Piractwo.
Od Wieków 'zawód' ten był potępiany i zwalczany. Jednak zawsze znaleźli się śmiałcy, którzy mimo groźby śmierci, czyhającej na każdym kroku, nie boją się stawić czoła wyzwaniom.
Jednak niesie to ze sobą pewne konsekwencje. Odrzuceni, znienawidzeni, opluci. Tacy są piraci. Tacy jesteście wy.
Podczas wielu wypraw, banda Smooth Johna obrosła taką w sławę, że niektóre statki transportowe są w stanie zawrócić do portu macierzystego, oby tylko się z nią nie zetknąć. Tak, wielka jest sława bandy Smootha i wiele ma zwycięstw na swym kącie. Lecz nie zawsze tak było. Na przykład podczas ataku na transportowiec Korporacji Bio-Nat, kto by pomyślał że ów statek będzie miał aż taką obstawę.
Ale co było a nie jest... Człowiek uczy się na błędach...
Znajdujecie się w obszernej sali. Wokół stoją ludzie, wszyscy wpatrują się w jednego człowieka.
- A więc sprawa powinna być łatwa - Powiedział Smooth, stojąc na podwyższeniu wskazując palcem na schemat statku transportowego - Edwin z kilkoma chłopcami zaatakują Butcherem od frontu, uszkodzą gagatka, a potem Fiesta z Flashem, Alavonem, Gryzoniem, Poppym i z kilkoma chłopcami Evy zabordażują ich statek Sparkiem. Pamiętajcie, To ma być szybka akcja, nie możemy dać im się przegrupować. Im dłużej nam to zajmie, tym trudniej będzie nam wykonać misję. Pamiętajcie. To nie są korporacyjni siepacze, to są żołnierze Marines. Oni nie poddają się łatwo bez walki. A teraz pytania, no już już.
Kapitan oparł się o barierkę podwyższenia, i spojrzał badawczo na waszą grupkę.
Rudy cicho rozmawiał z Evą w kącie sali. Eliza nerwowo stukała paznokciami o poręcz krzesła. Za to Markus wyluzowany pykał fajkę opierając się o ścianę. Kilka osób zaczęło szeptać między sobą i zrobił się mały szum.
Prosiłbym, by każdy z was wybrał swój kolor, którym będę pisał tylko dla niego/niej. I prosiłbym innych o w miarę nie czytanie cudzych informacji.
Sasha Poppy - Eni
Mauricio "Flash" Grinco - Matt
Fiesta. - Ati
Opierała się o framugę drzwi, patrząc na Smootha łapczywie. Nie dlatego, że ją pociągał w jakikolwiek sposób, to nie było w jej stylu. Cieszyła się na nową okazję do zabawy. Podczas jego przemowy wyciągnęła papierosa z prawie już pustej paczki i wpakowała go sobie w lewy kącik ust. Nie podpaliła go, póki szef nie skończył mówić. Nie miała pytań, a w głowie już powstał plan. W wolnych chwilach przeglądała plany statków, które podróżowały po kosmosie i uczyła się ich na pamięć, by bez problemu wyszukać najlepszy 'punkt widokowy' - tak nazywała miejsce, z którego strzelała do ludzi, jak do królików.
Stał, swoim sposobem, z jedną lekko ugiętą nogą i wykrzywionym bokiem. Mogło się wydawać, że jest to pozycja lekceważąca wszystko dookoła, jednak prawda była inna - z tej pozycji najprościej było mu zrobić unik przed jakimkolwiek ciosem. Lata wyuczonej czujności robią swoje. Skrzywił się lekko, gdy jego nozdrza wyłapały dym nowo zapalonego papierosa. Nie lubił fajek. Wsłuchiwał się w słowa kapitana z nieobecną miną, jednak informacje wpływały mu do mózgu i analizował je na bieżąco.
- Kapitanie. Wszyscy wiemy, że nie ma czegoś takiego jak łatwe misje. Nie w naszym fachu i nie w konfrontacji z Marines. - Uśmiechnął się krzywo, omiatając dłonią całe pomieszczenie. - Rozumiem, że jeśli sytuacja zrobi się dramatyczna, możemy ratować swoje dupska wszelkimi... sposobami? - Wszyscy dokładnie wiedzieli o czym mówi. Jego dbałość o własny tyłek była niemal legendarna. Uśmiechnął się znów, tym razem odrobinę szerzej i szturchnął Fiestę, mrugając do niej porozumiewawczo.
Łypnęła najpierw na Flasha, jednak jej spojrzenie wcale nie wskazywało, aby rozumiała do końca co się w okół niej działo. Po chwili podrapała się z tyłu głowy, w zamyśleniu przymykając jedno oko. Wiedziała aż za dobrze, że robota nie będzie łatwa, jednak planu nie załapała, co pewnie każdy zauważył, bowiem znanym już wszystkim gestem zamyślenia wsunęła do ust koniuszek wskazującego palca i zadumała się. Najchętniej poprosiłaby o powtórzenie i dokładne rozrysowanie planu, ale wiedziała, że kapitan tego nie lubił, a ona zawsze może złapać i wypytać kogoś po drodze.
Smooth przeleciał wzrokiem po całej sali. Lecz jego wzrok zatrzymał się na Fiescie. Chwile wpatrywał się w jej oczy po czym powiedział - Widzę Fiesta żeś nie skumała planu - przewrócił oczami po czym dodał - Kiedy dam ci znać, wsiądziesz do Sparka, który będzie się znajdował w Butcherze, i wraz z załogą desantujesz ich statek od tyłu.
Najwidoczniej uznał iż takie wytłumaczenie wystarczy, bo po chwili powiedział - Uwaga grupa desantowa. Zabijać macie tylko wtedy, kiedy będzie to niezbędne. Zależy nam nie tylko na sprzęcie jaki przewożą, ale także na zakładnikach. Jeszcze jakieś pytania?
- Zakładnikach, Marines? - Tym razem w jego głosie dało się wyłowić wyraźną nutę ironii. Chyba powstrzymał się od śmiechu, bowiem zakończył na obrazowym wydęciu ust. - Może być. Zawsze jakaś rozrywka. - Wprawdzie dużo wspólnego z rozrywką to nie miało, ale myślenie Flasha czasem mijało się z myśleniem `normalnych` ludzi. - Dobra, do roboty. - Skwitował, widać znudzony całą tą paplaniną.
Mina jej zrzedła, kiedy usłyszała o zakładnikach. Wyciągnęła fajka z ust i zamszystym ruchem rzuciła go na podłogę, po chwili przydeptała. Nici z jej planu, będzie musiała się ciągnąć z całą ekipą po statku. - Co oznacza to 'niezbędne', jeśli idzie o zabijanie? - tym pytaniem starała się nacisnąć Smootha, by przynajmniej trochę nagiął tą zasadę.
Tak jest, szefie! Mruknęła bez większego entuzjazmu i wykonała zacną parodię salutowania. W ułamku sekundy jej dłonie zanurzyły się w kieszeniach, skąd wydobyła poszarpaną, różową chustkę. Zawiązała ją sobie przy szyi, poprawiła kucyki. Rozmasowała nadgarstki i chyba była gotowa do pracy. Jej było wszystko jedno, jako pilot i tak nie miała zamiaru zbytnio zagłębiać się w obcy statek.
Smooth skierował wzrok na Poppy, po czym powiedział
- Macie zabijać tylko tych, którzy mogą w jakiś sposób zaszkodzić. Tych co mają broń likwidować od razu. Bez zastanowienia. Ale pamiętajcie, im więcej jeńców zabierzemy, tym więcej dostaniemy od handlarzy. Co robicie po abordażu. Likwidujecie uzbrojonych, unieruchamiacie jeńców, plądrujecie z wszystkiego co może mieć jakąś wartość, następnie Stod rozkłada cacuszka i w nogi. Potem fajerwerki i powrót do bazy. No myślę że wszystko już jasne. Macie 10 min na zebranie sprzętu. Widzimy się zaraz przy hangarze. Rozejść się.
Tymi słowami szef zakończył swoją przemowę. Następnie udał się wraz z dwoma uzbrojonymi mężczyznami w stronę drzwi.
Wzruszył ramionami i również skierował się w stronę swojej kwatery, żeby zabrać rzeczy, które będą mu potrzebne. Jeszcze zanim dotarł na miejsce miał już w głowie konkretną wizję. Oprócz standardowego ubrania, czyli płaszcza, pod którym znajdował się elastyczny pancerz, maski i kapelusza oraz swojego ukochanego Magnum .44 postanowił zabrać też jeden z karabinów szturmowych, które jakiś czas temu splądrowali z magazynu Marines. Do tego wszystkiego dorzucił jeszcze nóż, który schował w cholewie buta i po dwa granaty odłamkowe i dymne oraz parę zapasowych magazynków.
- No, chyba tyle wystarczy. - Mruknął sam do siebie, mocując się z ostatnimi zapięciami płaszcza. Po chwili opuścił kwaterę i udał się na umówione miejsce.
Wyszczerzyła się do Smootha, po czym wyszła za Flashem, żeby po chwili zboczyć z drogi, wchodząc do swojej kwatery. Rzuciła okiem na swój mały pokój, gdzie większość pomieszczenia zajmowało łóżko, a reszte karabiny wszelkiej maści. Stała przed nimi tylko moment, po chwili chwyciła jeden za tasiemkę i przewiesiła go sobie przez ramię. Następnie podeszła do szuflady i stamtąd wyjęła P 99, sztuk dwie i przyczepiła je sobie do paska. Granaty trzymała w saszetkach, sprawdziła tylko czy wciąż tam są i wyszła z pokoju. Podreptała w miejsce, w którym wszyscy mieli się spotkać i stanęła obok Flasha, opierając łokieć na jego ramieniu i spoglądając przed siebie.
Szefie. Zaczepiła Smootha zanim wyszedł lekkim pociągnięciem za ubranie. Czy dobrze rozumiem, że mam jak zazwyczaj trzymać się blisko Sparka, żeby później szybko ich spakować i odlecieć jak najszybciej? I nie będę musiała brać dużo broni? Nie trudno było wyczuć w jej głosie nutkę nadziei, każdy wiedział, że Fiesta jest przeciętnym, a nawet kiepskim strzelcem i broń zazwyczaj służyła jej bardziej do obrony niźli ataku.
Smooth odwrócił się w kierunku Fiesty, po czym powiedział.
- Co to znaczy 'mam się blisko trzymać'? Masz wsiąść do niego i zawieść dupska naszych do środka ich statku, potem czekasz aż zrobią swoje i do domku. Jasne? Mówiąc to przyjrzał się dziewczynie, po czym skinął swoim ludziom aby już poszli.
Jasne, jasne. Chciałam się tylko upewnić. Mruknęła i wydęła usta, po czym już bez słowa odeszła do swojego pokoiku. Tu spod łóżka wyciągnęła standardowego pulse rifle, a spod poduszki swojego ulubionego Vektora, którego wsunęła do kaburki w pasku z kluczami. Karabin wzięła pod pachę i przy wyjściu sprawnie wsunąwszy jeszcze nóż do pokrowca obok kabury wyszła, by stawić się na umówionym miejscu.
Stawiliście się w umówionym miejscu w umówionym czasie. Przed hangarem zrobił się już mały tłumik. Widzieliście że wśród ludzi znajduje się zawsze wesoły brunet Avalon, szczerbaty łysielec Gryzoń, okryty złą sławą, naznaczony wieloma szramami Reaper. Nigdy nie widzieliście go w akcji, ale podobno zabijanie ludzi wyzwala w nim 'bestię'. Potrafi podobno wysmarować się krwią ofiar oraz obcinać im uszy do swojej kolekcji, podobno...
Wszyscy byli podnieceni zbliżającą się akcją, niektórzy nie mogli ukryć swojego zadowolenia, i ze szczerym uśmiechem klepali się po swoich broniach. Ogólna sielanka ta trwała by nadal, lecz do hangaru wszedł Smooth, szybko sprawdził obecność, po czym nakazał zająć stanowiska.
Rozsiedliście się w miejscach przygotowanych dla desantu, przypięliście pasy, po czym statek zaczął się powoli wznosić. Poczuliście lekkie gilgotanie w okolicy brzucha, kiedy statek przyśpieszył.
Podczas lotu nie działo się nic ciekawego, byliście skazani na oglądanie waszych twarzy przez godziny. Nic tylko gęby i gęby. Jakby to jeszcze były ładne gęby. Ale większość 'desantowców' wyglądało jakby przeżyli bliskie spotkanie z kosiarką.
Ogólnie panowała cisza, jeśli nie liczyć pomruku silników oraz odtwarzacza Avalona, w którym akurat 'leciała' piosenka 'This is the world we live in, And these are the hands we're given, Use them and let's start trying, To make it a place worth living in'
Po jakimś czasie usłyszeliście głośnikowy głos 'Zbliżamy się do celu, przygotować się do akcji'
Zapanowało ogólne zamieszanie. Avalon ogłupiały, patrzył po wszystkich z wyrazem twarzy 'What the fuck'.
Koleś siedzący obok Flasha kończył czytać swój komiks i próbował schować go za pazuchę swej kurtki.
Skończyła palić papierosa i cisnęła go gdzieś na podłogę, po chwili przydeptując go swoim butem. Siedziała najdalej od wyjścia, a i zamierzała wyjść gdzieś w ogonie. Trochę się już niecierpliwiła, pukała palcami w kolano, jednocześnie rozglądając się po innych. Na dłużej zatrzymała wzrok na Avalonie, szczerząc się do niego. Przy okazji musiała się trochę przytulić do ściany, bo wszyscy zaczęli się nieco rozpychać, przygotowując do szturmu.
Podczas lotu lekko sobie przysypiał. Ostatnimi czasy nie miał zbyt wielu okazji, by się porządnie wyspać, a wolał nie narażać akcji swoimi opóźnionymi reakcjami. Rozbudził się dopiero, gdy usłyszał komunikat z głośnika. W sumie nikt dookoła nie musiał zauważyć, że drzemał, bo tuż po starcie wsunął na twarz swoją maskę.
- Mhm, dziewczyny. Zaraz się zacznie. - Mruknął, a wokół rozległ się jego sympatyczny i śmiech. - Avalon, nie rób takiej głupiej miny. - Rzucił w stronę.. hm, towarzysza. On był gotów - lepiej, żeby reszta też była.
Prawie zamruczała czując start, bardzo lubiła to uczucie, tak samo jak pilotowanie. Podczas lotu częściowo była skupiona na trasie, którą musieli przebyć, a częściowo na kolejnym rabunku, a mimo zadowolonej miny w środku cała gotowała się z nerwów. Słysząc komunikat tylko wzruszyła ramionami, nie musiała się szykować, była cały czas. Chyba. W końcu wzięła tylko głębszy wdech - Okeej..., wymruczała i pogładziła karabin.
- Drużyna desantowców, do Sparka migiem[/i] - Ktoś krzyknął. Wszyscy udali się do pomieszczenia gdzie znajdował się statek. Wyglądał trochę jak latający mikser, ale doskonale sprawdza się do szybkich ataków znienacka. Z tłumu wyłonił się wysoki ciemnowłosy mężczyzna. Był odziany w brązową kurtkę, a w ręce trzymał krótkofalówkę. Po chwili zawołał do wszystkich
- [i]Uwaga, zaraz po naszym ataku, startujemy. To ma być szybka, błyskawiczna akcja. Nie możemy dać się im przegrupować, bo zrobią nam piekło. Naszym sprzymierzeńcem jest zaskoczenie. - Zrobił pauzę po czym dodał - Tak jak Smooth mówił, zabijać uzbrojonych, tych którzy sprawiają jakiekolwiek problemy.
Mężczyzna otrzymał wiadomość z krótkofalówki.
- Uwaga za chwilę rozpocznie się atak.
Następne chwile wydawały się godzinami, już myśleliście iż atak nie nastąpi, kiedy usłyszeliście jak odpalane są rakiety, które z hukiem uderzają w jakiś obiekt.
- Wszyscy do Sparka! - Wykrzyknął mężczyzna. Cały tłum ludzi w mgnieniu oka znalazł się w stateczku. Fiesta została odciągnięta przez Bruneta, i zaprowadzona na mostek. - Pomogę ci poprowadzić - Powiedział i otworzył zdalnie właz.
Spark powoli zaczął się wzbijać, po czym nagle przyśpieszył i znalazł się poza Statkiem - Matką.
Z okienek widokowych zdołaliście zauważyć jak statek marines próbuje wykonać manewr obronny.
Po chwili znaleźliście się przy włazie przeciwnego statku. Krótka komenda dowódcy i stał dla was otworem. Powoli wlecieliście do obcego statku. Panował w nim półmrok.
Spark delikatnie wylądował na lądowisku.
- Dobra panienki, wychodzimy - Powiedział brunet, po czym otworzył właz - Za mną!
Wyskoczyliście niczym zgłodniałe wilki na pastwisko. W pełni gotowi, przygotowani.
- Edwin, twoja grupa idzie wejściem wschodnim, kierujcie się na mostek, reszta za mną.
Pomieszczenie po pomieszczeniu zostało oczyszczone. Tylko w niektórych zetknęliście się z oporem. Szybko doszło do was że uporacie się z nimi dość łatwo.
Po jakiejś godzinie statek był opanowany. Wszystko poszło zgodnie z planem. O dziwo, nikt z piratów nie ucierpiał. Były tylko mniej poważne rany.
Pojmaliście 15 żołnierzy Marines. Przejęliście spory ładunek broni oraz amunicji. Po tym wszystkim Stod wraz z dwoma pomocnikami założyli ładunki wybuchowe.
Kiedy już spokojnie oddalaliście się od statku marines, usłyszeliście Donośny huk. Później już tylko cisza, którą szybko zakłóciły okrzyki zwycięstwa. Pojmani marines zostali związani i wtrąceni do małych cel po trzech.
- To była dobra robota chłopcy - Pochwalił waz brunet - Nim jednak dolecimy do domy, musimy odwiedzić planetę przystankową. Te sukinkoty uszkodzili nam jeden z silników. A na reszcie nie pociągniemy. To powinno zając kilka godzin.
Z tymi słowami udał się do swojej kajuty.
Dalsze godziny jak zwykle w kosmosie, ciągły się w nieskończoność. Jedni gtali w karty, inni żłopali piwsko, inni po prostu spali. Po kilku godzinach waszym oczom ukazała się szara planeta, pokryta w większej mierze chmurami i oświetlona delikatnie słońcem.
- Na planecie można oddychać normalnie. Z tego co wiem, znajduje się na niej stara baza jakiejś korporacji. Chyba Bio-Natu. Zejdziemy do lądowania, rozprostujemy kości, naprawimy silnik i do domciu.
Poinformował was dowódca. Lecz gdy kończył mówić, do sali wbiegł Gryzoń.
-Al! Jeden więsień uciekł - seplenił
Nagle statkiem wstrząsnęły turbulencje. Każdy chwycił się czegoś, aby nie walnąć o podłogę. Przez kilka chwil, walczyliście aby się utrzymać na nogach.
Po chwili turbulencje skończyły się tak nagle, jak się zaczęły. Uspokoiliście się trochę. Kiedy zaczęliście się zastawiać co to było. Ktoś krzyknął
- Lecimy prosto na ziemie! To koniec!
Przez kolejnych kilka uderzeń serca wpatrywaliście się w zbliżający się ląd. A potem mrok.
Szeroko otworzyła oczy, kiedy dotarło do niej, że zaraz się rozbiją. Wszyscy zaczęli panikować, przepychać się między sobą, przez co Sasha została popchnięta na ściane, z jakąś skrzykną, o którą przywaliła głową. Syknęła z bólu, ręką natychmiast łapiąc się za bolące miejsce. Statkiem zakołysało, więc starała się czegoś złapać, pozostawiając to tu, to tam ślady krwi. Dalej film jej się urwał. Ocknęła się po jakimś czasie, ktoś ją przygniatał. Przez chwilę nie otwierała oczu, nasłuchując. Nic nie słyszała, więc otworzyła jedno oko, później drugie. Uniosła lekko głowę, rozglądając się. Praktycznie każdy leżał na każdym, co wyglądało dość komicznie i mimo, że dopiero co się rozbili, parsknęła śmiechem. Wtedy poczuła ból w ręce. - Kurwa jego mać. - mruknęła dość głośno, powoli starając się wyczołgać spod ciała, które ją przygniatało. Pare sekund później była już wolna. Nie czuła żeby sobie coś złamała, no może poza ręką, a na dokładkę kilka siniaków pewnie się znajdzie. Do tego wyglądała dość mizernie, z brudnymi od krwi włosami, brudną twarzą, trochę podartym ubraniem. Rozejrzała się, namierzając wejście. Stwierdziła, że wpierw zrobi ze sobą pożądek i wyjdzie z wraku, nim wróci by w razie czego komuś pomóc. Jeśli ktoś żyje, to pięć minut go nie zbawi. Podeszła do drzwi, próbując je otworzyć, ale były wgniecione i nie ruszyły się nawet o milimetr. Spróbowała jeszcze raz, ale sytuacja się powtórzyła. Stanęła kawałek dalej, zgięła lekko kolana i przywaliła w drzwi z buta. Tym razem była reakcja, ale nim drzwi całkiem stanęły otworem, musiała się nieco namęczyć. Kiedy wreszcie miała okazję wyjść, padła na ziemię na kolanach, ciężko dysząc. Zapomniała nawet o bólu ręki, do chwili, aż się na niej oparła. Znów przeklęła, siadając na tyłku. Zdjęła kurtkę, następnie podkoszulkę, zostając w samym staniku. Zrobiła prowizoryczny temblak i ponownie narzuciła na siebie skórę. Spojrzała na wrak.