Woda! Po wycieczce do Londynu mogę rzec, że mam jej powyżej uszu. Chyba że jest gorąca, znajduje się w mojej wannie i do tego jest przyozdobiona stertą piany, powstałej w wyniku dolania płynu do kąpieli. Bo tak się jakoś nieszczęśliwie (dziwnie?) złożyło, że będąc w mieście, co rusz natrafiałam na rzekę. Gadającą, możecie to sobie wyobrazić? Jak dla mnie, to po prostu skandal. W każdym razie, nie mogłam wrócić z tej podróży, nie spisując żadnej relacji. Tak więc – ręczniki w dłoń!
Zanim w ogóle przejdę do opisywania, czym są "Rzeki Londynu", ostrzegam: NIE czytajcie opisu na okładce. Jeśli już musicie – to tylko pierwszy akapit. Zapewniam, znajomość całej treści obwoluty zepsuje całą przyjemność czytania. Osobiście udało mi się uciec od tego losu, głównie za sprawą redakcyjnego kolegi, za co mu z tego miejsca szczerze dziękuję.