
Zobaczyłeś księdza.
Ksiądz wszedł do pokoju, zniknął na chwilę w innym.
Ksiądz wrócił do pokoju niosąc coś w ręku.
Ksiądz zrobił sobie herbatę.
Postawił herbatę na stoliku przy fotelu, a następnie... (!!!) Wziął do ręki czarną książeczkę i zaczął czytać, popijając herbatę.
Wycofałeś się niczym sam don Pedro de Pomidore, po drodze mijając grupkę moherów, dyskutujących teatralnym szeptem przy wejściu do kościoła.
- ... bo kiedy to pani proboszcza widziała ostatnio?
- Ooooooo, kochana... Ja to nie wiem dlaczego ksiądz arcybiskup go tutaj trzyma, skoro on się nic a nic nie zajmuje parafią.
- No co pani mówi? - zapytała z egzaltowanym przejęciem trzecia.
- No taaak, tak... Przecież msze prawie cały czas odprawia wikary, a on tylko na wieczorne. Na kółko różańcowe się chciałam zapisać, nie da się do niego dostać...
Wróciłeś do zaparkowanego przed "Społemem" samochodu. Dwóch lumpów stojących nieopodal lampiło się na Firebirda krowim wzrokiem.
- He-eeeeeeeee.... - powitał cię ziewnięciem kolega. - I co tam? Podsłuchałeś jakąś spowiedź?
- Za chuja nie nadaję się na detektywa. Ale tak czy owak, poza szpetnym wyglądem zewnętrznym, nasz duszpasterz ponoć nie lubi pokazywać się ludziom w dzień. Wiele tego nie ma, ale tak to jest jak się ma do dyspozycji zdjęcie i numer telefonu. teraz twoja kolej na akcję. - kończę monolog patrząc na zaspanego kompana spode łba.
Arek westchnął tylko i wysiadł, przechodząc następnie przez ulicę w stronę kościoła. Odprowadziłeś go wzrokiem, a gdy tylko zniknął za kościelną bramą, drzwi od strony kierowcy otworzyły się.
- No dobrze, to proszę mi raz jeszcze powiedzieć jaką macie panowie sprawę. - zapytał siadający obok ciebie ksiądz.
- Son of a bitch! - pomyślałem szybko widząc rozsiadającego się księdza. Nie pesząc się jednak i nie śpiesząc się z odpowiedzią rozciągam się na fotelu. - Już mówiłem księdzu, jesteśmy wędrownymi wagabundami.
Kończąc zdanie uśmiecham się złowieszczo gładząc lekko brodę.
- Acha. - ni to potwierdził, ni to oświadczył, patrząc wciąż przez przednią szybę. - A ja jestem murzyńskim rabinem. Słucham zatem. Jeśli macie panowie jakiś interes, to proszę mówić. Podchody są tu zbyteczne. - mówił beznamiętnym, jakby lekko znudzonym tonem.
Tak jak wcześniej, tak i teraz nie śpieszę się z odpowiedzią. Zamiast tego, powoli wyciągam fajki schowane w schowku, oraz wygrzebuję ze spodni zapalniczkę. Zapalam fajkę i częstuję księdza.
- Szluga? No więc panie Dundersztyc czy jak tam panu jest. - Prawdopodobnie popełniam wielką pomyłkę, ale mam dość tej kurwa maskarady - Wysówamy pewne podejrzenia, to jest ja wysuwam, iż ma pan jakieś niecne 'więzi' czy jak to nazwać, z 'mocami nieczystymi'.
Kończąc zdanie przyglądam się uważnie kolesiowi.
Ksiądz nie skorzystał z propozycji fajki. Gdy zaś wypowiedziałeś słowa "moce nieczyste", roześmiał się w głos w sposób, który przez moment pozwolił ci myśleć, że masz do czynienia z totalnym pojebem.
- Z "mocami nieczystymi", to dobre... - chichrał się jeszcze przez moment, uśmiechając dziwnie. - Rozumiem. Co u Ernesta? Dlaczego przysyła was, zamiast przyjść samemu?
- Sam chciałbym to wiedzieć... A wizytę zawdzięcza pan temu, iż chcieliśmy sprawdzić co łączy pana z denatem. I tak oto zbliżamy się do meritum. Co pana z nim łączy... łączyło? - Pytam świdrując go na wylot wzrokiem.
Mężczyzna zaśmiał się krótko pod nosem.
- Co mnie łączy... Już dawniej miałem okazję... "spotkać" się z waszą organizacją. Od tamtego czasu mieliśmy do siebie kontakty, z których jednak nikt nie korzystał, nie było po co. Wasz kolega uznał jednak, że w pewnej bardzo delikatnej sprawie należy zasięgnąć mojej rady. Widocznie ktoś inny chciał mu to wyperswadować... - skrzywił się lekko. - Mogę wiedzieć jak zginął? Macie panowie jakieś podejrzenia?
- Podejrzenia, podejrzenia... Na pierwszy rzut oka wyglądało to na robotę wilkołaków. Ogólny rozpierdol na miejscu zbrodni, srebrna aminucja w ścianach. Ale kto wie, wiele niebezpieczeństw czeka na takich jak my - uśmiecham się złowieszczo ciągnąc kolejnego dymka.
Ksiądz uniósł brew, najwyraźniej lekko zdziwiony.
- Wilkołaki...? Nie sądzę... Chyba, że nietutejsi... - powiedział bardziej do siebie - Coś jeszcze zwróciło waszą uwagę? Coś nietypowego? Na miejscu, albo później? - zapytał, odwracając głowę w stronę kościoła, od strony którego widać już było wracającego Arka.
- Pomijając próbę zajebania nam wpierdolu przez dresiarzy, kilka razy spotkaliśmy... Chodzącą w meloniku śmierć. - Ostatnie wyrazy wymawiam z dreszczem na plecach, tak jakby tajemnicza istota stała obok mnie.
Teraz ksiądz spojrzał już na ciebie, nie kryjąc zaskoczenia.
- Więc pokazuje się już nawet wam? Znaczy - ludziom? - poprawił się szybko, najwyraźniej równie szybko myśląc. - To bardzo nie dobrze... - przeniósł wzrok na Arka, który przechodził przez ulicę. Następnie wysiadł, powodując lekką konsternację u twego kumpla, po czym zaprosił go gestem do jego własnego samochodu. Arek wsiadł, rzucając ci szybkie spojrzenie w stylu "Co jest kurwa?", a ksiądz usiadł z tyłu, na siedzeniu pasażera.
- Jeżeli panowie szukacie tych, którzy mogą być odpowiedzialni, albo po prostu szukacie zwierzyny na łowy - ciągnął dalej Marius -, to polecam odwiedzić któreś z następujących miejsc: starą zajezdnię tramwajową na Dąbrowie, lasy w okolicy lotniska Lublinek lub ponazistowską stację Radegast, na Radogoszczu. O tych miejscach rozmawiałem z Ernestem, jeśli faktycznie w jego imieniu przyjeżdżacie, to powinniście wiedzieć o co chodziło.
Arek wyglądał na jeszcze głupszego, niż gdy wsiadał. Spojrzał szybko na księdza, na ciebie, wskazał na połę swego płaszcza i posłał ci pytające spojrzenie.
Ignorując głupkowate spojrzenia Arka, mówię do księdza.
- Kim ty jesteś? - mówię bez ogródek, prosto w twarz jegomościa. Nie jest człowiekiem, sam się do tego przyznał, dlaczego więc pomaga nam - łowcom?