Sesja Kiyuku

Eleganckim, ekwilibrystycznym "korkociągiem" uskoczyłeś w bok, posyłając przeciwnika parę metrów przed siebie.
Wyskakuję w powietrze, wspomagając się Mocą, "wyrzucam" miecz za plecy (by wzmocnić cios) i staram się wylądować przy przeciwniku, przebijając go mieczem.
Ostrze przebiło szatę przeciwnika, która opadała bezwładnie na posadzkę. Jednocześnie sam przeciwnik zniknął, tak jakby nigdy go nie było. Pozostał jedynie czarny płaszcz z kapturem. Twój towarzysz z tym samym skutkiem uporał się ze swym przeciwnikiem.
- Stary to są emocje. Nic ci nie jest? - zapytał Ar-Saram, dysząc ciężko.
Rozglądam się niezbyt przytomnie, również słyszalnie dysząc, w poszukiwaniu przeciwnika. Dopiero po kilku sekundach trzeźwieję z emocji.
- Chyba nie, chociaż na początku dostałem rękojeścią w twarz. - rozmasowuję bolące jeszcze miejsce - Zamiana przeciwnikami to był dobry pomysł. Ale dobra, w którą stronę teraz? - rozglądam się po miejscu, gdzie stoimy.
- Chyba powinniśmy iść przed siebie. - stwierdził odkrywczo Rodianin. Sala niewątpliwie była obszerna. Staliście teraz mniej więcej na wprost od ujścia korytarza, przez który weszliście, jakieś 3 metry od niego, a i tak nie byliście w stanie dostrzec ani ścian bocznych, ani sufitu.
- No dobra. Stojąc nic nie odkryjemy. - Ruszam śmiało przed siebie, unosząc wysoko miecz, by dawał więcej światła.
Szliście tak przez dobrą minutę, krok za krokiem, wypatrując w mroku kolejnych zagrożeń. Zupełnie niespodziewanie tuż przed wami pojawił się ogromny, przynajmniej trzydziestometrowy posąg, przed którym w snopie błękitnego światła leniwie lewitował miecz świetlny.

- Jak myślisz, co to za posąg?
Podchodzę co miecza, starając się go zbadać bez dotykania.
- To pewnie kolejny "wielki lord sithów." - śmieje się ironicznie Rodianin.
Miecz jak miecz. Na pozór zwykłe, pojedyncze ostrze, może o trochę nietypowej, bogato zdobionej rękojeści.
- Wiesz kto to może być? - pyta Saram, przyglądając się wielkiemu posągowi, przedstawiającego mężczyznę, chyba rycerza Jedi...
- Kojarzy mi się z Revanem, choć naturalnie nie wiem, jak wyglądał. Zwróciłbym za to uwagę na to co trzyma w dłoniach, bo przypomina mi te drzwi, przez które weszliśmy. No i na ten miecz.
- Może to grobowiec Revana, albo jego mistrza? - rozważał Saram - No nie, ale zabezpieczenia to tu są takie jakby tu były buty wielkiego mistrza jedi. - zażartował ze śmiechem, dodając:
- Spróbujesz dotknąć miecza?
- Że co? Buty mistrzyni Satele? - chichoczę cicho - Czemu nie, raz kozie śmierć - puszczam oko do towarzysza, po czym sięgam po miecz.
W chwili, w której zacisnąłeś palce na rękojeści poczułeś dojmujący chłód idący wzdłuż ręki i rozchodzący się na całe ciało. Zdawało ci się, że Saram szepcze coś bardzo cicho i bardzo szybko, ale zanim zdążyłeś odwrócić się i zapytać o co mu chodzi, twoja świadomość eksplodowała bólem.
Upadłeś na kolana, targany okrutnymi drgawkami, a mięśnie wrzeszczały w panice na granicy zerwania, gdy pojawiające się znikąd wyładowania elektryczne zaczęły oplatać cię jak stado wijących się węży. Dokładniej rzecz biorąc - upadłbyś, gdyby nie fakt, że nie mogłeś oderwać dłoni od lewitującej klingi, w związku z czym zawisłeś na niej jak niedoszły samobójca, który w ostatniej chwili chwycił się parapetu okna.
Jeszcze nigdy nie doznałeś tak potwornego bólu. Zamknąłeś oczy drąc się w niebogłosy, a twoje krzyki odbijały się echem od ścian, które zdawały się drwić z ciebie. Wrzeszczały w twej głowie setkami okrzyków, zaklęć, śmiechów i głosów, których nie byłeś w stanie rozpoznać. Czułeś, że umierasz.
- Pomóż! - krzyczę wręcz z bólu. Sam też próbuję oderwać rękę od rękojeści - nie tylko siłą fizyczną, ale także Mocą.
Widziałeś, jak Rodianin wybija się w powietrze, zamierzając zapewne zniszczyć miecz, lecz gdy tylko jego ostrze zetknęło się ze snopem światła został odrzucony kilkanaście metrów w tył.
Myślałeś, że nie może być gorzej, ale myliłeś się. Tego, co teraz czułeś nie dało się wyrazić żadnym językiem galaktyki. Powinieneś umrzeć. Ale nie umierałeś. Jak na złość, można by rzec...
Gdy ból rozdarł resztki twej świadomości odbierając dostęp do innych zmysłów, doznałeś czegoś w rodzaju wizji. Ciemnofioletowa pustka wypełniająca twój wzrok pulsowała cierpieniem, ale w jej środku znajdowała się jedna postać. Postać mężczyzny, w długich zakonnych szatach. Duch człowieka przedstawionego na posągu. Człowieka, którego w ostatnich chwilach życia poznałeś bez kłopotu.
- Umrzesz, Solusarze - oznajmił spokojnie patrzący na ciebie Exar Kun - Wiele jest technik i ścieżek Mocy, wiele jest także rodzajów bólu. Ale, jak właśnie się przekonujesz, są techniki Mocy i rodzaje bólu, przed którymi nie ma obrony.
- Pieprz... się... Ku... un... - próbuję ostatkiem sił odciąć sobie rękę.
Podnosiłeś rękę z mieczem do cięcia z absolutnie nadludzkim wysiłkiem. Zdawało ci się, że trwa to całe lata i wątpiłeś, czy zdołasz tego dokonać zanim umrzesz. Na całe szczęście Ar-Saram wpadł chyba na ten sam pomysł w tej samej chwili.
Ból, który czułeś do tej pory był tak niewyobrażalny, że nawet nie poczułeś cięcia, które pozbawiło cię dłoni tuż przy nadgarstku. Na skraju śmierci i dalej, niż na skraju nieprzytomności padłeś bezwładnie na posadzkę. Wokół znów zapanowała grobowa cisza.
Zapadam w ciemność.
[ Zapadanie w ciemność udało się w pełnym zakresie ]

Pogrążyłeś się w otchłani niebytu. Nie wiedziałeś gdzie jesteś, kim jesteś, czym jesteś. Nie wiedziałeś gdzie jest twoje ciało ani czy w ogóle takie posiadasz, choć całą przestrzeń twego niebytu wypełniał pulsujący ból.
Umarłeś.
Tak, na pewno umarłeś.
To przecież jedyne sensowne rozwiązanie. Zdecydowanie nie było w tej chwili lepszej opcji.
A jednak, wbrew pustce i próżni, wbrew zdrowemu rozsądkowi i jakiejkolwiek przyzwoitości, przez ramy twego niebytu przebijał się dudniący, odległy o miliony parseków głos.
- Człowieku żyjesz?! - rozległo się w bolesnej ciemności twego rozszarpanego umysłu.
Ktoś dotykał twego ciała, którego nie miałeś. Ktoś opatrywał ranę, która nie miała żadnego znaczenia.
Jedyną realną rzeczą w bezdennej pustce był ból.
A więc chyba jednak żyłeś...
Niech to szlag...
[To dobrze, bo już miałem przeczucie, że nie powiedzie mi się rzut ]

Jęczę z bólu. Powoli otwieram oczy.
- Saram... co z moim ramieniem...
← Star Wars
Wczytywanie...