Lubicie poznawać nowych ludzi? Bo ja nie. Zawsze mam wrażenie, że jeśli już faktycznie się mną zainteresują, to chcą wyssać ze mnie wszystkie oryginalne aspekty mojej osobowości, które wyróżniają mnie od innych. Czasami mam ochotę zaoferować im rurę od elektroluksa, żeby mogli ją mi wsadzić do ucha i zrobić to jak najszybciej. Wtedy dowiedzą się kim tak naprawdę jestem i już będziemy mogli być znajomymi na normalnych zasadach i nie będziemy musieli przejmować się "taką zapadającą niezręczną ciszą", bo obydwoje będziemy mieli siebie głęboko w nosie.
Najgorsze jest poznawanie nowych przedstawicieli homo sapiens na studiach. Po paru imprezach miałam już na tyle dość, że zaczęłam każdemu, kto chciał ze mną zamienić słowo dawać quizz do wypełnienia. Imię, nazwisko, co studiuje, skąd jest... Szybciej będzie, jeśli wysilę trochę oczy przy mdłym świetle imprezy, niż jeśli będę starać się przekrzyczeć kolejny utwór Britney Spears. Najgorzej jest, jak ludzie dowiadują się, że człowiek studiuje weterynarię...
"Tak?! To wspaniale! A ja mam psa! I moja sąsiadka ma psa i znajomej cioci kuzynki babcia Krysia ma papugę! Znaczy miała, bo już nie żyje, ale..." To właśnie moment, w którym sięgam po ciężką artylerię w formie spirytusu. Powinnam zacząć już pracować nad wizytówką z napisem "Wiem, że masz/ktoś kogo znasz ma/miał/może jeszcze będzie mieć zwierzęta. Skontaktuj się na ten numer za X lat. W dodatku 1% twoich podatków zostanie przekazany na utrzymanie mojej złotej rybki." Ciekawe dlaczego studentom medycyny nikt nie mówi w miejscach publicznych o tym, że ma hemoroidy, a ja muszę wysłuchiwać o tym, że czyiś kot krzywo się na niego spojrzał.
To wszystko na dziś. Jak to mówi pewien Komandor "I should go".