Sesja Krixa
- Cichaj! - klawisz rzucił w kraty ogryzionym gnatem od kurczaka. - Niewinny się znalazł, patrzcie go! Sami niewinni, kruca fuks. Nie wiesz ty za co głowę nałożysz? Samoobrona? Ha? A kto cię tu, człowieczku, zapraszał, hę? Wpadliście do knajpy, wyrżnęliście gości, tyś jeszcze przy strażnikach rannego dźgał, ino żeście trzosów nie zdążyli buchnąć, sępy! - beknął ponownie z ekscytacji. - Jużeś ty się wcześniej popisał na arenie. A nasz miłościwy król pyta, cóż to sobie magowie wyobrażają, wysyłać tu jakiegoś pijanego fircyka, który czaruje na prawo i lewo. A my tu tego nie lubimy... oj nie... a magowie się dziwią... oj tak... Tak tak, chłoptysiu, dowódca straży wszystko mi powiedział, to mój kuzyn wszakże, nic nie zełgał, a sam słyszał od kapitana gwardii... - gwizdnął przeciągle. - Oj, posłali już pewnie po ciebie, posłali jakiegoś templariusza, hehehehe...
No to fajnie. Muszę się stąd wydostać. Tylko jak? Wyłgać się? Wybić? Rozglądam się po pomieszczeniu, może coś zamrożę i wybiję?
-Ten krasnolud któremu próbowałem strzale wyciągnąć. Żyje? Przed tym jak mnie spacyfikowano krwawił jeszcze. Nie dano mi szansy skończyć leczenie. Był tam jeszcze jeden z legionu umarłych on może zaświadczyć, że nic nie zrobiłem. Pomogłem mu i jego kumplowi w walce z jakimś śmieciowym elfem. Za nim kogoś na szafot wygnasz to rusz tyłek po dowódce. Po mieście morderca wciąż grasuje. Ale to u was pewnie normalne. Świrujecie zamknięci pod ziemią.
-Ten krasnolud któremu próbowałem strzale wyciągnąć. Żyje? Przed tym jak mnie spacyfikowano krwawił jeszcze. Nie dano mi szansy skończyć leczenie. Był tam jeszcze jeden z legionu umarłych on może zaświadczyć, że nic nie zrobiłem. Pomogłem mu i jego kumplowi w walce z jakimś śmieciowym elfem. Za nim kogoś na szafot wygnasz to rusz tyłek po dowódce. Po mieście morderca wciąż grasuje. Ale to u was pewnie normalne. Świrujecie zamknięci pod ziemią.
- Ty mi tu dowódcy nie wywołuj, ścierwojadzie! - klawisz podniósł się z krzesła, a brzuszysko zafalowało groźnie. - Jak ci zaraz... - rozpoczął kolejną groźbę, ale urwał, patrząc gdzieś w głąb korytarza. Posłyszałeś echo ciężkich kroków i za moment twym oczom ukazał się bardzo schludny krasnolud w starannie wypolerowanym napierśniku z miejskim herbem na piersi, w asyście czterech innych, również wyglądających na "funkcjonariuszy pożytku publicznego" wyższego szczebla.
- Wstawaj. - polecił krótko, choć nie agresywnie, otwierając drzwi celi zardzewiałym, mosiężnym kluczem. - I zachowuj się, będziesz miał okazję wytłumaczyć się samemu królowi. - dodał, stając w drzwiach celi z rękami założonymi na piersiach.
- Wstawaj. - polecił krótko, choć nie agresywnie, otwierając drzwi celi zardzewiałym, mosiężnym kluczem. - I zachowuj się, będziesz miał okazję wytłumaczyć się samemu królowi. - dodał, stając w drzwiach celi z rękami założonymi na piersiach.
Wyprowadzono cię z wilgotnych, zatęchłych katakumb po długich, wąskich schodach, prowadzących na wyższą kondygnację surowego, wojskowo przystosowanego budynku o pokaźnych rozmiarach. Zaledwie kilka sekund przebywałeś w owej jego części, gdzie z różnych stron wychodzili miejscy strażnicy, więc dopiero po wyjściu na ulicę upewniłeś się, że była to cytadela. Gwardziści otoczyli cię, idąc powoli, swobodnie, jednocześnie bacznie śledząc każdy twój ruch. Przechodnie - w większości szlachta i dobrze sytuowani handlarze z wyższej dzielnicy - mijali cię, obserwując nie mniej dokładnie, jedni z przestrachem, inni z zaciekawieniem. Twoi strażnicy, choć nie gonili cię ponad miarę, dbali byś niepotrzebnie nie zwalniał kroku, więc strzelista, monumentalna fasada zamku królewskiego pojawiła się przed tobą po niespełna dziesięciu minutach. Zatrzymaliście się przy rozłożystych schodach, gdzie dowódca gwardzistów zamienił dwa słowa z wartownikiem, który wbiegł przed wami pod bramę i przekazał coś tamtejszemu posterunkowi.
-Rozumiem, że mam pokazać się przed królem brudny i podarty po waszym więzieniu dla zwiększenia efektu zniesmaczenia mną? Zadbanego trudniej skazać na śmierć.- Rzecze w powietrze bardziej niż do któregoś z prowadzących mnie krasnoludów. Jak do tego doszło? Tak długi czas byłem ostrożny. Jak mogłem tak źle ocenić tych karzełków? Ba, jak oni w ogóle pojmują magię albo to co robiłem tam! Pewnie ich ignorancja na mnie to sprowadziła.
Nie doczekawszy się odpowiedzi zostałeś sugestywnie popchnięty w plecy. U wrót otworzono wam małe, boczne drzwiczki, przez które przeszliście do pałacowego holu. Tutaj, podobnie jak w cytadeli, zdążyłeś skraść zaledwie kilka spojrzeń na imponującą prostotą i kunsztem surowego wykonania w jednym architekturę budynku i wnętrza. Mijaliście wielu krasnoludów, być może dworzan, być może interesantów z najwyższych kast. W odległości dobrych sześćdziesięciu metrów ukazywało ci się kilka par solidnych, wysokich drzwi, z których każde strzeżone były przez parę gwardzistów, stojących nieruchomo niczym posągi. Nim jednak zbliżyłeś się choćby do centrum pałacu, pociągnięto cię do kolejnych bocznych, choć nie różniących się wyglądem i ochroną drzwi, przez które przeszedłeś by po chwili ponownie oddać się rozkoszy wchodzenia po niezliczonych stopniach. Schody to skręcały, to prostowały się, poszerzały i zwężały, niezmiennie prowadząc w górę. Pomyślałeś, że jeśli komnaty królewskie znajdują się na samym szczycie tej budowli, to spokojnie przed przybyciem zdążysz stracić dech w piersiach.
Jeden z gwardzistów parsknął ze śmiechu, ale natychmiast skarcił go spojrzeniem dowódca.
- Oficjele, arystokracja i obywatele dopuszczeni przed oblicze króla zostają przyjęci w sali audiencyjnej. - wyjaśnił, patrząc wciąż po swych podwładnych. - Z pewnych, jak mniemam oczywistych, względów ty nie zostaniesz tam wpuszczony, dlatego król rozważy tę sprawę w swoich prywatnych komnatach.
Schody wreszcie skończyły się, przechodząc w nieprawdopodobnie długi korytarz, z jeszcze bardziej nieprawdopodobną ilością komnat. Weszliście do jednej, o nieco wyższych i szerszych odrzwiach. Surowy, funkcjonalny przepych, przestronność, której nie sposób było spodziewać się przed wejściem. Kunsztownie rzeźbione meble, wypełnione książkami regały, przestronne łoże z satynowym baldachimem, a na przeciwko biurko i szerokie okno, na tle którego plecami do was stał rudowłosy krasnolud.
- Najjaśniejszy panie... - ozwał się dowódca gwardzistów. Król odwrócił się niespiesznie. Zobaczyłeś jego inteligentną twarz o ostrych rysach i jasnorudą, wiązaną w warkocze brodę. Chwyciwszy puchar z winem z biurka zasiadł na krytym perkalem, wysokim krześle i przyglądał ci się badawczo, leniwie sącząc kolejne łyki trunku.
- Oficjele, arystokracja i obywatele dopuszczeni przed oblicze króla zostają przyjęci w sali audiencyjnej. - wyjaśnił, patrząc wciąż po swych podwładnych. - Z pewnych, jak mniemam oczywistych, względów ty nie zostaniesz tam wpuszczony, dlatego król rozważy tę sprawę w swoich prywatnych komnatach.
Schody wreszcie skończyły się, przechodząc w nieprawdopodobnie długi korytarz, z jeszcze bardziej nieprawdopodobną ilością komnat. Weszliście do jednej, o nieco wyższych i szerszych odrzwiach. Surowy, funkcjonalny przepych, przestronność, której nie sposób było spodziewać się przed wejściem. Kunsztownie rzeźbione meble, wypełnione książkami regały, przestronne łoże z satynowym baldachimem, a na przeciwko biurko i szerokie okno, na tle którego plecami do was stał rudowłosy krasnolud.
- Najjaśniejszy panie... - ozwał się dowódca gwardzistów. Król odwrócił się niespiesznie. Zobaczyłeś jego inteligentną twarz o ostrych rysach i jasnorudą, wiązaną w warkocze brodę. Chwyciwszy puchar z winem z biurka zasiadł na krytym perkalem, wysokim krześle i przyglądał ci się badawczo, leniwie sącząc kolejne łyki trunku.
Kurcze, nie często się bywa na salonach. Ja nie byłem na żadnym. Nim mnie ktoś do tego zmusi kłaniam się nisko. Na kolana nie padam. Nie ważne, że moje życie wisi na włosku nie dam mu satysfakcji. Milczę. Lepiej by to on zaczął bo nie wiem co będzie w tym wypadku złamaniem obyczajów. Cholera prawda taka, że nie za wiele wiem o krasnoludach. Rozglądam się przy okazji. Może dam radę stąd uciec?
Drzwi - odpadają, stoją przy nich ciasno, nie zdążyłbyś nawet pomyśleć. Inne wyjścia: brak albo ukryte jakimś zmyślnym mechanizmem. Nie ma czasu szukać. Pozostawałoby jedynie szerokie okno. Pytanie tylko, co znajduje się za nim i jak wysoko jesteś dokładnie?
- Zechciej się przedstawić. - odezwał się dźwięcznym, spokojnym głosem król Beihlen, odstawiając puchar i prostując się na krześle. - I powiedzieć mi jak twymi oczyma wygląda powód twej tutaj wizyty oraz jak wyglądały w nich zajścia, które miały miejsce w karczmie. - zakończył urwaną nutą wyczekiwania.
- Zechciej się przedstawić. - odezwał się dźwięcznym, spokojnym głosem król Beihlen, odstawiając puchar i prostując się na krześle. - I powiedzieć mi jak twymi oczyma wygląda powód twej tutaj wizyty oraz jak wyglądały w nich zajścia, które miały miejsce w karczmie. - zakończył urwaną nutą wyczekiwania.
Heh. Nie ma co chyba kłamać z imieniem czy tym czym jestem.
-Jestem Markus Podróżnik. Jeśli chodzi o zajście w karczmie, przyszedłem zjeść po walkach na arenie i zaciągnąć języka. Weszło dwóch krasnoludów, z jednym z nich walczyłem na arenie. Zdaje mi się, że należał do legionu umarłych albo czegoś takiego. Po ich wejściu z drugiej wcześniej zamkniętej izby wyskoczyło kilka osób z kuszami i zaczęło do wszystkich strzelać. Powstrzymałem jednego i zostałem ranny. Przeciwnicy zwiększyli szeregi. Wśród nich był elf. Gdy został sam uciekł a wtedy wpadli strażnicy. Próbowałem jeszcze uleczyć jednego z gości który dostał w szyję. Po pierwszym czarze leczniczym i wyciągnięciu strzały zostałem ogłuszony. Co do przyczyny mojego uwięzienia przypuszczam, że chodzi o to co się w karczmie stało i to że ktoś nie wiedział, że rannego próbuje uleczyć magią a nie dobić. Czy mogę znać jego stan?
-Jestem Markus Podróżnik. Jeśli chodzi o zajście w karczmie, przyszedłem zjeść po walkach na arenie i zaciągnąć języka. Weszło dwóch krasnoludów, z jednym z nich walczyłem na arenie. Zdaje mi się, że należał do legionu umarłych albo czegoś takiego. Po ich wejściu z drugiej wcześniej zamkniętej izby wyskoczyło kilka osób z kuszami i zaczęło do wszystkich strzelać. Powstrzymałem jednego i zostałem ranny. Przeciwnicy zwiększyli szeregi. Wśród nich był elf. Gdy został sam uciekł a wtedy wpadli strażnicy. Próbowałem jeszcze uleczyć jednego z gości który dostał w szyję. Po pierwszym czarze leczniczym i wyciągnięciu strzały zostałem ogłuszony. Co do przyczyny mojego uwięzienia przypuszczam, że chodzi o to co się w karczmie stało i to że ktoś nie wiedział, że rannego próbuje uleczyć magią a nie dobić. Czy mogę znać jego stan?
Drzwi do komnaty otworzyły się. Weszło przez nie kolejnych sześciu gwardzistów, prowadzących Bailuma i Deilena.
- O proszę, cóż za poruszenie... - rzucił z lekkim rozbawieniem król.
- Najjaśniejszy panie, to kolejni zatrzymani w rzeczonej sprawie. - dowódca nowo przybyłych gwardzistów wyprężył się w salucie. Bailum nie czekał na prawo do głosu.
- Witamy cię królu! - wygłosił pompatycznie. Gwardziści poruszyli się niespokojnie, zupełnie jakby zamierzał rzucić się na władcę. Legionista spojrzał nań jak na idiotę, a sam Beihlen uśmiechnął się półgębkiem i sięgnął po puchar.
- Witaj, ach witaj, drogi Bailumie. - powiedział nie podnosząc się z krzesła i bawiąc się pucharem. - Przypuszczam, że wiesz z jakiego powodu się spotkaliśmy i masz mi coś sensownego do powiedzenia, i to więcej niż twój kamrat mag. Na przykład wyjaśnisz mi jakim cudem z karczmy, w której Kruki z Antivy urządziły masakrę wychodzisz cało tylko ty, a twój ojciec, po którym dziedziczysz cały majątek, nie ma tyle szczęścia. - upił kolejny łyk i zwrócił się na moment do ciebie. - [i]Co do twego pytania: ów krasnolud zmarł, pomimo twych, jak to określiłeś, zabiegów leczniczych. Szkoda, bo byłby to jedyny poza wami świadek całego zajścia.[/i
- O proszę, cóż za poruszenie... - rzucił z lekkim rozbawieniem król.
- Najjaśniejszy panie, to kolejni zatrzymani w rzeczonej sprawie. - dowódca nowo przybyłych gwardzistów wyprężył się w salucie. Bailum nie czekał na prawo do głosu.
- Witamy cię królu! - wygłosił pompatycznie. Gwardziści poruszyli się niespokojnie, zupełnie jakby zamierzał rzucić się na władcę. Legionista spojrzał nań jak na idiotę, a sam Beihlen uśmiechnął się półgębkiem i sięgnął po puchar.
- Witaj, ach witaj, drogi Bailumie. - powiedział nie podnosząc się z krzesła i bawiąc się pucharem. - Przypuszczam, że wiesz z jakiego powodu się spotkaliśmy i masz mi coś sensownego do powiedzenia, i to więcej niż twój kamrat mag. Na przykład wyjaśnisz mi jakim cudem z karczmy, w której Kruki z Antivy urządziły masakrę wychodzisz cało tylko ty, a twój ojciec, po którym dziedziczysz cały majątek, nie ma tyle szczęścia. - upił kolejny łyk i zwrócił się na moment do ciebie. - [i]Co do twego pytania: ów krasnolud zmarł, pomimo twych, jak to określiłeś, zabiegów leczniczych. Szkoda, bo byłby to jedyny poza wami świadek całego zajścia.[/i
-Heh. Gdyby mi nie przerwano to mogłem zasklepić jeszcze ranę. Ale ktoś mnie miłosiernie walnął w głowę podczas zabiegu bym się nie przemęczał. - Sarkazm? Moje życie wisi na włosku a mi się sarkazm włącza? Ale taka prawda, znalazłem się w niewłaściwym miejscu i czasie. Eh. No cóż. Może mnie nie ukatrupią. Ciekawe czy mają w opcjach wygnanie? Jak dla mnie rewelacja.
- Do karczmy przyszliśmy później już po masakrze w drugiej izbie. Gdy chciałem tam wejść ktoś wyważył drzwi i rozpoczęła się rzeź. - Bailum również kontynuował swe wyjaśnienia, choć zupełnie innym tonem. Jednak król jakby was nie słyszał.
- Zapewne nie ma zatem żadnego związku między wami, śmiercią twego ojca, kłopotami, w które wplątał się za sprawą okolicznych gangów. - rozpoczął, podnosząc się z krzesła i podchodząc do okna. - Nie ma też związku pomiędzy Krukami, jego śmiercią z ich rąk, a waszą tam obecnością. Podobnie jak nie ma nic dziwnego w obecności na miejscu tych wydarzeń niezarejestrowanego maga, heretyka, którego templariusze chętnie dostaną w swe ręce. - odwrócił się, by spojrzeć na maga. - Tak, panie Markusie, nie wyznajemy się tu na magii, ale Krąg od walki z Arcydemonem utrzymuje z nami nieco ściślejsze kontakty, a choć dotyczą one głównie spraw handlowych, to mamy sposoby na szybką wymianę informacji. A nikt w Wieży Kręgu nie słyszał o Markusie "Podróżniku". - ponownie odwrócił się do was plecami, patrząc przez okno i mówiąc. - Jak widzicie, i najwyraźniej staracie mi się udowodnić, zachodzą tu same zbiegi okoliczności. Jednak z jakiegoś względu... - urwał, gdyż drzwi do komnaty otworzyły się po raz trzeci. Stanął w nich Lodran, w pełnym rynsztunku, i omiótłszy spojrzeniem całe pomieszczenie oraz wszystkich obecnych, zatrzymał wzrok na Beilehnie, który najeżył się i wykrztusił:
- Ty... Znowu.
Niezrażony takim powitaniem, Lodran wszedł do komnaty i zamknął za sobą drzwi.
- Zapewne nie ma zatem żadnego związku między wami, śmiercią twego ojca, kłopotami, w które wplątał się za sprawą okolicznych gangów. - rozpoczął, podnosząc się z krzesła i podchodząc do okna. - Nie ma też związku pomiędzy Krukami, jego śmiercią z ich rąk, a waszą tam obecnością. Podobnie jak nie ma nic dziwnego w obecności na miejscu tych wydarzeń niezarejestrowanego maga, heretyka, którego templariusze chętnie dostaną w swe ręce. - odwrócił się, by spojrzeć na maga. - Tak, panie Markusie, nie wyznajemy się tu na magii, ale Krąg od walki z Arcydemonem utrzymuje z nami nieco ściślejsze kontakty, a choć dotyczą one głównie spraw handlowych, to mamy sposoby na szybką wymianę informacji. A nikt w Wieży Kręgu nie słyszał o Markusie "Podróżniku". - ponownie odwrócił się do was plecami, patrząc przez okno i mówiąc. - Jak widzicie, i najwyraźniej staracie mi się udowodnić, zachodzą tu same zbiegi okoliczności. Jednak z jakiegoś względu... - urwał, gdyż drzwi do komnaty otworzyły się po raz trzeci. Stanął w nich Lodran, w pełnym rynsztunku, i omiótłszy spojrzeniem całe pomieszczenie oraz wszystkich obecnych, zatrzymał wzrok na Beilehnie, który najeżył się i wykrztusił:
- Ty... Znowu.
Niezrażony takim powitaniem, Lodran wszedł do komnaty i zamknął za sobą drzwi.
- Przyszliśmy do karczmy już po masakrze, a oni bez powodu zaatakowali nas. - powtórzył jak mantrę Bailum, lecz król zbył to krótko i cierpko:
- Już to słyszałem. A jeśli to wszystko, co masz do powiedzenia, to naprawdę nadeszła dla was pora ciężkiego i krótkiego frasunku.
- A to z jakiej racji, jeśli mogę wiedzieć? - zapytał Lodran, nie spuszczając wzroku z Beilehna.
- A z takiej, że zamieszani są w morderstwa dokonane przez Kruki z Antivy i tylko ich zastano żywych na miejscu zbrodni. Mają motyw, przynajmniej część z nich, i ledwie parę bardzo kiepskich wyjaśnień. - warknął władca, przechylając się przez biurko.
- Widzę zatem - odparł Lodran zdumionym tonem - że prawdziwym powodem do frasunku może być dla nich nieudolność twoich oskarżeń.
- Prawdziwym powodem do frasunku może być dla nich topór, który właśnie zawisł nad ich głowami! - wykrzyknął Beihlen, pryskając śliną i waląc pięścią w stół. Puchar z resztką wina wywrócił się, zalewając leżące na biurku papiery.
- Ach, więc zdążyłeś już wydać obiektywny i sprawiedliwy wyrok. - zadrwił jadowicie człowiek, wywołując totalną konsternację na obliczach gwardzistów. - Może jednak ciebie zafrasuje fakt, że ci trzej zawarli ze mną pewną umowę, która koliduje z twoją potrzebą stracenia ich w trybie natychmiastowym za domniemane zbrodnie.
- Umowę? - powtórzył król, jakby lekko zbity z tropu. - Jaką umowę?
- Mieli wraz ze mną udać się jutro do Ścieżek. Bardzo głębokich, będąc dokładnym. Tak głębokich, jak tylko się da. Może zatem, skoro i tak pisana im niechybna śmierć, pozwolimy zadecydować "skazańcom" - drwił i żartował na raz - miejsce i czas? - obrócił wzrok na was, z nieznacznym uśmiechem.
- Już to słyszałem. A jeśli to wszystko, co masz do powiedzenia, to naprawdę nadeszła dla was pora ciężkiego i krótkiego frasunku.
- A to z jakiej racji, jeśli mogę wiedzieć? - zapytał Lodran, nie spuszczając wzroku z Beilehna.
- A z takiej, że zamieszani są w morderstwa dokonane przez Kruki z Antivy i tylko ich zastano żywych na miejscu zbrodni. Mają motyw, przynajmniej część z nich, i ledwie parę bardzo kiepskich wyjaśnień. - warknął władca, przechylając się przez biurko.
- Widzę zatem - odparł Lodran zdumionym tonem - że prawdziwym powodem do frasunku może być dla nich nieudolność twoich oskarżeń.
- Prawdziwym powodem do frasunku może być dla nich topór, który właśnie zawisł nad ich głowami! - wykrzyknął Beihlen, pryskając śliną i waląc pięścią w stół. Puchar z resztką wina wywrócił się, zalewając leżące na biurku papiery.
- Ach, więc zdążyłeś już wydać obiektywny i sprawiedliwy wyrok. - zadrwił jadowicie człowiek, wywołując totalną konsternację na obliczach gwardzistów. - Może jednak ciebie zafrasuje fakt, że ci trzej zawarli ze mną pewną umowę, która koliduje z twoją potrzebą stracenia ich w trybie natychmiastowym za domniemane zbrodnie.
- Umowę? - powtórzył król, jakby lekko zbity z tropu. - Jaką umowę?
- Mieli wraz ze mną udać się jutro do Ścieżek. Bardzo głębokich, będąc dokładnym. Tak głębokich, jak tylko się da. Może zatem, skoro i tak pisana im niechybna śmierć, pozwolimy zadecydować "skazańcom" - drwił i żartował na raz - miejsce i czas? - obrócił wzrok na was, z nieznacznym uśmiechem.
Eh, czyli złota z areny nie odzyskam bo będzie, że walka była ustawiana. Szlag by to. No i teraz nie ma bata bym zdobył jakieś książki by nauczyć się ich mowy. Pięknie.
-Przepraszam,chciałem się dowiedzieć w której opcji mógłbym dostać z powtotem swoje rzeczy by mieć jakieś szanse? Bo rozumiem że moja wina została mi już przypisana.
-Przepraszam,chciałem się dowiedzieć w której opcji mógłbym dostać z powtotem swoje rzeczy by mieć jakieś szanse? Bo rozumiem że moja wina została mi już przypisana.
- Jeśli sprawdzaliście już ciała to w jednym z nim utkwił bełt. - dodał od siebie Bailum - A żaden z nas nie ma kuszy. A co do śmierci to może po naszym powrocie. Byłby to dla nas dyshonor gdybyśmy nie dotrzymali umowy.
- Wasz ekwipaż zostanie wam zwrócony, inaczej zamiast przysłużyć się obronności Ozammaru zaszkodzilibyście jej, a tego nikt by nie chciał... - zaczął człowiek, ale ponownie przerwało mu uderzenie - tym razem obu pięści - Beihlena.
- DOŚĆ! DOŚĆ, do kroćset! Jak śmiesz zjawiać się nieproszony w moim pałacu?! W moim mieście?! Jak śmiesz wydawać dyspozycje w mojej obecności i podważać moje wyroki?! - grzmiał, jeszcze bardziej czerwony niż jego włosy i broda. - Gdybyś był moim poddanym skazałbym cię za zdradę i obrazę majestatu! Wynoś się stąd, precz!!! - machnął w stronę drzwi i wskazał na was. - A tych trzech do lochów i niech kat nawija dla nich mocny szur, natychmiast! - wykrzyczał rozkaz do gwardzistów, którzy ruszyli by pochwycić was po raz wtóry. Zaraz jednak stanęli w miejscu, jakby odbili się od ściany.
Lodran położył dłoń na rękojeści miecza. Gwardia, król, wy, cisza, wszyscy zamarli w napiętym oczekiwaniu. Jednak zamiast dobyć broni, człowiek jedynie wyprostował się oficjalnie, a jego oblicze przybrało inny, pełen dumy i władczego majestatu, tak różnego od rozjuszonego krasnoluda, oblicza.
- Dobrze więc. Skoro postanowiłeś używać argumentów siły, to nie pozostawiasz mi wyboru. Z mocy Prawa, uświęconego krwią mych braci i rzesz poległych w najwyższej wagi sprawie, oznajmiam, że ci oto trzej tu obecni zostają przeze mnie powołani do służby w Zakonie Szarych Strażników.
Wywrócony puchar potoczył się po blacie biurka i z łoskotem opadł na podłogę.
- Wasz ekwipaż zostanie wam zwrócony, inaczej zamiast przysłużyć się obronności Ozammaru zaszkodzilibyście jej, a tego nikt by nie chciał... - zaczął człowiek, ale ponownie przerwało mu uderzenie - tym razem obu pięści - Beihlena.
- DOŚĆ! DOŚĆ, do kroćset! Jak śmiesz zjawiać się nieproszony w moim pałacu?! W moim mieście?! Jak śmiesz wydawać dyspozycje w mojej obecności i podważać moje wyroki?! - grzmiał, jeszcze bardziej czerwony niż jego włosy i broda. - Gdybyś był moim poddanym skazałbym cię za zdradę i obrazę majestatu! Wynoś się stąd, precz!!! - machnął w stronę drzwi i wskazał na was. - A tych trzech do lochów i niech kat nawija dla nich mocny szur, natychmiast! - wykrzyczał rozkaz do gwardzistów, którzy ruszyli by pochwycić was po raz wtóry. Zaraz jednak stanęli w miejscu, jakby odbili się od ściany.
Lodran położył dłoń na rękojeści miecza. Gwardia, król, wy, cisza, wszyscy zamarli w napiętym oczekiwaniu. Jednak zamiast dobyć broni, człowiek jedynie wyprostował się oficjalnie, a jego oblicze przybrało inny, pełen dumy i władczego majestatu, tak różnego od rozjuszonego krasnoluda, oblicza.
- Dobrze więc. Skoro postanowiłeś używać argumentów siły, to nie pozostawiasz mi wyboru. Z mocy Prawa, uświęconego krwią mych braci i rzesz poległych w najwyższej wagi sprawie, oznajmiam, że ci oto trzej tu obecni zostają przeze mnie powołani do służby w Zakonie Szarych Strażników.
Wywrócony puchar potoczył się po blacie biurka i z łoskotem opadł na podłogę.
No to pięknie. Choć zaraz. To może nie będzie tak złe. Szara straż, to głównie walka z pomiotami no i zawsze byli uważani jako bohaterowie. Teraz po arcydemonie znów odzyskali pogłos wśród ludzi. Zakon i Magowie mnie nietkaną. BA! Może nawet będą musieli mi pomóc. Co to za problem przynależność do szarej straży? Właśnie trafił mi się najlepszy interes życia! Szczerze się uśmiecham i zaczynam się radośnie śmiać.