Sesja Ati

Zaskakujące, jak los, czysty przypadek, trochę pecha i więcej niż trochę zbyt mocnego trunku mogą rzucić nas w zupełnie nieoczekiwane miejsca, prawda?
Wystarczy przypadkowa karawana kupców i cyganów jadących z towarami przez połowę Amn, banda górskich trolli w przesmyku na południowej granicy, kilka zbyt ochoczo podjętych zakładów w "Co? Ja tego nie zrobię?!" oraz pewien nobliwy jegomość z południa Tethyru, który trochę zbyt mocno upodobał sobie młode dziewoje, a już jesteśmy w Myratmie, rozpływając się upale zachodzącego za falami Morza Mieczy słońca.

Problem pojawia się, gdy na dalsze - przypadkowe czy planowane - wojaże nie staje gotówki ani majątku innego, niż ten niesiony przy sobie, który i tak cudem tylko przetrwał dotychczasowe atrakcje. Jednak czy problemy nie są po to, by je rozwiązywać, zwłaszcza gdy jest się młodym, zdolnym i zręcznym? Zwłaszcza w tak wielkim mieście na calimshańskiej granicy, gdzie nie brakuje obywateli co najmniej dwóch różnych krajów, prezentujących sobą całą gamę zwyczajów, społecznych nizin i wyżyn oraz okazji do zarobku.

Z jednej strony - handlarze w roztargnieniu zwijający swe kramy i stragany przed nastaniem nocy. Z drugiej - pijani lub zamierzający się upić marynarze, ciągnący do portowych tawern, którym wszystko jedno następnego ranka co stało się z resztą ich mizernej wypłaty.

Pośrodku tego wszystkiego natomiast bardzo młoda panna, zastanawiająca się co zrobić dalej z tak pięknie zaczętym dniem.

I czy faktycznie objazdowe wakacje to wszystko, o co jej chodzi...
Pozornie naburmuszone dziewczę kopnęło kamyk, który zuchwale zastąpił jej drogę. Oparła dłonie na biodrach, próbując niepostrzeżenie ocenić, która ofiara jej się bardziej opłaca. Nie żeby kiedykolwiek wątpiła w swoje złodziejskie umiejętności. Wszak jeżeli te zawiodły niezawodne okazywały się umiejętności ucieczki. Inaczej nie miałaby już ręki, albo i głowy. Próbowała również wyłuskać z pamięci cokolwiek, co pamiętała o mieście, w którym się znalazła. Pierwszym skojarzeniem z Calimshanem byli obwieszeni złotem kupcy. I nagle... zwątpiła, czy chce wracać do domu. Tu czy tam... ta sama bieda. Plusem było jedynie to, że tu jej jeszcze nikt nie znał. To pomyślawszy ruszyła dziarskim krokiem, przyszłej nabywczyni między zwijające się stragany.
Choć dzień miał się mocno ku końcowi, po drodze na rynek minęłaś wielu przechodniów, w większości nie zaszczycających cię nawet spojrzeniem. Na miejscu - ogromnym placu złożonym z kilku obszernych, koncentrycznie rozłożonych pierścieni - widać było jeszcze kilkanaście kramów z rozmaitymi różnościami, składanych bardziej lub mniej pospiesznie przez ich właścicieli. Niektórzy z nich ładowali swoje towary na wielkie wozy, w asyście łypiących groźnie strażników, inni ospale pakowali się własnoręcznie lub wykorzystywali do tego tragarzy. Stal, szaty, sukna, żywność, zioła, przyprawy - to tylko kilka fragmentów ogromnej całości, którą musiało stanowić centrum w świetle dnia.
Z oddali obserwowała kram z jedzeniem, byłby chyba najłatwiejszy. Przelotnie spojrzała na inny z jakimiś świecidełkami, próbując oszacować, który w kupców jest bardziej zajęty. Ewentualnie, czy kupiec z jedzeniem, który ją bardziej interesował, wygląda na dobrego człowieka i dałby chociaż owoc małej, biednej dziewczynce. Wszak na swój wiek ledwie wyglądała, że mała była mógłby pomyśleć, że jest młodsza... Starała się też wyglądać na lekko zagubioną, żeby jej kręcenie tu i tam nie rzucało podejrzanego cienia na jej osobę. A odwracając wzrok od kupców zerkała na pobliskie budynki, starając się ocenić ich wysokość, możliwość wspinaczki i ewentualne inne drogi błyskawicznej ewakuacji.
- ...ie pogubcie tego patałachy, bo Tyr mi świadkiem, że powyrywam łapy i powrażam w zady! - darł się na swoich strażników i tragarzy bardzo poddenerwowany jubiler, który nieco za bardzo koncentrował się na swoich ludziach i wozach, by pilnować z równą atencją nie do końca złożonego towaru na straganie.
Handlarz żywnością okazał się być pulchnym mężczyzną w średnim wieku, o nieco zmęczonej, ale pozbawionej zaciętości twarzy, który powoli, jedynie z pomocą jakiejś kobiety, pakował na wózek owoce, warzywa, resztki mięs i pieczywa.
Zabudowania tej części miasta nie odbiegały chyba od architektonicznego stylu całości, prezentując się prosto, surowo acz solidnie. Jednak najbliższe kamienice, choć nabudowane blisko siebie, tworząc wijące się wąskie uliczki, były znacznie niższe od pozostałych budynków możnych z centrum. W większości parterowe, maksymalnie z jednym piętrem, być może dla tego, że większość mieszkańców wolała lokować się dalej od zgiełku targowisk, być może z innych względów.
Kopnęła kolejny kamień i przeszła wzdłuż straganów, tych już zamkniętych i zwijających się. Starała się jednocześnie wyglądać jak element otoczenia. Zatrzymała się o krok od stoiska z jedzeniem modląc, aby burczenie w brzuchu nie zwróciło uwagi kupca. Chociaż jabłko. Zerknęła ostatni raz na kupca, czekając na dogodny moment, aby przywłaszczyć sobie niewielką cześć wystawianej przez nie żywności. Postanowiła na razie nie zastanawiać się nad tym, co zrobi ze sobą jutro, ani tym bardziej za kilka dni, w obcym mieście.
Roztargnienia kupca starczyło aż nadto. Jabłko, sucha bułka i niewielkie pęto kiełbasy wylądowały w kieszeniach i spodniach małej, "niewinnej" dziewczynki.
Oddaliła się czym prędzej w jedną z uliczek. Teraz należało znaleźć jakieś schronienie. Z tą myślą zaczęła rozglądać się za jakąś ruiną. Dopiero kiedy będzie pewny, bezpieczny nocleg, zacznie myśleć nad tym co dalej. Wracać do domu, czy zostać tutaj? A jeśli zostać, to co dalej? Chyba, że lod, albo inni bogowie postanowią inaczej.
Cokolwiek w tej chwili mieli do powiedzenia bogowie, nie było to sprzyjające o tyle, że w tej części miasta nie uświadczyłaś żadnej rudery. Wszystko wokół wyglądało porządnie i schludnie, zaś ulice - co znamienne dla zamożniejszych miast - wyłożono całkiem równym brukiem. Pozostawało skorzystać z noclegu o gospodarza, który w danym momencie nie przebywał w domu, poszukać szczęścia w okolicach portu lub zapuścić się dalej na obrzeża, gdzie po zmroku grasowali złodzieje, włamywacze i inne niebezpieczne typy.
Wymruczała pod nosem jakieś przekleństwo usłyszane dawno temu gdzieś w porcie Wrót.
- Nudno tu. - dodała i po raz setny rozejrzała się bezradnie. Port. Tam też pomieszkiwała w okolicach portu, a porty chyba wszędzie wyglądały podobnie. Nadchodzący zmrok trochę zaczynał ją przerażać, bo zdała sobie sprawę, że jeżeli nie znajdzie noclegu teraz, później będzie to niemożliwe. Rozszerzyła krąg poszukiwań do jakiegokolwiek miejsca, gdzie byłaby osłonięta przez chciwymi oczami typów kręcących się nocą po ulicach. Ostatecznie mogła spróbować wkraść się do jakiejś karczmy, czy innego przybytku otoczonego alkoholowymi wyziewami i tam spróbować znaleźć jakąś dziurę. Kręcenie się w nocy po nieznanym mieście zdecydowanie nie należało do najrozsądniejszych.
Dzielnica portowa witała niezmienną, bez względu na porę, kombinacją aromatów soli, ryb, brudu, smrodu i uryny, niosących się wzdłuż alei. W porcie tak dużym jak ten znajdowało się przynajmniej kilka tawern różnego "standardu", których bywalcy przepijali, zgrywali i przechędażali co tylko zostało w ich dziurawych kieszeniach. Wraz z nadejściem nocy porty wszystkich miast budziły się do swojego pijackiego, a niekiedy również zbrodniczego, życia. Cóż zatem prostszego od "znalezienia" drobnych funduszy na wynajęcie jakiegoś przyzwoitego lokum, w którym pchły nie chcą pożreć gościa od wejścia?
Dla przeciętnego złodziejaszka może to i nie był problem. Jednak Atris miała ograniczoną perspektywę i najzwyczajniej nie znała się na cenach noclegów. Całe życie spędziła sypiając gdzieś po kątach w ruinach albo pod stołem w jednej karczmie, której właściciel udawał, że jej nie widzi, dopóki nie okradała jego klientów. A przynajmniej okradała tak, że się orientowali co kto i gdzie. Pod bordową bandaną nigdy nie zrodził się pomysł, że mogłaby spać w miękkim ciepłym łóżku, bo nawet mieszkając u Gremda, jak tylko krasnolud nie patrzył spełzała pod łóżko, gdzie czuła się znaczne bezpieczniej niż na łóżku. Zastanawiając się nad tym co dalej wgryzła się w jabłko i podrapała gdzieś po żebrach, mimochodem zastanawiając, czy to przypadkiem znowu nie pchły. Jakby od niechcenia pchnęła drzwi pierwszej z tawern jaką spotkała po drodze i zajrzała ukradkiem do środka.
[ Ilustracja muzyczna ]

Gwar rozmów, śmiechów i pijackich pieśni uderzył cię już przy wejściu. Przy szynkwasie ulokowanym bliżej prawej ściany, parę metrów od wejścia, kiwało się radośnie kilku podchmielonych mężczyzn, trzymających się za ramiona i drących się w niebogłosy. Po lewej stronie lokalu przy stołach siedzieli samotni żeglarze, kilku karciarzy i hazardzistów grających w kości, najbliżej wejścia i ciebie kobieta z siedzącym na przeciwko mężczyzną w kapturze i z książką leżącą między nimi, rozmawiający przyciszonymi głosami. Nad wszystkimi górowało przywieszone u sufitu koło sterowe, po którym spływał wosk z wielkich świec. Na wysokości stolika karciarzy znajdowało się niskie, szerokie okno pozbawione okiennicy, przez które niedawno chyba ktoś "wychodził".
Uśmiechnęła się pod nosem i wsunęła do środka, poklepując wszystkie fałdki stroju, w których mogła skryć jakąś zapomnianą monetę, albo inny drobiazg. Wiedziała, że raczej niczego nie znajdzie, ale...
Ale pomyliła się, na swoją korzyść z resztą, bo na wielu stołach walały się porozrzucane niedbale monety mniejszej wartości. Kilku gości, zarówno tych jeszcze stojących przy szynkwasie lub pod ścianami jak i siedzących nieopodal ciebie, miało przy sobie różnych rozmiarów sakiewki, a siedzących po prawo, bliżej kominka z kieszeni grajka zatopionego w brzdąkaniu na harfie pobłyskiwał jakiś złoty łańcuszek lub podobna błyskotka.
Ze szczurzą sprawnością dała nura pod stół i poczęła przywłaszczać sobie porzucone monety. Ostrożnie, aby nie została zauważona. Szybko rekonesans wzrokiem i ruch ręką na podobieństwo węża chwytającego ofiarę. Łańcuszek grajka zignorowała. Była zwyczajnie nieufna, bo już kilkakrotnie niemal straciła przez podobne rękę, gdy właściciele większych sakiewek zabezpieczali je takimi właśnie łańcuszkami przed kradzieżą. Ciepły posiłek, to był jej najbliższy cel.
Podeszłaś do lady i znalazłaś sobie stołek, przy którym, na którym i pod którym nikt obecnie nie stał, nie leżał, nie rzygał, nie śpiewał i nie znajdował się generalnie.
Zasiadłaś na nim i po kilku chwilach oczekiwania doczekałaś się zainteresowania ze strony oberżysty, którego twarz zdradzała lekkie zaskoczenie widokiem takiego gościa.
- Panienka życzy? - zapytał równie rzeczowo, co pospiesznie.
- Jeść. Co na ogniu stoi? - zapytała robiąc przy tym najniewinniejszą minę, jaką potrafiła. A miny to ona potrafiła stroić, zwłaszcza te niewinne.
Oberżysta westchnął, podniósł oczy na sufit i zaczął wyliczać na palcach, zapewne po raz dwudziesty tego wieczora:
- Potrawka z morszczuka, mintaj wędzony, smażona panga, potrawka z tuńczyka, zupa z płetwy rekina... chyba, że życzy panienka coś bardziej lądowego, to znajdzie się trochę wieprzowiny lub kiełbas...
Zamyśliła się dotykając palcem wskazującym nosa i wysuwając odrobinę końcówkę języka. W końcu rzuciła na stół połowę uzbieranych monet.
- Ile, czego się da za to. Byle dużo było. - Oświadczyła w końcu tonem mówiącym, że lepiej tego małego chuchra nie oszukiwać, bo gotowa poogryzać ci kostki.
← Sesja FR
Wczytywanie...