Kojarzycie może dylogię "Królotwórca, królobójca?". W świetle kolejnego sezonu "Gry o Tron" można się pokusić o luźne skojarzenie z Jaime Lannisterem, ale zdecydowanie nie o niego tu chodzi, bo przecież Karen Miller nie zamieniła się w George'a Martina. Niemniej, na tych dwóch tomach się nie skończyło, bowiem mamy kontynuację – "Dzieci rybaka", o czym z pewnością musicie już wiedzieć, tym bardziej, że Medivh recenzował "Utraconą magię". Na szczęście, ani myślał poprzestać tylko na trzech pozycjach spod pióra wspomnianej autorki. Dzięki niemu, mam przyjemność przedstawić wam najnowsze dzieło pani Miller – "Odzyskaną magię". Czym tym razem uraczyła czytelników?
Karen Miller przez trzy poprzednie – słusznej objętości – tomy pokazała, że nigdzie jej się z fabułą nie spieszy. Przedłużające się opisy, często traktujące o kompletnie błahych sprawach, odstraszyły niejednego czytelnika. Mnie osobiście rozwlekłość tekstu nie przeszkadzała i z zadowoleniem połykałem kolejne woluminy sagi. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że solidną część "Utraconej magii" stanowił wstęp do czegoś większego.