Koniec dnia trzeciego.
[Dodano po 2 godzinach]
Podsumowanie
Dzień 3:
Zlinczowani: Eni + Erich,
maliwa, Wiktul (autolincz)
Osądzeni przez Sędziego: Tamc.
Uratowani przez Kaznodzieję: brak
Uratowani przez Doktora: brak
Zabici przez Wilkołaki: Ielenia
Zabici przez Czuwającego: brak
Nie głosowali i nie pasowali: Dalej…, Erich (3), maliwa (3), Tig (2), Wiktul (3), Eni (2), Ielenia, Obserwator, Kota
___________________________
Aktualnie grający:
-
Dalej…
-
Eni
-
Erich
-
Ielenia
- Kota
- Magggus
-
maliwa
-
Niiin
- Obserwator
- Tamc.
-
Taramelion
- Tig
-
Vitanee
-
Wiktul
___________________________
Fortuna doprawdy musiała być dziwką. Zdawałoby się, że wspomoże swych boskich braci w zmaganiach z wilkołakami, boskimi istotami podszytymi futrem, których misją jest wytrzebienie wszystkich sobie podobnych. Utorowanie drogi magowi, sięgającemu po boskie miano. Nic z tego.
Dzień trzeci… Trzeci! A trzy to znamienna liczba, bowiem powiada się, iż do trzech razy sztuka. Tym razem stwierdzenie to było boleśnie prawdziwe.
Wydawało się, że po dwóch fatalnych dniach gorzej być nie może. Ale mogło i było – już z samego rana odkryto trzy trupy. Wiktul-Loki, słynny nordycki bóg, cieszący się opinią osoby niezwykle przebiegłej, przebiegłością się nie popisał. Prawdopodobnie zatęskniwszy do pijatyk z Thorem, zamknął się w jednej z hotelowej sypialni wraz ze stosem trunków. Pewnie nic by się nie stało, bowiem w piciu był wprawiony, gdyby nie to, że jeden… nie, kilka dzbanów najprzedniejszego miodu zostało nasycone podstępną trucizną, powoli, niepostrzeżenie w żyłach krążącą. Nawet trzeźwy mógłby mieć problem z odkryciem jej działania, a co dopiero w TAK pijanym stanie…?
Zaraz po Wiktulu natrafiono na
maliwę… nie, nie na nią samą. Na jej ducha, smętnie przemierzającego korytarze i straszącego co płochliwsze boginki. Kilka z nich przysięgało, że Rea próbowała coś powiedzieć, może podzielić się swą wiedzą…? Ale nadaremno, słowa uwięzły w eterycznym gardle, by nigdy się z niego nie wydostać. Tym bardziej, ze widmowa sylwetka rozwiała się i zniknęła. Ciało bogini? Nikt nie potrafił go znaleźć.
No i trzeci… trzeci! Trzeci dzień, trzy trupy na dzień dobry. Przeklęta, och, przeklęta liczba. Trzecią ofiarą był Erich-Tinia. Nikt go nie widział od początku „imprezy”, a dlaczego? Etruskiemu bożkowi wymknęły się spod kontroli jego własne pioruny. Co się dziwić… W stanie pomroczności jasnej sam wszedł do hotelowego basenu, o ile nie „pomógł” mu w tym jakiś złośliwiec. A o tym, że elektryczność i woda to fatalne połączenie, w dzisiejszych czasach wie każde dziecko. Chociaż, chwila, moment. Podejrzana sprawa, drabinka służąca do wychodzenia z wody coś wyparowała bez śladu…
W obliczu tak przerzedzonych szeregów, nastroje były bardziej niż minorowe. Pojawienie się pierzastego chłopca na posyłki sytuacji, rzecz jasna, nie poprawiło.
-
Hej, hej, co się tak opierdalacie? Mój pan jest zaniepokojony tym, że nie możecie dopaść wrogów we własnych szeregach! – wtrącił trzy grosze, przechadzając się po suficie (!) i próbując utrzymać krawat we właściwym miejscu. Wyelegantowany aniołek, dobre sobie…
-
Jak takiś mądry, to kufa, sam ich łap! A twój pan niech się chędoży albo powie, na kogo mamy się usadzać! Z przyjemnością ich załatwimy!
-
Spokojnie, panowie, spokojnie… jestem pewien, że sobie poradzicie, po co te nerwy… a! miałem wam przekazać życzenia szybkiego rozwiązania sprawy!
-
A W RZYĆ JE SOBIE WSADŹ! – zawył któryś z co zapalczywszych bogów. Szczegół, że został poparty przez kilku innych. Takie śliczne kółeczko zaczęło się tworzyć wokół anioła, który wciąż „stał” na suficie.
-
Ups, to ja się stąd zmywam… – mruknął posłaniec, zaciskając palce na skrawku latającego dywanu. Nie zadziałał. Moc się wyczerpała…
-
Ups – zawtórował drwiącym tonem przywódca tymczasowego sojuszu. Nie minęło pięć sekund a pomieszczenie było pełne pierza.
W obliczu zmiany metody popełnienia zbrodni, podejrzenia zostały skierowane w inną stronę. Czyżby nikt nie pomyślał, że po prostu zmieniła się osoba, będąca głównym sprawcą mordu…? O ile można było wybaczyć
Rugewitowi-Obserwatorowi taki, a nie inny tok rozumowania, bowiem przyćmiony był bólem po stracie Brata, to ciężko wytłumaczyć gromadne podążenie za nim i jego celem. Eni. Wiadomo, wilkołaki podchwyciły trop, by znaleźć się poza zasięgiem podejrzliwych spojrzeń, ale reszta…? Bez trudu mogła zmienić los tego przeklętego dnia. Kaźń na Louhi była okrutna. Gwałtowna. Litościwie szybka. Zgromadzona frustracja znalazła ujście w tym akcie zemsty, który był gwoździem do trumny bogów. To, co pozostało z
Eni, nijak nie przypominało wilkołaka. Zgromadzeni w milczeniu wycofali się z pomieszczenia, w którym na skutek zaklęć bogini panowała minusowa temperatura. Niektórzy mogliby spróbować ochłodzić tu trunki, ale z szacunku dla zmarłej... wiadomo.
(…)
-
Dziadku El… powiadasz więc, że to on? Tamc.? Morfeusz…? – bogini mówiła cicho, bawiąc się złotą bransoletą.
-
Żaden Morfeusz wnusiu, żaden…! Przypomniało mi się, żem kiedyś Morfeusza spotkał, na pewno nie wyglądał jak ten tutaj! Obawiam się, że miałaś rację, kiedy wskazałaś go jako Tanatosa… – wiekowy
Magggus potrząsnął głową, gładząc swego byka po szyi. Bo cóż innego mu pozostało…?
(…)
-
Muszę ci pogratulować, Tamc. – ochrypły głos bogini zawierał w sobie nie tyle złość, nienawiść, co i głęboki podziw –
Cały czas mieliśmy cię pod nosem. Nawet ciebie podejrzewaliśmy. Ale się wyłgałeś… Tylko, masz teraz problem. Bo zginiesz tu i teraz, z mojej ręki. –
Ielenia zacisnęła dłonie na złotych sztyletach, czujna, gotowa do ataku. Młodo wyglądający bóg roześmiał się, wyciągając srebrny nóż, służący do odcinania pukli.
-
Słyszeliście, towarzysze? My się na nią zasadzamy a ona sama do nas przyszła! Doprawdy, los nam sprzyja! Doktor, Kaznodzieja, a teraz ONA!
Śmiechowi Tanatosa zawtórowały jeszcze dwa głosy. Dwie sylwetki wyłoniły się z mroków pomieszczenia. Lur nie miała szans.
-
No, kochana. Za to, że sama przyszłaś, daję ci szansę: walczysz i giniesz marnie, albo po prostu dajesz mi uciąć trochę twych włosów do kolekcji. Gwarantuję, to nie będzie bolało.
(…)
Z czternastu bogów przy życiu pozostało ledwie pięciu. Z czego troje było śmiercionośnymi wilkołakami. Trzy dni… i koniec tej farsy.
Z Rugewitem przeprawa była łatwa – wciąż oszołomiony stratą brata, zaplątany przez mnogość swych głów. Spadały jedna po drugiej, mimo rozpaczliwych prób podjęcia walki, obrony. Ostre ości i i imprezowe szpilki dokonały dzieła.
A El… Nawet nie walczył. Za stary, zbyt przyjacielski. Jego śmierć była cicha, spokojna, nie bronił się, gdy
Tamc. odcinał pasmo włosów.
(…)
Hotel-więzienie, z którego nijak nie można się było wydostać bez pomocy z zewnątrz, zaczął się trząść. Pękały ściany, waliły się sufity. Pył utrudniał oddychanie. Ale… Tak! Jakaś tajemna siła chroniła biegnącą trójkę, nie pozwalając, by zwalił się na nią gruz.
-
Kota, Tig., szybko…! Tu się wyjście zrobiło…!
(…)
-
No, no. Brawo, moi drodzy, przeszliście moje najśmielsze oczekiwania – zakapturzona postać w jakiejś tandetnej, czarnej szacie w srebrne gwiazdki, niespiesznie klaskała, niczym Joker z Batmana.
-
Zabiorę was ze sobą, odpoczniecie w mojej rezydencji. A potem wam wyjaśnię, co i jak… Sądzę, że moje plany przypadną wam do gustu – zachichotał piskliwie.
___________________________________________________________________________
KONIEC
Brawa dla wilkołaków, zwłaszcza dla Tamc.a za to, że tak pięknie odsunął od siebie podejrzenia. Szkoda, że runda potoczyła się tak, jak się potoczyła, automatyczne lincze niestety przesądziły sprawę.
W każdym razie, zapraszam do komentowania i zgłaszania ewentualnych sugestii o tu, tutaj:
http://forum.gexe.pl/...5509-wilkolak/
http://forum.gexe.pl/...wagi-sugestie/
oraz do zapisywania się na rundę 12:
http://forum.gexe.pl/...lkolak-zapisy/