Sesja Kiyuku

- Do mnie. - padła odpowiedź za twoimi plecami. Obróciłeś się gwałtownie i ujrzałeś w wejściu trzy postacie. Po swojej lewej Miralukę Riahla, po prawej Twi'lekankę Kaileen Saas, po środku zaś mistrza Harlana, który odpowiedział na twoje pytanie. Znajome twarze, lecz widok Harlana wzbudził w tobie dziwne uczucie, jakby jakaś część ciebie przestraszyła się obecności tego człowieka, którego - pomimo znanego ci opanowania wytrawnego dyplomaty, z jakiej to roli znałeś dotąd Harlana - zacząłeś nagle postrzegać jako zagrożenie.
Sięgam ręką po miecz, jednak w ostatniej chwili się opanowuję.
- Dostanę ten statek? - mówię lodowatym tonem, starając się, jak najszybciej wyjść z tej sytuacji.
- Oczywiście, kiedy tylko zostaniesz oddelegowany do jakiejś misji dyplomatycznej. - odparł Harlan ze spokojem i ciepłym uśmiechem. Zobaczyłeś teraz, że jego twarz zmieniła się prawie nie do poznania od czasu, gdy widziałeś go ostatnio. Teraz stanowiła coś na kształt maski utkanej z pajęczyny blizn, przypominających małe błyskawice.
- Rzecz jasna będziesz musiał przejść odpowiednie szkolenie w zakresie protokołów i etykiety, ale myślę, że w świetle twoich ostatnich zachowań - omiótł wzrokiem otoczenie - Rada może nie wyrazić zgody na taką promocję. Więc, Kyle, albo pójdziesz z nami i zastanowimy się jak ci pomóc, albo głupio odmówisz, słuchając równie głupich podszeptów i nie pójdziesz już nigdzie.
Równocześnie odezwał się Saram.
- Jeśli odlecisz Kun może przejąć nad tobą kontrolę i co wtedy? Zabijesz kolejne miliony istnień. Zniszczysz kolejne światy? Wywołasz kolejną wojnę? O nie nie nie musimy podjąć kolejne środki zaradcze. A wy mistrzowie co o tym sądzicie?
- Sądzę - ponownie ozwał się Harlan nie spuszczając z ciebie wzroku - że Kyle powinien otrzymać szansę podjęcia właściwej decyzji. O ile jego decyzje nadal są jego decyzjami. - zmrużył oczy, naciągając jeszcze bardziej siatkę blizn znaczącą jego twarz.
Cofam rękę od miecza, po czym spoglądam przez chwilę na ciało Freya. "Ile jeszcze osób musi przeze mnie umrzeć?" - mówię cicho w myślach. Nie czekając na szepczącą odpowiedź ducha Kuna, mówię:
- Pójdę z wami. - jednak nie wydaję żadnego dźwięku, jakby coś, albo ktoś nie pozwolił mi na to. Powtarzam zdanie jeszcze raz, tym razem jednak głośno i wyraźnie.
Twe słowa jeszcze nie przebrzmiały, a twoja lewa ręka już sięgała po miecz. Starałeś się jakoś ją powstrzymać, ale kończyna wciąż poruszała się powoli w stronę broni.
- To chyba nie będzie takie łatwe... - powiedział Harlan obserwujący cię z pewnym zainteresowaniem.
Łapię prawą ręką lewą rękę, zaciskając dłoń na jej przegubie, by "przywołać ją do porządku".
- Radziłbym się wam pośpieszyć z tym myśleniem jak mi pomóc. To nie potrwa długo. - mówiąc ostatnie zdanie spoglądam wymownie na rękę. - Tymczasem...
Staram się usiąść, i spróbować pomedytować. Co prawda, może się wydawać to dziwne, skoro właśnie powstrzymuję się od zabiciu kilkunastu ludzi, lecz próba walki z Kunem o zdobycie władzy nad mym ciałem, działając w umyśle i w Mocy, wydaje się najodpowiedniejszym wyborem. Może na tym polu mam jakieś szanse....
Zamknąłeś oczy i twą świadomość pochłonęła ciemność. Przestałeś czuć cokolwiek, słyszeć cokolwiek. Poczucie własnego ciała, posadzki na której siedziałeś, głosy obecnych, oddech, myśli, zmęczenie - zniknęły w nieprzeniknionej ciemności. Jednocześnie wciąż czułeś się sobą, jakbyś wszedł do pozbawionego światła pokoju. Zdałeś sobie sprawę, że wciąż masz ciało, a co za tym idzie stopy, znajdujące się na jakimś gruncie. Wciąż byłeś sobą, ale gdzie i jak? Tego nie mogłeś odgadnąć.
Zagłebiam się w ciemność, zastanawiając się, w jaki sposób stawić czoła Kunowi, Albo raczej, jak doprowadzić do starcia z nim.
Poczułeś, że z zewnątrz napływa do ciebie kojąca Moc, jakby ktoś przekazywał ci ją bezpośrednio. Mrok rozrzedził się nieco, pozwalając ci dostrzec siebie samego oraz ściany i posadzkę zimnego grobowca, który znałeś już zbyt dobrze.
Powstrzymuję się, aby nie zakląć. Po co znów trafiałem w to miejsce? Mniejsza o to. Rozglądam się uważniej, by dokładnie określić swoje położenie.
Duże, trójkątne drzwi ze znanym ci już symbolem uczyniły oczywistym to, gdzie dokładnie się znajdujesz. Czułeś jednocześnie, jak przeróżne rodzaje Mocy wirują w, wokół i poza tym miejscem. Nienawiść i zatrważająca potęga, ciemna jak sama śmierć, czekająca na ciebie wokół. Odległe, odmienne nurty Mocy płynące jakby poza tobą, nad tobą, niczym polarna zorza lub ogon odległej komety. Byłeś pewien, że oddziałują na ciebie w tej chwili, lecz nie czułeś absolutnie nic poza tym, co dotyczyło "tu" i "teraz", ciemności grobowca. Nic to, że istniały tylko w twym umyśle. A może tak tylko sądziłeś?
Może tylko łudziłeś się, że przed tobą i wszędzie wokół dobiega niski, szyderczy śmiech?
- Bardzo, cholera, śmieszne. - krzyczę w otchłań grobowca. Następnie próbuję otworzyć Mocą trójkątne brzmi.
Próbowałeś, ale bez powodzenia. Tym razem jednak nie było to tak, jak podczas próby otwarcia wrót Świątyni, lecz tak jakbyś po prostu nie potrafił użyć w tym celu Mocy. Śmiech nabrał na sile i poczułeś Moc otwierającą drzwi od wewnątrz. Nurty Mocy na "zewnątrz" twego miejsca nadal pulsowały odlegle. Przez drzwi, w świetle rozedrganego blasku pochodni, widziałeś odległą sylwetkę postaci w płaszczu, której zimny, cichy szept dobiegał cię bardzo wyraźnie.
- Kim myślisz, że jesteś Kyle? Czym jesteś w stanie być? Beze mnie? Chyba znasz odpowiedź. - rozbrzmiewało pośród szyderczego śmiechu.
- Nie, widocznie nie jestem jeszcze tak głupi, żeby ją znać.
Postać zaczęła iść w twoim kierunku.
- Zatem pozwól, że udzielę ci odpowiedzi. Nawet kilku. - zaszeptał głos, który dziwnie przypominał twój własny.
- Wiem natomiast, ze to ty jesteś nikim bez mnie. Albo konkretniej, bez mojego ciała
- Mylisz się. - głos był wyraźniejszy wraz ze zbliżaniem się postaci. - Moja wielkość przetrwała pokolenia przed tobą i przetrwa wieki po tobie. Ty sam, twoje ciało, jesteś tylko naczyniem, z którego wygodnie mi korzystać. Jeśli będziesz posłuszny, możesz stać się czymś więcej. Jeśli nie... cóż... - postać odrzuciła kaptur pod którym ukazała się twoja własna twarz. Była popielato biała, poznaczona czernią nabrzmiałych krwią żył, z zapadniętymi policzkami i okiem, na które naszło bielmo. Następnie drugi Kyle wyciągnął rękę i poczułeś żelazny uścisk wokół gardła, a zaraz potem coś jakby niewidzialny dźwig unoszący cię powoli nad ziemię tak, że twe kręgi zatrzeszczały groźnie na wysokości karku.
- Wtedy pozostanie mi znaleźć kogoś bardziej "odpowiedniego".
Łapię się za gardło, próbując złapać oddech, bronić się przed atakiem Kuna, także Mocą. Jeśli mi się nie uda, staram się "obudzić".
Próby obronienia się za sprawą Mocy spełzły na niczym.
- Widzisz? - drwiło z ciebie twe alter-ego. - To ja jestem twoją Mocą. Beze mnie, jesteś niczym.
Z ostatnim słowem pozwolił ci opaść na posadzkę. Nacisk zelżał, ból wbił się kłami w gardło, przez które natychmiast połknąłeś haust palącego powietrza, które dochodząc do tchawicy wycisnęło ci z oczu łzy.
- Pospieszcie się, cholera. - mówię cicho w kierunku nieistniejących Jedi. Następnie wstaję, ocieram rękawem z oczu łzy, i zaciskam pięści z bezsiły. Jak uśmiercić taką nieśmiertelną cholerę? Przebicie jego ciała - chociażby w swego rodzaju wizji, raczej nic nie da, chociaż... Sięgam ręką po miecz, i staram się go włączyć impulsem Mocy, mając nadzieję, że tym razem będę w stanie jej użyć, w przeciwieństwie do wcześniejszego przypadku.
← Sesja SW
Wczytywanie...