[SESJA ME] Ammon
Twoi towarzysze nie oponowali i już po chwili pędziliście zaniedbaną klatką schodową w górę. Zdyszani, dotarliście do niezamkniętych, metalowych drzwi, prawdopodobnie prowadzących wprost na dach. Człowiek ścisnął swoją broń kurczowo, patrząc na ciebie i kiwając porozumiewawczo głową. Z drugiej strony drzwi ktoś przed momentem prowadził ostrzał z pistoletu maszynowego, ale teraz ucichł.
- A skąd miałby o nas wiedzieć, co? Ten ktoś za tymi drzwiami nie jest świadomy tego, że my aktualnie planujemy jak się go pozbyć. - powiedziałem zniecierpliwiony, bo rzeczywiście nikt, poza naszymi, nie miał prawa wiedzieć o tym odwodzie. Tak mi podpowiadała intuicja, a ja postanowiłem jej ponownie zaufać.
Szybko wymierzyłem swój karabin, który akurat miałem w łapach. Snajper, tak jak myślałem, nie spodziewał się żadnych problemów w drodze powrotnej, bo zdołał już przewiesić swoją broń przez ramię. Pewnie myślał, że pozabija sobie kilku, a potem wróci bez szwanku do domu. Nie zacząłem jednak strzelać, bo z trupa nic się nie dowiemy. Gdyby jednak zaczął wykonywać jakieś głupie ruchy, to natychmiast pociągnę za spust.
- Tak, na pewno się nas spodziewał! - krzyknąłem do człowieka, któremu akurat teraz zebrało się na gadanie.
- Tak, na pewno się nas spodziewał! - krzyknąłem do człowieka, któremu akurat teraz zebrało się na gadanie.
Turianin, który otworzył drzwi był minimalnie szybszy. Jego dłoń uniosła się automatycznie, wycelowała w twojego kompana i nacisnęła na spust. Pierwsza kula z pięciostrzałowej serii pistoletu Grom trafiła go w ramię, następny pocisk minął go minimalnie dzięki temu, że siła strzału lekko nim obróciła. Zanim trzeci pocisk opuścił lufę, prułeś już w pierś wroga z karabinu, niszcząc jego tarcze i posyłając na ziemię - snajper przewrócił się na plecy.
- Widocznie nie każdy miał ochotę na rozmowy. - powiedziałem sam do siebie dziwnie spokojny. Moje życie powoli chyba zaczyna być uzależnione od fartu, bo tylko dzięki niemu jeszcze żyję. Dlaczego nie celował we mnie? Jestem gorszy czy co? Ale w sumie pasuje mi taka umowa. Turianin leżał na plecach, ale mógł żyć dzięki tym cholernym tarczom. Z uniesioną bronią zacząłem się zbliżać do snajpera. Człowiek chyba żył, bo uszkodził go tylko jeden pocisk w ramię. Trzeba mu będzie pomóc za chwilę.
Byliście tak samo szybcy, ale jemu było trudniej celować na leżąco. Pocisk trafił cię w tej samej chwili, gdy dusiłeś już cyngiel karabinu. Potężny, półpłaszczowy nabój trafił cię w szczękę, urywając ci kawałek tylnego wyrostka. Bół oślepił cię na moment, przez co seria, mająca wryć się w serce turianina pociągnęła po połowie jego ciała. Pociski wbiły mu się w pancerz, spod którego wytrysnęła ciemnoniebieska krew. Poranione udo, brzuch, połowa piersi i ramię z barkiem splamiły dach. Leżący turianin charknął coś niezrozumiale i półprzytomnie wypuścił z dłoni pistolet.
Ból, a następnie chwilowa ślepota. Właśnie to poczułem, gdy już miałem pociągnąć za spust karabinu. Ten drugi turianin był na tyle wyćwiczony, że nie celując ze swojej snajperki i tak częściowo mnie trafił. Gdyby pocisk został wypuszczony pod mniejszym kątem, to pewnie leżałbym teraz martwy.
Dopiero po chwili odzyskałem wzrok. Zobaczyłem ciemnoniebieskawą kałużę krwi tworzącą się pode mną. Dopiero gdy zobaczyłem leżący wyrostek, zrozumiałem, że zostałem trafiony.
- Ja pier... - powiedziałem znowu sam do siebie. Nie zamierzałem jednak odpuścić, bo turianin-snajper dalej dawał jakieś oznaki życia. Po tym wszystkim trzeba to jakoś zakończyć. Więc pewnie chwyciłem karabin i chwiejnym już krokiem ruszyłem w miejsce, gdzie leżał snajper.
Dopiero po chwili odzyskałem wzrok. Zobaczyłem ciemnoniebieskawą kałużę krwi tworzącą się pode mną. Dopiero gdy zobaczyłem leżący wyrostek, zrozumiałem, że zostałem trafiony.
- Ja pier... - powiedziałem znowu sam do siebie. Nie zamierzałem jednak odpuścić, bo turianin-snajper dalej dawał jakieś oznaki życia. Po tym wszystkim trzeba to jakoś zakończyć. Więc pewnie chwyciłem karabin i chwiejnym już krokiem ruszyłem w miejsce, gdzie leżał snajper.
Widziałeś, że cierpi, ma półotwarte oczy i wysiłkiem jest dla niego pozostanie przytomnym.
- Brawo chłopaki! Mamy ich wszystkich. Możemy rozładować w spokoju, na dziś to chyba już koniec. - zawołał szef grupy Słońc przez komunikator.
Poczułeś jak krew wsiąka ci w kołnierzyk koszulki noszonej pod pancerzem.
- Brawo chłopaki! Mamy ich wszystkich. Możemy rozładować w spokoju, na dziś to chyba już koniec. - zawołał szef grupy Słońc przez komunikator.
Poczułeś jak krew wsiąka ci w kołnierzyk koszulki noszonej pod pancerzem.
- No, to teraz pogadamy sobie chwilę, bo za te wszystkie wyrządzone mi krzywdy nie zamierzam ci ulżyć w cierpieniach. - powiedziałem pochylając się nad półprzytomnym turianinem tak, by zobaczył uszkodzoną twarz. Jednocześnie odsunąłem ręką snajperkę, na wszelki wypadek. Po usłyszeniu komunikatu szefa zacząłem nawijać dalej swoim prowokującym tonem. - Oho, właśnie mi przekazano, że was roznieśliśmy. Wiesz co to oznacza? Że dałeś ciała. Powiesz mi coś ciekawego przed śmiercią? Wiesz, jakaś sensowna informacja mogłaby się nam bardzo przydać.
- Wal się! - wycedził nienawistnie, acz ledwo zrozumiale, po czym najwyraźniej spróbował cię opluć. Obryzgał sobie w ten sposób pancerz tam, gdzie był jeszcze czysty i pobrudził ci kolano - bo w takim stanie plunąć ci krwią w twarz nie dał rady - I co teraz mi zrobicie złamasy? - wykrzywił twarz w bolesnym uśmiechu.
Zignorowałem zachowanie turianina. Wyprostowałem się zabierając Kata i zgłosiłem się do szefa po dalsze informacje w sprawie tego pyskatego snajpera, który zdołał zdjąć kilku naszych chłopców. - Jeden z turianinów ostrzeliwujących nas wcześniej leży sobie tutaj półżywy. Co mam z nim zrobić? - zapytałem przez komunikator.
- Wzieliście go żywego? Czeka was, kurwa, premia! Nie dajcie mu zdechnąć i dawajcie go na dół, mamy tu jego koleżankę, weźmiemy ich na spytki. - usłyszałeś odpowiedź w komunikatorze - U nas czysto, możecie iść spokojnie. Macie jakichś rannych po naszej stronie?
Spojrzałeś na człowieka - zrzucił połowę pancerza i zobaczył, że trafienie w ramię nie było jednym z tych "herosowskich" postrzałów, jak w vidach na extranecie, gdzie turiański heros zawsze obrywał w ramię, a kulka wybijała czyściutką dziurkę przez mięso. Człowiek oberwał hollowpointem, który trafił częściowo w kość - jej trzon był roztrzaskany, a z tyłu ziała co najmniej pięciocentymetrowa dziura. Bez implantu się nie obędzie.
Spojrzałeś na człowieka - zrzucił połowę pancerza i zobaczył, że trafienie w ramię nie było jednym z tych "herosowskich" postrzałów, jak w vidach na extranecie, gdzie turiański heros zawsze obrywał w ramię, a kulka wybijała czyściutką dziurkę przez mięso. Człowiek oberwał hollowpointem, który trafił częściowo w kość - jej trzon był roztrzaskany, a z tyłu ziała co najmniej pięciocentymetrowa dziura. Bez implantu się nie obędzie.
- Na śmierć zapomniałem o tobie. - powiedziałem spokojnym tonem do człowieka - Będziesz żyć, ale ta snajperka wywierciła ci ładną dziurę w ramieniu. Szef - szybko zmieniłem temat rozmowy - wydawał się być zadowolony, że ten palant żyje. W takim stanie nie pomożesz mi go nieść, więc weź tylko jego broń. Wydaje się to być niezły sprzęt, więc szkoda, by tu został.
- Tylko nie skonaj mi w drodze na dół, bo od ciebie zależy moja premia. - kiepsko zażartowałem do ledwie żyjącego turianina, którego właśnie podnosiłem.
- Tylko nie skonaj mi w drodze na dół, bo od ciebie zależy moja premia. - kiepsko zażartowałem do ledwie żyjącego turianina, którego właśnie podnosiłem.
[Głos rozsądku, bo coś Ci umknęło: twój kolega został postrzelony z PM Grom. Gdyby dostał z tej odległości ze snajperki to niewiele by z niego zostało. Poza tym, żaden snajper nie strzela pociskami półpłaszczowymi - taką amunicję stosuje się tylko w broni krótkiej.]
Podnosząc turianina usłyszałeś jakiś fragment bełkotu. Błękitna... banda... pajaców, mniej więcej tak.
Z kolei twój ciężko ranny towarzysz, któremu szok i mediżel pozwolił na jako-takie funkcjonowanie, podniósł jedną ręką, chociaż nie bez trudu, prawie dziesięciokilową armatę snajpera. Jęcząc z bólu pokuśtykał za tobą.
Podnosząc turianina usłyszałeś jakiś fragment bełkotu. Błękitna... banda... pajaców, mniej więcej tak.
Z kolei twój ciężko ranny towarzysz, któremu szok i mediżel pozwolił na jako-takie funkcjonowanie, podniósł jedną ręką, chociaż nie bez trudu, prawie dziesięciokilową armatę snajpera. Jęcząc z bólu pokuśtykał za tobą.
- Jeden z odwodu dosyć mocno oberwał w ramię, ale będzie żył. Gorzej jest z turianinem, który nas ostrzeliwał z dachu. Musiał najpierw dosyć mocno oberwać, by przestać myśleć o wyeliminowaniu nas z gry. Szykujcie tam medyka, bo niedługo się wykrwawi. Mnie zresztą też przyda się drobna pomoc medyka. - powiedziałem szefowi przez komunikator. Schodzenie tymi schodami z dodatkowym obciążeniem było problematyczne. To samo zresztą chyba myślał człowiek idący za mną.