Historia drużyny
Nie upłynęło wiele śmierdzącego ścieku w 'Misisyphi', a za jednym dziwakiem wylazł następny. Z karabinem przewieszonym przez ramie, wdzianko własnej roboty, kurtka i plecak. To jeden z tych co to mają cały dobytek na plecach. Spokojnie szedł, był coraz bliżej. Zatrzymał się dobre parę metrów od nich, obrzucił beznamiętnym spojrzeniem i powiedział - Bydlę w dzień nie chodzi, nie znajdziemy go, macie się wygrzebać do zmroku, wtedy idziemy i zabijamy. Tylko pamiętajcie, to nie jest cholerna wycieczka krajoznawcza...
- Kraj jest brudny, podły i nie zapewnia niczego poza powolną śmiercią i krwiożerczych wrażeń przy mordach o ostatni kawałek chleba. Nie potrzebuję czytać przewodnika. Za to jednak za szybko zdychać nie chcę. Nie będę wystrzeliwał jak idiota ostatnich pięciu naboi, jeżeli szajs tłucze z mroku. Masz chociaż pojęcie co to może być? Mutek? Może Moloch? Czy mój czarny kumpel z paki robiący kosą szybciej niż pieprzony silnik tłokowy? W razie pierwszego luz. Drugiego...zależy o czym mówimy. Trzeciego, to mogę powiedzieć, że zrobienie mu najbardziej profesjonalnej laski niezbyt pomoże w negocjacjach życia...
Typ mówił to wszystko spokojnie, opanowanie, bez podkreślania przekleństw. Usnąć by można. Gdyby ktoś jeszcze wiedział, co to jest gadanie polonistki ze szkoły, to barwą głosu można by się godnie spierać.
Typ mówił to wszystko spokojnie, opanowanie, bez podkreślania przekleństw. Usnąć by można. Gdyby ktoś jeszcze wiedział, co to jest gadanie polonistki ze szkoły, to barwą głosu można by się godnie spierać.
Zastanowił się chwilę, zmarszczywszy czoło. Wzruszył po chwili ramieniem, podszedł do samochodu, oparł się o niego i począł grzebać w kieszeni. - Ja się zgadzam. Nie wiem jak z resztą. - Ponownie wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę. Spojrzał po reszcie, zamarłszy z rękoma przy twarzy, gotując się do odpalenia. Uniósł brew - Komuś fajka?
- Fajka i partyjki pokera nigdy nie odmawiam.
Willy mrugnął i podszedł do Cichego biorąc od niego papierosa i podpalając. Młodziak zaciągnął się porządnie i spojrzał po reszcie.
- Ten jest w porządku. - Zaśmiał się krótko pokazując na Cichego a potem skupił swoją uwagę już jedynie na papierosie.
Willy mrugnął i podszedł do Cichego biorąc od niego papierosa i podpalając. Młodziak zaciągnął się porządnie i spojrzał po reszcie.
- Ten jest w porządku. - Zaśmiał się krótko pokazując na Cichego a potem skupił swoją uwagę już jedynie na papierosie.
Kobieta tylko podrapała się z tyłu głowy zamyślonym, i nieco zakłopotanym, spojrzeniem przyglądając samochodowi. W końcu tylko splotła ramiona na piersi, wodząc wzrokiem po nich obojętnie.
- Że niby po co światło?
Mruknęła wyciągając jednocześnie rękę po papierosa. W końcu tatko zawsze mówił, że jak dają za darmo trzeb brać... A później zmarł na jakieś choróbsko przenoszone przez takie właśnie 'darmowe' żarcie. Ta myśl wywołała u niej krzywy uśmiech z przerwą na zaciągnięcie się fajkiem.
- Że niby po co światło?
Mruknęła wyciągając jednocześnie rękę po papierosa. W końcu tatko zawsze mówił, że jak dają za darmo trzeb brać... A później zmarł na jakieś choróbsko przenoszone przez takie właśnie 'darmowe' żarcie. Ta myśl wywołała u niej krzywy uśmiech z przerwą na zaciągnięcie się fajkiem.
Irvine tylko grzecznie się przysłuchiwał. Wyraźnie uśmiechał mu się taki rozwój sytuacji. Oparł się plecami o zdezelowany dystrybutor i obserwował resztę, zwłaszcza Iskrę, przesuwając po niej spojrzeniem raz na jakiś czas.
- No to dobra, pozostaje wymontować te światła i czekać do wieczora, żeby zapolować. Daleko stąd ten mutek grasuje?
- No to dobra, pozostaje wymontować te światła i czekać do wieczora, żeby zapolować. Daleko stąd ten mutek grasuje?
Wilk rozejrzał się po obecnych dłuższą chwilę zawiesił oko na tropicielu. On jako jedyny wrócił, niby znalazł leże bestii według tego co mówił ten w goglach ale raczej proponuje działanie po zmroku niż za dnia? Zmarszczył tylko lekko brew, nie było tego nawet widać pod jego kapeluszem. Jim miał nadzieje, że osoba przedstawiona jako Francis naprawdę wie co robi. Dla pewności jednak wolał na niego uważać, może to pułapka jakiś kanibali. Tak to powili zaczynało wyglądać, ale teraz lepiej może grać dalej w to. Ruszył w stronę samochodu by zająć się demontażem, to chyba nie jest trudne.
-Niech będzie.
Po dotarciu do pojazdu zaczął się drapać po szyi i oglądać obiekt który miał rozebrać. Sięgną po swój toporek.
-Niech będzie.
Po dotarciu do pojazdu zaczął się drapać po szyi i oglądać obiekt który miał rozebrać. Sięgną po swój toporek.
Mężczyzna w goglach też stał. Wpatrywał się we Francisa z przechyloną na bok głową i z lekko otwartymi ustami. Szybko jednak przebudził się z tego "transu", rozejrzał wokół strachliwie.
- To może ja już państwa zostawięęę? - powiedział cicho i nie czekając na odpowiedź, zaczął się wycofywać. Nie odwrócił się jednak do was plecami, ale szedł tyłem.
- To może ja już państwa zostawięęę? - powiedział cicho i nie czekając na odpowiedź, zaczął się wycofywać. Nie odwrócił się jednak do was plecami, ale szedł tyłem.
- Nie znam się na łapaniu mutantów, czy innych maszkaronów. Więc - czy mógłbyś mi wytłumaczyć, po co nam to światło?
Powtórzyła zerkając z ukosa na Jima. Widząc, jak sięga po toporek tylko westchnęła donośnie i wykonała gest, który chyba miał być parodią ostentacyjnego pacnięcia się otwartą dłonią w czoło i mruknęła pod nosem coś w rodzaju "z kim mi przyszło pracować...". Poza tym wydawała się całkiem spokojna, nawet chyba ją bawiła cała ta sytuacja. W końcu odkąd zaczęła pracę na tamtej zawszonej stacji niewiele miała rozrywki w życiu.
Powtórzyła zerkając z ukosa na Jima. Widząc, jak sięga po toporek tylko westchnęła donośnie i wykonała gest, który chyba miał być parodią ostentacyjnego pacnięcia się otwartą dłonią w czoło i mruknęła pod nosem coś w rodzaju "z kim mi przyszło pracować...". Poza tym wydawała się całkiem spokojna, nawet chyba ją bawiła cała ta sytuacja. W końcu odkąd zaczęła pracę na tamtej zawszonej stacji niewiele miała rozrywki w życiu.
[Przyjmiemy łaskawie ze demontaż poszedł jak należy?]
Irvine obserwował wszystko z boku. Nie wtrącał się w proces demontażu samochodu. Siedział sobie w cieniu. Sięgnął po nóż i otworzył swoją konserwę, po czym zaczął ją jeść, chamsko wylegując się i obserwując jak inni pracują. Maszyną se rak nie ubrudzi. Miał zamiar zagadać do zleceniodawcy, ale widząc, że ten się już oddalił, zrezygnował. A słońce powoli schylało się ku horyzontowi.
Irvine obserwował wszystko z boku. Nie wtrącał się w proces demontażu samochodu. Siedział sobie w cieniu. Sięgnął po nóż i otworzył swoją konserwę, po czym zaczął ją jeść, chamsko wylegując się i obserwując jak inni pracują. Maszyną se rak nie ubrudzi. Miał zamiar zagadać do zleceniodawcy, ale widząc, że ten się już oddalił, zrezygnował. A słońce powoli schylało się ku horyzontowi.
[czekaj tatka latka Jak znam Lenwego to pewnie (tak jak ja ) czeka już na sesję właściwa ]
[Jak mówią, tak robią :]
Mimo wszystko rozpruliście jeden z samochodów, wzięliście światła i udaliście się do jamy, w której zadekował się mutek. Kiedy dotarliście na miejsce, kiedy zaczęło już pomału się ściemniać. Tak jak polecił Francis, najpierw wywabiliście potworka z gniada, a potem oślepiliście go za pomocą świateł. Rozpaćkanie dziada było tylko formalnością. Owym mutkiem okazał się dość mocno wyrośnięty kuzyn psa, mający dodatkowo mnóstwo macek tam gdzie nie zazwyczaj się ich nie ma i cały w jakimś śluzie. Mieliście już wracać do Welligton, gdy coś dziwnego zaczęło dziać się z Willym. Rzygał, co chwile latał w krzaki... widocznie fart akurat odwrócił spojrzenie w inną stronę. Uznaliście, że dobrze będzie, jeśli przenocujecie tutaj. Rankiem Willy był już zdrów jak ryba, więc ruszyliście w drogę powrotną. Dojechaliście do miasta. Uderzyła was pustka w mieście (jeszcze większa niż zwykle): żadnych dzieci biegających po ulicach, żadnych odgłosów rozmów, śmiechów. A potem zobaczyliście plamy krwi na ziemi. A potem poodrywane kończyny. A potem ciała. Rozerwane, zmasakrowane. Żyła tu 100 ludzi. Ciekawe, czy teraz pozostało choć 10...? Wałęsając się pośród masakry spotkaliście człowieka - jednego z mieszkańców. Przerażonego, załamanego, ze śladami łez na brudnej twarzy. Powiedział, że to był "On". Że nie było go w mieście tej nocy, tak samo jak was. Wskazał wam drogę do waszego zleceniodawcy, powiedział "Bierzcie też furę, jemu się już się nie przyda". Udaliście się tam. Widzieliście go... leżał na ziemi. Nie zmienił się zupełnie od tej waszego ostatniego spotkania. No, może pomijając to, że jego gogle leżały na ziemi, a on sam był rozerwany na pół. Szliście dalej. I oto wasza nagroda. Trzy 5l karnisty wypełnione paliwem. Ale nie tylko. Jest też jego wóz: całkiem niezły pick-up z podwójną kabiną. Sprawny, całkiem dobrze działający, z prawie pełnym bakiem, z podwójną kabiną, pomalowany w pustynną panterkę - prawdziwy ideał. Oczywiście, jeśli pominiemy to, że dach w kabinie kierowcy jest podziurawiony jak sito przez kulę. Ale poza tym - cudo!
Francis postanowił także wyruszyć za wami. Zgodziliście się - w końcu to następna para rąk do walki...
Chyba czas, by udać się w dalszą drogę prawda? Nic tu po was
[Pick-Up jest wasz ]
Mimo wszystko rozpruliście jeden z samochodów, wzięliście światła i udaliście się do jamy, w której zadekował się mutek. Kiedy dotarliście na miejsce, kiedy zaczęło już pomału się ściemniać. Tak jak polecił Francis, najpierw wywabiliście potworka z gniada, a potem oślepiliście go za pomocą świateł. Rozpaćkanie dziada było tylko formalnością. Owym mutkiem okazał się dość mocno wyrośnięty kuzyn psa, mający dodatkowo mnóstwo macek tam gdzie nie zazwyczaj się ich nie ma i cały w jakimś śluzie. Mieliście już wracać do Welligton, gdy coś dziwnego zaczęło dziać się z Willym. Rzygał, co chwile latał w krzaki... widocznie fart akurat odwrócił spojrzenie w inną stronę. Uznaliście, że dobrze będzie, jeśli przenocujecie tutaj. Rankiem Willy był już zdrów jak ryba, więc ruszyliście w drogę powrotną. Dojechaliście do miasta. Uderzyła was pustka w mieście (jeszcze większa niż zwykle): żadnych dzieci biegających po ulicach, żadnych odgłosów rozmów, śmiechów. A potem zobaczyliście plamy krwi na ziemi. A potem poodrywane kończyny. A potem ciała. Rozerwane, zmasakrowane. Żyła tu 100 ludzi. Ciekawe, czy teraz pozostało choć 10...? Wałęsając się pośród masakry spotkaliście człowieka - jednego z mieszkańców. Przerażonego, załamanego, ze śladami łez na brudnej twarzy. Powiedział, że to był "On". Że nie było go w mieście tej nocy, tak samo jak was. Wskazał wam drogę do waszego zleceniodawcy, powiedział "Bierzcie też furę, jemu się już się nie przyda". Udaliście się tam. Widzieliście go... leżał na ziemi. Nie zmienił się zupełnie od tej waszego ostatniego spotkania. No, może pomijając to, że jego gogle leżały na ziemi, a on sam był rozerwany na pół. Szliście dalej. I oto wasza nagroda. Trzy 5l karnisty wypełnione paliwem. Ale nie tylko. Jest też jego wóz: całkiem niezły pick-up z podwójną kabiną. Sprawny, całkiem dobrze działający, z prawie pełnym bakiem, z podwójną kabiną, pomalowany w pustynną panterkę - prawdziwy ideał. Oczywiście, jeśli pominiemy to, że dach w kabinie kierowcy jest podziurawiony jak sito przez kulę. Ale poza tym - cudo!
Francis postanowił także wyruszyć za wami. Zgodziliście się - w końcu to następna para rąk do walki...
Chyba czas, by udać się w dalszą drogę prawda? Nic tu po was
[Pick-Up jest wasz ]
*Irvine nie siedział na pace. Szybko zajął sobie miejsce obok miejsca kierowcy (kierować nie będzie bo was pozabija), zdjął kapelusz i ułożył broń tak, aby była w gotowości ale aby nikomu dupy nie odstrzelić, jak najedziecie na wertep)* Ochyda *Mruknął tylko o samochodzie, tak dla formalności bo on "nie lubi maszyn"* Biedni dranie *Powiedział patrząc jeszcze przez otwarte okno. Obserwował ciało dziecka. Chyba dziecka. Myślał ze to dziecko, ale równie dobrze mógłby to być pocięty dorosły* Jeśli chcecie jeszcze pobuszować w poszukiwaniu amunicji to popilnuję samochodu *Zadeklarował się bohatersko, równocześnie wygodniej rozsiadając się w fotelu*