Sesja Krixa

Bardzo powoli, bardzo mozolnie, tym razem ze skutkami znacznie mniej spektakularnymi, niż byś sobie tego życzył, zacząłeś tamować krwotok i opatrywać ranę swoją magią. Leżąc za stołem zaczynałeś odczuwać odrętwienie i senność. Potrząsnąłeś głową. Stal ciągle uderzała o stal obok ciebie, słychać było stęknięcia gniewu i wysiłku. Sen w tym miejscu i czasie mógłby okazać się wiecznym.
Nie sen. Nie teraz. Jeszcze trochę. Niech ten czar zacznie działać. Będzie lepiej. Byle nie spie... Jeszcze chwila... chwila... czar... pomoże... czar.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Powoli, bardzo powoli, tony ołowiu opadały z twoich powiek i płuc. Poruszyłeś palcami, zgiąłeś nogę w kolanie. Ból przesyłał ci czytelną wiadomość, że nie tylko nie zasnąłeś, ale także nie umarłeś. Otworzyłeś oczy, przypomniałeś sobie gdzie i dlaczego się znajdujesz. Opuściłeś brodę na szyję i zobaczyłeś długą, świeżą bliznę na piersiach. Uniosłeś się lekko, znów czując mięśnie, choć zamiast siły wypełniała je wata. W skrzydle izby Legionista, nisko i ciężko wsparty na nogach, kończył zagonionego do rogu przeciwnika mocarnymi, chamskimi wręcz cięciami topora, które spadały raz za razem na zasłony mężczyzny w zielonej kolczudze, za każdym razem pozbawiając go drogocennych sił, a w niedalekiej przyszłości życia. Nieco bliżej, w drzwiach do sąsiedniej izby, stał złotowłosy elf z odkrytą twarzą, na której widniał łobuzerski, chłopięcy wręcz uśmiech. Ubrany był w ten sam pancerz co poprzedni napastnicy, w luźno opuszczonych dłoniach dzierżył dwa krótkie miecze. Stojąc w przejściu spokojnie, jakby trafił na nieoczekiwane przyjęcie, patrzył na znajdującego się naprzeciw niego Deilena, który lekko krwawił z rozbitego nosa.
Siadam tu za stołem. Cholera. Dobrze, że dokończyłem inkantację. Oglądam ciało pierwszego gościa. Powinien mieć kuszę i bełty. To mi umili dzień jak znajdę. Później nie będzie cackania i przywalę temu elfiemu ścierwu z pocisku magi.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Kusza, owszem, znalazła się. Mała, ręczna, klasycznie skrytobójcza. Bełty do niej, sztuk pięć, powtykane były w szlufki za pasem.
Ładując patrzę jak sobie radzą krasnale i co porabia elfickie ścierwo. Jak będę gotowy strzelam w to uszate coś tak mierząc nad krasnalem. Głupio byłoby trafić 'swojego'. Nadaj jestem odrętwiały. Strzelając będę musiał się oprzeć o coś. Stół się chyba nada.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Celowałeś i czekałeś. A czekałeś dość długo, bo walczący uwijali się. Deilen, uporawszy się z poprzednim przeciwnikiem, atakował ciężkimi, zamaszystymi cięciami. Bailum z kolei wybierał wymyślne kombinacje cięć, pchnięć i obrotów. Sprawiało to, że trudno było wybrać moment, tym bardziej, że elf popisywał się nieprawdopodobną zręcznością i szybkością, nie atakując, jakby bawiąc się z krasnoludami. W końcu jednak znalazłeś okazję i postanowiłeś zaryzykować. Wymierzyłeś i strzeliłeś na wysokości klatki, tuż pod piersią. Trzasnęła cięciwa, gwizdnął bełt.
Jednak elf musiał należeć do rodzaju tych, którzy posiadają specjalny, szósty zmysł, a może i więcej. Odrzucił nogi i korpus w tył, wyrzucając ręce przed siebie, tak, że bełt zadzwonił na pierścieniach jego kolczugi i wbił się we framugę. Zabójca spojrzał na ciebie zaskoczony, dostrzegając cię wreszcie, i rzucił się do sąsiedniej izby. Krasnoludy ruszyły za nim, ale sądząc po rozlegającym się chwilę potem dźwięku tłuczonego szkła, elf wyskoczył oknem na ulicę.
-No rzesz ku..-Zbieram się do wstania. Wyciągam swój miecz z przebitego przeciwnika. Macham raz odrętwiałym ramieniem. Ruszyć za nim? Może dam radę mu przygrzać czymś jeszcze... biegnę do wyjścia. Spróbuje mu odciąć drogę. Nie chce mi się, odpocząłbym. Biegnę.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Biegniesz, biegniesz. Drzwi - łup, otwierają się na oścież. Ledwie uniknąłeś uderzenia w twarz. Odruchowo zasłaniasz się mieczem, widzisz błysk kilku ostrzy.
- Stać! Rzuć broń! Nie uciekniesz już! - rozkazał ktoś srogim tonem. No tak, straż miejska. Czterech, pięciu... Sześciu konkretnych krasnoludów, uzbrojonych w strażnicze pancerze, gotujących topory lub celujących w ciebie z dużych kusz.
-Później się nie dało? Przegapiliście całą karczemną zabawę.- Opuszczam broń. Trzymam, ale ostrze stuknęło o podłogę. Nie mam siły trzymać go w powietrzu. Chwiejny krok w tył. -Mimo to zapraszam, może jakieś piwo się znajdzie.- Teraz tak myślę... rozglądam się po sali. Ci co dostali pierwsi. Ciekawe czy ktoś, żyje może zdążę kogoś uleczyć. Ten krasnal co siedział niedaleko mnie. Może żyje. Ruszam chwiejnym krokiem. Puszczam miecz. Nie będę zagrożeniem.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Krasnolud dychał jeszcze, ale dogorywał. Dostał w plecy na wysokości karku, bełt wbił się do połowy, zapewne sięgając przełyku. Wątpiłeś, czy miałeś dość siły, by pomóc mu jakkolwiek, a nawet gdybyś miał, to nie było powiedziane, że zdołałbyś.
Strażnicy rozejrzeli się po pobojowisku. Musiał zawiadomić ich ktoś, kto zdołał uniknąć śmierci. Wokół leżał pięć trupów, w tym oberżysta. Sześć, jeśli licząc tego przed tobą. Wpadli do drugiej izby i słyszałeś, jak jeden z nich wykrzykuje:
- Na Stwórcę... Stać! Nie ruszać się! Rzucić broń!
Tamto za chwilę. Teraz to. Mam dar powinienem spróbować chociaż. Klękam przy krasnalu. Muszę chociaż spróbować. Wystawiam ręce do znaków i zaczynam inkantację. Gdybym miał potężniejsze czary. Regeneracje może. Nie. Nie jestem za słaby. Może się uda.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Spompowałeś się tak, że aż pociemniało ci w oczach. Zaklęcie, którym rozwaliłeś tamtego zabójcę dopakowałeś ponad miarę, zupełnie przypadkiem wkładając w nie prawie całą moc. Faktycznie, nie przypominałeś sobie, kiedy ostatnio coś wyszło ci tak szybko i tak dobrze. Ale teraz generalnie było trudno ci myśleć o czymkolwiek. Efekt tego wszystkiego był taki, że krasnoludowi coś zaświszczało w płucach, ciałem wstrząsnął dreszcz, on sam odkaszlnął i zaczął oddychać, nierówno i szarpanie, ale jednak. Przetarłeś oczy wierzchem dłoni i zobaczyłeś, że w miejscu, w którym bełt wchodził w ciało, rana zasklepiła się świeżą skórą, a sam bełt wysunął się o kilka centymetrów tak, że prawdopodobnie w środku został sam grot. Zadziwiłeś się nieco nad tym efektem, gdy krasnolud, jęcząc niemrawo, zaczął macać się po barkach i plecach jedna ręką, zapewne szukając na ślepo raniącego go pocisku.
-Leż spokojnie.-Wstać, sprawdzić. Druga izba. Nie. Jednak tu mi dobrze. To jest mój kawałek podłogi. Posiedzę tu chwilę. Odpocznę. Tu jest miło.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
- S...strzała...- wychrypiał krasnolud, wciąż machając niemrawo ręką, leżąc policzkiem na podłodze. - Wy.. wyjmij...
Szukam jakiegoś materiału. Coś czym przykryję ranę. Jak mi się nie chcę. Siadam przy nim. Delikatnie badam. Odpocząłbym. Delikatnie. Jak trzeba to lekko natnę tak by grot wyszedł swobodnie. Delikatnie. Nie chce mi się. Ogarnij się! Wyciągnę strzałę i podłożę materiał. Może się uda.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Nie mając pod ręką nic innego zacząłeś drzeć swoją szatę. Cholera, jakie to wytrzymałe... Pomogłeś sobie mieczem, jeszcze trochę wysiłku... To szata, czy kolczuga...? Dobrze, teraz bełt... Powolutku, ostrożnie...
Krasnolud jęknął, ale był wciąż zbyt słaby, by się wyrwać, choć jego spazmatyczne szamotanie nie pomagało. W końcu grot wyszedł. Cholera, ale cieknie, nie myślałeś, że aż tak. Trzeba będzie jakoś ucisnąć ranę, obwiązać go mocno...
- Co tu wyprawiasz?! Zostaw go!
Krzyk, uderzenie, ciemność.

Obudziłeś się.

Łeb napieprzał bezlitośnie. Leżysz na czymś twardym. Lekki ruch. Szeleści. Zginasz palce. Miękkie, suche, chyba siano. Na chyba kamieniu.
Nad tobą brudny, zmurszały sufit, pajęczyny, gdzieś niedaleko kapie woda.
Cela.
-Jakby dzień nie był dość widowiskowy.- Leże chwilę. Odpocznę sobie i poczekam aż mnie czerep choć trochę boleć przestanie. Myśleć mi się nawet nie chce. Nie. Dobra. Wstaję, trudno ale trzeba to wyjaśnić. Chwieję się. Może usiądę? Siadam. Wszystko wiruje. Dobra lepiej. Rozglądam się gdzie jestem.-STRAŻNIK! Czy ktokolwiek kto zawiaduje tym cyrkiem!
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Siadając zauważyłeś kolejną zmianę - ręce skrępowane były ołowianym łańcuchem na wysokości nadgarstków. Coraz lepiej.
- Czeego się prujesz, heretyku? - odpowiedziała ci kupa szmat siedząca na stołku w kącie korytarza, która okazała się być strażnikiem. - Coś taki nerwowy? Jeszcze zdążysz na szafot, spokojnie, poczeka. - zakończył donośnym beknięciem.
-Za co tu jestem? Za samoobronę? Za pomoc rannemu?-Niech mnie nawet nie denerwuje. Tyle czasu mnie nie złapano, jak niby krasnale miałby rozpoznać we mnie Apostatę. Nie stosowałem niczego co może uchodzić za zakazaną magię. Ba nawet nie znam takiej. Wkurzę się kiedyś i zajmę magią krwi. Wtedy im pokarzę co to znaczy heretyk i mag krwi. Pokarzę im, jeśli tylko się z tego wykaraskam. Co ja się oszukuje nie chcę. Chcę tylko być wolnym. Mieć może kiedyś rodzinę. -Świetną macie sprawiedliwość.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
← Sesja DA
Wczytywanie...