Boże, jak ja nienawidzę transportu publicznego. Czy już kiedyś o tym pisałam? Na pewno o tym pisałam. To chyba jedna z moich największych zagwozdek życiowych. Ja wiem, sama używam transportu publicznego, więc teoretycznie nie powinnam narzekać, bo przecież bez niego nie dałabym rady dotrzeć do schroniska świnek morskich znajdującego się po drugiej stronie miasta. Sugerujecie rower? No dajcie spokój, toż to urządzenie diabła, najbardziej niebezpieczny środek transportu na świecie – już wolę na hulajnodze się parę godzin od ziemi odpychać niż wsiąść na rower. Co jest takiego złego w transporcie publicznym? Powiem Wam. Raz, że wiecznie się spóźnia... Właściwie to Wam nie powiem tego, co już wiecie i co sami używacie jako argument, gdy narzekacie tak samo jak ja teraz. Powiem Wam za to, co ostatnio zaobserwowałam, co jeszcze bardziej zniechęca mnie do używania autobusów, metra oraz wszystkiego innego diabelstwa.
Jedzenie. No właśnie, jedzenie. Pojawił się ostatnio, cholercia brukselkowa, jakiś nowy trend, a mianowicie ci, którzy jedzą podczas podróży, wydają się ludziom jacyś fajniejsi od pozostałej części społeczności. Teraz, przyrzekam, za każdym razem, kiedy wsiadam do autobusu widzę, że coraz więcej ludzi je. Już nie chodzi o zwykłe ciumkanie gumą do żucia człowiekowi nad uchem, tylko takie normalne jedzenie. Rano wsiadam, patrzę, a tam kobieta sobie nakłada na twarz makijaż, potem z torebki wyjmuje termo-kubek i wcina na wpół przygotowaną kanapkę – jak Boga kocham, na pewno miała w tej torebce jeszcze scyzoryk i pokroiła sobie nim pomidorka. No ludzie kochani, a bakterie? Słyszeli państwo o tym? W ogóle z tymi termo-kubkami to jakaś dziwna sprawa jest – co, normalne termosy już nie są trendy? Teraz wszystko, gdziekolwiek nie pójdziesz, musi być "jak w domu" – nie dziwne więc, że ludzie zachęcani są do kupowania tego typu rzeczy. Z czego pijemy herbatkę w domu? Z kubka. A nosząc ze sobą taki termo-kubek zawsze będziemy mieli ze sobą to "domowe" uczucie. Poczekajcie, zobaczycie – pojawi się więcej takich gadżetów. To w końcu doprowadzi do tego, że nie będziemy w ogóle chcieli kiedykolwiek wracać do domu i powiedzenie "pracuje 24/7" w końcu stanie się prawdą. Ja nie dam tak sobą manipulować i transportu publicznego zacznę unikać jak nic!
Oczywiście gadać to ja sobie mogę, a do roboty i tak czy siak mnie zagonią. Na szczęście mi przypada tylko prezentowanie publikowanych artykułów i nie należę do tej elity redakcyjnej, która przykuta jest do komputerów przez większość czasu (pamiętacie, co pisałam tydzień temu o komputerach?). W takim razie na dzisiejszy podwieczorek dostaniecie dwie recenzje – jedną książki "Kosogłos" (fajny tytuł swoją drogą), a drugą "Kryjówki Handlarza Cieni", czyli dodatku do Mass Effect 2. Odpowiedzialne za to kreciki to Medivh oraz Ammon. Następnego autora publikowanych artykułów nie można raczej nazwać krecikiem – a przynajmniej ja się nie odważę, żeby nie zostać napadniętą przez dziwacznych pająko-ludzi. O modyfikacji w "Dłuższej Drodze" Baldur's Gate 2 oraz zapowiedzi Guild Wars: Beyond możecie poczytać dzięki Courunowi.
- [Książki] "Kosogłos"
- [Mass Effect 2] "Kryjówka Handlarza Cieni"
- [Baldur's Gate] "Dłuższa Droga"
- [Zapowiedzi] "Guild Wars: Beyond"