Sesja!
Missy wzięła zdjęcia planety, plany budynku, rozłożyła je na stole i zaczęła mówić:
- Dobra, plan jest taki: Lądujemy na planetę podchodząc od zachodu i siadamy dziesięć kilometrów od portu. Pozwoli nam to dotrzeć niezauważonym pod sam budynek. Znajduje się on poniżej wzgórza, na które dotrzemy. Chris, będziesz nas osłaniał podczas naszego zejścia pod sam port. Ma on dużo okien w zachodniej ścianie, więc powinieneś widzieć także wnętrze. Następnie dołączysz do nas, gdy już sprawdzimy teren. Nasze plany budynku są trochę przestażałe, lecz nie uważam, by w środku za wiele się zmieniło. Budynek ma tylko część naziemną, niezbyt rozbudowaną, więc nie powinno być kłopotów. Likwidujemy opór wroga, czyścimy pomieszczenia, odbijamy naszych i wracamy do statku. Wszystko nie powinno zająć więcej, niż kilka godzin, łącznie z dojściem.
Popatrzyła po waszych twarzach.
- Plan jest raczej prosty, bo i przeciwnik nie jest zbytnio wymagający. Pokażemy tym pokrakom, co znaczą Marines.
(Jeszcze wam coś dodam niedługo)
Podejście do portu z grubsza wygląda tak:
http://img204.imageshack.us/img204/4746/portff3.jpg
- Dobra, plan jest taki: Lądujemy na planetę podchodząc od zachodu i siadamy dziesięć kilometrów od portu. Pozwoli nam to dotrzeć niezauważonym pod sam budynek. Znajduje się on poniżej wzgórza, na które dotrzemy. Chris, będziesz nas osłaniał podczas naszego zejścia pod sam port. Ma on dużo okien w zachodniej ścianie, więc powinieneś widzieć także wnętrze. Następnie dołączysz do nas, gdy już sprawdzimy teren. Nasze plany budynku są trochę przestażałe, lecz nie uważam, by w środku za wiele się zmieniło. Budynek ma tylko część naziemną, niezbyt rozbudowaną, więc nie powinno być kłopotów. Likwidujemy opór wroga, czyścimy pomieszczenia, odbijamy naszych i wracamy do statku. Wszystko nie powinno zająć więcej, niż kilka godzin, łącznie z dojściem.
Popatrzyła po waszych twarzach.
- Plan jest raczej prosty, bo i przeciwnik nie jest zbytnio wymagający. Pokażemy tym pokrakom, co znaczą Marines.
(Jeszcze wam coś dodam niedługo)
Podejście do portu z grubsza wygląda tak:
http://img204.imageshack.us/img204/4746/portff3.jpg
*Spojrzał na, odchodzącego właśnie, śmiertelnie poważnego i strasznie skoncentrowanego Chrisa. Starał się powstrzymać swoje rozbawienie*- Na wojnę idziemy czy jak, że się tak zachowuje ? Ledwie garstka szumowin do rozwalenia, galaktyki zbawiać nie będziemy.*Pokręcił głową i ponownie zapalił papierosa. Potem może nie być długo ku temu okazji.*- A mówią, że ja jestem największym sztywniakiem na tym pokładzie...
Nie jest aż tak sztywny jak Harry po paru głębszych.*Polak wstał i ruszył raz jeszcze sprawdzić swoje rzeczy. Obejrzał dokładnie swoją śrutówkę, może i miała tylko osiem pocisków i trzeba było przeładowywać po strzale, ale siła i rozrzut nie raz już go uratowały. Upewnił się, że jest gotowy.* Dobra, zdrzemnę się, jeśli mnie nie dobudzicie to wciśnijcie do bagażu.
*Ange jako jedyna została aktywna. Co kilka chwil przeciągała się, żeby nie zasnąć- nie było nikogo, kto kontrolowałby sytuację na mostku. Wsadziła dłoń do kieszeni na udzie. Papierosy. A miała rzucić...* Puta. *Przeklęła cicho i wyciągnęła jednego szluga z paczki. Przyglądała mu się chwilę i odłożyła przed sobą na mostek. Obserwowała go jak najgorszego wroga. W końcu sięgnęła po papierosa i odpaliła go. Zaciągnęła się dymem. Powoli opadła na oparcie, spokojnie patrzyła gdzieś w górę, oddech się uspokoił. Ale nie usypiała. Może przyjdzie ją ktoś zmienić, a może nie.*
W końcu po trzech dniach podróży silniki stanęły i zobaczyliście cel waszej podróży w całej okazałości. Szara planeta, pokryta w większej mierze chmurami i oświetlona delikatnie słońcem. Tam gdzie mieliście lądować, panował teraz ranek.
Siedzieliście wszyscy w jednym pokoju rozmawiając o błahostkach, by stłumić nerwy, które i tak musiały się pojawić. Zawsze się pojawiają przed misją. Do środka weszła Missy, akurat dopinając rękawiczkę. Skończyła to robić, podniosła głowę i powiedziała:
- Dobra, wszyscy do magazynu, bierzcie swój ekwipunek i wbijać się do Lili. Chcę was w ciągu pół godziny widzieć gotowych do startu. Lecą wszyscy bez wyjątku. A teraz ruchy!
Wyszła z pokoju.
Roy wstał z krzesła i także wyszedł do magazynu. Harry podniósł się i zaczął przeglądać swoją apteczkę, wkładając do niej czasem jakieś rzeczy. Patrzyliście na to z mieszanymi uczuciami. Wiedzieliście, że on jest tutaj by wam pomóc i to dodawało wam otuchy. Jednocześnie byliście tego świadomi, że następnym razem, gdy otworzy swoją apteczkę, wy możecie leżeć w kałuży krwi z urwaną nogą. W końcu wziął, co musiał i także wyszedł do magazynu.
(A teraz proszę, aby każdy dokładnie napisał, co bierze ze sobą z magazynu. Nie pytajcie, czy możecie coś wziąć, tylko to bierzcie. Ja najwyżej wam potem to okroję. Bierzecie w ramach rozsądku, ile człowiek może unieść i gdzie to upcha. Oraz zgodnie ze swoją klasą.)
Siedzieliście wszyscy w jednym pokoju rozmawiając o błahostkach, by stłumić nerwy, które i tak musiały się pojawić. Zawsze się pojawiają przed misją. Do środka weszła Missy, akurat dopinając rękawiczkę. Skończyła to robić, podniosła głowę i powiedziała:
- Dobra, wszyscy do magazynu, bierzcie swój ekwipunek i wbijać się do Lili. Chcę was w ciągu pół godziny widzieć gotowych do startu. Lecą wszyscy bez wyjątku. A teraz ruchy!
Wyszła z pokoju.
Roy wstał z krzesła i także wyszedł do magazynu. Harry podniósł się i zaczął przeglądać swoją apteczkę, wkładając do niej czasem jakieś rzeczy. Patrzyliście na to z mieszanymi uczuciami. Wiedzieliście, że on jest tutaj by wam pomóc i to dodawało wam otuchy. Jednocześnie byliście tego świadomi, że następnym razem, gdy otworzy swoją apteczkę, wy możecie leżeć w kałuży krwi z urwaną nogą. W końcu wziął, co musiał i także wyszedł do magazynu.
(A teraz proszę, aby każdy dokładnie napisał, co bierze ze sobą z magazynu. Nie pytajcie, czy możecie coś wziąć, tylko to bierzcie. Ja najwyżej wam potem to okroję. Bierzecie w ramach rozsądku, ile człowiek może unieść i gdzie to upcha. Oraz zgodnie ze swoją klasą.)
*Chrissy był już od jakiegoś czasu przygotowany. Chrissy wziął podstawy takie jak dragunov, pistolet ręczny i po trzy magazynki do każdego (po jednym magazynku subsonic, czyli z kulami które zadaja mniejsze obrażenia, ale nie przekraczają prędkości dźwięku. Bo wielu idiotów uważa że tłumiki tłumią dźwięk wystrzału, a nikt nie pomyśli o tym że to sama kula robi huk soniczny...), racje żywnościowe i nóż. No i oczywiście krótkofalówkę na stałe przeczepioną zaraz przy kołnierzu swojej lekkiej zbroi obkładanej kevlarem. Zbroja rzeczywiście była leciutka i sprawiała że mógł być szybki i niezauważony. Ale nie to było głównym powodem jego "niewidzialności". [Teraz są trzy wersje. Wersja numer jeden:]
Był to specjalny płaszcz, zwany "TOC" (Therm-optic camo), którzy przypominał kurtkę przeciwdeszczową, jednak był przypięty do ud i łydek Chrissa specjalnymi opaskami, coby nie oddalać się od ciała. Płaszcz ów jednak cechował się tym, że jego wierzchnia warstwa była z wyjątkowo drogiego materiału, który to materiał światło po prostu opływało. Ciągiem setek załamań światła płaszcz chwytał promienie pomiędzy dwoma swoimi warstwami i po paraboli zaczął posyłać je wzdłuż zagięć płaszcza. Wtedy też światło podążało tą dróżką, aż w końcu natrafiało na odpowiednią wić i było wypuszczane znów na wolność. Jeśli jakiś promień przebił isę przez pierwszą warstwę, nacinał się na drugą, o identycznym działaniu. Promienie opływały Chrissa, niezależnie od położenia i pogięcia materiału (choć tego nalezy unikac jak ognia, bo zaburza działanie płaszcza i wytwarza efekt pryzmatu) i sprawiały że snajper stawał się niewidzialny. Wszak to co widzi ludzkie oko, to nic ponad światło rejestrowane w siatkówce oka. Jest oczywiście wiele problemów z tą technologią. Pierwszy problem, dość oczywisty, to fakt że często światło nie uwalniało się dokładnie tak jak powinno, co sprawiało że Chrissy był chodzącym pryzmatem, łamiącym wizję. Zbawiciel Nie mógł stać naprzeciwko kogoś, niewidoczny. Mógł natomiast leżeć na ziemi w półmroku i wtedy raczej nikt by go już nie dostrzegł. Drugi problem jest jeszcze głupszy - nie można sięgnąć POD płaszcz. Dlatego też broń była widoczna (choć ta z powodu swojego ciemnego koloru kamuflowała się sama w sobie). Trzeci problem to... waga. Wielowarstwowy płaszczyk, choć giętki i raczej nie wydający dźwięków, ważył dobre dziesięć kilo. Cóż, technologia była jeszcze dość nowa. Do płaszcza właściwego dochodziła maska i rękąwiczki. Płaszcz nie był lepszy od przebrania się za krzak, ale za to adaptował się natychmiastowo do otoczenia. Nie było w tym ani nitki technologii czy elektryczności. To po prostu optyka. [Dodam że prototypy czegoś takiego istnieją Choć na razie na małej skali, około 2 cm. Ale niewidzialność jest idealna]. Druga warstwa owego płaszcza była zaś przesycona cieniutkimi kabelkami, przez które pompowane było powietrze o temperaturze otoczenia zewnętrznego (nie dotyczy maski i rękawiczek). Tak więc i termalnie płaszczyk nie wyróżniał się od otoczenia. Cóż, predatorom to nie dorównywało, ale i tak było cholernie dobre. Ba, Chrissy nawet nie rzucał cienia w takiej postaci... Uśmiechnął się i wyprostował płaszcz w swoich dłoniach. Z momentem kiedy płaszcz był lekko pofalowany, można było zobaczyć owe zafalowania jako odgięcia w wizji pokoju. Ot w tle nie ukazywało się to co powinno, a to co było pięć centymetrów obok. Efekt krzywego zwierciadła. Kiedy jednak snajper zupełnie wyprostował płaszcz, ten właściwie zupełnie znikł w jego dłoniach. Zbawiciel zarzucił sobie płaszcz na plecy - boże jak on kochał tę zabawkę.
[Druga:]
Był to płaszcz zrobiony z cienkiego... monitora. Działał na identycznej zasadzie jak zwykłe lcd, tylko był giętki i cieniutki. Zapinka owego płaszcza była kamerką. Zasada działania dość prosta: celuje się kamerką w próbkę otoczenia, ta robi mu zdjęcie, obrabia na potrzeby płaszcza, kopiuje na większą skalę i narzuca na płaszcz jak kolejną teksturę. Było w cholerę wad tego rozwiązania. Nie można było tego używać na świetle, bo płaszcz połyskiwał, nie można było tego używać w budynkach bo o ile można było udawać kamień, o tyle w budynkach wyglądało się jak zmięty kawałek ściany. Rzucało cień. Psuło się. Ciągnęło energię. Naruszenie jednego pasma monitora powodowało cienką awarię monitora na całej jego długości, robiąc ciąg "martwych" jaskraworudych pikseli. Nie gięło się zbytnio. Trzeba było robić zdjęcia każdemu nowemu otoczeniu. Nie zasłaniało twarzy ani dłoni. Właściwie takie coś mogło się przydać tylko w bardzo różnorodnych otoczeniach typu las, po zmroku i na dużą odległość. Chrissy skrzywił się, ale cóż, nic się nie poradzi...
[Trzecia:]
Była to szara szmata. Zbawiciel zaklął i przypomniał sobie że musi przypomnieć w forcie w zbrojowni że już pół roku temu zamawiał "TOC" []
Poza tym Chrissy sięgnął po tłumiki. Jeden był dość długą i smukłą tubą - był to tłumik hukowo-błyskowy do Dragunova. Strzał z tego tłumika znacznie spowalniał kulę i powodował że trzeba było strzelać po dość dużej paraboli, ale poradzi sobie z tym. Drugi tłumik był znacznie mniejszy, miał ledwie pięć centymetrów - tłumik do pistoletu ręcznego o tym samym działaniu, ale na mniejszą skalę. Do tego jeszcze jeden nożyk do rzucania (bo lubił się nim bawić), trzy barwniki (zieleń, czerń, szarość) do kamuflażu i nieco przestarzały, ale działający noktowizorek. Amen, był gotowy. Nacisnął guzik krótkofalówki i mruknął "Test, test"*
Był to specjalny płaszcz, zwany "TOC" (Therm-optic camo), którzy przypominał kurtkę przeciwdeszczową, jednak był przypięty do ud i łydek Chrissa specjalnymi opaskami, coby nie oddalać się od ciała. Płaszcz ów jednak cechował się tym, że jego wierzchnia warstwa była z wyjątkowo drogiego materiału, który to materiał światło po prostu opływało. Ciągiem setek załamań światła płaszcz chwytał promienie pomiędzy dwoma swoimi warstwami i po paraboli zaczął posyłać je wzdłuż zagięć płaszcza. Wtedy też światło podążało tą dróżką, aż w końcu natrafiało na odpowiednią wić i było wypuszczane znów na wolność. Jeśli jakiś promień przebił isę przez pierwszą warstwę, nacinał się na drugą, o identycznym działaniu. Promienie opływały Chrissa, niezależnie od położenia i pogięcia materiału (choć tego nalezy unikac jak ognia, bo zaburza działanie płaszcza i wytwarza efekt pryzmatu) i sprawiały że snajper stawał się niewidzialny. Wszak to co widzi ludzkie oko, to nic ponad światło rejestrowane w siatkówce oka. Jest oczywiście wiele problemów z tą technologią. Pierwszy problem, dość oczywisty, to fakt że często światło nie uwalniało się dokładnie tak jak powinno, co sprawiało że Chrissy był chodzącym pryzmatem, łamiącym wizję. Zbawiciel Nie mógł stać naprzeciwko kogoś, niewidoczny. Mógł natomiast leżeć na ziemi w półmroku i wtedy raczej nikt by go już nie dostrzegł. Drugi problem jest jeszcze głupszy - nie można sięgnąć POD płaszcz. Dlatego też broń była widoczna (choć ta z powodu swojego ciemnego koloru kamuflowała się sama w sobie). Trzeci problem to... waga. Wielowarstwowy płaszczyk, choć giętki i raczej nie wydający dźwięków, ważył dobre dziesięć kilo. Cóż, technologia była jeszcze dość nowa. Do płaszcza właściwego dochodziła maska i rękąwiczki. Płaszcz nie był lepszy od przebrania się za krzak, ale za to adaptował się natychmiastowo do otoczenia. Nie było w tym ani nitki technologii czy elektryczności. To po prostu optyka. [Dodam że prototypy czegoś takiego istnieją Choć na razie na małej skali, około 2 cm. Ale niewidzialność jest idealna]. Druga warstwa owego płaszcza była zaś przesycona cieniutkimi kabelkami, przez które pompowane było powietrze o temperaturze otoczenia zewnętrznego (nie dotyczy maski i rękawiczek). Tak więc i termalnie płaszczyk nie wyróżniał się od otoczenia. Cóż, predatorom to nie dorównywało, ale i tak było cholernie dobre. Ba, Chrissy nawet nie rzucał cienia w takiej postaci... Uśmiechnął się i wyprostował płaszcz w swoich dłoniach. Z momentem kiedy płaszcz był lekko pofalowany, można było zobaczyć owe zafalowania jako odgięcia w wizji pokoju. Ot w tle nie ukazywało się to co powinno, a to co było pięć centymetrów obok. Efekt krzywego zwierciadła. Kiedy jednak snajper zupełnie wyprostował płaszcz, ten właściwie zupełnie znikł w jego dłoniach. Zbawiciel zarzucił sobie płaszcz na plecy - boże jak on kochał tę zabawkę.
[Druga:]
Był to płaszcz zrobiony z cienkiego... monitora. Działał na identycznej zasadzie jak zwykłe lcd, tylko był giętki i cieniutki. Zapinka owego płaszcza była kamerką. Zasada działania dość prosta: celuje się kamerką w próbkę otoczenia, ta robi mu zdjęcie, obrabia na potrzeby płaszcza, kopiuje na większą skalę i narzuca na płaszcz jak kolejną teksturę. Było w cholerę wad tego rozwiązania. Nie można było tego używać na świetle, bo płaszcz połyskiwał, nie można było tego używać w budynkach bo o ile można było udawać kamień, o tyle w budynkach wyglądało się jak zmięty kawałek ściany. Rzucało cień. Psuło się. Ciągnęło energię. Naruszenie jednego pasma monitora powodowało cienką awarię monitora na całej jego długości, robiąc ciąg "martwych" jaskraworudych pikseli. Nie gięło się zbytnio. Trzeba było robić zdjęcia każdemu nowemu otoczeniu. Nie zasłaniało twarzy ani dłoni. Właściwie takie coś mogło się przydać tylko w bardzo różnorodnych otoczeniach typu las, po zmroku i na dużą odległość. Chrissy skrzywił się, ale cóż, nic się nie poradzi...
[Trzecia:]
Była to szara szmata. Zbawiciel zaklął i przypomniał sobie że musi przypomnieć w forcie w zbrojowni że już pół roku temu zamawiał "TOC" []
Poza tym Chrissy sięgnął po tłumiki. Jeden był dość długą i smukłą tubą - był to tłumik hukowo-błyskowy do Dragunova. Strzał z tego tłumika znacznie spowalniał kulę i powodował że trzeba było strzelać po dość dużej paraboli, ale poradzi sobie z tym. Drugi tłumik był znacznie mniejszy, miał ledwie pięć centymetrów - tłumik do pistoletu ręcznego o tym samym działaniu, ale na mniejszą skalę. Do tego jeszcze jeden nożyk do rzucania (bo lubił się nim bawić), trzy barwniki (zieleń, czerń, szarość) do kamuflażu i nieco przestarzały, ale działający noktowizorek. Amen, był gotowy. Nacisnął guzik krótkofalówki i mruknął "Test, test"*
Dobra, twój płaszcz wygląda tak:
Ma warstwy, światło go opływa, jednakże obraz jaki ktoś widzi jest trochę zniekształcony lub załamany. W ciemności się to sprawdza, w full świetle przy bliskim kontakcie nie bardzo. Nie ma także warstwy, która ma utrzymywać temperaturę. Uważam, że to płaszcz miałby temperaturę otoczenia, a ciało ludzkie i tak by promieniowało. Waży on z tego powodu mniej, jak zwykły płaszcz praktycznie, lecz musi być czysty. Zanieczyszczenia osiadłe na nim powodują, że światło odbija się na nich. Co będzie ciężkie do spełnienia.
Ma warstwy, światło go opływa, jednakże obraz jaki ktoś widzi jest trochę zniekształcony lub załamany. W ciemności się to sprawdza, w full świetle przy bliskim kontakcie nie bardzo. Nie ma także warstwy, która ma utrzymywać temperaturę. Uważam, że to płaszcz miałby temperaturę otoczenia, a ciało ludzkie i tak by promieniowało. Waży on z tego powodu mniej, jak zwykły płaszcz praktycznie, lecz musi być czysty. Zanieczyszczenia osiadłe na nim powodują, że światło odbija się na nich. Co będzie ciężkie do spełnienia.
*Hammer podszedł i zaczął wkładać pancerz, do plecaka schował standard, sporych rozmiarów pojemnik który był dodatkowym magazynkiem do smartguna, dodatkowy pas z 8 pociskami do śrutówki, kilka rac, racje żywieniowe i małą buteleczkę 0.5 z polskim dopingiem. Załorzył na siebie drugi pas z amunicją do jego Mossberga ze skróconą kolbą. Przytoczył Strzelbę do plecaka tak by szybko go wyciągnąć i założył go. Zostało już tylko jedno, Założenie smartguna broni która potrafiła namierzać swój cel. Przytroczył pas z ramieniem wspierającym. Stanął na baczność* Raz, dwa, trzy.* Odliczył ustawiając się do pozycji strzeleckiej.* No dobra to chyba wszy..a jeszcze * pogrzebał po swojej szafce i wyciągną naramienną latarkę, doczepił ją do kombinezonu i sięgną po dodatkowe baterie, nie chciał by mu zabrakło światła jeśli budynek był nie oświetlony. Gdy nikt nie patrzył wyciągną jeszcze mały krzyżyk na sznurku, pocałował go i założył.
*Benjamin wszedł do magazynu i wziął swój standardowy ekwipunek. Założył na siebie zwykły lekki pancerz marines. Zważywszy na resztę uzbrojenia musiał być lekki, poza tym nie lubił tego ciężkiego cholerstwa, czuł się wtedy jak puszka. Do plecaka wpakował dodatkową taśmę amunicyjną do swojego ukochanego działa obrotowego. Tak, tak... swoje ważył, ale kosił wrogów niczym zboże. Poza tym wpakował także standardowe śmieci - latarkę, line, paczkę fajek, trochę bandaża i środków przeciwbólowych. Ot, nic specjalnego. Do pasa przyczepił dwa granaty (pewnie się przydadzą). Nie zapomniał także o swoim niezawodnym amulecie, czyli nożu szturmowym. Bez niego nigdzie się nie ruszał.* -Cholera, ile to wszystko waży. Za stary już się robię na tą robotę...
*Ange jako ostatnia weszła, szybkim krokiem, do magazynu. Wyglądała na zdenerwowaną- jakby właśnie przyłapała się na kimnięciu na mostku. Ale czy faktycznie tak było wiedziała tylko ona. Nie patrząc nikomu w oczy podeszła do jednej z szafek, wyjęła z niej swoją ulubioną Berettę i wsadziła do plecaka. Trzy... nie- cztery do niej magazynki, latarka i kilka Snickersów znalazło się w nim koło broni. Następnie do plecaka wrzuciła trzy magazynki do karabinu pulsacyjnego, bagnet M9- bo zawsze się może przydać, choćby do otwarcia batonika. Z szafki również wyjęła niewielki, ale jakże przydatny, wykrywacz ruchu [coby obczajać można gdzie się piraci pochowali ] i położyła koło plecaka. Założyła pancerz, tak, taki jak Ben, i przywiązała do niego niezwykle mocno przygotowany wcześniej wykrywacz.* Jimmy, oby Cię tam nie było... *Wymruczała do siebie schylając się po plecak. Złapała jeszcze karabin pulsacyjny, ten, w którym po ostatniej misji zostało najwięcej amunicji w magazynku. Była gotowa.*
- Wszyscy gotowi?! – Krzyknęła Missy wpadając do Lili w pełnym uzbrojeniu.
- Tak jest! – Odkrzyknęliście.
Dropship nie był dużym statkiem, mógł oczywiście pomieścić kilkanaście osób, lecz nie w luksusach. Wewnątrz wykonany z materiałów, których właściwie nie znacie, i które właściwie was nie obchodzą. Może to metal? Przy ścianach, w których były okienka, znajdowały się miejsca do siedzenia. Każde z miejsc oddzielone było od drugiego rurkami wychodzącymi ze ściany łukiem. Wnętrze pojazdu oświetlane było diodowym światłem białym.
- No to ruszamy. Roy, Angie, odbijajcie.
Zamknęła drzwi za sobą, śluza syknęła. Roy siedział na fotelu pilota ze słuchawkami i mikrofonem na głowie. Po usłyszeniu Missy podniósł rękę do przełączników i po kolei zaczął je włączać.
- Osłony, sprawne. Systemy podtrzymywania życia, sprawne. Paliwo, jest. Komputer pokładowy, sprawny. Systemy paliwowe, sprawne. Silniki, sprawne. No to ruszamy.
Usłyszeliście szum silników i poczuliście drżenie stateczku. Było to dla was przyjemne. Wracacie do swojego żywiołu. Roy przełączył jeszcze coś i poczuliście, że się unosicie.
- Angie, śluza.
Angie wcisnęła przycisk i drzwi przed wami otworzyły się. Roy podleciał do przodu, Angie zamknęła za nim drzwi, włączyła system wyrównania ciśnień i gdy już nie było powietrza, wcisnęła drugi przycisk. Kolejne drzwi zaczęła się otwierać, odsłaniając wam czerń kosmosu, zakrytą w dużej mierze planetą, którą mieliście przed sobą. Roy chwycił za stery i pchnął do przodu. Nie poczuliście za bardzo przyspieszenia, jednakże musiało ono być znaczne, bo zaczęliście się oddalać od swojego statku bardzo szybko. Po pewnym czasie widok z okien przestał was interesować i zaczęliście znowu rozmawiać, co będziecie robić i czego to nie zrobicie piratom. W końcu, po jakiejś godzinie, Roy powiedział nie odwracając się:
- Pani podporucznik, zaraz wchodzimy w atmosferę.
- Dobrze. Wszyscy przygotować się!
Chwyciliście się rurek, które są pomiędzy wami i czekaliście w napięciu. Angie po wprowadzeniu koordynatów wejścia w atmosferę, zajęła się kontrolą osłon, natomiast Roy włączył autopilota. Nie można było sobie pozwolić na błąd człowieka. Trzęsło wami porządnie, zrobiła wam się także gorąco. Po twarzy Harrego i innych spływał pot. W końcu, po czasie, który wam się wydawał milenium, wszystko się uspokoiło, a wy zobaczyliście przed dropshipem szare chmury, które zasłoniły wam powierzchnię planety.
- Jest zachmurzenie. Bardzo dobrze, nie będzie nas widać z ziemi. – Powiedziała Angie.
Zniżaliście się coraz bardziej, kompas wskazywał, że lecicie teraz na północny zachód. Nagle przebiliście się przez połacie chmur. Słońce w niewielu miejscach przebijało się, by ogrzać powierzchnię tej skalistej planety, panowała szarość. Byliście kilka kilometrów nad powierzchnią. Nagle Roy krzyknął:
- Jezu, spójrzcie! – Pokazał wam palcem na coś, co znajdowało się na wschodzie.
Wszyscy skoczyliście do okien. Na początku nie wiedzieliście, co go tak zaskoczyło. Po chwili jednakże zauważyliście przyczynę. Stał tam stary budynek portu kosmicznego, zniszczony, brudny. A w jego pobliżu zniszczony doszczętnie, rozniesiony na dużej powierzchni statek kosmiczny. Widać ślady płomieni, a części są porozrzucana na kilkaset metrów dookoła.
- Oni nie wylądowali. Oni się rozbili...
Więcej czasu nie mieliście na przyglądanie się, bo zeszliście niżej i wzgórze zasłoniło wam widok. Wszyscy usiedli zmartwieni na siedzenia. Pal licho piratów, ale co z waszymi towarzyszami? Mogą już nie żyć.
Po chwili Roy dał sygnał podejścia do lądowania. Wszyscy się chwycili, a Angie dokonała niezbędnych poprawek w kursie. Poczuliście lekkie uderzenie i wasz statek osiadł na powierzchni planety. Roy zostawił silniki by się chłodziły i wziął swój sprzęt. Missy z kamienną twarzą spojrzała na was, po czym otworzyła śluzę.
Do środka wpadło chłodne powietrze, które zapachniało wam nutką czegoś nie określonego. Było trochę rozrzedzone, ale nie sprawiało kłopotów z oddychaniem. Niedługo się przyzwyczaicie. Missy zeskoczyła na ziemię i rozejrzała się naokoło.
- Dobra, wychodzić.
- Tak jest! – Odkrzyknęliście.
Dropship nie był dużym statkiem, mógł oczywiście pomieścić kilkanaście osób, lecz nie w luksusach. Wewnątrz wykonany z materiałów, których właściwie nie znacie, i które właściwie was nie obchodzą. Może to metal? Przy ścianach, w których były okienka, znajdowały się miejsca do siedzenia. Każde z miejsc oddzielone było od drugiego rurkami wychodzącymi ze ściany łukiem. Wnętrze pojazdu oświetlane było diodowym światłem białym.
- No to ruszamy. Roy, Angie, odbijajcie.
Zamknęła drzwi za sobą, śluza syknęła. Roy siedział na fotelu pilota ze słuchawkami i mikrofonem na głowie. Po usłyszeniu Missy podniósł rękę do przełączników i po kolei zaczął je włączać.
- Osłony, sprawne. Systemy podtrzymywania życia, sprawne. Paliwo, jest. Komputer pokładowy, sprawny. Systemy paliwowe, sprawne. Silniki, sprawne. No to ruszamy.
Usłyszeliście szum silników i poczuliście drżenie stateczku. Było to dla was przyjemne. Wracacie do swojego żywiołu. Roy przełączył jeszcze coś i poczuliście, że się unosicie.
- Angie, śluza.
Angie wcisnęła przycisk i drzwi przed wami otworzyły się. Roy podleciał do przodu, Angie zamknęła za nim drzwi, włączyła system wyrównania ciśnień i gdy już nie było powietrza, wcisnęła drugi przycisk. Kolejne drzwi zaczęła się otwierać, odsłaniając wam czerń kosmosu, zakrytą w dużej mierze planetą, którą mieliście przed sobą. Roy chwycił za stery i pchnął do przodu. Nie poczuliście za bardzo przyspieszenia, jednakże musiało ono być znaczne, bo zaczęliście się oddalać od swojego statku bardzo szybko. Po pewnym czasie widok z okien przestał was interesować i zaczęliście znowu rozmawiać, co będziecie robić i czego to nie zrobicie piratom. W końcu, po jakiejś godzinie, Roy powiedział nie odwracając się:
- Pani podporucznik, zaraz wchodzimy w atmosferę.
- Dobrze. Wszyscy przygotować się!
Chwyciliście się rurek, które są pomiędzy wami i czekaliście w napięciu. Angie po wprowadzeniu koordynatów wejścia w atmosferę, zajęła się kontrolą osłon, natomiast Roy włączył autopilota. Nie można było sobie pozwolić na błąd człowieka. Trzęsło wami porządnie, zrobiła wam się także gorąco. Po twarzy Harrego i innych spływał pot. W końcu, po czasie, który wam się wydawał milenium, wszystko się uspokoiło, a wy zobaczyliście przed dropshipem szare chmury, które zasłoniły wam powierzchnię planety.
- Jest zachmurzenie. Bardzo dobrze, nie będzie nas widać z ziemi. – Powiedziała Angie.
Zniżaliście się coraz bardziej, kompas wskazywał, że lecicie teraz na północny zachód. Nagle przebiliście się przez połacie chmur. Słońce w niewielu miejscach przebijało się, by ogrzać powierzchnię tej skalistej planety, panowała szarość. Byliście kilka kilometrów nad powierzchnią. Nagle Roy krzyknął:
- Jezu, spójrzcie! – Pokazał wam palcem na coś, co znajdowało się na wschodzie.
Wszyscy skoczyliście do okien. Na początku nie wiedzieliście, co go tak zaskoczyło. Po chwili jednakże zauważyliście przyczynę. Stał tam stary budynek portu kosmicznego, zniszczony, brudny. A w jego pobliżu zniszczony doszczętnie, rozniesiony na dużej powierzchni statek kosmiczny. Widać ślady płomieni, a części są porozrzucana na kilkaset metrów dookoła.
- Oni nie wylądowali. Oni się rozbili...
Więcej czasu nie mieliście na przyglądanie się, bo zeszliście niżej i wzgórze zasłoniło wam widok. Wszyscy usiedli zmartwieni na siedzenia. Pal licho piratów, ale co z waszymi towarzyszami? Mogą już nie żyć.
Po chwili Roy dał sygnał podejścia do lądowania. Wszyscy się chwycili, a Angie dokonała niezbędnych poprawek w kursie. Poczuliście lekkie uderzenie i wasz statek osiadł na powierzchni planety. Roy zostawił silniki by się chłodziły i wziął swój sprzęt. Missy z kamienną twarzą spojrzała na was, po czym otworzyła śluzę.
Do środka wpadło chłodne powietrze, które zapachniało wam nutką czegoś nie określonego. Było trochę rozrzedzone, ale nie sprawiało kłopotów z oddychaniem. Niedługo się przyzwyczaicie. Missy zeskoczyła na ziemię i rozejrzała się naokoło.
- Dobra, wychodzić.
*Chrissy wyskoczył z Dropshipu. Zaleciał nieco dalej niż podejrzewał i wylądował nieco chybotliwie. Najwyraźniej dumnie nazwany "system kontroli grawitacji" dopiero się dostrajał. Wziął wdech tutejszego powietrza, poprawił broń i rozejrzał. Zarejestrował już wygląd, grawitację, twardość ziemi, zapach i wilgoć powietrza na tej planecie. W zasadzie grawitacja była taka ze po krótkiej chwili człowiek się przyzwyczajał* Hm. *Skomentował tylko, patrząc w kierunku gdzie powinien być rozbity statek. Wyczucie kierunku, kolejna ciekawa cecha. Stał tak, na wpół niewidzialny, bez ruchu i spojrzał w niebo* Będzie padać?