Sesja Kiyuku

Tej sztuki także nie udało ci się dokonać. Poczułeś się zupełnie, panicznie bezbronny, choć dzierżyłeś w ręku swój miecz. On z uśmiechem sprawił, że jego miecz zalśnił czerwonym światłem, lecz zanim doszło do jakiegokolwiek starcia, Kun-Solusar gwałtownie obrócił się do ciebie profilem, jakby nasłuchując czegoś.
Ty również usłyszałeś, a raczej poczułeś w granicach umysłu i wizji, w której się znajdowałeś, dziwne echo wypełniające przestrzeń wokół was.
-...słuchać mojej...
- [i]...echcesz wysłuchać mojej propo...[/i]
- Czy zechcesz wysłuchać mojej propozycji?
- Zechcę wysłuchać! - odkrzyknął twój sobowtór, a jego odpowiedź potoczyła się podobnym, nienaturalnym echem.
Poczułeś wracające echo, jakby skierowane przeciw tobie.
- ... co ci Solusar...?
- ... wybrać kogoś, kto z chęcią przyjmie cię...
Kun spojrzał na ciebie i odkrzynął:
- Mój miecz! Zabierz mu miecz! - rozkazał i ruszył na ciebie
Rozglądam się w poszukiwaniu jakichś kanciastych powierzchni, lub czegokolwiek, byle nie prostej ściany lub podłogi. Z powodu braku innych pomysłów spoglądam na swoje lewe kolano, zginam je, i uderzam z całej siły rękojeścią miecza, w miejscu, gdzie pod metalem powinien się znajdować włącznik. Przez metal się raczej nie przebiję, ale kto, wie, cuda się zdarzają.
Zdarzają się co dzień, jak głosi pewne stare przysłowie. Dlaczego zatem nie miałyby zdarzyć się w sytuacji, gdzie twoja własna osobowość atakuje cię mieczem w przestrzeni twojej własnej jaźni? Broń zaiskrzyła o kamień i metal, poczułeś opór, usłyszałeś charakterystyczne bzyknięcie i drzwi zasunęły się z trzaskiem.
[Przepraszam, że nie odpowiadałem, ale miałem dość ograniczony dostęp do komputera]

Rozbiegam się, i uderzam z całej siły z góry w kierunku głowy Kuna. Zwiększyłbym swoją siłę Mocą, lecz tylko ta cholera wie, czy nie odciął mnie od Mocy.
Zaatakowałeś, a następnie zbiłeś kontrę. Kun wykonał dwa kolejne ataki, przy odbiorze których cofnąłeś się o trzy kroki. Czułeś się słaby, tak strasznie słaby, zwłaszcza wobec niedawnej świadomości niepowstrzymanej siły, która wypełniała cię w każdym calu.
- I czym jesteś, rycerzyku? Czym jesteś beze mnie?! - szydził wściekle Kun, zadając kolejne cięcia i pchnięcia.
Byłeś gotów mimowolnie przyznać mu rację... Gdy poczułeś, że Moc wokół ciebie zmienia się i formuje... Poczułeś wyraźnie czyjąś obecność. Czyjąś podwójną obecność. Do tego dobrze znaną. Moc o sporej sile, któryś z rycerzy... I Moc o sile ogromnej, niezwykłym charakterze, ciemnej i jasnej zarazem. Jakby dwie osoby, których nie sposób było dostrzec, weszły nagle przez drzwi do tego pomieszczenia, które fizycznie nie istniało.
Dwie osoby, których Kun na pewno nie chciał tu zapraszać.
Harlan? Saram? Tylko te osoby pasują mi do tych typów. Ale mniejsza o to. To, że się tu pojawili nie znaczy wcale, że zaraz nie umrę. Skupiam się, by włożyć całą swoją siłę w markowane pchniecie w brzuch, po których zarobie piruet i tnę Kuna w plecy.
Zmyłka, piruet, cięcie - cholera, byłeś tak blisko. Poczułeś kolejną obecność dołączającą do tej dziwnej sceny i wokół ciebie zamajaczyło niewyraźnie ni to echo, ni głos.
- Kyle wierze ci dasz rade. Zwalcz tego idiotę. A potem zjemy kiełbaski.
Tak, to musiał być Saram. Kun w międzyczasie odgryzł ci się Pchnięciem. Odruchowo zasłoniłeś się ręką, zanim zdążyłeś przypomnieć sobie, że to i tak bez sensu.
O dziwo, bez sensu nie było. Dziwna mieszanka ciepła i chłodu wlała się nagle do twego ciała, czy może raczej duszy, gdy poczułeś, jak siła ataku rozbija się o moc twojej zasłony. Kun tymczasem jakby zamazał się, rozmazał i stracił na materialności.
Robię krok w stronę Kuna i tnę z okolic prawej nogi, w klatkę piersiową, i odwrotnie - z okolic mojej lewej nogi. Następnie obracam się do przeciwnika plecami i tnę do tyłu, w miejsce, gdzie powinien być brzuch mojego sobowtóra.
Pierwsze dwa cięcia, choć trafiły, nie napotkały oporu. Przeciwnik wrzasnął raz i drugi, lecz ostrze jakby przeleciało przez niego jak przez dym. Kolejny obrót, pchnięcie w brzuch - ta sama historia. Kun zgiął się w przód gdy zanurzyłeś miecz w jego niematerialnym bebechu. Wszystko zamilkło na moment, jakby ktoś zatrzymał film, a potem poczułeś się jakbyś otrzymał cios pałą w czaszkę. Wszystko rozbłysło oślepiająco, straciłeś poczucie kierunku i stwierdziłeś, że masz pod i przed sobą coś twardego. Naprzeciwko ciebie siedzieli Harlan i Kaileen.
- Aua. Moja głowa... - łapią się rękoma za głowę. Po chwili pytam się, od czasu do czasu posykując z bólu:
- Co się stało?
Obraz wirował jeszcze i rozmywał ci się w oczach, podczas gdy ty toczyłeś wewnętrzną debatę nad zwróceniem zawartości żołądka, choć towarzyszyło ci przy tym wrażenie nieopisanej pustki, bynajmniej nie fizycznego rodzaju.
- Jak tam Kyle? Kontaktujemy? - pytał Harlan, dostrzegając twój niepewny stan. - Choć, odpoczniemy sobie, spokojnie, trzymaj się mnie. - pomógł ci stanąć na nogi, zarzucił sobie twe ramię na plecy i odwrócił do Kaileen. - Spotkajmy się w Sali Rady za, powiedzmy, godzinę, dobrze? Przekaż Heskemu, niech zbierze mistrzów. Riahl i Saram też niech się stawią. - polecił jej i ruszył z tobą w stronę sal ćwiczebnych. - Nie wiem dokładnie co się stało, wpadłeś w specyficzny rodzaj transu. Ciężko było nam cię z tego wyciągnąć, lepiej nie myśleć co by było, gdyby się nie udało. Jak się czujesz?
- Kiepsko. - na potwierdzenie słów odwracam się w przeciwną stronę, pochylam się i wymiotuję, starając jak najmniej zarzygać Harlanowi buty. Spluwam jeszcze parę razy by pozbyć się ohydnego posmaku w ustach i na zębach.
Twoje starania i refleks mistrza pozwoliły uratować jego buty. Harlan poklepał cię współczująco po plecach, a zanim jeszcze zdążyłeś otrzeć usta w jednej ze ścian otworzyła się niewielka szczelina, z której wyjechały dwa małe roboty sanitarne i piszcząc zabrały się za sprzątanie narobionego przez ciebie bałaganu.
- Choć, usiądź i odpocznij. - polecił Harlan, otwierając drzwi do najbliższej sali, która okazała się być salą wykładową z astronomii, wypełnioną schematami planet, holograficznymi prezentacjami na temat specyfiki poszczególnych ekosystemów, układów i szlaków, gdzie wszyscy młodzi adepci uzyskiwali niezbędne do podróży informacje.
- Opowiedz mi jak się czujesz, pomijając stan twojego żołądka, bo tu wszystko się wyjaśniło. Emocje, uczucia, zmęczenie, psychiczne i fizyczne, wszelkie anomalie - wszystko, co teraz przyjdzie ci do głowy. - usiadł na pufie na przeciwko i patrzył na ciebie w skupieniu.
- Jakoś tak... pusto i słabo... - przerywam wypowiedź, skupiając się na poszukiwaniu wzrokiem Balmorry. Planety, na którą miałem lecieć. Nie, nie miałem. Polecę.
Holograficzny model Balmorry, wielkości piłki plażowej, obraca się przy przeciwległej ścianie, a pod nim wyświetlają się i znikają cyklicznie podstawowe dane.
- Pusto i słabo... - powtórzył Harlan, nie spuszczając z ciebie wzroku. - Przypuszczam, że chciałbyś teraz znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego, czyż nie? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
- Źle mistrz przypuszcza. Wypadałoby zbadać Balmorrę, by zniszczyć ten niszczyciel słońc, a jestem chyba najbardziej zamieszany w tą sprawę, czyż nie? - mówiąc to spoglądam w oczy Harlanowi.
Mistrz przyglądał ci się badawczo przed dłuższą chwilę, nie wypowiadając ani słowa. Pojawiła ci się myśl, że w nieprzyjemny sposób przenikliwość i głębia tego spojrzenia, dodatkowo uwydatnione przez pajęczynę niesamowitych blizn, kojarzą ci się ze spojrzeniem ducha Kuna. Jednak myśl ta znikła równie szybko, jak się pojawiła.
- Wypadałoby, to prawda. - przemówił w końcu Harlan. - W innych okolicznościach. Ale teraz, choć rozumiem już nieco lepiej naturę całego zajścia, zaryzykuję stwierdzenie, że nie ma takiej potrzeby. - zakończył opierając się plecami o stojące za nim biurko.
- Jak to nie ma potrzeby? Duch Kuna może kogoś opętać, jeśli już nie opętał, a mi i kilkuset biliardom innych istot jest miło w tej galaktyce, więc nie zamierzam jej opuszczać.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Duch Kuna, jakkolwiek groźny i potężny, potrzebuje zaczepienia wokół skupiska Ciemnej Strony, czyli w wypadku Tythona jednego ze swych grobowców. - tłumaczył spokojnie. - Wystarczy, że zawalimy lub zapieczętujemy go, uniemożliwiając kontakt z potencjalnym "nosicielem", nazwijmy to tak, a to zagrożenie praktycznie zniknie. Co do Balmorry i, jak się domyślam, Pogromcy Słońc, to zapewniam cię, że wydostanie go z miejsca, w którym jest ukryty, nie jest możliwe. Sprawdziłem to osobiście. - oparł łokcie na kolanach, pochylając się do ciebie, jakby opowiadał ci jakąś dykteryjkę przy piwie - Tak naprawdę jedynym realnym zagrożeniem jesteś ty, Kyle. Ale tak się szczęśliwie składa, że teraz możemy mieć większe baczenie na twój stan psychiczny i fizyczny.
- A inne grobowce? Korriban, Tatooine, Hoth...
← Sesja SW
Wczytywanie...