Historia drużyny

Zakładam, bo temat organizacyjny robi się zbyt zawalony i coraz ciężej doszukać się tam organizacji
Odpowiedz
Na razie wkleję coś od siebie. Na razie bardzo krótko i będzie to jeszcze zmieniane.

Minęło nieco czasu od kiedy Chrissy opuścił dom. O jeden drink za dużo. O jedno karciane oszustwo za dużo. O jedną jedyną kulę za dużo. Kiedy pochodzi się z wyjątkowo spokojnego miasteczka w teksasie na prawdę nie należy wdawać się w strzelaniny. Nie w swoim rodzinnym mieście. Żeby być uczciwym to nie Irvine był tym którego złapano na oszustwie karcianym. To jego znajomy, Bobby, sprowadził kłopoty na piątkę chłopaków jacy zechcieli się zabawić. Bobby i Irvin byli z miasta, zaś trójka ich znajomych pochodziła z niezbyt odległego, na wpół opuszczonego osiedla. No i Bobby doprowadził do bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Po pierwsze - pił sporo za dużo aby sensownie grać w karty. I choć szulerem był dobrym to przy pewnych ilościach alkoholu po prostu nie możesz ciągle wykonywać te same triki i liczyć że się udadzą. Najpierw zaczęło się od oskarżeń o kantowanie, ale nikt jeszcze nie sięgał po broń (mówiłem, to względnie grzeczna okolica). No ale w pewnym momencie Bobby, niewątpliwie idiota, sięgnął po butelczynę i trzasnął nią w łeb gościa który siedział po jego lewej. A potem już poszło. Najpierw kij bilboardowy, potem nóż, potem glocki czy co tam kto miał. Najpierw kilka szram, potem kilka postrzałówek. Zwłaszcza trójka nietutejszych okazała się chamami i nie rozumiała zasad jakie panują w tym klubie. Jak się tutaj prać (co się zdarzało rzadko) to na pieści albo bronie białe. Nie pistolety... ba, przeważnie większość takich bijących się spokojnie wracała tej samej nocy do domów, o własnych siłach i z kilkoma bolesnymi "pamiątkami". Trójka nie wiedziała o tej niepisanej zasadzie i nie szczędziła kul rozpieprzając cały lokal. Irvine nie zwlekał z sięgnięciem po broń (a używał fikuśnego colta z epoki) i utłukł jednego pana, tego który nożem parę sekund wcześniej zaszlachtował Bobbyego. A potem, jak każdy rozsądny człowiek na jego miejscu, zwiał. Szczęśliwie ruch był niemal żaden, więc ofiar było ledwie sześć. Trzech znajomych Irvina, z tym Bobby, dwóch hazardzistów i jedna dziwko-kelnerka. Ogólnie więc nie było źle.
Ale miasteczko z którego pochodził Irvine to była względnie spokojna okolica i takie rzeczy nie przeszły bez echa. W mieścinie panowało coś na rodzaj milicji i coś na rodzaj demokracji. Niewielka grupa zamożniejszych panów z okolicy współpracowała ze sobą i uformowała całkiem skuteczną i, o dziwo, dość prawą milicję.
No i dalej to już poszło. Nakazy powieszenia chłopaków poleciały przez miasto bardzo szybko. Irvine potrzebował ledwie kilku minut aby się spakować. To śmieszne ale nawet się cieszył z obrotu wydarzeń. Zawsze chciał mieć powód aby pojechać w świat. Więc spakował się jak mógł (Zabranie spencera ojca było absolutną podstawą. Ojca nie pytał wiec podchodzi to pod kradzież) i w świat wyruszył. Jeszcze tego samego wieczora wszyscy biorący udział w bójce zostali pochwyceni. Wszyscy poza Irvinem. Kary były różne, od powieszenia, przez banicję, po po prostu olanie sprawy, bo kto by się przejmował bandą żuli. Odszkodowanie za dziwkę zostało dane. Ale naszego kowboja to nie dotyczyło. Parę dni potem buszował już po pustkowiach, jadąc na motorze przed siebie, z poszukiwaniu pracy, ostoi, kobiet, i czegoś do ustrzelenia. (Jeździć na motorze nie umiał, ale drogi w teksasie nie mają zakrętów, wiec to żadna filozofia jechać przed siebie). Tak zaczęła się jego podróż.

Jak pisałem, wczesna beta ;D
Odpowiedz
Pytanie techniczne; Mamy się dopisywać do tego tworząc w pewien sposób ciąg dalszy czy pisać własne wstępy tak by w którymś momencie się spotykamy? Albo dalej piszesz ty.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Odpowiedz
Możesz się dopisać, ale przy tym dopisywaniu możesz potrzebować nieco moich reakcji, dialogów i takich tam. Jak będę potrzebny to się dopiszę.
Odpowiedz
Dzień był słoneczny. Prawie jak każdy na pustyni. Brak wiatru i dużo słońca, zbliżał się zenit. W niewielkim cieniu piaskowca skrywały się trzy osoby. Duże pełne wszelakiego dobra plecaki leżały oparte o piaskowiec wraz z dziewczyną o ciemnych prostych włosach ubraną w wytarte jeansy i skórzaną kurtkę. Miała słuchawki na uszach które kabelkiem się łączyły z walkmanem. Dziewczyna rytmicznie ruszała głową mimo, że żadnej muzyki nie słyszała. Stary mężczyzna o białych włosach stał spokojnie jakby był posągiem z marmuru, pozostałością miasta jakiegoś. Ostatnia osoba siedziała, skulona lub po turecku. Mimo nieznośnego skwaru była przykryta kocem tak, że nic widać nie było. Jakby ktoś podsłuchał ich rozmowę wiedziałby, że blisko są niewielkiej osady ale z powodu słońca muszą przerwać wędrówkę więc czekają. Minęło ponad 2 godziny i mimo protestu człowieka z pod koca dziewczyna ruszyła by sprawdzić okolicę i upewnić się drogi. W rozmowie argumentem wykorzystanym przez czarnowłosą był brak leków na dolegliwość osoby pod kocem. Ruszyła więc dziewczyna, przygotowując się uprzednio, wzięła wszystko co potrzebne było, znała się na tym. Znów czas zaczął mijać a dziewczyna nie wracała. Pozostała dwójka uznała, że ruszą za jej śladami wcześniej zostawiając wiadomość jeśli by znów tu trafiła. Szli wolno niosąc dodatkowy plecak, chory wciąż szedł z kocem na głowie a drogę przed nim objaśniał starzec. Nagle siwy dostrzegł ciało, ruszył biegiem jakiego spodziewać się nie można po kimś tak starym, druga osoba ściągnęła koc i też zaczęła biec. Docierając na miejsce zobaczyli ciało czarnego nagiego mężczyzny z śladem noża ich towarzyszki i dużo śladów kuł. Sheryl została porwana.

Było to ponad rok temu. Od tego czasu Jim szukał swojej siostry w każdym miejscu do którego trafił. Wędrował przez prawie pół kraju, jednak poszukania nie dawały odpowiedzi. Gangi o napastnikach nic nie wiedziały, w osadach i miasteczkach nie widziano jej. Jedyną poszlaką był tatuaż przedstawiający węża jedzącego swój ogon, całego w płomieniach. Nikt jednak jak nie słyszał o tym. Do czasu...
Duchy przodków pomogły i Pustynny Wilk trafił na pewną kobietę. Zajmowała się podrzędnym domem uciech w zapomnianym przez bogów miejscu. Powiedziała, że da mu to czego potrzebuje jeśli on zrobi dla niej zadanie. Na początek miał się spotkać z niejakim Irvinem...
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Odpowiedz
Irvine zaś pracował dla owej panny. Nienawidził suki. No ale płaciła dość nieźle, wiec spędzał połowę czasu przesiadując się w jej spelunie i pijąc wodę (był pod czymś na rodzaj kontraktu i miał zakaz picia po zmroku. To w nocy wykonywało się zadania, a pijany strzelec wyborowy na nic się w takich nie zda). Był tu ledwie miesiąc, ale miał tutaj żywność, alkohol i czasami, przy odrobinie szczęścia, kobiety (jeśli jakaś była akurat wolna). Nie miał powodu porzucać tej roboty, zwłaszcza że był szanowany. Frajerowate dziadki i brzydale które musiały płacić za seks raczej się z nim nie kłóciły. Zresztą mało kto zaczepia gościa który ma na plecach karabin długości niemal czterech stóp o kalibru takiego że w lufę można włożyć palec wskazujący. Kiedy pustynny wilk przybył, Irvin siedział na kanapie w rogu tandetnego pokoju gościnnego i półdrzemał, zasłaniając swe oblicze kapeluszem. Szczęśliwie podłoga skrzypiała tu jak diabli więc usłyszał gościa i uniósł kapelusz aby spojrzeć na indiańca. Natychmiastowo się skrzywił. Kolorowy. Przeważnie kolorowi są zlepkiem niekompetencji i dziwactw. No ale cóż, burdelmama płaci, burdelmama wymaga.
- A tak, ty do roboty? - chrząknął i usiadł normalnie - Mamuś mi już wyjaśniła co mamy zrobić. nie jest za trudna. Dziś w nocy mamy iść na starą stację benzynową i wymienić się samochodami z jakimiś przyjezdnymi. Nie pytaj mnie co jest w samochodzie, bo nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Pojedziemy tym złomem co stoi przed burdelem, wymieniamy się kluczykami i samochodami, po czym wracamy tutaj. A potem każdy z nas idzie w swoją stronę. Czytaj: ja zostaję, a ty wypierdalasz - uśmiechnął się sugestywnie. Musiał powiedzieć Ińdiańcowi coś niemiłego, bo inaczej nie byłby sobą. Ku Irvinowej dezaprobacie i zaskoczeniu indianiec tylko skinął głową.

Oczywiście kiedy dochodziło do wymiany wszystko się ładnie zesrało. Irvine siedział sobie spokojnie na dachu budynku po drugiej stronie ulicy. Jego zadaniem było osłonięcie wilka podczas wymiany. Chłopaki od wymiany spóźniali się już dobrą godzinę. W końcu jednak przybyli i zadecydowali się rzecz jasna buchnąć oba samochody i zwiać z miasta. Burdelmama nigdy nie miała szczęścia do facetów i zawsze trafiała na nieuczciwych. Cóż, bywa... Kiedy jeden ze zbirów sięgnął po rewolwer pożegnał się z lewą połówką swojej głowy. Kula wystrzelona przez Irvina trafiła prosto w oczodół oprycha i ładnie wyprysła z drugiej strony głowy. Wilk nie potrzebował innego sygnału. Trzech pozostałych oprychów spotkał nieprzyjemny los. Ich było trzech, a wilk jeden, wiec myśleli że mają szansę. Nie mieli. Spodziewali się że indianiec będzie miał nóż, kastet, pistolet czy coś podobnego. Nie spodziewali się toporka. Pierwszy oprych padł od toporka, na drugi oprych poznał trzecią dramatis personae. Wilczura, który należał do Jima... Irvine dokończył dzieła zastrzelając trzeciego oprycha. Obserwował to wszystko z boku, jako snajper i prawdę mówiąc musiał przyznać że Indianiec walczy tym toporkiem na mały demon i że raczej nie będzie sobie z niego żartował, kiedy ten jest w pobliżu. I tak się poznali. Nie można powiedzieć aby się lubili... ale darzyli się chłodnym szacunkiem, jak jeden profesjonalista drugiego. Irvine z początku był kawałem gnoja dla Indiańca, ale kiedy usłyszał że ten poszukuje porwanej siostry... cóż, nie był AŻ takim dupkiem żeby sobie z tego żartować. Potrzebował czasu żeby się do Indianina przyzwyczaić, ale obecnie potrafią nawet krótko pogadać bez pobicia się lub obrażania. Było to już dobry rok temu i już parę razy się zdarzyło, że jeden drugiemu ratował tyłek.

[No nasza parka już historię ma. Kto na trzeciego? Można wprowadzić zupełnie nową sytuację i miejsce, bo nasza dwójka nie musiała siedzieć w tym burdlu przez cały rok]
Odpowiedz
Kilka miesięcy po obfitującej w atrakcje wymianie do miasta zawitał ośmioosobowy oddziałek Zabójców Maszyn z Posterunku. Od dwóch lat przemierzali pustkowia, uwalniając rozsiane po nim miasta i wioski od maszyn Bestii. Bywało różnie. Czasem Peter i szesciu pozostałych siedzieli spokojnie w knajpie, czyszcząc broń i wyrzutnię EMP, podczas gdy skoper rozstawiał sidła na drobnicę. Czasem jednak maszyn było mniej, ale nadrabiały to wielkością. Wtedy oddział zyskiwał sławę, spektakularnie unieszkodliwiając maszynę jednym impulsem elektromagnetycznym, lub staczając z nią zaciekłą walkę. Mijały tygodnie, przybywało maszyn na koncie i blizn na ciele. Nikt nie może bezkarnie rzucać wyzwania Bestii, Pierwszemu Sukinkotowi Zasranych Stanów. Kolejni Zabójcy umierali, inni każdego dnia zmagali się z ciężkimi ranami. Nawet wyszkoleni w Posterunku Zabójcy żyją krótko. W końcu pozostał tylko kapral Bourne , w oddziale pełniący funkcję operatora EMP. Sam walczył z maszynami, z uporem wykonując rozkazy. Do miasta zawitał tropiąc kilku Łowców nowej generacji. Początkowo wzbudzał jedynie lekkie zainteresowanie. Względnie schludny mundur Posterunku i wyrzutnia na plecach to niecodzienny widok. Kilka osób próbowało "Pożyczyć" EMP, lecz szybko zrezygnowało, gdy Zabójca jednym strzałem z Kałasznikowa, z 80 metrów pozbawił twarzy śmiałka, który przywłaszczył sobie wyrzutnię, gdy kapral popijał piwo w knajpie.
Tropy świadczyły, że Łowcy kręcą się w pobliżu miasta. Z pewnością kilka osób już zostało już poszatkowanych. By zdobyć potrzebne informacje Bourne udał się do najbogatszego źródła plotek w mieście -Burdelmamy.

Dla pewności budziki też przyda się rozwalić

Zabójca maszyn na pełnym etacie

Odpowiedz
Irvine właśnie siedział przy kontuarze i z piekielnym znudzeniem patrzył się w kieliszek do połowy napełniony wodą. Wyobrażał sobie że to czysta albo coś takiego. Jedną dłonią trzymał kieliszek, druga zaś podpierał swój podbródek. Kiedy pan Bourne przekroczył próg od razu przyciągnął uwagę kowboja. Jak ktoś kogoś posyła do grobu jedną kulą z karabinu, z odległości 80 metrów, to taka informacja szybko się rozchodzi. Ale nie skomentował. nawet nie wstał. Po prostu kątem oka obserwował Petera, na razie go oceniając.
Odpowiedz
Znajomość zapowiadała się obiecująco. Burdelmama stała się ich głównym informatorem. Maszynki kilka dni później zaczęły atakować ludność i stada, więc obaj panowie mieli czym się zajmować. Praktycznie we wszystkim rywalizowali, co wyszło im na dobre, gdyż oboje znali się na swoim fachu, a dzięki rywalizacji najlepiej to pokazali. Tropienie i wybijanie łowców pojedynczo okazało się stratą czasu, więc nie było wyjścia – potrzebowali krów. Oczywiście, mimo widocznych argumentów żaden farmer nie chciał im pomóc, co więcej, albo na dzień dobry częstował śrutem, albo obwiniał o nieudolność w działaniu i chamstwo. Kilka dni minęło, a w rozwiązaniu problemu ze stadem pomogli sami Łowcy. Zabili oni jednego z ranczerów wraz z rodziną, więc nikt nie bronił stada. Dalej praca poszła z górki. Nocą ludzie pogasili wszelkie źródła ognia i światła, zamknęli się w domach, a stado krów wypędzono na pastwisko. Łowcy, co do jednego, widząc w podczerwieni jedynie krowy zaczęły ubój, oszołomione ilością celów. Stały się przez to świetnym celem dla chirurgicznie precyzyjnych strzałów Irvina i Bournea, które raz za razem posyłały ich na złom. Do rana Łowcy miotali się w konwulsjach, a stado leżało w strzępach. Miasto jednak było wdzięczne. Hojność wzmogło to, że z zabitych krów urządzono typowo teksańską biesiadę.

Dla pewności budziki też przyda się rozwalić

Zabójca maszyn na pełnym etacie

Odpowiedz
W czasie owej biesiady paru spryciarzy postanowiło ograć w karty nowo przybyłego chłoptasia imieniem Willy. O dziwo miejscowi szulerzy mimo wszelkich starań i kantów nie mogli wygrać z Willy'm ani jednego rozdania. Gówniarz za każdym razem miał lepsze karty od nich. Potrafił wygrać nawet z marną parą dwójek. Nagle wszyscy wstali od stołu i chwycili za broń oskarżając młodego o szachrajstwa i kazali mu oddać ich kasę i spierdalać. Chłopak przewrócił stół dezorientując przeciwników i zaczął zwiewać w grupę bawiących się tam ludzi. Kiedy tak biegł ciągle spoglądając za siebie wpadł na Irvine'a, Bourne'a i Jima bawiących się w najlepsze. Chłopak uśmiechnął się zdając sobie sprawę że natrafił raczej na kogoś innego niż tubylcy i zaproponował swoje usługi w zamian za ochronę przed szulerami. W końcu był medykiem a takiego ze świecą szukać.


Ragmud ID 20
Odpowiedz
[Zmieńmy scenerię, bo wyjdzie na to że cała nasza drużyna była zbudowana w burdlu XD Kto następny pisze, niech zmieni scenerię ]
Odpowiedz
Na prośbę Pustynnego Wilka ekipa zdecydowała się ruszyć w drogę. Burdelmama dotrzymała umowy, dała Jimowi informacje. Wiedział teraz, że wąż z tatuażu to Uroboros, lub z mitologii skandynawskiej Mirdgardsorm albo Jormungand. Teraz miał nazwę otwierało to nowe możliwości, jednak ta mieścina już nic nie dawała. Inni ruszyli w drogę z własnych powódek. Kapral Bourne by na kolejnych terenach usuwać maszyny, Irvine z nudów uznając, że się zasiedział w tej dziurze, Willy choć się jeszcze do reszty nie przyzwyczaił nadal mógł ich wykorzystać jako ochronę, a droga oferuje pieniądze. Wilk nie wspomniał o nowej wiedzy. Nie chciał w jakikolwiek sposób wpłynąć na ich decyzje o ruszeniu w drogę.
Od tego czasu miną miesiąc, teraz trafili do nowego miejsca...

[Zostawiam otwarte, mam nadzieje, że pomoże kolejnym]
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Odpowiedz
- K*rwa niedoje*bana twoja mać...moja stara lepiej dychała niż ten pieprzony gruchot - Tak lamentując w bezsilnej złości Cichy starał się doprowadzić dymiącego Challengera do najbliższego baru. Wiedział, że się na niego gapili. Jakieś brudne dzieciaki, które przestały się nawet bić o jakąś łuskę i gapiły się na typa w płaszczu z narzuconym na głowę kapturem bluzy, który pchał ostatnie metry kopcący z maski wóz. Uśmieszki gromadzących się dorosłych gapiów, pokroju kaminosów, czy huronów nie wróżyły dobrze. Ale Cichy miał to gdzieś. Nie podejdą. Zwykłe cipcie z przedmieścia. Czuł ciężar Deserta w kieszeni. Cholera, jego największy skarb. Co najważniejsze, sam na niego zapracował. Od czasu, gdy utracił swój dobytek, desert był nadal przy nim. Oto wizja miłości w postapokalipsie. Broń zawsze będzie twoją kochanką. Mógł nie brać tego zlecenia. Śmierdziało na odległość. Szczególnie, że walizeczka, którą przejął zawierała dragi. Mógł się tego domyślać. Potem chwila nieuwagi, łup. Ciemność. I cudem ocalony, trafił tutaj. Na zadupie. Przysiadł, oparłszy się o drzwi fury, gapiąc się na otwarte drzwi knajpy przed sobą. Naet poznawał lecącą muzykę. Tom Petty - "Learning to Fly". Ta...ja wam dam, k*rwa, naukę latania. Wstał, otrzepał się, założył blokadę rowerową na kierownicę, chociaż nie miało to zbytnio sensu - prędzej szczury rozbiorą grata na czynniki pierwsze, kiedy on będzie się upijał wewnątrz. Westchnął głęboko, poklepał się po ciężkiej kieszeni i wszedł do środka.


Odpowiedz
Jeszcze nim wszedł, z środka dobiegło donośne "Iskra chyba masz klienta!", a gdy przekroczył próg powtórzyło się w nieco zmodyfikowanej wersji: "Iskra, kurwa twoja mać, gdzieś znowu wlazła?!" Właściciel owego baru stał przy schodach prowadzących na górę, drąc się na całą okolicę. W odpowiedzi dobiegła wiązanka przekleństw, kiedy z góry zbiegła dziewczyna, ze śmiesznie obciętymi, blond włosami. Przeskoczyła kilka ostatnich stopni, zaś z lady porwała pas z narzędziami i obciachową, niebieską czapeczkę z jakiegoś warsztatu mechanicznego. Przynajmniej tak można było sądzić po oponie i kluczu, kiedyś chyba były białe teraz szarawo-granitowe. Zanim Cichy zdążył zrobić kilka kroków stanęła przed nim, mocując się z pasem. Niebieski daszek zasłaniał twarz, ale dziewczyna musiała mieć nieco ponad 20 lat. Wydukała jakąś z grubsza niezrozumiałą formułkę reklamową zakończoną "czym mogę służyć?", jednak nie patrzyła na niego tylko na samochód. Kobieta mechanik?
Najwyraźniej najlepszy w swoim rodzaju, bo nie minęło wiele czasu, a dziewczyna wróciła. Bełkotała coś chyba w żargonie mechaników, bowiem było z grubsza niezrozumiałe, ale najważniejsze, że samochód był sprawny. Rachunek był równie osobliwy co mechanik. Zażyczyła sobie mianowicie podwózki. Gdziekolwiek, jak wynikło z późniejszej rozmowy dziewczyna miała serdecznie dosyć tego miejsca. I tak Iskra poznała Cichego.
Odpowiedz
Zmarszczył brwi, grzebał chwilę w kieszeni płaszcza, wyjął zmęczoną paczkę Lucky Strike'ów i zapalniczkę. Kliknęło, pstryknęło i typ zaciągnął się dymem z fajka. Obejrzał furę dokładnie i dopiero po chwili spojrzał na dziewczynę. Jako że w Ameryce jesteśmy, spytał kulturalnie - What the fuck was that?...I mean...whatever - Raczej cała sytuacja była dość osobliwa i dynamiczna, toteż Cichy musiał tak zareagować.

- Dobra...jakkolwiek. Coś jestem chyba winien, a zapłacić i tak nie mam czym. Wsiadaj - Z tymi słowy wyrzucił spalony już nieco filtr i pomajstrował przy blokadzie rowerowej. Challenger przeszedł swoje. Był pomalowany zmatowiałym, łuszczącym się brązowym lakierem. Najczęstszy kolor, maskujący rdzę żrącą gdzieniegdzie jak wściekły pies w dupsko. Tylne światło kierunkowe stłuczone, jakby w ogóle było potrzebne. Na drzwiach kierowcy wydrapany znak - bardzo dobrze znany - Północnej Hegemonii. Zresztą można to było zauważyć po akcencie przybysza. W środku fotele były w stanie do użytku, o dziwo. Parę puszek piwa walało się z tyłu. Do tego gustowna walizeczka. Gdy dziewczyna na nią spojrzała, facet burknął tylko - pusta - odpalił jakiegoś CD-ka. Cholera, radio wyglądało tutaj na najlepszy sprzęt, pewnie walnięty z ruin jakiegoś hipermarketu. Muzyka poszła w rytm. Sweet Home Alabama. - Do Alabamy to Cię nie zawiozę - Rzekł tylko i wybuchnął śmiechem. Nie był zbyt zakłopotany tym, że śmieje się sam. Odpalił silnik i ruszył, opieprzając jeszcze na odchodnym jakiegoś dzieciaka, próbującego dorwać się do bagażnika.

Sweet home Alabama
Where the skies are so blue
Sweet Home Alabama
Lord, I'm coming home to you...


Odpowiedz
Well I heard mister Young sing about her
Well, I heard ole Neil put her down
Well, I hope Neil Young will remember
A Southern man don't need him around anyhow...

Kansas. Wellington, kilkanaście kilometrów prosto na południe od Wichita. Irvine siedział sobie na stacji benzynowej i grał na zdobycznej gitarze. Podśpiewywał sobie do tego o Alabamie i czekał aż samochód ostygnie. Przegrzewała się cholera i harczała, ale jeszcze ciągnęła do przodu. Irvine byłby szczerze zdziwiony jakby osiągnęli tym gównem 30 mil na godzinę. No ale jeszcze działało, a to się liczy. Tylko chłodnica pusta.
Miasteczko Wellington zdawało się spokojne. Przed wojną mieszkało to coś koło ośmiu tysięcy ludzie, tak przynajmniej mówił znak przy wjeździe do miasta. Obecnie mieszka tu może setka ludzi, skupiając się głównie naokoło budynku supermarketu. Wilk i reszta poszli poszukać wody, benzyny czy nawet nowego samochodu, a nasz dzielny kowboj pilnował tego grata, którego już mieli. Odłożył gitarę i spojrzał po pustkowiach naokoło stacji benzynowej. Z jednej swojej strony miał granice miasta i zdezelowane budynki. Z drugiej drogę prostą jak w mordę strzelić i idealnie równe połacie pustyni. I pomyśleć że kiedyś to były największe w stanach połacia pszenicy. Gdyby nie drgania powietrza z powodu żaru, pewnie już stąd widzieliby Wichita. Wichita, miasto w którym mieszka kilku zamożnych ludzi którzy zawsze mają jakąś robotę do wykonania. No a przynajmniej największe miasto w okolicy setek mil. Kowboj westchnął.
- No gdzie was wcięło?
Spytał sam siebie. Pewnie reszta grupy sobie zrobiła wakacje w supermarkecie... To miasto było beznadziejne pod każdym względem i chciał się stąd wynieść. Znak "Wheat capitol of the world" (Pszeniczna stolica świata) tylko go dobijał. Po pewnym czasie beznadziejnej ciszy spomiędzy fałd powietrza przesyconego żarem na horyzoncie wyłonił się jakiś mały błysk. Coś jechało w kierunku miasta.

[Dodano po 12 godzinach]

Piiisać
Odpowiedz
Jim szedł drogą od miasta w stronę stacji gdzie zostawili Irvina. Niósł znalezione rzeczy w jednej z opuszczonych części miasta. Zaciągną kapelusz bardziej, słońce było dość nieznośne, na szczęście miał jeszcze całkiem spory zapas leku. Obok niego spokojnie szedł goblin z wystawionym jęzorem, jemu też słońce doskwierało. Coś też wisiało w powietrzu, jakby duchy tego miejsca robiły się niespokojne. Kiedy wilk dotarł do stacji spostrzegł towarzysza wpatrzonego w drogę. Indianin powiódł wzrokiem w tamtą stronę i wypatrzył jadący samochód. Nowe towarzystwo nadciąga. Będąc w już blisko Teksańczyka rzucił puszką tak by w miarę lekko wylądowała na nim.
-Obiad, fasola.
Szedł dalej i położył znaleziony kanister na masce samochodu. Chlupnęło tak, że było wiadome iż zbiornik jest najwyżej do połowy pełny. wyciągną jeszcze z kieszeni szklaną butelkę wody. I postawił obok kanistra. Ściągną plecak i wyciągną miseczkę po czym nalał wody i postawił swemu psu. O bliskich trzeba dbać.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Odpowiedz
Samochód zbliżał się. Ryk z silnika był przyjemny, historyczny. Dudniło z niego dumną, silną Ameryką z epoki pojazdów typu muscle. Smaczku dodawał wygląd maszyny - jak gdyby sama była częścią pustyni, brązowa, gdzieniegdzie wgnieciona i nieco pordzewiała. Urok posapokalipsy zamykał się w tym jednym pieprzonym wraku na środku skażonej radioaktywną chmurą patelni. Challenger podjechał niedaleko stacji. Wysiadł z niej jakiś typ. Z tej odległości nieznajomi mogli dostrzec jedynie jego czarny prochowiec, który ściągnął przez temperaturę, zieloną bluzę z narzuconym kapturem i bojówki. Ale słychać go było wyraźnie - Najpierw złom, teraz pieprzona benzyna. Nie, nie wysiadaj, dam radę - Typ wyjął z bagażnika lekki już zapewne kanister i począł uzupełniać zapas. Nie trwało to długo z racji ilości benzyny. Zamknął z trzaskiem maskę, wsiadł i podjechał na stację. Dostrzegł wtedy nieznajomych, wskazał palcem na dozowniki benzyny i zmarszczył brew pytająco, bez wyraźnej nadziei pytając, dosyć uprzejmie - jest jeszcze benzyna? - Na jego drzwiach mogli dostrzec wydrapany znak Południowej Hegemonii.

Na siedzeniu pasażera siedziała kobieta, do której należy kolejny ruch...


Odpowiedz
Irvine siedział sobie na schodkach i trzymał swojego spencera na kolanie, niedbale celując w ogólnym kierunku gościa z Hegemonii. Trzymał palec na spuście, ale nie wykonywał żadnych wrogich ruchów. Ot zaznaczał że ma broń. I tak strzelanie z kolana z takiej pozycji tak długa bronią sensu raczej nie miało. Za to kowbojowi udało się stworzyć wrażenie, że wcale w Cichego nie celuje, że po prostu przypadkowo trzyma broń skierowaną w jego kierunku. Uniósł lekko głowę odsłaniając swe oblicze spod kapelusza i spojrzał na Cichego.
- Nie. Wypompowane do zera przez miejscowych pewnie już wieki temu. Było nie jeździć takim smokiem co pali pięćdziesiąt litrów na kilometr.
Spojrzał sobie na challengera nieco krytycznym wzrokiem, potem zaś na młodą panią, która w nim siedziała i przyłożył druga dłoń (tą w której nie trzymał spencera) do kapelusza. Uśmiechnął się do niej nonszalancko (zęby miał, zaskakujące, bielutkie) i uniósł lekko kapelusz w geście miłego powitania. Ale potem wrócił wzrokiem do Hegemonka. Już musiał do kilku takich gnojach strzelać, jak napadali wiochę w której dorastał.
Odpowiedz
Kobieta nie odwzajemniła uśmiechu, jej twarz wydawała się dziwnie kamienna. Parzyła tylko na kowboja beznamiętnie, błysk pojawił się dopiero kiedy zobaczyła rozbebeszony samochód. Zdezelowane drzwi otworzyły się dopiero przy solidnym kopnięciu, a dziewczyna wyskoczyła zeń i przeciągnęła się z cichym stęknięciem.
- Ładnie żeście drania załatwili. Jeździć nie umiecie?
Stwierdzenie najwyraźniej było kierowany do nich, a krótki ruch głowy wskazał na ich pojazd. Śmieszną czapkę zostawiła w barze, miała jednak swoje narzędzia zawieszone przy pasku. Nie czekając na pozwolenie, ani jakikolwiek gest zajrzała pod maskę. I na tym chyba zakończył się z nią kontakt.

[Wyjdzie nam sesja z samej historii. Skróćcie to jakoś, bo ja nie lubię opisywać za cudze postaci ;p]
Odpowiedz
← Sesja Neuro

Historia drużyny - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...