Dobrze, chłopcy z Monolithu. Wygraliście. Po takim mocnym i niespodziewanym uderzeniu w pysk, nie pozostaje mi nic innego jak tylko unieść obie ręce w geście kapitulacji. Muszę z całego serca przyznać, że już dawno żaden materiał nie zrobił na mnie tak piorunującego wrażenia. Jestem nakręcony na "Middle-Earth: Shadow of Mordor" tak mocno jak Samwise Gamgee na lembas.
Szczerze pisząc, patrzyłem dość sceptycznie na rzekę obietnic, jaką developerzy postanowili hojnie odkryć przed nami na łamach czasopisma "Game Informer". Dawałem nawet do zrozumienia, że jeżeli choć połowa z zaserwowanych tam faktów się sprawdzi i znajdzie swoje umocowanie w pełnej wersji gry, to będzie naprawdę niekiepsko. Na mój gust brzmiało to zbyt pięknie i za słodko, aby mogło się udać.
Ech... a teraz Ci przewrotnicy postanowili wypuścić do sieci pierwszy fragment z rozgrywki, prezentujący wiele opcji i dobrodziejstw unikalnego silnika, co do których istnienia miałem poważne wątpliwości. Co się będę dalej rozwodzić – całość wygląda anormalnie dobrze.
Wiadomo, mamy tutaj do czynienia z hermetycznie zamkniętym urywkiem i spreparowanymi zmiennymi, więc trudno orzec w tym momencie, jak całość sprawdzi się w konfrontacji z otwartym światem, lecz... cholera, jestem pod wrażeniem. Tym bardziej, że prezentacja oparta jest na jakiejś wczesnej wersji alfa i twórcy nie ukrywają, że mają zamiar kilka aspektów usprawnić.
"Middle-Earth: Shadow of Mordor" z całą pewnością namiesza w tegorocznym wyścigu o serce gracza.