- Twoje na wierzchu... - powiedział niski, zamaskowany osobnik, siedząc na dachu. - Znowu.
Jego partner uśmiechnął się. A właściwie tak to wyglądało, bo zasłona uniosła się nieznacznie.
- Tak, tak, wiem. Może kiedyś się odkujesz. Ale twoje premia należy już do mnie.
- Wiem. Która to już z rzędu? Czwarta? Piąta?
- Trzecia, dopiero. Przecież za ostatnią mógłbyś wyżyć dwa razy dłużej, niż minęło czasu. Co narzekasz?
- Narzekam, bo zgarniasz mi moje wynagrodzenie, a oszczędności już się kończą - prychnął z niezadowoleniem niższy. - Fur, to ostatni zakł...
- Cisza! - powiedział cicho i zaczął nasłuchiwać. Drugi zamilkł i także się przyłączył. Po chwili dało się słyszeć kroki, miękko stawiane na kamiennej podłodze korytarza, skrzypnęły drzwi.
Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła i kobiecy wrzask.
- Zadanie wykonane, wracamy.
- To jak, wypłata razem czy osobno? - z uśmiechem zapytał człowiek nie pierwszej i nie drugiej młodości, chociaż wciąż poruszający się gibko i sprawnie.
- Razem, razem - powiedział Furishnal.
- Znowu się założyliście? Ach, nie wiem, jak ty to robisz, że naciągasz ludzi po wielokroć... Stawka razy dwa, to sześćset złotych monet łącznie. Trudno było?
- Nie bardzo - półelf zgarnął należność do swojej wypchanej sakiewki i zawiązał troczki. - Trzeba było tylko ominąć dwóch strażników, urżniętych jak świnie, a potem czekać na ofiarę... Był tak pijany, że nawet niespecjalnie się opierał. A potem poczekaliśmy na żonkę i przyszliśmy tutaj.
- Aj, wam, młodym, coraz łatwiejsze zadania za coraz większe sumy dają. Za moich czasów...
- Tak tak, za twoich czasów ryby żyły na drzewach. Dorzuć to do mojego depozytu - przesunął wypłatę w stronę staruszka.
- Jak chcesz - wyciągnął spod stołu zwitek pergaminu i dopisał okrągłe sześćset. - O, dobiłeś dzisiaj do pięćdziesięciu tysięcy. Mam nadzieję, że zaprosisz nas do jakiejś karczmy, e? W bogatej dzielnicy jest "Półksiężyc", najlepsze wino i kobiety w całym mieście!
- Może... Zobaczymy. Na razie idę odpocząć na górze, potem się określę.
- Twoja wola... Ale pamiętaj, coś takiego trzeba uczcić! Najlepiej wydając całą sumę!
- I co jeszcze? Już i tak nie mam co z pieniędzmi robić... - tutaj ziewnął szeroko. - Idę spać, zaraz będzie świtać. Do zobaczenia wieczorem.
Wyszedł z obszernej piwnicy, i skierował się ku głównej sali. Była to kiepska, biedna tawerna, gdzie spłukani marynarze za ostatnie miedziaki upijali się do nieprzytomności, toteż i dzisiaj na blatach spali kamiennym snem pijaków. Lagnar wynosił ich po jednym, sadzając przed frontem - będą mieli szczęście, jeśli obudzą się we własnych spodniach. Jesli w ogóle się obudzą.
Podszedł do lady.
- Rena, kochanie, masz jakiś wolny pokój na górze? - uśmiechnął się zniewalająco, jak to zwykle czynił w stosunku do kobiet - rzadko która potem nie korzystała z zaproszenia na noc do pokoju.
- A mam, Fur, mam. Tutaj zawsze znajdzie się coś wolnego, specjalnie dla ciebie - oddała uśmiech, aczkolwiek wiedział, że rzadko kiedy ktokolwiek wynajmuje tutaj pokój. Ale należało zapytać się przez grzeczność.
- A więc poproszę, najlepszy, jaki masz. Powiedz... Nadia jest wolna?
- Oczywiście, że jest. Co noc czeka na ciebie - mrugnęła znacząco, podsuwając mu klucze. Akurat to była prawda, Nadia od paru lat nie sypiała z nikim innym. Skoro miał złoto, dużo złota, to dlaczego nie może mieć stałej kobiety?
- Wiesz, gdzie ją przysłać - powiedział, zabierając klucze, i wszedł po schodach do pokoju. "Najlepszy", bo nikt go nigdy nie brał - kogo było na niego stać, wynajmował coś dalej od portu, z dala od smrodu i noża w plecach, czekającego na nieuważnych.
Rozebrał się do naga, starannie składając swój roboczy strój. Rena "wynajmowała" im piwnice od jakiegoś roku, ale niedługo będą musieli się przenieść, bo Straż ostatnio niebezpiecznie często się tutaj kręci. Wziął flet z futerału, przetarł go lekko i zaczął grać. Po kilku fałszywych nutach popłynęła cicho piękna muzyka. Wielu, którzy słyszeli jego grę, dziwili sie, że można wydobywać takie dźwięki z prostego fletu. Cóż, można było, gdy miało się instrument z rzadkiego drewna, idealnego na piszczałki, flety czy lutnie.
Weszła Nadia, po przekręceniu klucza zaczęła się rozbierać. Musnęła mu delikatnie kark ciepłą, miękką dłonią, po czym usadowiła mu się lekko na kolanach, opierając się się o twardy brzuch i pierś, słuchając jego melodii. Chłonął jej zapach, pieszczotę jej dotyku, ciepło jej ciała.
Chwilę później zamarły ostatnie nuty.
Promienie zachodzącego słońca grały na suficie, gdy się obudził. Przytulała się do niego, dalej śpiąc. Cóż, w końcu gdy skończyli, słońce dawno stało na niebie. Zaburczało mu w brzuchu. Potarł go, i syknął cicho z bólu - widać, podczas którejś z bardziej wyuzdanych zabaw rozorała mu skórę paznokciami. Wstał powoli, by jej nie obudzić, po czym zbliżył się do brudnej szyby jednego z okien i obejrzał zadrapania. Nie były poważne, chociaż gdyby drapała mocniej, doszła by do mięśni. Przemył je lekko alkoholem, osuszył, i ruszył się ubierać. Skrzypnęła pod nim podłoga.
- Już idziesz? - dobiegł go z łóżka senny głos. Odwrócił się, i zobaczył że lustruje go bacznie, od stóp do głów, zatrzymując się na dłużej na pośladkach. - Myślałam, że spędzimy jeszcze parę cudownych chwil... Zanim pójdziesz. Wiesz, zawsze myślę, że pojawiasz się ostatni raz. Czasem znikasz na długie tygodnie, nie dając znaku życia. Martwię się o... - położył jej palec na wargach, przerywając jej monolog, po czym wsunął się pod kołdrę.
Ubrał się, korzystając ze światła miesiąca, w swój oficjalny strój. Wielu uważała go za staromodny i dziś nieużywany, ale był wygodny, zapewniał swobodę ruchów, no i podkreślał pewne części ciała. Napisał krótki liścik z podziękowaniami dla Nadii, zostawił jej 20 złotych koron i wyszedł cicho z pokoju, zabierając swój drugi strój. Zszedł do głównej sali, zastając drzemiącą Renę. O dziwo, dzisiaj było pusto - albo całkowicie urżniętych było mało, albo nikt nie przyszedł. Szturchnął ją lekko w ramię, przywracając do świadomości.
- Rena... śpisz jeszcze?
- Nnieee... Już nie - rzekła z lekkim wyrzutem, że budzi ją w środku nocy.
- Znakomicie. Masz coś do jedzenia? Najlepiej dużo i dobrego. No i oczywiście wino, ale z tych lepszych beczek - powiedział, wykładając monety.
Siadł za najbliższym stolikiem, najmniej upapranym wymiocinami, znajdując dla siebie czystą strefę akurat na talerz, kielich i jeszcze trochę zostało. Rena uwinęła się szybko, więc wkrótce pojawił się przed nim półmisek gotowanej baraniny, ostro przyprawiony i polany słodkim sosem, bochen chleba, miska grochu i kawałków ugotowanej na miękko rzepy, dzban z winem i drugi z mlekiem, na którego ściankach skraplała się woda. Rena oddała mu resztę w miedziakach - niewiele tego zostało - po czym usiadła za ladą, skąd po chwili dobiegało cichutkie chrapanie.
Ostatnio śmiała sie z niego, że taniej go ubierać niż żywić, i miała rację. Miewał bowiem napady głodu, że mógł zjeść i za czterech, a ciągle nie był syty. Najczęściej miało to miejsce po spotkaniach z Nadią, nieraz przedłużających się z końca nocy i poranka do świtu kolejnego dnia, po których czasami był bardziej zmęczony niż po wielodniowym polowaniu na zleconego człowieka. Tak też i tym razem zjadł wszystko, a korzystając z wizyty w kuchni, by odnieść brudne naczynia, wziął sobie jeszcze coś na ząb. Zastanawiał się czasami, gdzie to wszystko mu się mieści, ale stosunkowo szybko porzucał te jałowe przemyślenia. Zostawił jeszcze kilka miedziaków przed Reną na ladzie za nadprogramowy posiłek, zabrał swoje rzeczy i zszedł do piwnicy.
- No, nareszcie! Ileż można na ciebie czekać?...
- Oj, cicho tam. Korzystałem ze swojego złota, nie z twojego.
- A, to wszystko wyjaśnia - stary uśmiechnął się szeroko. - Dzisiaj przyszło kolejne zlecenie, opiewające na równe dziesięć tysięcy koron...
- Nie, dzisiaj nic nie biorę. Ani jutro. Właściwie, to na czas nieokreślony. Mam ochotę przehulać nieco z uzbieranego depozytu, i to nie w tym mieście, więc...
- To dobrze się składa, Fur. Zadanie jest tak dobrze płatne, bo cel ostatnio znajdował się ponad dziesięć dni drogi stąd. Dołączono nawet listy, na mocy których możesz zarekwirować parę koni po drodze. Co ty na to?
- Dziesięć tysięcy, cel ponad tydzień drogi stąd... - uśmiechnął się. - Zaznacz, że jest już moje. Daj listy i sześć tysięcy z moich pieniędzy. Widzimy się za jakiś miesiąc, jakby co. Aha... Jakbyście się przenieśli, to wiecie, jak mnie znaleźć, gdy wrócę. I, jeszcze jedno. Dorzuć no jakąś szkatułkę i juki, żebym miał gdzie schować złoto i całą resztę.
Wziął to wszystko i uścisnął dłoń staremu.
- Widzimy się niedługo. I nie dajcie się złapać, kręci się tutaj ostatnio mnóstwo strażników.
- Masz nas za idiotów? Jak kiedykolwiek wpadną na nasz trop, nie przewracając się o niego, to będziemy o tym wiedzieć od razu. No, idź.
- Wypadki chodzą po ludziach - rzucił wesoło i wyszedł z piwnicy, przeszedł przez salę i wyszedł kuchnią.
Rzucił okiem na dodane do zlecenia listy, i skierował się do najbliższej stajni, gdzie wiedział, że można dostać dobre konie. Tym bardziej, że listy uwzględniały najlepsze wierzchowce.
W niecałe pół godziny później kłusował po gościńcu, do miasta, w którym miał sie nieco zabawić.
***
Wyszedł z całkiem dobrego lokalu, gdzie spędził ostatnią noc. Rano zamówił dodatkowo kąpiel, by się odświeżyć, i teraz szedł ulicą, przeciskając się przez poranny tłum. Ignorował spojrzenia co bogatszych, wymownie i w milczeniu komentujących jego strój. Od dawna nie przejmował się takimi błahostkami, jak modne ubranie. Obejrzał sobie całkiem pokaźną szubienicę z paroma jeszcze nie wysuszonymi ciałami. Szczególnie jedno cieszyło się mroczną popularnością - mężczyzna, niedawno pozbawiony życia, był rozrywany przez kruki, nieprzejmujące się wcale pokaźną widownią. Młodzi chłopcy, w większości umorusani gorzej niż świnie w chlewach na obrzeżach miasta, z przejęciem pokazywali na rozdarty brzuch, wylewające się flaki czy na wydłubywane właśnie oczy. Uśmiechnął się do siebie - też kiedyś taki był, często przychodził oglądać sceny ścięcia czy powieszenia. Kto wie, może kiedyś z tego małego tłumku wyrośnie mu kiedyś konkurencja? Podrzucił na ramieniu swój worek, na który zamienił juki, i skręcił w prawo, w kierunku targu, rozmyślając o swoim celu.
"Całkiem wysoki, mający nieco ponad sześć stóp, muskularny, jasnowłosy, dobiegający trzydziestki. Nosi się bogato, z reguły ubrany w jedwabny strój ze złotymi akcentami, duży kolczyk z rubinem w prawym uchu. Doskonały szermierz, uwodziciel, wykorzystuje każdą okazję do najęcia jakiejś wyższej klasy dziwki, które zbiera z ulicy. Uważać - dwa zamachy nieudane, zabójcy rozniesieni w pył. Dziesięć tysięcy za martwego, sto za żywego."
I dopisek starego z Gildii:
"Wolałbym wziąć dziesięć niż sto, tym bardziej, że dwa razy wyszedł cało. Upewnij się, że zabiłeś. Nie ryzykuj zanadto."
Właśnie ten dopisek najbardziej go niepokoił. Nie dowiedział się o tym w Gildii, ale dopiero z krótkiej notatki. Dlaczego? I, u licha, kto na niego polował? Jego część Gildii mogła się poszczycić tym, że nikt nie uszedł jej z rąk żywy, a przecież nie byli w tym najlepsi. O co z tym może chodzić?...
Doszedł do targowiska, uderzyła w niego fala zapachów, hałas tłumu i zwierząt, krzyki sprzedawców. Gdzieś z przodu wybuchło jakieś zamieszanie, pewnie jakiś niezręczny złodziej wpadł podczas "pożyczania" sobie jakiegoś towaru. Nie przejął się tym zbytnio, i zręcznie pochwycił jedną z gruszek z pobliskiego straganu. Zatopił w niej zęby.
Czemu to zamieszanie rośnie? I czemu jest tam tak cicho?