NAJNOWSZA niekończąca się opowieść - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

VL,
- On jest nieważny - rzekł Volriker do reszty, która zebrała się w okręg. Tylko Samael nie ruszył się z miejsca. Wszyscy spoglądnęli na niego badawczo. Jego wzrok skupił się na Ivaisis "Wieczorem. Pod karczmą" usłyszała kobieta, w głowie głos Samaela. Zdziwienie zawitało na jej twarzy. Wampir cofnął się o kilka kroków i pośpiesznie skierował się na pod mur. Wyskoczył na niego i popatrzywszy do tyłu na grupkę zeskoczył - A on gdzie?! - zapytał zdziwiony drow.
- Zrobił mądrą czynność - odpowiedział mag - Kwestią minut jest przybycie straży, więc się "ulotnił" i polecam zrobić to samo - dokończył i mamrocząc coś pod nosem skierował laskę do góry. W tym momencie on, i jego chowaniec zniknęli - Niewidzialność - rzekło "powietrze".
- A co z nami? - zapytał ciemnoskóry kobietę.
- Uciekamy! Spotkamy się wieczorem pod karczmą, gdzie byliśmy z rana - odpowiedziała i poczęła biec w dół drogi. Volriker niewidząc innego wyjścia ruszył za nią. Skręcili w najbliższą boczną uliczkę. Oni musieli uważać najbardziej. Byli bardzo łatwi do zapamiętania, co pogarszało ich sytuację. Biegli gdzieś przed siebie. Po czasie, gdy się już oddalili, przestali biec i zaczęli normalnie iść.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mag, pod osłoną zaklęcia szedł tyłami do góry ulicy. Dopiero gdy odeszli na wystarczającą odległość i znaleźli odosobnione miejsce, zdjęli, z siebie czar. Wyszli z powrotem na ulicę. Nie była ona już tak ruchliwa. Teraz musieli gdzieś w spokoju przeczekać do wieczora. Wszakże nie mieli nic ciekawszego do roboty, a mogą się przydać w złapaniu demona. Wiedział już jedno na pewno - nie używać na nim bariery.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Samael po przeskoczeniu muru padł na kolana, a po chwili legł na ziemi. Wpatrywał się w niemiłosierne słońce. Poczuł, że zaczyna go piec w różnych częściach. Pozbierał się i pośpiesznie doczłapał po dach jakiegoś domu. Byle by być w cieniu. Po całej tej walce był wycieńczony. Użył sporo krwi, a wszystko poszło na marne. A wszystkiego przez durnego maga! Najchętniej wbiłby mu kły w tętnicę, gdyby nie to, że przygotował laskę. Było to niczym napięta cięciwa łuku. Co gorsze, demon go wydał....Reszta ekipy wiedziała kim jest. O ile w to uwierzą. Liczył, że uznają demona za bajkopisarza. Wampir w niemal środku dnia? Śmiechu warte...Nie tu jest teraz jednak największy problem. Problem polegał na braku krwi i wycieńczeniu a straż mogła pojawić się lada chwila. Wzrok zaczął się mu mącić. Czuł krew na kilometr. Szum w głowie stawał się coraz bardziej uciążliwy. Myśli wampira krążyć poczęły wokół jednego - krwi. Czuł też, głęboko w swoim martwym sercu, że coś pragnie się wydostać. To była Bestia. Czuj jak dobija się, chcąc przejąć jego ciało aby udać się na żer. Z każdą chwilą przejęcie było bliższe. Wampir wstał z ziemi podpierając się o ścianę. Podszedł do drzwi. Uderzył raz mocno w nie. Echo odbiło się w środku.
- Kto tam? - odarł wyraźnie poirytowany męski głos. Kły wampira już się wydłużyły. Drzwi stanęły otworem - Kim ty... - nie dokończył. Samael rzucił się na faceta jak wygłodniała bestia powalając go na ziem. Nawet nie zdążył krzyknąć. Wydał z siebie ledwo słyszalny pisk. Krwiopijca zatopił kły głęboko w tętnice i ssał. Ssał tak mocno i łapczywie, że ledwo mieścił w ustach. Najgłośniejszy był odgłos przełykania. W powietrzu dało się już wyczuć metaliczny zapach. Nie trwało długo nim począł opróżniać z człowieka tylko powietrze. Powrócił do pełni zmysłów. Mógł zacząć logicznie myśleć. I przede wszystkim miał tu trupa przed sobą. A raczej pod sobą. Oczy pełne strachu i niezrozumienia w ostatnich chwilach życia. Niemówiąca twarz wymowna niczym tysiąc słów. Były plamy krwi na podłodze. Wziął człowieka na ramie. Zamknął drzwi. Na jego szczęście nikt nie przechodził obok drzwi frontowych.
- Lucian, to ty? - pytający kobiecy głos rozległ się z góry. Kolejny błąd wampira. Powinien to
zrobić ciszej. W tym wypadku musiał zrobić coś jeszcze...Otworzył drzwi do piwnicy. Zrzucił ciało ze schodów. Odgłos łamanych kości.
- Lucian? - głos będący bliżej. Przynęta zadziałała. wampir podkradł się do schodów. Przykleił się plecami do nich i przykucnął oczekując swojej ofiary.
- Lucian, czy coś się stało? - pytała schodząc ze schodów pośpiesznie. Pierwszy wykonany krok po zejściu- Co?... - zdziwienie i wampir przycisnął kobietę do ściany zatykając jej usta dłonią. Nie miał wielkiego wyboru. Rozpoczął degustację ludzkiego wina. Mógł co prawda szybko skręcić kobiecie kark, ale wampiry to dusigrosze...a może raczej "dusikrwiosze". Żal im każdej kropli. Efekt ostatecznie tam sam. Śmierć. Tym razem jednak wampir nie śpieszył się tak jak poprzednio. Delektował się smakiem. Jego zmysły nie rejestrowały obecności innych osób, dlatego też pozwolił sobie na chwilę zwłoki. Po dłuższej chwili ciało żony dołączyło do ciała męża.
- I śmierć was nie rozłączy - szepnął z cynicznym uśmiechem zamykając drzwi do piwnicy. Użył zmysłów, aby wyczuć, czy ktoś jest na zewnątrz. Ktoś to by mógł zobaczyć jego wyjście. Miał nadzieję, że szczęście go nie opuściło przy wchodzeniu i wtedy nikt go nie dostrzegł. Wyszedł z domu nie wyczuwając krwi w pobliżu. Skierował swoje kroki sobie tylko znanemu miejscu. Znał tylko przeznaczenie miejsca - przeczekanie.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dwa drowy szły przez jakiś czas w kompletnej ciszy. Rozglądali się tylko oczyma na boki.
- Będą przeczesywać knajpy - odezwał się wreszcie drow płci męskiej.
- Najprawdopodobniej... - odparła beznamiętnie kobieta. Nad czymś poważnie myślała.
- Coś Cię gryzie? - zapytał, a raczej stwierdził, Volriker.
- Prawie, że dosłownie... - odparła nadal chłodnym tonem Ivaisis. Chwila ciszy
- Chodzi o...
- Tak - przerwała drowowi, wiedząc o co, a raczej kogo, zapyta. Ponownie głęboko cisza, zakłócana przez szmery ludzi.
- To raczej...niemożliwe - podjął się kontynuacji wątku mężczyzna. Oboje nie patrzyli na siebie lecz przed siebie. Znaleźli wolną ławkę. Usiedli na niej. Ku ich podświadomemu zadowoleniu była ona w cieniu. Kobieta usiadła bez słowa, a Volriker obok niej.
- A jednak... - westchnęła ciężko i pierwszy raz od ucieczki spojrzała w oczy towarzyszowi. Na twarzy drowa malowało się niedowierzenie.
- Czyli co...Myślisz, że on jest...
- Nie wiem - ponownie wyczytała pytanie kompana - Załóżmy jednak, że jest. To by tłumaczyło całkiem wiele.
- Co masz na myśli?
- Widziałeś jego oczy...Czułeś jego chłód? W taki upał? A widziałeś jak się ubiera? Żaden normalny człowiek by nie wytrzymał chodząc w czerni.
- Może jest w jakiś sposób uodporniony na ciepło. Różne moce ludzie posiadają.
- A dostrzegłeś jak spożywa jedzenie? Praktycznie nic nie zjadł dziś. Nie widziałam też, aby miał jakieś zapasy. Utrzymanie takiej sylwetki, włosów bądź co bądź wymaga spożywania jedzenia w znacznie większych ilościach niż on to robi.
- Może po prostu nie potrzebuje wiele jeść...
- Sam nie wierzysz w to co mówisz - stwierdziła bez namysłu Ivaisis. Drow tylko przytaknął.
- Zatem musimy przyjąć założenie, że jest...
- ...Wampirem - dokończyła i oderwała wzrok od mężczyzny i skierowała go przed siebie. Założyła nogę na nogę i oparła łokieć na kolanie przytrzymując podbródek. Na twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
- Co cię tak bawi? - zapytał ciekawy.
- Nic, to dosyć...ciekawe było być u boku wampira.
- Te istoty są gorsze od nas. Nie cenią żadnych wartości, nie przestrzegają żadnych praw. Są po prostu cholernie niebezpieczni. Nie można im ufać...j e m u nie można ufać - poprawił wypowiedź podkreślając słowo "jemu".
- Zapewne masz rację... - przyznała rację lekko rozmarzonym głosem i nieznikającym uśmieszkiem - ...jednakże nie skreślałabym go - dokończyła i podrapała się delikatnie po kolanie.
- To znaczy? - obserwował jej ruch drow.
- Ano to, że lepiej go mieć po swojej stronie barykady, niż by był po drugiej - wyjaśniła i spojrzała na Volrikera - Nie sądzisz? - Drow przytaknął.
- Niestety...a może raczej "stety" masz rację. Lepiej nie ryzykować z nim konfrontacji...Przynajmniej do czasu pozbycia się tego demona - rzekł z nieukrywaną niechęcią w głosie.
- Uznaj starą zasadę - wróg mojego wroga jest moim przyjacielem - poradziła Ivaisis z uśmiechem.
- Żebyś wiedziała, że tak zrobię, żebyś wiedziała... - odparł i westchnął.
Dany,
Furishnal szybko wyszarpnął sztylet z ramienia. Wiedział, że będzie krwawić, ale perspektywa zapaskudzenia sobie rany czymś z ostrza była mniej ciekawa. Rana zaczęła intensywnie krwawić, więc szybko oderwał kawałek odzienia i obwinął ją. Oczywiście w międzyczasie rejestrował, co działo się na placu. Miał chwilę spokoju, gdyż blondyn był zajęty walką z drowem i człowiekiem.
Volriker zauważył, że coś śmignęło w powietrzu, dojrzał sztylet w ręku demona, który natychmiast go odrzucił. Jego zręczność była niewiarygodna.
- To demon?! Ciężko nam będzie! – krzyknął i ruszył z mieczami na blondyna.
- Demon! Zniszczyć!- Samael rzucił się również.
Bliżej był drow. Biegł na blondyna, robiąc młynki obydwoma mieczami. Miała to być jednak tylko zmyłka. Demon czekał z wyprostowanym mieczem, robiąc ostrzem malutkie kółeczka w powietrzu. Volriker dobiegł, dwa szybkie cięcia, w szyję z lewej i udo z prawej, ciosy praktycznie nie do sparowania. Przeciwnik odwinął się piruetem, broniąc szyi. Kolejne cięcia, tors, szyja, podudzie, blondyn wywija się, parując. Dwa naraz w barki, z odbiciem idącym w dół, brzdęk, zmiana uchwytu, cięcie w krocze, brzdęk, młyniec w dłoni, przerzucenie na drugą stronę, cięcie w szyję i rękę, brzdęk, brzdęk. Odskok.
„Cholera, dobry jest” pomyślał sobie, łapiąc oddech. W tym samym momencie dopadł blondyna Samael.
- Zabić Demona!
- Zabić Wampira!
Ryk z gardeł, a potem brzdęk sparowanego ciosu Samaela. Nastąpił kontratak blondyna, wykonał kilka szybkich cięć w różne części ciała, część została sparowana, część po prostu uniknięta. Cięcie wampira w tors, odbicie od parady i atak w podudzie. Brzdęk. Obydwaj wykonują piruety, mijając się o kilka centymetrów, ostrza błyskają i dźwięczą donośnie.
Doskakuje Volriker od drugiej strony, tnąc znowu w szyję i udo. Demon wiedząc, że nie sparuje, odskoczył, wykonał piruet, wbiegł pomiędzy nich i sam zadał ciosy. W jego oczach widać było rozpalony żar, który zdawało by się, zaczął wychodzić na zewnątrz. Jego ruchy poczęły się rozmazywać od szybkości. Parował ciosy, wyprowadzał własne, wydawał się być niestrudzony.
Ivaisis widziała co się dzieje i nie do końca wiedziała, co robić. Przyzwany golem teraz by tylko przeszkadzał. Nagle wpadła na ciekawy pomysł. Uniosła ręce, zrobiła kilka zawiłych gestów, zamamrotała i wycelowała w nogi blondyna. Pojawiła się tam mała kałuża melasy, w której ugrzązł demon. „Zawsze lubiłam słodycze” uśmiechnęła się do siebie. Lecz mina jej zrzedła, gdy po sekundzie, melasa zagotowała się i wyparowała, a on ponownie był wolny.
- Co Pan zamierza zrobić? Lubię patrzeć, jak Pan przyzywa arcydemony.
- Tak, tak, Aţârachćrűs, ale nie dzisiaj. Muszę zrobić coś naprawdę wielkiego. – skromność była jego cnotą. Uniósł kostur, wysilił się, naokoło niego zaczęła gromadzić się energia. Tęczowe barwy zebrały się na końcach laski i zaczęły tworzyć kule. Ostatecznie machnął kijem w stronę blondyna, który właśnie musiał toczyć walkę z dwoma przeciwnikami naraz. Demon... znieruchomiał.
Samael wydał ryk triumfu i zadał cios w szyję przeciwnika. Jakież było jego zdziwienie, gdy cios odbił się od czegoś niewidzialnego. Aż zabolała go ręka.
- Co jest do cholery? Czemu go tknąć nie mogę? – krzyknął rozwścieczony wampir.
- Uwięziłem go, nie może nic zrobić, ale jest także nietykalny. Mogę zdjąć barierę, jeśli chcesz. – Walhell roześmiał się i zwrócił koniec kostura w stronę blondyna.
Samael nie zdążył nawet odpowiedzieć, gdy demon rozjarzył się światłem i zaczął zapadać w sobie. Zanim zniknął, zdążył krzyknąć:
- Jeszcze was dopadnę, nie bójcie się. Tę dziwkę też. – spojrzał na Ivaisis i zniknął.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym przerwał ją krzyk:
- Co ty zrobiłeś?! Dlaczego go uwolniłeś?! Ty...!
- To nie ja! To nie moja wina! Ktoś musiał mu pomóc i go zabrać stąd. Ja nic nie zrobiłem! – odkrzyknął Walhell osłaniając się kosturem przed Samaelem.
- Tak, Pan nic nie zrobił, zresztą jak zawsze.
- Zamknij się, Aţârachćrűs!
- No to kto mu pomógł? Demonolog?- spytał Volriker i schował miecze do pochew. Miał niewielką ranę na dłoni, ale już ją osłonił.
- Nie wiem, może demonolog, a może jakiś potężniejszy demon. W każdym razie ktoś o wielkich mocach.
- Trzeba będzie dorwać, tego... – Ivaisis szukała chwilę słowa, ale widocznie nie znalazła, gdyż powiedziała: - No, w każdym razie dopadniemy go, nie zniosę takich wyzwisk. Co on tutaj robił? Widzieliście, chyba jest znany w tym mieście, ludzie rozstępowali się, gdy szedł z tymi gwardzistami. – wskazała na ciała żołnierzy leżące na ziemi.
- Trzeba będzie się stąd zmywać. Dziwne, że jeszcze nie ma tutaj straży miejskiej. – powiedział Samael i spojrzał w tłum.
- Widzieliście może tego, kto rzucił sztyletem? – rozglądał się po ludziach, ale nikogo nie mógł dojrzeć.
Furishnal po obandażowaniu ręki, widział, że nie może teraz zaatakować, bo blondyn walczy z innymi i dojrzeli by go z pewnością. Poza tym miał dziwne uczucie, że miałby naprawdę duże problemy z zabiciem typa. „No to już rozumiem, na czym polega trudność zadania”, pomyślał sobie i poszedł w inne miejsce placu, by móc wszystko widzieć i mieć możliwość ataku. Widział przebieg walki, i że tamtym też nie idzie najlepiej. A po pewnym czasie demon znieruchomiał, a potem znikł. „No to cudownie, trzeba będzie go teraz szukać”.
VL,
Volriker już wiedział co uczyni. Obetnie mu łapska aż po same ramiona. W pełni sobie na to zasłużył swoim bezczelnym zachowaniem. Nauczy typa, gdzie trzymać łapska. Samael w tym czasie również ruszył w stronę blondyna. Poczuł, że kły już poczęły się wydłużać. Ciało przyjmowało postawę bojową. Furishnal dobierał swojej broni. Chciał to zrobić szybko i sprawnie. Blondyn natomiast uniósł głowę wbijając spojrzenie w tłum. Do jego nozdrzy dotarł specyficzny zapach.
- Zgnilizna... - wyszeptał pod nosem co usłyszała Ivaisis i puścił ją. Jego wzrok zatrzymał się na bladym mężczyźnie. Drowka dostrzegła, że oczy blondyna zajarzyły się niczym rozpalone bryły węgla - Zabić go! Zabić obydwóch! - wskazał palcem Samaela jak i idącego przed nim Volrikera. Gwardia przyboczna licząca 7 wojowników wyciągnęła bronie i 4 ruszyło w stronę dwóch mężczyzn. Trzech zostało jako ochrona dla przywódcy. Tłum począł uciekać. Ivaisis stojąca najbliżej dostrzegła, że. podobnie jak ich przywódca, mają żarzące się oczy. Samael oraz Volriker wyciągnęli swoje bronie. Skrytobójca natomiast spokojnie czekał z tyłu, aż skupią się na walce a wtedy zrobi co do niego należy. Szybko i sprawnie.
- Co robimy, panie? - zapytał goblin maga. Ten popatrzył na swojego chowańca z szatańskim uśmieszkiem.
- Gdzie dwóch się bije... - spojrzał na wojowników i odsunął się trochę - Będzie ciekawe widowisko - rzekł i odsunął się trochę aby czymś przypadkiem nie oberwać. Goblin zachichotał zgadzając się z panem.
Pierwszy szczęk broni wzniósł się w powietrze. To oręż Drowa skrzyżował się z ostrzem miecza sługi blondyna i to sprytnie wykorzystał Samael. Gdy ich broń była złączona Kruczowłosy doskoczył niezwykle szybko do Drowa i wbił ostrze w bok przeciwnika, który broń krzyżował w tym czasie z Volrikerem. Broń weszła w ciało wojownika niczym w masło. Szybko wyjął broń i drugim ostrzem zablokował cios innego przeciwnika. Byli silni. Byli demonami.
- Uuu...szybko go sprzątnęli... - komentował Walhell a goblin przytakiwał.
Drowka natomiast odsunęła się trochę od blondyna lecz złapał ją jej z gwardzistów. Uderzyła go laską w stopę a ten podskoczył trzymając się za stopę. Kolejne uderzenie laską w krocze i wróg wylądował u jej stóp. Odskoczyła do tyłu i rozpoczęła przywoływanie. W tym samym czasie skrytobójca również postanowił zadziałać. Podkradł się do drugiego gwardzisty bezszelestnie. Będąc za nim przeciwnik nagle się odwrócił spojrzał na Furishnala żażacymi się oczyma. Jednak wprawa i doświadczenie zabójcy nie pozowało dać się zaskoczyć. Poderżnął on mu gardło jednym, doskonałym cięciem. Jednakże nie uszło to uwadze 3-ciemu z gwardzistów. Ruszył on gotowy do walki.
Blondyn natomiast spokojnie wszystko obserwował. Wyjął jedynie broń. Sporych rozmiarów sejmitar o złotej rękojeści i ostrzem białym pokrytym czerwonymi, skrzącymi się runami.
- O, nowy gracz - wskazał laską na faceta, który poderżnął gardło gwardziście blondyna - Robi się na prawdę ciekawie... - chowaniec już bez chichotu przytaknął mistrzowi.
Drow zwalił na ziem przebitego przez ostrze Samaela, przeciwnika i skupił się na drugim wojowniku. Ten akurat wykonywał pchnięcie i tyle refleks pozwoliły uniknąć ciosu. Chociaż nie do końca. Poczuł piekący ból w okolicy piersi. Broń go lekko musnęła. I chociaż była to praktycznie nic nie znacząca rana dawała o sobie znać. Volriker wykonał obrót ostrzami celując w gardło ale przeciwnik nie był głupi i schylił się w czas. Ciął w nogi Drowa lecz ten wykonał podskok. W tym podskoku wycelował ostrzami i uderzył z góry w przeciwnika. Ten jednak jedną dłonią sparował dwa ostrza swoim mieczem ale drugą podtrzymywał się ziemi. Ciemnoskóry wziął jedną z szabli aby wykonać pchnięcie, podczas gdy drugą przytrzymywał ostrze wroga. Przeciwnik jednak wykazał się finezją. Kopnął w nadgarstek Drowa gdy uścisk osłabł i odsłonił go tym samym. Wykonał łukowate cięcie celując końcówką ostrza w gardło Volrikera. Drow poczuł niemal zapach ostrza pod nosem i delikatnie muśnięcie w okolicy gardła ale było ono praktycznie niewidoczne. Gdyby miecz przeciwnika był choćby o centymetr dłuższy mogłoby się to gorzej skończyć. Szczęśliwy traf dał mu szansę nie do odrzucenia. Drugim ostrzem wykonał natychmiast pchnięcie w rozczarowanego przeciwnika. Ostrze wbiło się idealnie w czaszkę.
Samael parował cios demona jednym ostrzem a po chwili także drugim drugiego przeciwnika. Napór był niesamowity. Zaciskał mocno zęby ujawniając kły a mięśnie napinały się bardzo mocno. W dodatku był w pozycji przykucniętej. Jednym kolanem wbijał się w ziem. Musiał się z niej wydostać i wstać na nogi. Przyglądnął się pod jakim kątem padają ostrza przeciwników. To było to. Wykorzystał siłę nacisku czynioną przez przeciwników.Ostrza, które miał ustawione w pozycji poziomej skierował niespodziewanie do góry. Miecze przeciwników zaczęły się ześlizgiwać po ostrzu broni Samaela w dół gdy, opór zniknął. Czarnooki rozchylił ręce zmieniając tor ześlizgiwania się ostrzy, które przeleciał tuż obok głowy Długowłosego. Ostrza Samaela z kolei powędrowały pod pachy co oczywiście wykorzystał. Potężnie powstał i wykonał cios ostrzami do góry sprawiając odpadnięcie górnych kończyn przeciwników. Opadli na ziem zaszokowani tym zaskakującą zmianą sytuacji. Przed chwilą mieli go w szachu a teraz nie mieli rąk. Samael odwrócił się i sprawnymi cięciami pozbawił ich głów.
Ivaisis przywołała swojego golema. Mniej więcej w tym czasie pozbierał się do kupy przeciwnik.
- Poznaj mojego kolegę - uśmiechnęła się ironicznie - Bierz go! - rozkazała i golem ruszył na gwardzistę. Przeciwnik bynajmniej nie stał i nie czekał, aż do niego dojdzie. Sam na niego ruszył. Wziął zamach i uderzył z wyskoku w golema. Na torsie golema powstała długa pionowa linia. Golem znieruchomiał. Demon uśmiechnął się pod nosem. jego uśmiech jednak zniknął szybciej niż zorientował się, że dostał z plaskacza. Tylko, że ten plaskacz był na tyle silny, że mężczyzna poszybował w bok na kilka ładnym metrów. Wstał z ziemi lecz golem już był za nim. W desperackiej obronie rzucił się na golema lecz ten złapał go w powietrzu. Następnie wykręcił nim niczym lalką i wyrzucił powykręcanego.
Skrytobójca mierzył wzrokiem przeciwnika. Postanowił szybko skończyć sprawę. Cisnął niespodziewanie ostrzem w twarz napastnika. Jakież było zdziwienie, gdy ostrze odbiło się o klingi miecza. To było szybkie zagranie. Przeciwnik uśmiechnął się do siebie pewne. Furishnal nie wyrażał żadnych uczuć ale w oczach było małe zdziwienie. Doszło to bezpośredniego starcia. Ciosy przeciwnika były szybkie ale zwinność zabójcy sprawiała, że jedyne co ciął to powietrze. Uniki to jedyna rzecz jaką mógł robić w obronie. Parowanie ciosów nie wchodziło w rachubę. Był na to za słaby. Mógł tylko czekać na odpowiedni moment aby zadać bolesny cios. Jednakże, jak na złość, wojownik miał na uwadze, że tylko na to czeka, więc robił wszystko aby nie dać takiej sposobności. Jednak prędzej czy później ktoś musi popełnić błąd. Popełnił go przeciwnik Furishnala. Atak mający pozbawić głowy Furishnala wbiło się w drewniany blat wystawiony na straganie gdy zabójca uchylił się. To był ten moment. Szybko skierował ostrze w gardło przeciwnika lecz ten przewidział taką możliwość i gdy Furishnal już miał je wbijać chwycił za nadgarstek. Począł go gnieść.
- I co teraz, cwaniaku? - na to pytanie szybko znalazła się odpowiedź. Wyciągnął drugą dłonią inne jeszcze ostrze i dokończył dzieła.
- To, dupku - odpowiedział gdy przeciwnik konał. Oczyścił ostrze o ubranie przeciwnika.
Tym o to sposobem został już tylko blondyn.
- Poszło im za łatwo - stwierdził smutno mag. Chowaniec tym razem westchnął przyznając panu rację. Jak zwykle.
- No ładnie - stwierdził spokojnie blondyn - Teraz moja kolej się zabawić - i jak powiedział tak zrobił. Wykonał potężny skok w stronę golema Ivaisis i wbił ostrze w jego głowę. Ostrze sejmitara weszło gładko. Golem zrobił się czerwony i..się stopił. Dosłownie. Furishnal rzucił ostrzem w stronę odwróconego blondyna. Ten jednaj odwrócił się niewiarygodnie szybko, uchwycił ostrze i odrzucił...Tylko, że dwa razy szybciej i zabójca ledwo zdążył zareagować. Dzięki temu jednak ostrze nie trafiło w serce tylko w ramie i przebiło go na wylot. Co jak co ale tego się nie spodziewał.
- Teraz to możemy wkroczyć - rzekł mag i wstał z miejsca. Nie pośpiesznie skierował się do walczących omijając staranie ciała zabitych wojowników.
Dany,
- ... Czyli mówisz, że te garnki są jakieś specjalne? – spytał półelf, nie kryjąc lekkiego zainteresowania.
- Oczywiście panie, nie widzicie? Ten na przykład – chwycił jeden do ręki i podniósł – jest w osiemdziesięciu pięciu procentach z cyny oraz odrobiną węgla. Ten – podniósł drugi – to glazura. Wiecie panie, co to jest? Bierzemy glinę, formujemy, wypiekamy i pokrywamy warstwą szkła. Wiecie panie, co to jest szkło?
- Coś o tym słyszałem...
- No więc, to jest bardzo odporne na wodę, zwłaszcza tą świecącą. – uśmiechnął się i podniósł następny - A ten, z takim pięknym, złotem kolorem, jest pokryty azotkiem tytanu, dlatego...
- Skąd wy znacie takie nazwy, toście alchemik? – półelf rzekł szybko, zdziwiony wiedzą sprzedawcy.
- Jam ze zwykłego cechu, ale trzeba znać się na robocie. Robimy też rzeczy metalowe. Jak już mówiłem, to jest azotek tytanu, dlatego ten garnek jest taki twardy. Świetnie nadaje się, by nim kogoś w łeb pieprznąć, za przeproszeniem pańskim.
Półelf uśmiechnął się szeroko, nie robił tego często. Rozmowa była wyjątkowo ciekawa.
- A zauważył pan, że każdy z tych garnków ma inną grubość denka? To także bardzo ważne. Od tego zależy później, co będzie można w nim robić. Ten na przykład... – sięgał po kolejny kociołek, odkładając ten złotawy, gdy nagle z tłumu wybiegł jakiś młodzik, chwycił któryś z garnków leżących na stole i chciał uciec, ale nie zdążył. Zanim zdążył chwycić kociołek, który okazało się był z ołowiu, i odbiec, dostał przez łeb kociołkiem pokrytym azotkiem tytanu. Młodzik legł jak długi.
- Mówiłem, że się nadaje. Daję dziesięcioletnią gwarancję.
- Dziękuję, miło się z panem rozmawiało, ale muszę iść.
Półelf przez cały czas rozmowy spoglądał na grupkę osób: drowy, dziwnego człowieka, maga i jego goblina. Nadal o czymś rozmawiali.
- No szkoda, na pewno nic pan nie kupi? Kociołek zawsze się przyda...
- Naprawdę, dziękuję bardzo. W każdym razie może jeszcze kiedyś pogadamy o denkach kociołków.
- No trudno. Do widzenia, miłego dnia życzę. O! Nowy klient. Dzień, dobry pani! Mam wspaniały wybór kociołków! Ten na przykład...
Furishnal już odszedł w tłum i nie słyszał dalszej części rozmowy. Patrzył teraz uważnie na wyróżniającą się z tłumu grupkę, która jako jedyna stała, nic nie kupowała. Znowu podszedł do innego straganu, by móc ich podglądać. „Ale się pajace dobrali” pomyślał i zapłacił za gruszkę, którą wciskała mu sprzedawczyni. Ugryzł ją i począł iść niespiesznym krokiem w ich stronę.

------------------------------------------------------------------------------------------

- Eee... taak... to co tu robi taka dziwna grupka: dwoje drowów i mężczyzna z zimnym spojrzeniem? – powiedział to, jeszcze raz patrząc na oczy nieznajomego.
- A co robi tutaj mag wraz ze swoim przydupasem? – odparowała Ivaisis.
- Ja zapytałem pierwszy. – oparł się na kosturze. Goblin natomiast burknął coś z pod kaptura.
- A przechadzamy się, piękny dzień targowy, w sam raz na spacer. I to świeże powietrze... – Volriker odparł, ale nie zrobił wdechu, bo nie chciał się udusić. – I chyba naprawdę ma pan problemy ze wzrokiem...
- Nie, skądże, jestem magiem, muszę mieć sokoli wzrok. – spojrzał na dekolt drowki, zjechał pomiędzy dwie, piękne półkule napinające bluzkę i zaczął rozwiązywać sznureczki. Dreszcz w dole pleców był trudny do określenia.
- Może jakieś eliksiry pomogą... – już nawet Samael zauważył wzrok Walhella błądzący tu i ówdzie, ześlizgujący się po pochyłościach i wspinający na wzgórza.
- Pan naprawdę nie potrzebuje żadnych eliksirów, ma świetny wzrok... – powiedział goblin, ale w słowach można było wyczuć lekką ironię.
- Zamknij się, Aţârachćrűs. Nikt cię nie pytał o zdanie w tej sprawie.
Ivaisis lubiła swoje wdzięki, ale takie uporczywe gapienie się w jej dekolt było irytujące. Nie można przesadzać.
- Jest pan magiem, nie może sobie pan wyczarować jakiegoś... „przyjaciela”. Nie musiałby pan potem gapić się na kobiety tak usilnie. – uśmiechnęła szelmowsko i mrugnęła do Volrikera. Rozmowa ta go bawiła, ale mag był irytujący. „Jak można się tak gapić...”, musnął wzrokiem Ivaisis, ale wrócił do maga.
- No to co pan tu porabia? Piękna pogoda na przechadzkę ze swoim goblinem, nieprawdaż? Pozwalam panu się przechadzać dalej. Ale radziłbym mniej z tymi czarami się afiszować.
- Radę przyjąłem, dziękuję. – odparł z niechęcią Walhell.
Gdzieś niedaleko zaczął dzwonić dzwon. Miał czysty, donośny dźwięk, rozchodzący się po całym mieście. Musiał znajdować się w jakiejś dzwonnicy lub świątyni stojącej niedaleko rynku, gdyż było go słychać wyraźnie. Ding, dong, ding, dong…
- O, już południe! Może zajmiemy się czymś pożyteczniejszym? – wykrzyknęła z entuzjazmem Ivaisis. Szarpnęła Samaela za rękaw, ale ten ani drgnął. Szarpneła więc Volrikera, ale ten patrzył jeszcze, marszcząc brwi na maga i jego chowańca. W tym samym momencie zauważyła na jednym ze stoisk kawałek dalej coś ładnego i błyszczącego.
- O! Jaki ładny wisiorek! Poczekajcie tu na mnie zaraz wrócę. – powiedziała to i pobiegła w stronę straganu pewnej elfki sprzedającej biżuterię.

------------------------------------------------------------------------------------------

Furishnal już wcześniej zauważył, że jest jakieś podekscytowanie na placu. W dalszym krańcu ludzie rozchodzili się na boki, by zrobić przejście. Tylko komu? Długo nie musiał czekać na odpowiedź. Po jakimś czasie tłumek zaczął się rozstępować już niedaleko i widać było kto idzie... Kilku ludzi, ubranych całkiem porządnie w lekkie zbroje, miecze przy pasach i z kilkoma ozdobami. A wraz z nimi...

------------------------------------------------------------------------------------------

Samael lekko wciągnął powietrze.
„Smród! Czuję smród palonego ciała! Jest tutaj!” – wiadomość ta dotarła do jego umysłu niczym grom, odbiła się kilka razy po głowie i utkwiła na dobre. Wewnątrz instynkt wyszczerzył zęby w pragnieniu krwi. „Demon!”

------------------------------------------------------------------------------------------

„To on! Ten blondyn! I ma kolczyk w uchu! Już cię mam!” – krzyknął w myślach Furishnal.
„Nie wiem, co o tobie mówią, ale nie masz szans!”

------------------------------------------------------------------------------------------

Tymczasem reszta grupki zobaczyła, co się dzieje. W krąg ich widzenia wszedł nieznajomy wraz z grupką swoich najemników, może ochroniarzy. Przechodził właśnie koło straganu, przy którym Ivaisis akurat stała. Kupiła naszyjnik, który jej się wyjątkowo podobał i odeszła od stoiska patrząc się na właśnie zakupiony przedmiot. Wpadła na blondyna.
- O! A co my tu mamy? – uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach błysnęło małe, czerwone światełko. – Jesteś całkiem ładna. – spojrzał na nią, od stóp do głów, zatrzymał się na piersiach, które już poczuł na sobie, gdy się z nim zderzyła. – Chciała byś pójść ze mną? Mogę ci dużo zapłacić. Pewnie jesteś droga, ale mam dużo pieniędzy. Idziemy? – zakończył to zdanie pytaniem, ale można było łatwo zgadnąć, że wcale się nie pytał.
- Zabieraj ręce, pacanie. – Odrzekła Ivaisis i oparła się rękoma o jego pierś, gdyś już ją chciał przyciągnąć ku sobie.
Volriker, gdy tylko zauważył co się dzieje, ruszył w stronę nieznajomego.
VL,
- Fala zapomnienia! - odrzekł po chwili zastanowienia Aţârachćrűs.
- Że co? - popatrzył pytająco - Ahhh, jasne! - mag załapał o co chodzi goblinowi. Wymamrotał coś pod nosem i wskazując kijem w stronę kuszników cisnął bezbarwną kulę w ich stronę. Leciała tak szybko, że tylko dziwny osobnik zdążył zauważyć jakiś ruch w powietrzu. Kusznicy zamrugali oczyma i odłożyli kusze. Popatrzyli na siebie tępym, pytającym wzrokiem "co my tu robimy?" i wzruszając ramionami zeszli z muru. 10 minut z ich życia zostało bezpowrotnie wycięte. Zaklęcie działało masowo na osobników słabej woli. Prości żołnierze na ogół tacy byli. A na całe szczęście ci byli.
- Ufff, było blisko - odetchnął z ulgą mag. Ludzie stali i patrzyli nierozumiejąc tego co tu zaszło. Zapadła dziwna cisza.
- No co tak stoicie jak kołki?! Nie macie czegoś do załatwienia?! - krzyknął goblin wymachując dłońmi aby się rozeszli. Wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Mag naprawił swój błąd i teraz używał kija jako podpory.
- Rzeczywiście...To nie był najlepszy pomysł... - przyznał towarzyszowi rację i począł się kierować powoli w dół targu, w stronę stojącej nadal i przypatrującym się im trójce nieznajomych. Mag odwzajemnił im spojrzenie.
- Dwa Drowy i ubrany na czarno długowłosy mężczyzna o kamiennym spojrzeniu... - ocenił ich szeptem do Aţârachćrűsa.
- Pajac i jego kompan - klaun - powiedział po przedstawieniu Samael do Drowów powodując u nich cichy chichot.
Furishnal w tym czasie zwinnie przemykał się pomiędzy tłumem aby zobaczyć całe to zajście. Dostrzegł jakiegoś mężczyznę z kijem mierzącym w stronę kuszników na murze, którzy po chwili zeszli. Domyślił się, że to mag a ten mały goblin koło niego to jego chowaniec. Ocenił, że może być trudnym typem. Magowie zresztą często byli trudniejszym celem. Nie niemożliwym ale ta ich magia czasem dość skutecznie utrudniała życie takim jak on. Ludzie znów wrócili do swojego szlajania się tam i tu.
- Fajne przedstawienie - zwróciła się do maga Iv gdy podszedł wystarczająco blisko. Walhell popatrzył na Drowkę i ocenił z góry na dół, zatrzymując się trochę dłużej na jędrnych piersiach. Pomyślał, że taka atrakcyjna Drowka-Zombi byłby ciekawym dodatkiem. Oczywiście, nie umknęły te oględziny wzroku dwóch mężczyzn. Samael jakby nigdy nic nie widział ale Volriker bynajmniej bierny nie był.
- Problem ze wzrokiem? - zapytał z ironicznym uśmiechem siegając rękojeści jednego z mieczy.
- Nie, wszystko z nim dobrze - odpowiedział patrząc spokojnie na Drowa. Szybko jednak przerzucił na milczącego długowłosego mężczyznę. Przynajmniej on jeden nie zadawał bezsensownych pytań. Dziwiło maga, że nie drga ani jeden mięsień jego twarzy. Nawet nie mrugał gdy patrzył na niego czarnymi jak otchłań oczyma. Dziwak. Wzrok jednak mówił mu więcej niż słowa Drowów czy też inne słowa. Było z nim coś nie tak. To było dla maga pewne. Kontakt wzrokowy przerwała Iv.
- Samael, on mi się gapił bez szczelnie w piersi, nic nie zrobisz? - odwróciła się do Kruczowłosego chcąc wzbudzić w nim jakąś reakcję. Spojrzał na nią bez wyrazu.
- Wydłub mu oczy to nie będzie się gapić - odpowiedział podając tym samym prostą radę na załatwienie problemu. Iv się zaśmiała. Jego "poczucie humoru" ją rozbrajało.
- Och, ja mogłam na to nie wpaść - spojrzała wymownie w niebo.
- Nie dziękuj - odrzekł i się delikatnie uśmiechał jakby zachęcając do tego czynu.
- Jesteś okropny - rzekła z wyrzutem.
- Za to też nie dziękuj... - Iv znów się zaśmiała. Odwróciła się do maga. Spojrzała na jego kompana.
-Ten goblin jest obleśny! - stwierdziła z obrzydzeniem - Jak można się z nim w ogóle pokazywać? Żenujące... - machnęła na goblina dłonią lekceważąco. Goblin odpowiedział jej wystawiając jęzor. To już w ogóle było obrzydliwe dla kobiety lubującej się w pięknie.
- To najlepszy wytwór magiczny i go nie obrażaj! - wzburzył się Walhell.
- Nie denerwuj się tak, złość piękności szkodzi... - rzekła uspokajająco do maga -... Nie chciałabym aby wyskoczyła mi jakaś zmarszczka! - dodała po chwili przemierzając dłonią po głębokim dekolcie. Walhell samowolnie podążył tam wzrokiem. Iv oczywiście to spostrzegła. O to jej chodziło. Wszyscy zachowywali się tak samo. Wystarczy rzucić sznurek i facet za nim polezie. Lubiła to chociaż było to takie do przewidzenia. Mag czy nie mag, wystarczy, że to facet i wszystko staje się łatwe do przewidzenia.
W czasie tej rozmownej potyczki całej sprawie przyglądał i przysłuchiwał się pół elf. Robił to oczywiście wybitnie dyskretnie. Niby był kolejnym kupującym przy straganie. Dzielił uwagę na handlarza i rozmawiających. Lata praktyki pozwalały mu na takie rozdwojenie uwagi. Nie niejednokrotnie przekonał się, jak ważna jest to umiejętność. Nie była to rozmowa wybitnie ważna ale dosyć ciekawa i interesująca, więc postanowił poświęcić jej kilka chwil.
Finkregh,
- Twoje na wierzchu... - powiedział niski, zamaskowany osobnik, siedząc na dachu. - Znowu.
Jego partner uśmiechnął się. A właściwie tak to wyglądało, bo zasłona uniosła się nieznacznie.
- Tak, tak, wiem. Może kiedyś się odkujesz. Ale twoje premia należy już do mnie.
- Wiem. Która to już z rzędu? Czwarta? Piąta?
- Trzecia, dopiero. Przecież za ostatnią mógłbyś wyżyć dwa razy dłużej, niż minęło czasu. Co narzekasz?
- Narzekam, bo zgarniasz mi moje wynagrodzenie, a oszczędności już się kończą
- prychnął z niezadowoleniem niższy. - Fur, to ostatni zakł...
- Cisza!
- powiedział cicho i zaczął nasłuchiwać. Drugi zamilkł i także się przyłączył. Po chwili dało się słyszeć kroki, miękko stawiane na kamiennej podłodze korytarza, skrzypnęły drzwi.
Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła i kobiecy wrzask.
- Zadanie wykonane, wracamy.


- To jak, wypłata razem czy osobno? - z uśmiechem zapytał człowiek nie pierwszej i nie drugiej młodości, chociaż wciąż poruszający się gibko i sprawnie.
- Razem, razem - powiedział Furishnal.
- Znowu się założyliście? Ach, nie wiem, jak ty to robisz, że naciągasz ludzi po wielokroć... Stawka razy dwa, to sześćset złotych monet łącznie. Trudno było?
- Nie bardzo
- półelf zgarnął należność do swojej wypchanej sakiewki i zawiązał troczki. - Trzeba było tylko ominąć dwóch strażników, urżniętych jak świnie, a potem czekać na ofiarę... Był tak pijany, że nawet niespecjalnie się opierał. A potem poczekaliśmy na żonkę i przyszliśmy tutaj.
- Aj, wam, młodym, coraz łatwiejsze zadania za coraz większe sumy dają. Za moich czasów...
- Tak tak, za twoich czasów ryby żyły na drzewach. Dorzuć to do mojego depozytu -
przesunął wypłatę w stronę staruszka.
- Jak chcesz - wyciągnął spod stołu zwitek pergaminu i dopisał okrągłe sześćset. - O, dobiłeś dzisiaj do pięćdziesięciu tysięcy. Mam nadzieję, że zaprosisz nas do jakiejś karczmy, e? W bogatej dzielnicy jest "Półksiężyc", najlepsze wino i kobiety w całym mieście!
- Może... Zobaczymy. Na razie idę odpocząć na górze, potem się określę.
- Twoja wola... Ale pamiętaj, coś takiego trzeba uczcić! Najlepiej wydając całą sumę!
- I co jeszcze? Już i tak nie mam co z pieniędzmi robić...
- tutaj ziewnął szeroko. - Idę spać, zaraz będzie świtać. Do zobaczenia wieczorem.


Wyszedł z obszernej piwnicy, i skierował się ku głównej sali. Była to kiepska, biedna tawerna, gdzie spłukani marynarze za ostatnie miedziaki upijali się do nieprzytomności, toteż i dzisiaj na blatach spali kamiennym snem pijaków. Lagnar wynosił ich po jednym, sadzając przed frontem - będą mieli szczęście, jeśli obudzą się we własnych spodniach. Jesli w ogóle się obudzą.
Podszedł do lady.
- Rena, kochanie, masz jakiś wolny pokój na górze? - uśmiechnął się zniewalająco, jak to zwykle czynił w stosunku do kobiet - rzadko która potem nie korzystała z zaproszenia na noc do pokoju.
- A mam, Fur, mam. Tutaj zawsze znajdzie się coś wolnego, specjalnie dla ciebie - oddała uśmiech, aczkolwiek wiedział, że rzadko kiedy ktokolwiek wynajmuje tutaj pokój. Ale należało zapytać się przez grzeczność.
- A więc poproszę, najlepszy, jaki masz. Powiedz... Nadia jest wolna?
- Oczywiście, że jest. Co noc czeka na ciebie
- mrugnęła znacząco, podsuwając mu klucze. Akurat to była prawda, Nadia od paru lat nie sypiała z nikim innym. Skoro miał złoto, dużo złota, to dlaczego nie może mieć stałej kobiety?
- Wiesz, gdzie ją przysłać - powiedział, zabierając klucze, i wszedł po schodach do pokoju. "Najlepszy", bo nikt go nigdy nie brał - kogo było na niego stać, wynajmował coś dalej od portu, z dala od smrodu i noża w plecach, czekającego na nieuważnych.
Rozebrał się do naga, starannie składając swój roboczy strój. Rena "wynajmowała" im piwnice od jakiegoś roku, ale niedługo będą musieli się przenieść, bo Straż ostatnio niebezpiecznie często się tutaj kręci. Wziął flet z futerału, przetarł go lekko i zaczął grać. Po kilku fałszywych nutach popłynęła cicho piękna muzyka. Wielu, którzy słyszeli jego grę, dziwili sie, że można wydobywać takie dźwięki z prostego fletu. Cóż, można było, gdy miało się instrument z rzadkiego drewna, idealnego na piszczałki, flety czy lutnie.
Weszła Nadia, po przekręceniu klucza zaczęła się rozbierać. Musnęła mu delikatnie kark ciepłą, miękką dłonią, po czym usadowiła mu się lekko na kolanach, opierając się się o twardy brzuch i pierś, słuchając jego melodii. Chłonął jej zapach, pieszczotę jej dotyku, ciepło jej ciała.
Chwilę później zamarły ostatnie nuty.


Promienie zachodzącego słońca grały na suficie, gdy się obudził. Przytulała się do niego, dalej śpiąc. Cóż, w końcu gdy skończyli, słońce dawno stało na niebie. Zaburczało mu w brzuchu. Potarł go, i syknął cicho z bólu - widać, podczas którejś z bardziej wyuzdanych zabaw rozorała mu skórę paznokciami. Wstał powoli, by jej nie obudzić, po czym zbliżył się do brudnej szyby jednego z okien i obejrzał zadrapania. Nie były poważne, chociaż gdyby drapała mocniej, doszła by do mięśni. Przemył je lekko alkoholem, osuszył, i ruszył się ubierać. Skrzypnęła pod nim podłoga.
- Już idziesz? - dobiegł go z łóżka senny głos. Odwrócił się, i zobaczył że lustruje go bacznie, od stóp do głów, zatrzymując się na dłużej na pośladkach. - Myślałam, że spędzimy jeszcze parę cudownych chwil... Zanim pójdziesz. Wiesz, zawsze myślę, że pojawiasz się ostatni raz. Czasem znikasz na długie tygodnie, nie dając znaku życia. Martwię się o... - położył jej palec na wargach, przerywając jej monolog, po czym wsunął się pod kołdrę.


Ubrał się, korzystając ze światła miesiąca, w swój oficjalny strój. Wielu uważała go za staromodny i dziś nieużywany, ale był wygodny, zapewniał swobodę ruchów, no i podkreślał pewne części ciała. Napisał krótki liścik z podziękowaniami dla Nadii, zostawił jej 20 złotych koron i wyszedł cicho z pokoju, zabierając swój drugi strój. Zszedł do głównej sali, zastając drzemiącą Renę. O dziwo, dzisiaj było pusto - albo całkowicie urżniętych było mało, albo nikt nie przyszedł. Szturchnął ją lekko w ramię, przywracając do świadomości.
- Rena... śpisz jeszcze?
- Nnieee... Już nie
- rzekła z lekkim wyrzutem, że budzi ją w środku nocy.
- Znakomicie. Masz coś do jedzenia? Najlepiej dużo i dobrego. No i oczywiście wino, ale z tych lepszych beczek - powiedział, wykładając monety.
Siadł za najbliższym stolikiem, najmniej upapranym wymiocinami, znajdując dla siebie czystą strefę akurat na talerz, kielich i jeszcze trochę zostało. Rena uwinęła się szybko, więc wkrótce pojawił się przed nim półmisek gotowanej baraniny, ostro przyprawiony i polany słodkim sosem, bochen chleba, miska grochu i kawałków ugotowanej na miękko rzepy, dzban z winem i drugi z mlekiem, na którego ściankach skraplała się woda. Rena oddała mu resztę w miedziakach - niewiele tego zostało - po czym usiadła za ladą, skąd po chwili dobiegało cichutkie chrapanie.
Ostatnio śmiała sie z niego, że taniej go ubierać niż żywić, i miała rację. Miewał bowiem napady głodu, że mógł zjeść i za czterech, a ciągle nie był syty. Najczęściej miało to miejsce po spotkaniach z Nadią, nieraz przedłużających się z końca nocy i poranka do świtu kolejnego dnia, po których czasami był bardziej zmęczony niż po wielodniowym polowaniu na zleconego człowieka. Tak też i tym razem zjadł wszystko, a korzystając z wizyty w kuchni, by odnieść brudne naczynia, wziął sobie jeszcze coś na ząb. Zastanawiał się czasami, gdzie to wszystko mu się mieści, ale stosunkowo szybko porzucał te jałowe przemyślenia. Zostawił jeszcze kilka miedziaków przed Reną na ladzie za nadprogramowy posiłek, zabrał swoje rzeczy i zszedł do piwnicy.
- No, nareszcie! Ileż można na ciebie czekać?...
- Oj, cicho tam. Korzystałem ze swojego złota, nie z twojego.
- A, to wszystko wyjaśnia -
stary uśmiechnął się szeroko. - Dzisiaj przyszło kolejne zlecenie, opiewające na równe dziesięć tysięcy koron...
- Nie, dzisiaj nic nie biorę. Ani jutro. Właściwie, to na czas nieokreślony. Mam ochotę przehulać nieco z uzbieranego depozytu, i to nie w tym mieście, więc...
- To dobrze się składa, Fur. Zadanie jest tak dobrze płatne, bo cel ostatnio znajdował się ponad dziesięć dni drogi stąd. Dołączono nawet listy, na mocy których możesz zarekwirować parę koni po drodze. Co ty na to?
- Dziesięć tysięcy, cel ponad tydzień drogi stąd...
- uśmiechnął się. - Zaznacz, że jest już moje. Daj listy i sześć tysięcy z moich pieniędzy. Widzimy się za jakiś miesiąc, jakby co. Aha... Jakbyście się przenieśli, to wiecie, jak mnie znaleźć, gdy wrócę. I, jeszcze jedno. Dorzuć no jakąś szkatułkę i juki, żebym miał gdzie schować złoto i całą resztę.
Wziął to wszystko i uścisnął dłoń staremu.
- Widzimy się niedługo. I nie dajcie się złapać, kręci się tutaj ostatnio mnóstwo strażników.
- Masz nas za idiotów? Jak kiedykolwiek wpadną na nasz trop, nie przewracając się o niego, to będziemy o tym wiedzieć od razu. No, idź.
- Wypadki chodzą po ludziach
- rzucił wesoło i wyszedł z piwnicy, przeszedł przez salę i wyszedł kuchnią.


Rzucił okiem na dodane do zlecenia listy, i skierował się do najbliższej stajni, gdzie wiedział, że można dostać dobre konie. Tym bardziej, że listy uwzględniały najlepsze wierzchowce.
W niecałe pół godziny później kłusował po gościńcu, do miasta, w którym miał sie nieco zabawić.


***


Wyszedł z całkiem dobrego lokalu, gdzie spędził ostatnią noc. Rano zamówił dodatkowo kąpiel, by się odświeżyć, i teraz szedł ulicą, przeciskając się przez poranny tłum. Ignorował spojrzenia co bogatszych, wymownie i w milczeniu komentujących jego strój. Od dawna nie przejmował się takimi błahostkami, jak modne ubranie. Obejrzał sobie całkiem pokaźną szubienicę z paroma jeszcze nie wysuszonymi ciałami. Szczególnie jedno cieszyło się mroczną popularnością - mężczyzna, niedawno pozbawiony życia, był rozrywany przez kruki, nieprzejmujące się wcale pokaźną widownią. Młodzi chłopcy, w większości umorusani gorzej niż świnie w chlewach na obrzeżach miasta, z przejęciem pokazywali na rozdarty brzuch, wylewające się flaki czy na wydłubywane właśnie oczy. Uśmiechnął się do siebie - też kiedyś taki był, często przychodził oglądać sceny ścięcia czy powieszenia. Kto wie, może kiedyś z tego małego tłumku wyrośnie mu kiedyś konkurencja? Podrzucił na ramieniu swój worek, na który zamienił juki, i skręcił w prawo, w kierunku targu, rozmyślając o swoim celu.

"Całkiem wysoki, mający nieco ponad sześć stóp, muskularny, jasnowłosy, dobiegający trzydziestki. Nosi się bogato, z reguły ubrany w jedwabny strój ze złotymi akcentami, duży kolczyk z rubinem w prawym uchu. Doskonały szermierz, uwodziciel, wykorzystuje każdą okazję do najęcia jakiejś wyższej klasy dziwki, które zbiera z ulicy. Uważać - dwa zamachy nieudane, zabójcy rozniesieni w pył. Dziesięć tysięcy za martwego, sto za żywego."

I dopisek starego z Gildii:
"Wolałbym wziąć dziesięć niż sto, tym bardziej, że dwa razy wyszedł cało. Upewnij się, że zabiłeś. Nie ryzykuj zanadto."

Właśnie ten dopisek najbardziej go niepokoił. Nie dowiedział się o tym w Gildii, ale dopiero z krótkiej notatki. Dlaczego? I, u licha, kto na niego polował? Jego część Gildii mogła się poszczycić tym, że nikt nie uszedł jej z rąk żywy, a przecież nie byli w tym najlepsi. O co z tym może chodzić?...


Doszedł do targowiska, uderzyła w niego fala zapachów, hałas tłumu i zwierząt, krzyki sprzedawców. Gdzieś z przodu wybuchło jakieś zamieszanie, pewnie jakiś niezręczny złodziej wpadł podczas "pożyczania" sobie jakiegoś towaru. Nie przejął się tym zbytnio, i zręcznie pochwycił jedną z gruszek z pobliskiego straganu. Zatopił w niej zęby.
Czemu to zamieszanie rośnie? I czemu jest tam tak cicho?
Ven'Diego,
- Mówiłem ci Aţârachćrűs, że mieliśmy skręcić w tamtą ulicę - zakapturzony, czerwony osobnik przedzierał sie przez tłum ludzi, mówiąc do mniejszej, również zakapturzonej postaci. - Ty gówno tam wiesz, ciebie posłuchać to... Ała, patrz gdzie leziesz pacanie.
Postać odtrąciła jakiegoś starszego przechodnia. Po chwili wszyscy "omijali" dwóch jegomości.
- Wdepliśmy w ten targ jak, człowieku gdzie leziesz. Dosyć tego! - Mag wyciągnął zza pazuchy jakiś drewniany kijek. Ten kijek po kilku chwilach zaczął palić sie jasnym blaskiem. Walhell wyciągnął rękę z kijkiem przed siebie. Nagle wokół niego zrobiło się dużo miejsca. - Z drogi! Z drogi mówię! No od razu lepiej.
- Panie, nie sadzę żeby to być dobry pomysł - rzekła niższa postać.
- A co ty tam wiesz - lepiej podaj mi torbę, mam gdzieś tam trochę wina.
Goblin bez namysłu podał magowi butelkę, do połowy pustą. Walhell, nie zdążył jej jeszcze otworzyć gdy dał się słyszeć krzyk:
- Straże! Brać ich! To magowie samobójcy! Chcą wysadzić targ!
Aţârachćrűs spojrzał na pana, ten na niego. Nie było trzeba zbędnych komentarzy. Walhell upuścił butelkę i szybko próbował się wtopić w tłum. Lecz to nie było takie łatwe. Jego czerwona szata była bardzo dobrze widoczna, kiedy tylko zbliżał się do ludzi, od razu zostawał odtrącany. Naglę mag pochwycił myśl.
- Aţârachćrűs! Zielona fiolka! - Golin rzucił panu przedmiot. - Ludzie! Odsuńcie sie! Mam tu w ręce prze artefakt, który z łatwością może wywrócić was na lewą stronę! jeśli nie zrobicie tego co chcę... - Walhell zrobił stylową pauzę - Zginiecie!
- Dawać pieniążki - powiedział goblin
- Stul mordę pacanie, Nie! Potrzeba mi tylko - znów pauzą - przejście!
Zaczęły się nerwowe szepty tłumu, co poniektórzy zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu straży.
Nagle Walhell dostrzegł w tłumie trzy charakterystyczne twarze, dwóch drowów oraz jedną twarz tak charakterystyczną, że nie zapomni ją do końca życia.
- Niech to szlag! - szepnął mag - Drowy i do tego z jakimś dziwakiem!
- Panie, tam na murze - szepnął Aţârachćrűs
Walhell zauważył oddział kuszników z załadowanymi kuszami. Kusznicy mierzyli w magów.
- Lepiej coś wymyśl Aţârachćrűs, przynajmniej raz coś dobrego.




-~o~-~o~-~o~-~o~-~o~-~o~-~o~-~o~-~o~-~o~-



Sry ze tak mało, ale lepsze to niż nic
VL,
Samael rozglądał się po targu wyraźnie czegoś lub kogoś szukając.
- Przed siebie - odparł po dłuższej chwili nie patrząc na kobietę lecz bacznie się rozglądając.
- Za kim się tak rozglądasz? Piękną kobietę masz już przy sobie... - jej ton wskazywał lekką zazdrość, którą chciała wzbudzić zainteresowanie Samaela.
- Wybór i tak jest mizerny - rzekł po chwili z cynicznym uśmiechem w stronę Ivaisis.
- Co racja to racja - potwierdził milczący do tej pory Volriker oglądając towar na straganach oraz kobiety, które poddał ocenie - Ale czego szukamy, Samael? - zapytał spoglądając w stronę mężczyzny.
- Już niczego - odparł chłodno patrząc na stragan przed sobą. Towarzysze również spojrzeli przed siebie. Był to stragan z różnymi owocami. Pomarańcze, jabłka, gruszki i wiele innych, najzwyczajniejszych owoców. Stragan jakich tutaj dziesiątki. Jedynie handlarz wyróżniał się trochę bardziej. Był to rosły acz chudy człowiek. Dokładnie wygolony, z dziwnym błyskiem w oczach. Uśmiechnięty i chociaż był to uśmiech wymuszony wychodził mu doskonale. Przyciągał sukcesywnie klientów wciskając im towar. Wychwalał je nad złoto i, co najciekawsze, mu to wychodziło całkiem zręcznie. Charyzma bijąca od tego człowieka mówiła, że problemów ze złotem to on nie ma. Tylko dlaczego do cholery sprzedaje jakieś owoce na jakimś zaśmierdziałym targowisku? Dwa Drowy zadały w głowie sobie to samo pytanie.
- Zaczekajcie tutaj. Zaraz wracam - powiedział i uwolnił się z uścisku Ivaisis.
- I tak bez nas pójdziesz?! - z pretensjami rzuciła Drowka postępując krok do przodu. Samael się zatrzymał i spojrzał na nią chłodno.
- Tak, bez was - potwierdził i ruszył ponownie.
- I mamy tu tak stać jak kołki czekając na Ciebie?! - nadal czepiała się Samaela. Zdaje się, że chciała mu zrobić na złość. Samael ponownie się zatrzymał i spojrzał na Iv. Tym razem dodał do kamiennej twarzy delikatny uśmieszek.
- Jak wam się nie podoba możecie iść. Nie bronię wam - ponownie ruszył w stronę straganu.
- Pfff...Uparty jak osioł... - prychnęła i spojrzała na jego pośladki i przypomniała sobie ostatnią noc. Przygryzła wargi - No dobrze, zaczekajmy - rzekła do Volrikera, który zachowywał milczenie. Ogólnie mu nie przeszkadzało, że nie poszli. Miał teraz piękną Drowkę dla siebie...Uśmiechnął się delikatnie i przytaknął.
- Oby nie zajęło mu to całego dnia - zaczął jakąś rozmowę bo wypadło coś odpowiedzieć.
- Nie ma na to szans. Jest...zbyt konkretny na zajmowanie się duperelami - odprowadzała Samaela wzrokiem wpatrzona w jego swobodnie opadające włosy. Volriker obserwował ją.
- Podoba Ci się? - zapytał w sumie znając odpowiedź.
- Mmmmhhhhmmmm... - odparła mruknięciem - Zresztą nie tylko mnie... - dodała wskazując wzrokiem dwie młode kobiety stojące kilka kroków za Samaelem spoglądając na niego bardzo łatwym do wyczytania wzrokiem. Szeptały coś do siebie lekko wzdychając. Zdaje się, że świata teraz poza nim nie widziały.
- Urody mu odmówić nie można... - stwierdził z niesmakiem.
- Nie zamartwiaj się, Tobie też niczego nie brakuje - spojrzała w mu oczy i dała buziaka. Volriker nie spodziewał się "ataku".
-Eeekkhmm...Dziękuję, Ivaisis - odparł lekko zawstydzony. Odpowiedzią Drowki był ledwo słyszalny chichot.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kruczowłosy doszedł do straganu. Zapracowany handlarz odprowadził z uśmiechem klienta i spojrzał na Samaela.
- W czym mogę pomó.... - przerwał a uśmiech mu zniknął z twarzy bardzo szybko - To Ty... - rzekł zaskoczony.
- Masz to? - zapytał z mostu Samael.
- Tak - odparł prędko przytakując głową - Chodźmy do mojego domu - powiedział i spojrzał w stronę młodej dziewczyny, która pomagała mu z towarem - Zajmij się straganem i uważaj na złodziei.
- Dobrze, tato - zaprzestała rozpakowywania towaru i zajęła miejsce ojca. Samael i handlarz skierowali do mieszkania, które znajdowało się kilkanaście kroków od straganu. Weszli do środka a właściciel mieszkania wyciągnął z kieszeni klucze i zamknął na klucz drzwi. Pośpiesznie skierował się na schody i na górę. Samael stwierdził, że dom jest dosyć nędznie ozdobiony, pomimo tego, że handlarz opływał w dostatku. Nie dziwił mu się jednak. Postawić tutaj willę było by jak podpisanie na siebie wyroku śmierci. Zapewne prawdziwe mieszkanie miał gdzieś, gdzie nikt nie wtyka swojego nosa. Będąc na górze, kluczem otworzył wykonane z grubego drewna drzwi. Był to zwykły pokój wypoczynkowy. Łóżko, dwie szafy, dywan, kilka obrazów. Nic szczególnego. Mężczyzna pośpiesznie przyklęknął ku jednej z szaf, otworzył ją kluczem i wyjął coś zawinięte w delikatny, biały jedwab.
- A o to co chciałeś... - zaczął odwijać jedwab -... Gwiezdna Perła - odsłonił idealnie kulistą, purpurową kulkę, która odbijała promienie słoneczne we wszystkie kierunki, więc właściciel zakrył ją ponownie jedwabiem.
- Doskonale - stwierdził z uśmiechem zadowolenia Samael i zdjął z szyi pełen woreczek wygranych wczoraj pieniędzy. Otworzył go i wyciągnął kilkanaście monet wrzucając go do mniejszego. Duży woreczek rzucił na łóżko a mniejszy powiesił ponownie na szyję.
- Tyle, ile się umawialiśmy - biorąc delikatnie Gwiezdną Perłę w ręce. Napawał dotyk jej perfekcyjnie kulistym kształtem. Po chwili zawinął ją dokładnie w jedwab i wsadził do woreczka.
- Jest jednak jeden problem... - powiedział niepewnie handlarz patrząc przez okno.
- Jaki? - zapytał bez emocji Samael. Zawsze były problemy. Nic nie mogło przecież iść łatwo.
- Jedyny człowiek, który przeżył i przyniósł Perłę stracił zmysły. Następnego dnia podciął sobie gardło...
- Śmierć to nie problem...Chyba, że wstał z grobu i zjada ludzi jako zombi? - zapytał kipiąc ironią. Chciało mu się śmiać. Człowiekowi jakoś nie było do śmiechu, nawet w słonecznym blasku można było stwierdził, że zbladł znacznie.
- Nie...Nie w tym problem... - pozwolił sobie na uśmiech. Niezbyt zgrabny - Przed śmiercią bełkotał coś o oczach z otchłani. Mężczyźnie z dna piekieł...Tyle w sumie udało nam się pozbierać do kupy z tego co bredził. Obawiam się, że ktoś poszukuje Gwiezdnej Perły. Ktoś do kogo należała - przełknął głośno ślinę.
- Rozumiem...Niech zatem przyjdzie po nią - odrzekł pewny siebie i odwrócił się i skierował się ku wyjściu. Człowiek pognał za nim i otworzył mu drzwi. Samael wyszedł ale człowiek został w środku. Czarnooki analizował kto to mógłby być. W tego opisu wynikało, że ten ktoś to nikt inny niż jakiś demon. Jako, że go opisał jako mężczyznę, posiadał ludzkie ciało..albo mógł takowe przybrać. Na samo słowo "demon" Samael reagował mocno zaciśnięta pięścią. Demony były jednymi z największych przeciwników nieumarłych. Mieli bardzo wiele wspólnych cech, które czyniły z nich bardzo silnych przeciwników. Największa różnica polegała na tym, że u demona bez problemów można było stwierdzić puls i bicie serca. I trupów sprawa często wygląda inaczej.
Po chwili wrócił na miejsce "rozłąki". Drowy spokojnie czekały zajadając się soczystymi jabłkami i rozmawiając.
- No nareszcie! - krzyknęła Ivaisis porzucając jabłko w powietrze i rzuciła się Samaelowi na szyję i ucałowała w policzka. Volriker zaskoczony złapał jabłko w dłoń i patrzył na scenę zdziwiony taką reakcją kobiety. Ledwo co mówiła, że tak na prawdę zaraz stąd sobie pójdzie i zostawi go w cholerę...
Ivaisis stwierdziła ze zdziwieniem, że jest dziwnie chłodny. A raczej nie powinien w taką gorącą pogodę. Cera nie wskazywała takiego problemu - Gdzieś Ty był? W zamrażarce? - pytała się wisząc mu u szyi i patrząc w czarne oczy.
- Mniej więcej - odpowiedział spokojnie patrząc jej bez oporów w piękne oczy.
- Dlaczego z Twoich oczów nigdy nic nie można wyczytać? - zapytała z nijakim podziwem - Jestem nawet skłonna uwierzyć w to co mówisz - mówiła zerkając to raz na jedno, raz na drugie oko.
"Bo są martwe" odpowiedział w myślach - Lata praktyki i dobra szkoła aktorska czynią cuda - odrzekł spokojnie i bez wahania.
- Niech zgadnę, zawsze grałeś "tych złych" ? - zapytała z uśmiechem.
- Najgorszych - odpowiedział z dumnym uśmiechem.
- Zatem jakie plany na teraz? - zapytał po chwili Volriker podchodząc do dwójki towarzyszy. Drowka "odwiesiła" się z szyi Samaela.
- Ja już swoją sprawę załatwiłem więc teraz wszystko zależy od was, Drowy - odpowiedział Samael rozmyślając nad swoim przeciwnikiem. Miał wrażenie, że niebawem się spotkają. Zastanawiał się czy ostrzec swoich obecnych towarzyszy ale odrzucił ten pomysł. Kiedy spotka przeciwnika sami zrozumieją co to za typ. A trzeba przyznać, że wampir czuje obecność demonów blisko siebie bardzo...wyraźnie. I vice versa.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Długowłosy coś rzekł do mężczyzny, ten mu przytaknął o oboje gdzieś poszli.
- Może on lubi chłopaków? - zapytał nagle i spokojnie Volriker spoglądając na towar ubrań. Niech się cieszy, że nie widział wyrazu twarzy Ivaisis, która najpierw przypominała jakby się jej coś zatrzymało w gardle a następnie wyraz kogoś kto zaraz kogoś zabije. Ludzie to w każdym bądź razie dostrzegli i omijali ją widocznym łukiem - Żartowałem oczywiście - stwierdził po oględzinach butów.
- Według mnie ma straszny ubiór...Skóra dawno wyszła z mody...I w dodatku czarna...To takie staromodne... - mówił i odwrócił się do Ivaisis z uśmiechem. Drowka mu również odpowiedziała uśmiechem. Takim miłym i czułym, że powala na kolana - Też się z tym zgadzasz? - zapytał będąc pewnym pozytywnej oceny.
- Może jest tradycjonalistą albo lubi starą modę - odrzekła spokojnie.
- Może... - odparł bez przekonania. W sumie nie wiedział czemu tak go wzięło na ocenianie tego człowieka...Albo może nie chciał wiedzieć - Nie najlepszej jakości mają tu ubrania - zmienił temat.
- I mi sie ono wcale nie podoba - podeszła i sprawdziła jakość wyrobu - Rozleci sie to szybciej niż zdążysz się nacieszyć kupnem...
- Co też pani wygaduje?! - odezwała się z wyrzutami handlarka - To wytrzyma lata! A nawet śmierć właściciela! - zachwalała swój towar.
- Jak się w tym zabije to na pewno przeżyje właściciela - odpowiedziała kąśliwie Drowka dodając do tego milusi uśmiech.
- Jak pani nie kupuje to niech mi pani stąd zjeżdża! Są inni klienci! - wyganiała ją machnięciami dłoni.
- Nikt nie kupi takiego syfu. Ludzie też ponoć rozum swój mają, pfff - odrzekła głośno aby każdy w pobliżu usłyszał i odwracając się na pięcie zgrabnymi ruchami odeszła od straganu - Ale gorąco... - stwierdziła patrząc w niebo. W dodatku tłumy dodawały własnego ciepła.
- Kupię jabłka - zaproponował podchodząc do stoiska z owocami, gdzie czerwone, duże jabłka, aż prosiły się o konsumpcję.
- Kup te, wyglądają soczyście... - stwierdziła i wzięła jedno i zaczęła zajadać. W tym czasie Volriker płacił za dwa jabłka i wziął swoje. Nie mylili się, sok aż wyciekał z nich. Były słodziutkie, twarde i pełne kojącego gardło soku.
- Od razu lepiej... - stwierdził Drow
- Nie da się ukryć...Jak zaraz nie przyjdzie wreszcie to go tu zostawię.... - powiedziała lekko poddenerwowana Ivaisis i wtem zza zakrętu wyszedł Samael - No nareszcie!...
Dany,
Volriker rozsiadł się wygodniej na krześle, łyknął z kufla i już chciał zacząć mówić, gdy dostrzegł, że rozwiązał mu się but. Schylił się i zawiązał go. Nie musiał patrzeć na drowkę, by wiedzieć, że jest na granicy szewskiej pasji. Wyprostował się, wypił jeszcze jeden łyk.
- No i? Powiesz wreszcie, czy mam to od ciebie siłą wydobyć? – Ivaisis zacisnęła dłonie na blacie stołu, aż jej pobielały knykcie, jeśli to możliwe u drowki.
- Rzekłaś, że nazywasz się Ivaisis Agh’Nurh.
- No i co z tego? – odrzekła opryskliwym głosem. Irytowało ją to, ale nie mogła ukryć zaciekawienia.
- Jesteś nawet piękniejsza, niż cię mnie opisano. – czyżby lekki uśmieszek?
- Od kogo dostałeś opis mojej osoby? – lekko jej to pochlebiło.
- Od pani matki. Było to już jakiś czas temu. Wykorzystała moją osobę i wiedząc, że będę podróżował dalej w kierunku, w którym mogę panią spotkać, podała dla pani pewien przedmiot. – sięgnął za pazuchę i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni malutką szkatułeczkę, nie za grubą. Volriker zważył ją w dłoni i podał Ivaisis.
- I moja matka dała nieznajomemu przedmiot, który może mieć dla mnie dużą wartość? Tak po prostu?
- Nie jestem taki całkiem nieznajomy, przynajmniej dla niej. Dla pani ojca także. Nie wiem jak to jest do końca, ale nasze rodziny się znały ze sobą, przynajmniej dawniej tak było. Dlatego, gdy będąc w mieście wpadłem przypadkiem na pani matkę, porozmawialiśmy sobie o różnych rzeczach. Jakoś musiała mnie poznać, pewnie za duże podobieństwo do ojca. – roześmiał krótko i pozostawił uśmiech na twarzy.
- Czyli był pan tylko posłańcem, miał dostarczyć tą rzecz? – spytała, nie kryjąc zdziwienia i może nawet rozczarowania.
- Ależ skąd. Mówiłem przecież, że przedmiot wziąłem, ponieważ wybierałem się w podobnym kierunku. Poza tym popytałem się tu i ówdzie i jednak udało się panią znaleźć. A może to pani znalazła mnie? – znowu się roześmiał. – Moim głównym celem było kilka zadań, z których wszystkie już wypełniłem. Teraz dalej będę szukał przygody. A okazja dostarczenia tak pięknej istocie ważnego dla niej przedmiotu, to był zaszczyt. – widział, że Ivaisis podobają się takie pochlebstwa.
Eeeooo... – Samael ziewnął ostentacyjnie i przeciągnął się. – No to jak? Idziesz wreszcie? Chciałbym coś załatwić jeszcze w tym stuleciu.
- Nie ma sprawy. Ja już swoją historię skończyłem – rzekł Volriker i dopił to, co miał w kuflu. Co to mogło być? Któż to wie.
Ivaisis siedziała przez chwilę zamyślona. Gdy już sobie wszystko ułożyła w głowie, otrząsnęła się i odrzekła:
- Dobrze skoro skończyłeś to możemy iść. – właściwie to chciała przebywać w tej chwili z obydwoma mężczyznami, pogadać.
- Nie chcesz otworzyć szkatułki? – uśmiechnął się zagadkowo.
- Nie, może później. Nie jest dla mnie teraz najważniejsza.
- Właściwie to mógłbym się z wami przejść. Nie mam już teraz nic do roboty. – wstał od stołu i strzepnął płaszcz.
- Ooo, fajnie. To wybierzemy się razem, co nie, Samael? – uśmiechnęła się i także wstała.
Wyraz twarzy Samaela był trudny do odgadnięcia.
- Dobrze, możemy się przejść. – nutka irytacji, znudzenia a może rezygnacji rozbrzmiała w jego głosie.
- No to świetnie. – klasnęła w dłonie i ucałowała Samaela. – Gdzie idziemy?
- Na targ. Mam tam sprawę do załatwienia. Idziemy.
Wyszli z karczmy na ulicę, słońce zaświeciło im prosto w twarze i zaczęło przygrzewać. Wszędzie panował względny spokój. Nic nie wskazywało na to, że była niewielka rozróba jeszcze całkiem niedawno. Poszli w górę ulicy, tak jak poradził karczmarz. Mijali podmurowane, niewysokie domy z przeróżnymi wiszącymi i chyboczącymi się na wietrze szyldami, tłumy ludzi udających się za swoimi codziennymi sprawami, bawiące się w błocie i gnoju końskim dzieci i zwierzęta domowe. Przez większość drogi nie mówili za dużo. Czasem zagadywali o błahostkach w stylu pogody, ale potem milkli. Woleli popatrzeć przez chwilę na mijaną okolicę.
Doszli na rynek. Byli tam ludzie wszelakiej maści i gatunku, słup ogłoszeń dla umiejących czytać i jedna z niewielu atrakcji czyli szubienica. Na linach i w klatkach wisiało kilka ciał, już nierozpoznawalnych, objedzonych przez wrony. Chybotali się na wietrze i szczerzyli zębami groteskowo. Smród trupa dopełniał całości. Czym prędzej skręcili w lewo, w drugą z wielkich ulic w tym mieście.
- Ciekaw jestem, co zrobili. Mają tu aż tak ostre prawo? Za byle co raczej nie wieszają. – powiedziała Ivaisis z zaciekawieniem.
- Wystarczy, że byli mordercami lub zdrajcami stanu. Taki już jest ten świat. Brutalny i niesprawiedliwy. – powiedział Volriker i drowka zauważyła, że odpłynął gdzieś myślami w przeszłość.
- Taka prawda. I tak musi być. – odparł Samael.
Minęła chwila nie przerywana żadnymi słowami.
- Weźmie mnie któryś z panów pod rękę? – uśmiechnęła się.
Obydwóch przez sekundę zdziwiły te słowa, ale nie zdążyli odpowiedzieć, bo Ivaisis wsunęła rękę pod ramię każdemu z mężczyzn. Nie mieli nic przeciwko. Uśmiechnięta szeroko, drowka ruszyła dalej przed siebie wspierana przez dwóch panów. Widzieli już przed sobą targ, cel ich krótkiej przechadzki. Liczba ludzi nasiliła się, doszło także trochę wozów jeżdżących w obie strony. W końcu weszli na rynek. Wydawał się rozległy, a w kształcie przypominał sześciokąt. Wszędzie poza środkiem porozstawiane były stragany z najróżniejszymi towarami. Dolatujące do uszu okrzyki były na dłuższą metę uciążliwe. Zewsząd dobiegały pełne pasji głosy sprzedawców zachwalających swoje towary, poirytowane wrzaski targujących się, okrzyki „ Złodziej! Łapać złodzieja!” i podobne.
- No to dokąd idziemy „panie” Samael? – Ivaisis zwróciła się do niego z uśmiechem podkreślając żartobliwie słowo „panie”.
VL,
Do Samaela dochodziły tylko odgłosy walki a resztę mógł sobie sam dopisać. Gdy usłyszał otwarcie drzwi spojrzał spod czoła na zwycięzcę "Kolejny Drow...Wysypali się jak z worka...I w dodatku jakiś litościwy" westchnął i odstawił jedzenie. Użył chustki i przetarł usta. Spojrzał teraz uważniej najpierw na kobietę Drowkę a następnie mężczyznę "Ciekawe czy będzie mieć następnego..." przeszło mu na myśl wspominając ostatnią, bez wątpienia ciekawą, noc.
Podszedł spokojnie do lady i rzucił kilka złotych monet.
- Reszty nie trzeba - powiedział do karczmarza.
- Oczywiście, dziękuje zacnemu Panu - przytaknął i chciwie zabrał monety. Samael popatrzył na niego z pogardą ale nic się nie odezwał.
W tym samym czasie będąca w dobrym humorze Ivaisis podeszła do Drowa.
- Nie często spotyka się litościwych przedstawicieli naszej rasy - stwierdziła i bez zgody dosiadła do mężczyzny. Ten trochę zdziwił się, że jest tu Drowka...a w dodatku bardzo urodziwa.
- Powiedzmy, że mam dziś dobry humor - uśmiechnął się do kobiety.
- A to zbieg okoliczności bo ja też mam takowy humor - odwzajemniła uśmiech i spojrzała ukradkiem na Samaela, który odchodził od lady i kierował się do schodów. Zdawał się w ogóle nie zaznaczać ich istnienia. Błądziła wzorkiem po długich włosach w dół...Drow przyjrzał się bliżej kobiece a następnie również skierował wzrok na mężczyznę.
- Zna go pani? - zapytał chcąc podtrzymać dialog.
- Można tak powiedzieć - odwróciła od niego wzrok i skierowała go na nowo poznanego Drowa - Intrygująca osobowość muszę przyznać....Aktualnie natomiast intryguje mnie...Twoja postać - powiedziała lekko.
- A dokładniej? - zadawał się być odrobinę zaskoczony taką bezpośredniością kobiety. W tym samym czasie karczmarz przyniósł zamówione jedzenie i położył je przed Drowem.
- Jakież jest twoje imię, chociażby na początek.
- Volriker Dredd - odpowiedział dostojnie - A imię pani? - zapytał i przyjrzał się teraz uważniej kobicie.
- Ivaisis...Ivaisis Agh’Nurh - dostrzegła badawcze spojrzenie Drowa i odpowiedziała mu tym samym. Poczuła, że coś jest nie tak. Volriker natomiast uśmiechnął się zadowolony.
- Taką też miałem nadzieję... - Ivaisis podniosła brew wykazując tym samym zdziwienie. Oczy przybrały pytający wyraz.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

W tym samym czasie, gdy Ivaisis poznawała Volrikera, Samael szykował się do wyjścia. Zabrał z pokoju swoje bronie i założył je na plecy. Zarzucił skórzaną kurtkę. Podszedł do lustra i spojrzał w swoje czarne oczy "Przystojne trupy..." zachciało mu się śmiać ale się powstrzymał. Pojawił się jedynie ironiczny uśmieszek pokazujący białe uzębienie. Otworzył szerzej buzię ukazując lekko zaostrzone kły, które jednak nie zdradzały jego prawdziwego Ja. Nie tylko dlatego, że mało się śmiał ale po prostu zwykły rozmówca uznał by, że ma fajne wyglądające uzębienie ale na pewno nie posądził o wampiryzm. Wystawił je dostojnie. Jak miał okazję to zawsze podziwiał swoje kły. Uwielbiał na nie patrzeć. Po chwili oględzin i uznania, że są w najlepszym porządku wsunął je z powrotem. Wyjrzał za okno w niebo. Pogoda zapowiadała się ciepło. Jemu mimo wszystko wcale nie przeszkadzało noszenie czarnych ubrań i skórzanej kurtki. Jego temperatura ciała trzymała stały poziom i czy był upał czy mróz nie robiło mu to żadnej różnicy.
Spojrzał jeszcze raz na lustro i swoje czarne włosy. Wziął je w dłoń i przerzucił do przodu zastanawiając się czy związać je w kucyk. Uznał, że z powodu tego co będzie musieć zrobić na dziś wygodnie będzie je związać. Wyciągnął czarną gumkę z tylnej kieszeni i sprawnie zrobił kucyk. Przerzucił go z powrotem do tyłu. Rozglądnął się czy wszystko wziął. Popatrzył na łóżko mając w głowie wspomnienie nocy "Krew była pyszna" uśmiechnął się do siebie i wyszedł. Teraz potrzebował znaleźć ubikację. Na jego szczęście była na piętrze. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Nasłuchiwał czy nikogo nie było w pobliżu. Wszystkie zmysły wskazywały, że nie. Nachylił się nad dziurą i po chwili bezgłośnie wyrzucił z siebie całe jedzenie oraz napoje. Wszystko co od wczoraj spożył. Po chwili był pusty od środka. Poczuł się lepiej a zarazem słabiej i...głodniej. Uprawianie aktorstwa było kosztowne ale, niestety, wymagane. Przepłukał usta wodą i wyszedł. Jedną sprawę miał już za sobą. Teraz pozostaje druga. Rozwiąże ją na mieście.
Począł schodzić na dół.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

- No więc? Możesz mi to wyjaśnić? - zapytała się zainteresowana Ivaisis.
- Od czego tu zacząć... - rozmyślał elf zajadając potrawę.
- Najlepiej od początku - jeszcze trochę a pobije Drowa aby się dowiedzieć czegoś, co on celowo przedłużał.
- To było dosyć dawno....A pamięć nie ta...Rozumiesz...Muszę sobie przypomnieć - droczył się z kobietą, która gdyby nie to, że ma ciemną cerę, to była by cała czerwona. Chyba to lubił.
W czasie, gdy przeprowadzali "miłą" rozmowę Samael podszedł do karczmarza, który porządkował trunki. W momencie gdy dostrzegł mężczyznę lekko pobladł.
- Słucham Pana? - zapytał się i wyprostował. Pot począł się pojawiać na czole. Dostrzegł to Samael i uśmiechnął się ironicznie co jeszcze pogorszyło uczucie strachu biednego barmana. Człowiek bał się, w sumie bezzasadnie, tego mężczyzny a co gorsze, on czerpał z tego przyjemność.
- Jak dojść na targowisko?
- Targowisko?...Eee.... - począł się drapać po łysinie - Targowisko...No tak, musi pan po wyjściu z karczmy podążać ulicą...do góry, następnie gdy dojdzie pan do rynku skręcić w... lewo i... iść przed siebie. P-po nie długim marszu dojdzie pan tam - odpowiedział lekko drgającym głosem mając nadzieję, że zadowolił pytającego.
- Dziękuje - odparł chłodno i skierował swoje kroki ku wyjściu.
Dostrzegła to zdziwiona zachowaniem Samaela Ivaisis.
- Gdzie się wybierasz?! - wstała z miejsca i niemal doskoczyła do Kruczowłosego.
- Na targowisko - odpowiedział spokojnie spoglądając na Drowkę.
- A nie mógłbyś na chwilę zaczekać? - popatrzyła na niego niemal błagalnie. Ostatnią rzeczą jaką chciała, to jeszcze problemy z Samaelem.
- Mógłbym, jeśli chcesz - odpowiedział po chwili zastanowienia.
- To chodź! - uchwyciła go za nadgarstek i poprowadziła do stolika. Puściła i usiadła a koło niej usiadł Czarnooki. Przyglądnął się Volrikerowi oceniając go. Drow robił to samo.
- Volriker, to Samael, mój...towarzysz - odparła i spojrzała z uśmiechem na Długowłosego mając nadzieję, że nie zrobi z tego problemów. On wpatrywał się w Drowa jakby w ogóle nie słuchał co mówi.
- Miło mi cię poznać, Volriker - powiedział bez emocji formułkę grzecznościową i wystawił dłoń w stronę elfa. Uznawał, że ważniejsze osoby wystawiają pierwsze dłoń.
- Mnie ciebie również, Samael - odpowiedział odrobinę cieplejszym tonem i uchwycił pewnie podaną dłoń.
- Zatem mając już uprzejmości za sobą, możesz opowiedzieć to "od początku" ? - zapyta zniecierpliwiona.
- Co, to? - zapytał jeszcze z uśmiechem do kobiety.
- Cholera jasna! Zaraz wezwę tutaj całe piekło! - mówiła całkiem poważnie a to zmyło uśmiech z twarzy Drowa
- Dobrze już dobrze...Już tłumaczę... - oparł się wygodnie zaprzestając spożywania posiłku a Ivaisis trochę się uspokoiła chcąc skupić się na tym, co ma do powiedzenia.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ven'Diego,
Pośród bujnych traw, zawsze kwitnie życie. Tak też było z ta trawą. Wiele mały stworzonek wiodło swój żywot pośród źdźbeł. Wiele z nich wiedzie żywot wyjątkowo trudny. Taki ślimak dajmy na to, niesie swój dom na plecach. Ślimak ten, wolno pełzł przez udeptaną ścieżkę, zadanie bardzo niebezpieczne, rzec można. Lecz temu stworzonku, nie straszne nic.
Srebrny szlak wskazuje drogę, którą przebył.
Jeszcze tylko parę centymetrów i możne być bezpieczny. Ominął kamień, przeszedł po suchym liściu. Zaledwie pięć centymetrów, trzy.

Chrup... Coś nieprzyjemnie chrupnęło pod nogami maga.
- Wiesz Aţârachćrűs, czego nie lubię w tych zatęchłych mieścinach? - Mag donośnie spytał sługę
- Nie panie - Odpowiedział goblin z nudą w głosie
- Tego iż możesz tutaj spotkać kogoś kogo nie oczekujesz spotkać, kogoś z kim nie chcesz się spotkać - Odpowiedział ciszej mag - Tak na marginesie, muszę ci kupić nową szatę, bo ta jest lekko przysmażona
- O nie trza panie, przyzwyczaić się do niej ja - Wybełkotał goblin
Powoli, bez pośpiechu, magowie zmierzali w kierunku miasta. Na horyzoncie, wyłaniały się zarysy domów.
- A tak z innej beczki, to nauczyłeś się już tego zaklęcia? - spytał mag
- Eee taa jakby, panie - Odparł goblin - Ale zamiast podpalać chrust, podpalać szatę
- Ech, no dobrze przygotuj się, zaraz będziemy mijali strażników, prawdopodobnie potrzebna będzie magia.
Mag założył kaptur na głowę, po czym walnął goblina w głowę
- Na co czekasz durniu? Kaptur idioto.
Goblin pośpiesznie założył kaptur.
Magowie aby nie wzbudzać podejrzeń, wmieszali się w tłum wędrownych kupców. Lecz to nie odciągnęło uwagi strażnika.
- E! Wy tam, do mnie - Warknął strażnik - Widzę że jakieś z was czarne typki
Walhell machnął tylko ręką, a strażnik odwrócił się od nich o 180 stopni
- A tak miałem kupić ser, tak ser i kaszankę - Wymamrotał bez składu strażnik.




Na razie tyle, nie mam zbyt duzo czasu
Dany,
- Następny! – krzyknął celnik u bramy. „Ależ tutaj gorąco” – pomyślał sobie i poluzował zbroję skórzaną pod szyją. – Dokąd, psia mać! Gdzie z tym koniem się pchasz czło... Czego tu?! – zakończył warknięciem po ujrzeniu kolejnego przyjezdnego. Nigdy nie przepadał za innymi rasami, zwłaszcza za drowami, a to właśnie on napierał na niego koniem – Czego tu, mówię?!
Nastąpiła chwila ciszy przerywana krzykami dzieci i odgłosami wymiotowania dobiegającymi z rowu.
- Przyjezdnym jestem, mam interes w tym waszym ... mieście. – drow powiedział to z wyraźną drwiną, rozejrzał się po murach i wrócił wzrokiem do twarzy celnika. – Więc? Puścicie, czy chcecie pozbawić miasta możliwego zarobku? Panie kapitanie...
Celnik zmienił wyraz twarzy, przestał się wykrzywiać i trochę się zarumienił.
- Jaki tam ze mnie kapitan, jestem tylko sierżantem. – powiedział to ze smutkiem, ale widać było, że słowa drowa połechtały jego próżność. – No tak, widzę, że jednak jest pan porządnym obywatelem, można wjechać. Pierwej jednak musimy zrobić rewizję.
- Nie będzie ona konieczna. – rzekł elf i położył celnikowi rękę na ramieniu.
Celnik wziął trzymaną w dłoni sakieweczkę, zważył ją dyskretnie i rzekł głośniej:
- Proszę jechać.
Po przebiciu się przez tłum za bramą, drow skierował konia w kierunku rynku, który był widoczny w oddali. Po dłuższym momencie, w czasie którego próbowano mu wcisnąć nowy zestaw garnków po promocyjnej cenie, beczkę zjełczałego tłuszczu z łosia, lalkę z gałganów oraz wiele innych przydatnych rzeczy udało mu się dotrzeć do rynku. Był całkiem spory, na jego obrzeżach stało mnóstwo straganów, a wszechogarniający smród i hałas z ledwością można było wytrzymać.
- Czy oni nie znają kanalizacji u siebie? Prymitywna rasa. – zamruczał do siebie i skierował się w jedną z większych ulic odchodzących od placu. Już z rynku zobaczył duży szyld gospody, trzymający się jakimś cudem ściany. „To musi być tutaj” – pomyślał i podjechał pod budynek naprzeciwko karczmy. Zsiadł z konia, przywiązał go do barierki, odtroczył od siodła bukłak i podszedł do studni, znajdującej się nieopodal. Spuścił wiaderko i po chwili zaczął je wciągać do góry. Powąchał wodę, którą stamtąd wyciągnął. Nie była ona taka krystaliczna. Napełnił bukłak i odwrócił się. Koło jego konia stało czterech ludzi, dwóch trzymało go za uzdę. Jeden widać właśnie chciał przejrzeć juki.
- Odsuń się od konia, człowieku. – drow powiedział to spokojnym, lecz stanowczym tonem. Pociągnął łyk z bukłaka i położył go na brzegu studni.
- Ooo, znalazł się właściciel. A to przepraszamy, już sobie idziemy. – powiedział to grzebiący przy rzeczach elfa typ.
- Ej patrz Fred, czy to nie jest przypadkiem drow? – drugi gość, który nic nie robił, zmrużył oczy i spojrzał w kierunku nieznajomego. Stał on akurat pod słońce.
- Ano rzeczywiście, patrzcie cholernika, się przypałętał. Ej, czarny, długouchy frajerze, nie lubimy tu drowów, zwłaszcza takich jak ty, przyjezdnych, za których wybryki muszą potem płacić mieszkańcy. Wynoś się stąd, masz kilka minut zanim nie skopię ci twojej ciemnej dupy.
Pozostali kompani Freda zaczęli rechotać i wyjęli noże. Mieli dzisiaj naprawdę świetny humor, ale zawsze nadarzy się okazja, by było jeszcze przyjemniej. Poza tym można się nieźle obłowić.
- Przykro mi panowie, ale mam w tym mieście rzecz do załatwienia i z pewnością go szybko nie opuszczę. Możecie odsunąć się od mojego konia, jest pożyczony i nie chcę, by dostał wszy.
„Panowie” nie zrozumieli z początku, że ktoś z nich drwi, myśl ta niczym ślimak na dopingach wpełzła do ich mózgów, przeszła przez jego nieużywane strefy i w końcu rozbłysła niczym światło zapałki w kupie gówna.
- Ej, Fred, czy on z nas drwi? Oj, chyba będziem rżnąć, co nie, chłopaki?
- Hehehe, będziemy, hehehe. – Zanieśli się śmiechem i stanęli obok siebie. Fred wyszedł przed grupkę.
Walki na ulicach miasta były raczej normalnością. Tak samo, jak trupy w bocznych ulicach, przechodziło się koło nich obojętnie. Dlatego mającą się rozpocząć walką nikt by się nie zainteresował, było jednak jedno „ale”. Uczestniczył w niej drow. Nie wszyscy ludzie przepadali za mrocznymi elfami, część była po prostu ciekawa, co może się wydarzyć w takim starciu.
Ivaisis i Samael siedzieli akurat na dolnym piętrze, właśnie kończyli śniadanie. Nie wiedzieli, czy to, co wydarzyło się w nocy miało jakieś znaczenie. Oboje jednak uznali, że skoro już tutaj są, to mogą jeszcze posiedzieć ze sobą, przynajmniej z grzeczności, i zjeść śniadanie.
- Nawet jedzenie nie jest tu najwyższych lotów – rzekła Ivaisis i podłubała w talerzu widelcem. – Jednak lepiej nie będę narzekać, mam dobry humor i nie chcę go sobie psuć na resztę dnia.
- To prawda, nie warto. – odparł Samael i też podjął jedzenie.
- Taa... – rozmowa jakoś się nie kleiła, a tymczasem na dworzu grzało słońce, musiało być gorąco. Drowka przestała dłubać i spojrzała przez okno. Nic ciekawego ludzie chodzą w różne strony, spieszą się, pewnie muszą załatwiać swoje sprawy. Jednak przyjrzała się dokładniej. Coś jej nie pasowało, to nie był normalny pośpiech. Po krótkiej chwili zrozumiała dlaczego. Kilku drabów chyba miało zamiar zaatakować jakiegoś podróżnego. Stał aktualnie tyłem, nie widziała kto to może być. W słońcu wydawało się jej, że ma strasznie jasne włosy. „Pewnie blondyn” - pomyślała. Podróżny właśnie coś mówił:
- Przykro mi panowie, ale mam w tym mieście rzecz do załatwienia i z pewnością go szybko nie opuszczę.
Odwróciła głowę i zagadnęła do Samaela:
- Hej zobacz, jakaś potyczka się szykuje. Czterech na jednego.
- No to go pewnie rozniosą. – Samael nawet nie podniósł głowy.
- Nie wydaje mi się, jest nieźle obwieszony bronią. Hehe, może być ciekawie, popatrzymy? – elfka była podekscytowana, wiedziała, że przynajmniej na chwilę nuda zniknie.
- Rób co chcesz, popisy fechtunku, też mi coś... – rzekł z pogardą.
Drowka zapatrzyła się w okno.
- No to jak? Wyjedziesz i to szybko, tylko że w kawałkach. – Fred machnął na swoich kumpli i ruszyli w stronę drowa.
- Ehh, i po co? – westchnął elf i stanął w troszkę większym rozkroku.
- Bij drowa! – Fred wrzasnął i rzucił się w kierunku przeciwnika.
Mroczny elf chwycił za rękojeści swoich dwóch mieczy i szarpnął do góry. Wyfrunęły pionowo w powietrze. Nawet na nie nie spojrzał. Ćwierć sekundy później, gdy bandyci zobaczyli, co się stało, drow przykucnął, zrobił szybki ruch ręką, w powietrzu coś świsnęło i trafiło Freda w rękę trzymającą nóż. Krew poleciała na ubitą ziemię, a on spojrzał na swój nadgarstek z przeciętymi ścięgnami. Rzucony nóż leżał nieopodal. Drow po rzucie wyprostował się, a podrzucone do góry miecze wpadły z powrotem do swoich pochew. Towarzysze Freda, gdy tylko zobaczyli co się stało, rzucili się do ucieczki.
- Już nigdy nie użyjesz tej ręki przeciw nikomu. - Drow wziął bukłak, podszedł do noża, oczyścił go i schował. Następnie wszedł do budynku, przy którym się zatrzymał, a po dziesięciu minutach wyszedł wieszając sobie sakiewkę na szyi. Odtroczył konia, pojechał nim do spółki, która wynajęła mu go, zwrócił i udał się do gospody, która była niedaleko studni. Wszedł do środka, z rozkoszą poczuł nieco chłodniejsze powietrze. „To nie to, co nasze podziemia, ehh”- pomyślał sobie i podszedł do lady.
- Jedzenia barmanie, tylko jakiegoś porządnego. - Po złożeniu zamówienia i kupnie butelki wina, dosiadł się do wolnego stolika przy ścianie i odetchnął.
VL,
Obserwował jej kocie ruchy uważnie obserwując całą sylwetkę nowo poznanej Ivaisis. Teraz kiedy ją widział w pełni mógł bez namysłu powiedzieć, że jest urodziwa. Wiedział też, że rzuci to spojrzenie. Wyczekiwał tego. Gdy to zrobiła i zniknęła z pola widzenia dopił to co miał w kieliszku. Dał jej chwilę aby się zastanowiła nad czym przy przyjdzie. Zastanawiał się czy ucałować ją w ten...niezwykły sposób czy zrobić to w sposób konwencjonalny. Uznał po chwili, że wybierze tą drugą opcję. Miał jakieś wrażenie, że to nie będzie pierwsza i ostatnia ich wspólna noc a nie bardzo widziało mu się znanie przez nią prawdy. "Co za dużo to nie zdrowo" uznał. Wstał z miejsca. Zostawił wszystko i skierował się do góry. Wiedział, że będzie potrzebować potem wiele...wina...
- Hej, proszę Pana! - zatrzymał go krzyk karczmarza. Samael spojrzał na niego wymownym spojrzeniem - Eee...Nic, dobranoc - odparł i pożałował, że się odezwał. Samael doszedł do góry. Było kilkoro drzwi ale doskonale wiedział, do których poszła Ivaisis. Szedł po zapachu. Stanął przed drzwiami i...zdjął buty. Uznał, że trochę głupio będzie się kochać w butach. Bez pukania otworzył drzwi i zaglądnął do środka. Ivaisis stała odwrócona tyłem i rozbierała się powoli.
- Nie przeszkadzam? - zapytał i wszedł do środka. Odstawił buty w kąt i kurtkę rzucił na krzesło. Zamknął drzwi...na klucz.
- Może troszeczkę... - odrzekła kobieta patrząc na niego z boku i odwróciła się całkiem. Samael podszedł i objął ją w talii.
- Pomóc ?
- Nie zaszkodzi... - odpowiedziała śmiejąc się zachęcająco. Samael spokojnie zabrał się za pomaganie kobiecie. Ona odwróciła się na pięcie o objęła go za szyję i poczęła całować zanurzając dłonie w długie i gęste włosy. Ich dotyk był...wspaniały. Przez chwilę zastanawiała się co on takiego robi, że ma tak miękkie i puszyste włosy. Rozkoszowała zmysł dotyku. Samael w międzyczasie poradził sobie bez problemów z wiązaniami i szaty opadły swobodnie ukazując ją w bieliźnie. Samael chciał się już dobrać do biustonosza lecz kobieta zrobiła krok w tył.
-Teraz twoja kolei... - bez dalszej mowy zdjęła z niego koszulkę ukazując ładnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Dłońmi dotykała jego torsu rozkoszując się tym. Zjechała dłonią niżej...do pasa i rozpięła mu spodnie - Mam nadzieję, że coś tam masz... - spojrzała na niego niczym wygłodniała bestia.
- Coś co cię z pewnością zadowoli - odrzekł i sprawnie odpiął biustonosz. Widać miał w tym sporą wprawę.
- Nie grzeczny chłopczyk... - pokiwała mu palcem zakrywając piersi.
- Jestem prawdziwym diabłem wcielonym...I nie musisz żadnego przywoływać - dodał po chwili gdy jakby wyczytał co chce powiedzieć Ivaisis. Zrobił kilka kroków do przodu w stronę łóżka i zwalił na nie kobietę. Niemal wskoczył na nią i namiętnie począł lizać jej tors oraz piersi. Kobiecie robiło cię ciepło. Trzymała go za głowę rozkoszując się cała. Poczuła, że się rozpuszcza. Oddaje pod jego wolę. Chciała więcej ale cierpliwie czekała poddając się temu co ma być. Była niemal pewna, że to będzie piękna noc.
Samael podążał po chwili "rozgrzewki" wyżej zostawiając za sobą spodnie na ziemi. Szyja była kolejnym gorącym punktem. Gdy intymnie zajmował się tą częścią ciała poczuł...chęć. Mimowolnie poczęły wydłużać mu się kły. Był to już odruch bezwarunkowy i Samael musiał nad nim zapanować co przyszło po chwili. Dosięgnął rozpalonych ust Ivaisis przerywając tym samym rozkoszne jęki kobiety. Pocałunki stawały cię coraz bardziej agresywne, aż Samael całkiem przypadkiem przygryzł jej dolną wargę ale ona i tak nic nie poczuła natomiast on poczuł jej krew. Była...pyszna. Przez chwile skupił się właśnie na wardze aby bardziej ją...odsłonić. Instynkt bestii zaczynał przygrywać pierwsze skrzypce. Kobieta natomiast zdawała się tym w ogóle nie przejmować a może nawet przeciwnie, podobał się jej ten odrobinę "inna" technika. Wszystko stawało się coraz szybsze i...zwierzęce. Po obu stronach. Samael zwalił się na bok i obróceni bokiem zdjęli sobie nawzajem ostatnia "nie naturalną" zasłonę jaką była dolna cześć bielizny. Objęli się za pośladki ugniatając je. Samael ponownie począł lizać niebezpiecznie szyję. Tracił kontrole nad sobą a co lepsze...wcale mu to nie przeszkadzało. Poddawał się jej stając się coraz bardziej zwierzęcy, niewyżyty, pragnący więcej. Ivaisis wcale gorsza pod tym względem nie była. Była już u bram niebios i brakowało tylko jednego aby ich ostatecznie dosięgnąć...I Samael dopełnił dzieła. Zanurzył w jej ciało swoją męską cześć ciała. Ich ciała spotkały się. Mocne, pewne ruchy wieńczyły dzieło dzikiego stosunku. Ivaisis już dawno zatraciła się w przyjemności. Chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak wspaniale jak teraz. Fale rozkoszy, które sprawiał Samael przenosiły teraz ją, w inny niemal nierzeczywisty wymiar. Wymiar, w którym nie liczy się nic poza teraźniejszością, jednym miejscem i jednym mężczyzną, któremu oddała swoje ciało. Nie była świadoma ile czasu to wszystko trwało ale dobiegło końca. Podniecenie powoli przechodziło ale rozkosz wciąż w niej trwała. Samael również nie zaprzestał. Leżał obok niej i ona tuląc się do niego sprawiał, że podniecenie powoli ustępowało zmęczeniu. Poczuła, że jest cała spocona ale to nie było ważne. Ważne było to, że tuż obok leżał mężczyzna erotycznych marzeń i rozkoszy. Popatrzyła mu w oczy. W głębokiej czerni dostrzegła pewne zadowolenie ale również coś innego. Nie była w chwili obecnej tego zdefiniować ale nie wiedziała takiego spojrzenia nigdy wcześniej. Była w nich jakaś...prośba? Szukał czegoś w niej ale czy nie dała mu wszystkiego? Nie dała mu siebie? Nie wiedziała. Zmęczenie przymykało jej powieki. Nie kłopotała już sobie tym głowy. Oparła się o jego pierś i zasnęła spokojnym snem.
Samael natomiast leżał spokojnie. To był ciężki stosunek. Cudem się powstrzymał aby nie zatopić w niej kłów. Może i tym razem mu się udało ale czy następnym razem się uda powstrzymać? Miał co do tego spore i uzasadnione wątpliwości. Co gorsze, czuł pragnienie. Sprawienie aby krew krążyła, aby ciało było ciepłe,erekcja...To wszystko kosztowało go sporo krwi. Teraz jakby go zobaczyła...Blady, niemalże umierający. Patrzył na kobietę. W głowie krążyła myśl "A co by jakby chociaż troszkę..."...Nie wytrzymał zniżył się trochę i delikatnie wgryzł się w jędrną pierś. Począł ssać "Tylko troszeczkę, jeszcze odrobinę..." kobieta jęknęła cicho ale wciąż spała. Chwyciła Samaela za włosy jakby prosiła o więcej. On wciąż ssał...Po chwili zaprzestał. Czuł się lepiej. Polizał pierś i podniósł się. Pogładził ją po policzku.
- Pyszna jesteś - szepnął jej na ucho. Odpowiedział mu miłe mruknięcie...
Atis,
- Ja? Można powiedzieć, że.... szukam błyskotek... - odpowiedziała, zaczynając kręcić palcem po krawędziach kieliszka. - Cennych... błyskotek...
- Jakich na przykład? - Samael zaintrygował się jej odpowiedzią. Czuł, że to co powiedziała, było tylko metaforą. Że coś większego kryje się za jej słowami. Normalnie nie przejąłby się czymś takim, ale intuicja mówiła mu, że warto się tym zainteresować.
- Magicznych. - odpowiedziała po chwili namysłu. Zapewne szukała słowa, które mogłoby ująć specyfikę poszukiwanych przez siebie tworów alchemicznych, jednocześnie pozostawiając to pod niejaką osłoną tajemnicy.
- Jesteś magiem, prawda? - mężczyzna nie wyglądał na zdziwionego. Wokół drowki unosiła się delikatna, a jednakże dziwna aura.
- W pewnym sensie. Widzisz, ja nie rzucam zaklęć jak inni magowie czy czarownicy. Ja swoją siłę magiczną wykorzystuję do przyzywania stworów z różnych planów...
- Jesteś czymś podobnym do demonologa?
- I tak i nie. Ja nie ograniczam się tylko do demonów... Ale i to czasem robi się nudne...
- Wydajesz się znużona życiem, moja droga. - niewielki, ironiczny uśmiech pojawił się na twarzy kruczowłosego mężczyzny.
- Oh tak, - drowka westchnęła.- cały czas szukam nowych wrażeń i rozrywek, ale ostatnio nie mam szczęścia... - Ivaisis spojrzała zalotnie na Samael'a.
Zapadła między nimi cisza, lecz tylko na moment. Drowka szybko przerwała:
- Wybacz mą śmiałość Samaelu, lecz twoje oczy... są niezwykłe.
- Dziękuję, że tak sądzisz. - odpowiedział mężczyzna, czując do czego zmierza mroczna elfka.
- Jestem pewna, że urzekły niejedną kobietę... - uśmiechnęła się ponownie, siadając w bardzo 'zachęcający' sposób.
- Czy ciebie także? - zapytał, wiedząc, że Ivaisis, potwierdzi. Miał to przeczucie.
- Jeśli mam być szczera... intrygują mnie. Ale można powiedzieć, że urzekły. I to w bardzo nieoczekiwany sposób... Hm, zrobiło się trochę późno - wzięła kieliszek w dłoń i wypiła to, co jeszcze w nim zostało, po czym odstawiła do szybko na stół.- wydaje mi się, że powinnam się przespać. Wybacz mój drogi, że tak szybko odchodzę, ale sen jest dobry na urodę...
Wstała z miejsca, po czym ruszyła w stronę karczmarza. Zapewne z zapytaniem czy ma jakieś wolne łóżka. Po chwili dała mu parę sztuk złota i skierowała się na schody. Gdy po nich wchodziła, obejrzała się i rzuciła w stronę obserwującego ją Samaela, znaczące spojrzenie. Spojrzenie mówiące "Oczekuję cię". Nie miał zamiaru odrzucać takiego zaproszenia...
VL,
Mroczna Pani coraz bardziej go intrygowała. Patrzył na nią z nieukrywanym zainteresowaniem w oczach i wcale nie miał oporów aby wzrok od niej brać. Była urodziwa "Ciekawe jak smakuje krew mrocznego elfa..." zastanawiał się przez chwilę. Gdy przyszedł karczmarz nie oderwał mimo tego wzroku od Pani. Patrzył na nią dostojnie lecz nie uśmiechał się. Karczmarz trochę drżącymi rękoma nalał do kieliszków wina. Jego lata wprawy dawały rezultat, nie rozlał ani kropli. Zadowalało go, że i rozmówczyni nie unika kontaktu wzrokowego. To go tym bardziej intrygowało i zachęcało do dalszej konwersacji.
Kiedy barman odszedł wziął do dłoni wino chwytając kieliszek w przestrzeń pomiędzy kciukiem a środkowym palcem. Podniósł kieliszek do góry i potrząsał nim odrobinę.
- Wino najprzedniejszej marki to, to bez wątpienia nie jest - ocenił chłodno trunek.
- Zdajesz się być prawdziwym znawcą wina - stwierdziła z uśmiechem.
- Wystarczy spojrzeć na kolor, gęstość i... - powąchał trunek -...powąchać aby to z łatwością stwierdzić - dodał z lekką nutką niesmaku w głosie.
- Zatem nie wypijesz? - zapytała wprost czekając na zdanie towarzysza. Trzymała kieliszek na kolanie, a że założyła nogę na nodze uwidoczniała tą cześć atrybutów kobiecości.
- Ależ skąd - odparł i wrócił wzrokiem na Drowkę. Zleciał wzrokiem na kieliszek i nogę. Haczyk zadziałał lecz on jakby nigdy nic mówił dalej - Kobietom się wszakże nie odmawia - wrócił wzrokiem w oczy rozmówczyni. Mogła ciekawić jego...swoboda i brak jakichkolwiek...uprzedzeń, iż ocenia kobiecości. Można by pomyśleć, że działa na zasadzie *jak pokazujesz to oceniam* i wcale się z tym nie ukrywał. Był niebywale pewny siebie i zdawać się mogło, że nic go nie jest wstanie zaskoczyć.
- Zatem za nową znajomość? - podniosła kieliszek do góry w geście toastu.
- Za nową znajomość - odparł mężczyzna i również uniósł kieliszek. Uśmiechnął się nieznacznie w stronę kobiety i oboje w jednym czasie opróżnili zawartość kieliszków. Kobieta oblizała usta.
- Miałeś rację. Nie jest najlepszej jakości - przyznała rację lecz zaraz mówiła dalej - Pijałam wszakże gorsze - odstawiła kieliszek na stół.
- I ja również - potwierdził i wziął butelkę wina - Życzy sobie Pani jeszcze jeden kieliszek? - zapytał.
- Z przyjemnością - przytaknęła. Kruczowłosy uchwycił tył butelki i przód począł nalewać wino. Najpierw, wedle kultury, kobiecie, potem sobie - Czy mogę poznać imię szlachetnego arystokraty? - zapytała i wzięła kieliszek.
- Samael -odrzekł i odstawił butelkę. Wziął kieliszek i ponownie wbił wzrok w oczy kobiety.
- Samael... - powtórzyła chcąc zapamiętać i zarazem sprawdzić brzmienie w jej głosie chociaż wypowiedziane imię brzmiało...wymownie.
- A imie zacnej pani? - odwzajemnił zapytanie.
- Ivaisis Agh’Nurh - wypowiedziała powoli i delikatnie aby nie umknęła mu żadna litera - Ale możesz mi mówić Iv - dodała po chwil i i wystawiła dłoń.
- Miło mi cię poznać, Ivaisis - mężczyzna wstał, uchwycił ją i ucałował. Poczuł jej delikatną skórę i smak skóry. Spodobał mu się. Imię wypowiedział bez problemów. Usiadł na miejsce.
- Spodobało się? - najwidoczniej kobieta bardzo uważnie spoglądała i oceniała Samaela podczas wykonywania tej czynności.
- W rzeczy samej - przyznał rację i nie zdawał się zaskoczony. ba, rzec można, że doskonale zdawał sobie sprawę, z tego co ona czyni.
- Powiedz mi, co cie sprowadza w te strony? - zapytała za zaciekawieniem i zanurzyła usta w kieliszku wpatrując w czarne oczy rozmówcy.
- Nic konkretnego - odpowiedział i popił trochę wina - Szukam kłopotów bo nie lubię jak coś szuka mnie - dodał.
- Poszukiwacz przygód, mówiąc najprościej?
- Możesz tak to ująć - w karczmie rozległy się krzyki. Doszło chyba do jakiejś sprzeczki. Spojrzał w stronę odgłosów ale po sekundzie wrócił wzrokiem do rozmówczyni. Teraz na odmianę spojrzał na jej usta. Popatrzył chwilę i skierował wzrok na oczy - A jakie są twoje plany tutaj, Ivaisis, jeśli wiedzieć można?
Atis,
Cóż za cudowne przedstawienie. Młody przystojny mężczyzna, umiejący posługiwać się bronią. Bestia, zapewne..
Drowka siedziała przy stoliku na uboczu. Niewygodne krzesło dawało jej się we znaki. Nawet założenie nogi na nogę niewiele dawało. przed nią stały już trzy kufle. Dwa puste, jeden w połowie pełny. Kręciła palcem po jego krawędzi, wydobywając z niego wysoki dźwięk.
Wpatrywała się w kruczowłosego mężczyznę, stojącego parę metrów od niej. Urzekł ją. Widziała jego 'inność'. To ją pociągało. Zaczęła rozważać zaproszenie go na noc do swojej sypialni. Wstała ze swojego miejsca i gestem ręki 'przywołała' do siebie owego mężczyznę, który spoglądał na nią kątem oka. Nie ruszył się z miejsca. Zirytowało to mroczną elfkę. A jeszcze bardziej irytowała ją ta cisza:
- Ale mi widowisko! Co to ma być? Cisza w karczmie?! Wracajcie do picia! - jej zdecydowany głos rozległ się po całym pomieszczeniu. Jakby magicznym sposobem wrócił cały porządek rzeczy. Zaczął panować normalny gwar rozmów. Barman nadal krzątał się zbierając zamówienia.
Elfka raz jeszcze przywołała do siebie młodego mężczyznę, tym razem, ten 'posłusznie' przyszedł. Drowka z bólem usiadła na niewygodnym krześle, stale obserwując ruchy kruczowłosego.
- Dosiądź się, proszę. - odrzekła, gdy ten doszedł do jej stolika. Nie odpowiadając nic, usiadł.
Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, nie była sama elfka, lecz to co ją otaczało. Nie okazywał tego, lecz delikatnie zdziwiło go, że drowka wypiła już prawie trzy duże kufle piwa.
- Upijasz się? - odrzekł chłodno.
- Nie zrozum mnie źle, kochany. Lubię alkohol. Nie działa na mnie tak, jak choćby na ludzi. Potrzeba czegoś więcej, żeby mnie upić. - uśmiechnęła się i spojrzała na niego zalotnie.
- Czy mógłbym wiedzieć, czemu mnie tutaj zaprosiłaś, moja pani? - zapytał mężczyzna, rozsiadając się wygodnie, na tyle na ile było to możliwe. Był świadomy, że czeka go długa konwersacja.
Mroczna Elfka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, delikatnie odsłaniając białe zęby, które cudownie kontrastowały ze szkarłatną szminką nałożoną na jej usta.
- Wydajesz się być miłym młodym mężczyzną. To co pokazałeś przed momentem dowodzi tego, że jesteś też szermierzem. Ale na pewno stać cię na więcej...
- Istotnie...
- Jesteś arystokratą, prawda?
- Na jakiej podstawie tak sądzisz? - kruczowłosy chłopak zaczął przyglądać się elficy dokładniej.
- To jak mówisz, twój sposób chodzenia, z niezwykła gracją. Tych cech nie przypisuje się wieśniaczej hołocie... A jeśli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie - chciałam po prostu porozmawiać. Szukałam kogoś z kim mogłabym porozmawia na poziomie. Wszakże, także pochodzę z rodziny arystokratycznej.
Czarnooki mężczyzna jakoś nie zdawał się wierzyć w 'czyste' zamiary drowki, dotyczące jedynie rozmowy. Przystał jednak na to co oferuje i postanowił się zrelaksować.
- Napijesz się czegoś, mój drogi?
Skinął głową na tak, nie chcąc urazić towarzyszki. Drowka podniosła rękę i gestem dłoni przywołała barmana, po czym zamówiła dwa kieliszki wina. Miała ochotę na coś bardziej wykwintnego niż zwykłe piwo, choć było całkiem smaczne.
- Czy mogę cię o coś zapytać, moja pani? - mężczyzna przerwał ciszę między nimi.
- Oczywiście. - Drowka spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Co Drow robi na powierzchni? - zaczął przyglądać jej się uważniej.
- Można powiedzieć, że znudziło mi się monotonne życie w ciemnościach, wśród moich pobratymców, którzy snują plany aż do znudzenia. Wolałam zobaczyć twój świat, człowieku. I jak narazie nie spieszy mi się wracać do mojego byłego domu. - odpowiedziała z dziwną lekkością w głosie.
- Rozumiem...
W tym momencie nadszedł barman i podał kieliszki z winem...
VL,
Kruczowłosy spokojnie leżał. Trochę ciężko mu się oddychało z powodu złamanych żeber zatem zaprzestał oddechu. Nasłuchiwał. Nie minęło dużo czasu nim usłyszał stukot butów strażnika i drugich, lżejszych kroków. Nie miał wątpliwości, że to jego masażystka. Otworzył leniwie oczy. W wejściu pojawił się strażnik a obok niej kobieta. Długowłosa wysoka kobieta o blond włosach i niebagatelnej figurze. Chyba karczmarz zrozumiał dokładnie co miał na myśli.
- Panie, przyprowadziłem masażystkę - rzekł dumnie, iż wykonał powierzone mu zadanie.
- Wracaj zatem na posterunek - odprawił go ruchem dłoni. Strażnik bez słowa odszedł i zostawił kobietę samą. Ta wydawała się pewna tego po co tu przyszła. Chyba już wiedziała z jakim typem człowieka ma do czynienia. Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Podejdź. Nie będziesz mi chyba robić masażu poprzez piękny uśmiech? - odwzajemnił uśmiech. Kobieta przygryzła wargi i podeszła w gracji do Kruczowłosego. Dostrzegłszy nagość oceniła od dołu do góry. Uniosła brew i spojrzała na niego niczym na potencjalną ofiarę. Mężczyzna nie miał wątpliwości, że się spodobał kobiecie co wcale go nie zdziwiło. Odwróciła się plecami i zaczęła zdejmować ubranie. Czarnooki uważnie śledził jej każdy ruch a ona każdym ruchem kusiła, robiła to z premedytacją. Zdjęła górną część garderoby i nie długo zajęło jej pozbycie się dolnej.
- Ładna z ciebie sztuka - ocenił jak najbardziej obiektywnie.
- Jestem arcydziełem sztuki natury - odrzekła i odwróciła się krzyżując dłonie i zasłaniając piersi. Weszła do wody.
- Jaki masaż sobie Pan życzy? - zapytała oblizując wargi.
- To już pozostaw mojej...kreatywności. Wszakże to ja płacę - odpowiedział i objął ją przybliżając ją do siebie. Po sekundzie znalazła się na jego kolanach gdzie wymieniali gorące pocałunki. On obejmował ją jedną dłonią za pośladek a drugą zanurzył w jej włosach. Ona zaś uwiesiła mu się u szyi i drapała po plecach. Trwało to chwilkę gdy mężczyzna przystąpił do lizania szyi kobiety. Ta jęczała miło domagając się więcej i dostała. Długowłosy oblizał mocno okolicę tętnicy a kobieta poczuła delikatne ukłucie. W obecnym stanie ekstazy było to dla niej ledwo wyczuwalne. Nie wiedziała co robi ale stan podniecenia zaczął niewiarygodnie szybko rosnąć. Poczęła głośno jęczeć. Nie czuła nawet jak po piersi ciekną jej dwie cieniutkie stróżki krwi. Straciła poczucie miejsca i czasu. Chciała jeszcze więcej. Mocniej go do siebie przyciskała. Nie słyszała nawet dźwięku jakby pękania kości. To złamane żebra i inne kości wracały na swoje miejsce. Rany wewnętrzne regenerowały się w mgnieniu oka. Trwało to dłuższą chwilę. Mężczyzna delektował się winem. Gdy usłyszał, że serce coraz słabiej bije odessał się. Kobieta straciła przytomność ale żyła. Oblizał dwie rany po wgryzieniu a te natychmiast zniknęły.
- Smaczna jesteś - stwierdził oblizawszy usta i kły. Po smaku krwi stwierdził, że nie należy do biedoty. Czuł się jak nowo narodzony. Tak jak zawsze po spożyciu nektaru nieumarłych bogów. Uwielbiał ten stan. Czuł, że może wszystko w tej chwili. Taką potęgę, która aż kusiła aby jej użyć. Opanował uczucie ekstazy i podniety. Schował kły. Wstał i poszedł się osuszyć. Następnie ubrał się. Nie związywał włosów. Postanowił, że mogą być rozpuszczone. Gumkę schował do tylnej kieszeni. Zawiesił sakiewkę na szyi "Zapłatą dla kobiety był ten niezwykły stosunek, który odbyła. Z pewnością go nie zapomni" Zabrawszy wszystko co jego chwycił za klamkę i...otworzył drzwi. Lekko go to zirytowało. Strażnik prężący się dumnie jak paw stał na warcie. Pozwolił sobie na niepewny uśmiech oczekując pochwały.
- Drzwi były otwarte - stwierdził chłodno. S
- Eee... - Strażnik zdziwił się wielce.
- Kazałem aby były zamknięte.
- No tak...ale... - zaczął się tłumaczyć przestraszony. Długowłosy w mgnieniu oka wyciągnął broń i końcówkę ostrza przystawił tuż przed nosem strażnika.
- Na raz następny obetnę ci ręce za taką niesubordynację - obiecał i zawiesił broń na plecy - Kobieta potrzebuje odpoczynku. Nie przeszkadzaj jej.
- T-ttt-ak j-jj-est! - wystękał w trudach strażnik i wytarł pot z czoła. Człowiek spokojnie wyszedł na zewnątrz.
Gwar miasta dawał znać, że miasto żyje. Szara ludzka masa chodziła to tu, to tam, za czymś a może i za niczym. Niczym robactwo. Mężczyzna skrzywił się z pogardą i ruszył przed siebie. Miasto strasznie śmierdziało. Brudem, syfem a czasem nawet padliną.
Mając trochę pieniędzy postanowił, że udałby się na targowisko ale nie znał tego miasta na tyle dobrze. Poszedł zatem do karczmy, w której dowiedział się o zawodach, które nie dawno wygrał. Wszedł do środka. Rozejrzał się po zebranej masie "Same pijackie ryje" stwierdził. Jeden stolik był niebywale ruchliwy. 3 pijaków zbawiało się jakaś dziewką. Na oko miała 16 lat. Płakała i prosiła aby przestali. Mieli nie lada zabawę. Nie wiele go to obchodziło. Dostrzegł natomiast w innym stoliku osobę, wyróżniająca się od innych. Kobieta o ciemnej cerze skóry "Czyżby Mroczna Elfka?" zapytał się. Wszystko na to wskazywało "Dawno nie widziałem żadnego przedstawiciela tej rasy" oderwał wzrok od kobiety i podszedł do lady gdzie stał karczmarz i czyścił kufle.
- Aaaahh, to Pan! - zwrócił się z udawaną uprzejmością. Tak na prawdę nie lubił "tego pana" ale bał się powiedzieć to głośno. Zresztą, lekko drżący głos zdradzał pewne wątpliwości co do odwagi - W czym mogę Panu pom... - nie dokończył, gdyż w tym momencie dziewczyna padła u stóp Kruczowłosego chwytając go za spodnie.
- Niech mi Pan pomoże! Proszę! - prosiła ze łzami w oczach.
- Chodź no tutaj! Zostaw tego lalusia! - podszedł jeden z dryblasów i chwycił ją brutalnie za ramię. Śmierdział potem i winem. Brak kilku żółtych zębów nie poprawiło wizerunku. Czarnooki oblał go zimnym wzrokiem, sięgnął po jedną z broni o dłuższej klindze i przystawił do gardła człowieka. Ten natychmiast się wyprostował.
- Co?...Co?! - nie dowierzał własnym oczom. Nie zdążył zrozumieć tego co chciał gdyż jeden szybko ruch i z gardła poleciała krew. Nie bryznęła bo mężczyzna nie chciał pobrudzić sobie kurtki. Pijak zacisnął dłonie na gardle. Odsunął się trochę do tyłu i padł trupem. Pozostała dwójka. Wstała z miejsca i z trudnością dobrała mieczy. Pędzili na niego z podniesionymi do uderzenia zardzewiałymi lekko złomami. Ten stał w miejscu a dziewczyna tuliła się do jego nóg niczym biedne szczenie. Gdy jeden już dobiegał jeden sprawny ruch i miecz wraz z nadgarstkiem znalazł się na ziemi.
-Aaa! - patrzył na swój obcięty nadgarstek i cieknąca z niego czerwoną ciecz. Po chwili poczuł ostrze w czaszce. Spojrzał na ostrze zdziwiony i padł na ziem. Ostatni zatrzymał się w miejscu. Zrezygnował. Puścił broń i wziął nogi za pas. Nic z tego jednak. Czarnooki nie patrząc nawet na niego podstawił mu nogę a ten spadł. Podniósł go i odrzucił trochę do tyłu. Ten przykleił się do ściany.
- Panie nie zabijaj mnie! - błagał na kolanach - Już nigdy więcej tego nie zrobię! Przyrzekam! - przyłożył lewą rękę do serca a prawą podniósł.
- Nie zabiję cie - stwierdził i uśmiechnął się nieciekawie - Ona to zrobi - wskazał na dziewczynę.
- J-jj-aaa? - wstała z ziemi i patrzyła na mężczyznę. Dał jej ostrze do rąk. Patrzyła na to z lekkim przerażeniem - N-nie mogę...To..To mój ojciec... - stwierdziła ze wstydem wpatrzona w miecz.
- Spójrz na niego - odwrócił ją w stronę pijaka - To zwierze nazywasz ojcem? Spójrz na niego, to nawet nie namiastka człowieka. Krzywdził cię, sprawiał ból, czyż nie? Mało łez przez niego wylałaś? Mało wstydu się najadłaś? Ile razy chciałaś uciec od tego koszmaru? - patrzył na dziewczynę. Ta mocniej ścisnęła rękojeść miecza. Słowa trafiały do niej - Pozwól unieść się gniewowi, teraz na niego pora. Nie bądź bezbronną. Zemsta rozkoszą bogów. Zakosztuj jej słodkiego smaku. Skończ swoje i jego cierpienie. Wykończ go - zachęcał. Dziewczyna zrobiła krok do przodu...Drugi krok...
- Córusiu...Przecież..przecież..ja Cię kocham...Nie zrobisz tego...Ojcu...Prawda? - zapytał z nutką nadziei. Dziewczyna po tych słowach przyspieszyła i odpowiedzą było ostrze w brzuchu ojca.
- Ja ciebie też ojcze....kochałam - wyszeptała mu do ucha. Po chwili ciało padło na ziem. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków do tyłu podziwiając swoje dzieło.
- Podejdź tutaj - odezwał się mężczyzna. Dziewczyna z opuszczoną głową i zasłoniętą twarzą przez długie włosy podeszła do Długowłosego - Oddaj broń - wyciągnął dłoń. dziewczyna posłusznie mu ją oddała - Popatrz na mnie - podniosła wzrok. Mężczyzna odsłonił jej twarz - Co czujesz? - zapytał ze spokojem.
- Ulgę i...Radość - odpowiedziała.
- Idź i kup sobie zatem broń - dał jej z sakiewki złotą monetę wartości o wartości 50 - Nie dawaj sobą pomiatać i broń swojej godności...A gdy przyjdą wyrzuty sumienia, pamiętaj, to było zwierze, nie ojciec - dziewczyna przyjęła pieniądze i przytaknęła.
- Dziękuje Panu... - dała mu całusa w policzek po czym wyszła "Samael, stajesz się leniwy...Aby pijaków zabijać..".
W karczmie panowała cisza, której póki co nikt nie chciał przerwać.
Atis,
- Grrrr, pospiesz się kobieto! Podaj mi następny!
- Już, już! - pochylona lekko kobieta podała postaci kapelusz. Był wykonany z bordowego zamszu, miał duże rondo, oraz pióro z pawiego zada. Postać wsadziła go na głowę i zaczęła kręcić nim na różne strony. Kiedy ułożyła go odpowiednio, zaczęła oglądać się w lustrze, stojącym przed nią. Po chwili, postać poczuła na sobie czyiś wzrok. Odwróciła głowę i spojrzała kryształowymi oczami na ekspedientkę.
- Czego się gapisz? Nie widziałaś nigdy Drowa, wieśniaczko?
Kobieta szybko kiwnęła głową, nie chcąc rozjuszyć klientki. Nie mogła nasycić oczu widokiem tej istoty. Na powierzchni żadko pojawiały się mroczne elfy. Tak żadko, że stały się czymś naprawdę niezwykłym. W tej drowce było coś niezwykłego. Otaczała ją dziwna aura...
- Ej! Mówię do ciebie! Nie ignoruj mnie! - krzyki drowki wyrwały ekspedientkę z zamyślenia.
- Tak, tak! Słucham!
- Wezmę ten. - mroczna elfka wskazała dłonią na kapelusz z pawim piórem, który aktualnie miała na głowie.
- 20 sztuk złota za ten, moja pani.
- Aż tyle?! Zdzierstwo, ale przynajmniej kapelusz ładny. - elfica odwiązała sakiewkę od pasa i wyjęła z nich parę złotych monet. Podała je sprzedawczyni, po czym przywiązała mieszek na swoje miejsce.
Wyszła ze sklepu i usłyszała za sobą miłe pożegnanie. Stanęła na boku ruchliwej ulicy. Ludzie, którzy przechodzili obok, oglądali się na nią, najwyraźniej będąc zaintrygowanymi obecnością drowa na powierzchni. Ona nie zważała na to. Miała w głębokim poważaniu co myśleli o niej inni. Szczerze mówiąc, dbała tylko o siebie. Wiedziała, że jest egoistką, ale nic z tym nie robiła. Nie pociągało jej rozdawanie fortuny żebrakom, ani pomaganie biednym staruszkom przejść na drugą stronę ulicy. Wolała korzystać z uciech życia. W końcu miała tylko jedno, ale za to jakie długie.
Ruszyła przed siebie zatłoczoną ulicą, w poszukiwaniu jakiejś rozrywki. Wszystko sprowadzało sie zaś do jakiejkolwiek karczmy, w której poszukiwania się udała...
Yale'mallis,
Bard siedziąc na kamiennym murku grał na harfie umilając tym samym życie mieszkańcom spacerującym po rynku. Jego fretka wedrowała po barkach, by w końcu zasnąć mu na kolanach. Nodchodziło południe... Ludzie pochowali się w domach, a słońca prażyło coraz mocniej.
-Czas poszukać karczmy na odpoczynek. - rzekł mężczyzna chowając gryzonia do torby i poszedł szukać miejsca spoczynku.
Szedł wolnym krokiem myśląć już o kufelku zimnego piwa, gdy podszed do niego wysoki, bogato ubrany mężczyzna.
-Pan Yale'mallis Salvass?? - spytał urzejmie.
Bard nie odpowiedział. Patrzył tylko podejrzliwie na rozmówcę.
-Zapewne tak. Mój pan Lord Jherold chciałby zamienić z panem słówko. Proszę za mną, to się panu może naprawdę opłacić.
-Lord Jherold?! A kto to do licha i czego chce?
-Zapewniam, że nie ma złych intencji, chce ubić interes. - służący uśmiechnął się.
Yale'mallis zdecydował się zaryzykować, wiedział, że nawet jeśli to pułapka jego doświadczenie, zdolności i inne ataki pozwolą mu wyjść bez szwanku. Poszedł za lokajem...
--------------------------------------------------------------------------------------
-To tutaj. - powiedział służący, gdy stanęli przed wejściem okazałego pałacu.
-Proszę chwilę zaczekać, zapowiem pana. - rzekł, pośpiesznie oddalając się do wejścia.
Po chwili powrócił.
-Lord Jherold cieszy się z pańskiej wuzyty proszę za mną.
--------------------------------------------------------------------------------------
-Yale'mallis Salvass! - zapowiedział lokaj i odszedł.
-A więc to Ty! Bałem się, że nie przyjdziesz. - lord zwrócił się do barda z uśmiechem.
-Nie przypominam sobie, żebyśmy się znali. - odparł.
-No więc przejdę od razu do rzeczy, jako że pewnie się spieszysz. Mam dla Ciebie zadanie wymagające dyskretnoego wykonania...
-Dla mnie??
-Ochh... Nie udawaj wiem kim jesteś. Słyszałem o twoich przygodach i bohaterskich czynach. Twoi towarzysze to bogacze i potężni władcy, a ty zarabiasz grając na harfie, dlaczego??
-Bo to lubię, a ty widzę musiałeś dużo podrużować. Mam prośbę, żebyś tego nie rozgłaszał. - powiedział przyciszonym głosem.
-Dlaczego nie chcesz być sławny.
-Mam ku temu powody... Yale zagryzł wargę.
-A wracając do zadania... Mój syn Lladius jest rozwydrzonym, aragonckim szczeniakiem. Nie to co ja w Twoim wieku, ale mniejsza z tym, ostatnio na pijackiej zabawie, lekko odurzony alkoholem pochwalił się majątkiem naszego rodu. Oczywiście po chwili kilku bandziorów "zabrało" go. Tam go widziano po raz ostatni. Niedawno przyszedł list z żadaniem okupu. Patrz.
***
-10.000 sztuk złota to spora sumka, domyślam się, że nie chcesz jej płacić.
-Ty ją dostaniesz jeśli odbijesz mego syna.
-Kusząca propozycja. - odparł bez wahania bard. Kwota była zbyt duża, by ją odrzucić.
-Kiedy spotkanie??
-Jutro rano.
-A więc dobrze...
--------------------------------------------------------------------------------------
Do karczmy wszedł mężczyzna w ciemnozielonym płaszczu. Rozejrzał się po karczmie... Przy jednym stolik siedziało 'dobrze' zbudowany mężczyzna. Więcej nikogo nie było. Yale'mallis dosiadł się do niego.
-Ja od Lorda Jherolda. - powiedział nie zdejmując kaptura.
-Gdzie kasa!? - warknął porywacz. Bard od razu rozpoznał, że to amatorzy. Już widział pękatą sakiewkę pełną złotych monet w swoich rękach.
-Zaprowadź mnie do chłopca, a dotaniesz całą kwotę. Podam Ci hasło, z którym pójdziesz do pałacu Jherolda. Tam wydadzą Ci pieniądze, wtedy dopiero odejdę z dzieciakiem. - streści plan wymiany osiłkowi, który podrapał się po głowie i po chwil odpowiedział.
-Chodź ze mną!
--------------------------------------------------------------------------------------
Drzwi otworzyły się skrzypiąc.
-Mungo! Kogo prowdzisz baranie??!! Czy nie mówiłem, że to miejsce jest tajne?? - wrzasnął zdenerwowany mężczyzna pozostawiając dwóch towarzyszy przy stole.
-Spokojnie to ten od okupu. - odparł zmieszany Mungo.
-Masz kasę??
-Mam tylko najpierw chcę zamienić słowo na osobności z Lladiusem.
Herszt spojazał na barda podejrzliwie, szukając torby ze złotem. - słysząc to Mungo się zamyślił.
-Dobra 2 minuty. -odparł wskazując drzwi obok.
W małym, ciemnym pokoiku leżało kilka worków i skrępowany młodzieniec. Yale'mallis zamknął drzwi. Światło do pomieszczenia wpływało przez mało okienko pod dachem. Bard uwolnił chłopaka z więzów.
-Chwyć mnie za ręke. - przestraszony syn Jherolda zrobił to natychmiast.
Yale wyszeptał cicho niezrozumiałą wiązankę słów. Po czym zasygnalizował, że młodzian nie robił hałas i pociągnął go za ręku w kierunku drzwi. Wyszli przez pozostawioną w nich sporą szparę nie robiąc żadnego hałasu. Cała szajka stała zaczajona pod drzwiami z pałkami i nożami gotowa ubić dwójkę maruderów, którzy teraz pod wpływem czaru niewidzialność mijali nich niezauważeni. Wyszli z budynku bez problemów.
--------------------------------------------------------------------------------------
Yale'mallis wyszedł z pałacu z obiecaną nagrodą i małym bonusem zadowolony jak nigdy. To był jego szczęśliwy dzień. Zdążył jeszcze usłyszeć jaką karę dostal Lladius od ojca. Na myśl o tym zachichotał...
VL,
Jęk zachwytu a zarazem rozczarowania rozległ się po pomieszczeniu gdy ostrze przebiło na wylot człowieka. Krew bryznęła na długowłosego odzianego w czarne ubranie mężczyznę. Ten jedynie językiem wytarł kąciki ust trzymając na ostrzu wciąż żyjącego ale konającego człeka. Podniósł do góry drugie ostrze i jednym, mocnym i pewnym cięciem skrócił go o głowę. Okrągława część ciała potoczyła się na koniec klatki. Ścięcie spowodowało miły dla oka wybuch czerwonej cieczy powodujący jęki teraz tylko zachwytu. Oklaski wzniosły się gromko "Co za żenada" pomyślał wygrany i wyjął z ciała ostrze o dłuższej klindze
- Dużo jeszcze ? - zapytał znużony wojownik. Na arenie leżało już 4 martwych osobników a teraz doszedł 5-ty.
- Paaanie i Paaanowie, czas na wielki finał! - "Nareszcie" pomyślał człowiek przecierając palcem ostrze miecza z krwi i wkładaj palca do buzi kosztując "trunku" - Z naszym nieznajomym spotka się niepokonany dotychczas...Iryf! - rzekł organizator "imprezy" a krzyk zadowolenia wydarł się z gardeł widzów - A o to i on! Mistrz nad mistrzów! Iryf we własnej osobie! - wskazał dłońmi na niemalże wrota, które powoli zaczęły się otwierać ale widać zawodnik nie mógł się doczekać i wyważył je i zrobił sobie wyjście. Z chmury kurzu wyłoniły się białe, i zaschniętych krwi na końcówkach, rogi a po chwili odgłos kopyt mieszane z łańcuchami. Wojownik czekający na arenie ze stoickim spokojem patrzył odwrócony bokiem na nadchodzącego przeciwnika.
- O to on! Jedyny w swym rodzaju, Ifyr, Krwiożerczy Minotaur! - burza odgłosów, od zachwytu po strach wzniosła się w powietrze - Zakłady, zakłady! Obstawiajcie ile nasz dzielny wojownik wytrzyma zanim zostanie rozerwany na strzępy! - Ponad dwumetrowy Minotaur wyraźnie zdenerwowany prowadzeniem łańcuchami pociągnął je do siebie a ludzie, którzy go prowadzili poupadali na ziem. Rozwścieczona bestia rzuciła się na nich, miażdżąc ich potężnymi kopytami a jednego nabijając na rogi, z których brutalnie ściągnął zwłoki i rzucił wprost pod nogi ubranego w czerń. Zawył z rozkoszy a zarazem z chęcią dalszego mordu "Jesteś na prawdę słodki, Ifyr" na twarzy człowieka pojawił się lekki zarys uśmiechu. Odwrócił się i stanął przodem do nadchodzącego przeciwnika "Szkoda, że nie dają ci broni..." ledwo po tych myślach zza dziury zostały rzucone dwa duże miecze, który zwykły człowiek mógłby unieść jeden w dwóch dłoniach to ten podniósł je i trzymał w w każdej dłoni po jednym egzemplarzu "...No teraz to rozumiem, że kończymy z zabawą..." Minotaur rzucił się na stojącego w miejscu człowieka ostrzami uderzając z góry. Mężczyzna w porę odskoczył do tyłu lecz nie miał czasu nawet się wyprostować gdyż jedno z ostrzy przeleciało tuż nad jego głową a drugie już leciało z góry, więc przeturlał się w bok tym samym unikając ciosu. Miał chwilę na atak i tą chwilę wykorzystał. Chciał zaatakować lecz Minotaur nie był głupi i przewidział to zagranie. Ruszył potężnym łokciem i mosiężnym łokciem posłał człowieka w tył. Uderzenie było tak silne, że na ziemi zrobiło się wgniecenie gdy już uderzył o ziem. Monstrum rzuciło się natychmiast do dalszego ataku i ponownie potężnym uderzeniem zza głowy chciał przeciąć wojownika na pół. Leżący ledwo wstał i nie miał czasu się odskoczyć, pozostało mu tylko sparować uderzenie. Wyciągnął ostrza do góry i skrzyżował je na wzór litery X i oparł uderzenie ale się zachwiał. Potwór dysponował przerażająca siłą i parło coraz silniej. Stworzenie uderzyło drugim ostrzem. Wojownik upadł na kolano dosłownie wgniatany w ziemię. Ekstaza publiczności sięgała powoli zenitu.
-WwwwwwwaaaAAA! - krzyknął i kumulując prawie całą siłę udało mu się odepchnąć Minotaura do tyłu i przeprowadzić szybko atak. Na jego szczęście potwór był znacznie słabszy w ataku i pomimo prób obrony pewne ciosy dochodziły do skutku. Okazało się jednak, że bestia posiada nie tylko niewiarygodną siłę ale nie gorszą wytrzymałość, gdyż cięcia nie zdawały się sprawiać mu większego bólu. Ifyr wreszcie przestał się bronić i przeszedł do powstrzymania ataku wojownika. Uderzył ostrzem z boku od dołu i gdyby nie instynktowne sparowanie, wój byłby przecięty w pół od dołu. Zamiast tego wybiło go w górę i spadł na nogi. Minotaur natomiast szarżował już chcąc nabić, na któryś z rogów biedaka. Ten delikatnie odchylił się bok i tym samym uniknął nabicia ale wpadł w przestrzeń pomiędzy rogami Minotaur parł dalej i przybił do klatki wojownika i chciał go dosłownie zgnieść. Z ust mężczyzny bryzgnęła wypluta mimowolnie krew. Pomimo wgniecenia człowiek mocno trzymał ostrza. Czarnooki użył ich i ciął boki karku. Skutek był taki jaki powinien być. Bestia odsunęła się do tyłu z rykiem bólu. To był moment na atak. Kruczowłosy doskoczył i wbił ostrza w odsłoniętą klatkę piersiową niemal do rękojeści. Potwór zawył głośniej z furią i trzepnęła wyciągającego dłonią ostrza mężczyznę pomagając jemu z wyjęciem ostrzy. Spadł na ziem plecami a lewe ostrze wyleciało z ręki. Nie zdążył nawet tego zanotować gdyż przed sobą widział lecące kopyto mające wgnieść jego głowę w ziem i zrobić miazgę. Przeturlał się w ostatniej chwili i wykorzystał chwilę i ciął ostrzem tyle ścięgna nad kopytem. Potwór padł na kolano. Publika nie dowierzała. Człowiek odskoczył w bok chcąc zebrać trochę sił i chwilę oddechu. Ifyr wstał ale nie był w stanie już tak szarżować. Krew dosyć obficie wyciekała z rany. Teraz wiedział gdzie należy celować aby pokonać potwora. Zaatakował imitując atak bezpośredni ale gdy potwór już zabierał się do uderzenia zza głowy ten odskoczył migiem w bok u przeturlał się za Minotaura i cięciem w ścięgno drugiej nogi powalił bestię na kolana i ziem tym samym. W publice zawrzało ze złości. Najwidoczniej dziś sporo ludzi przegra zakłady. Czarnooki, wskoczył na plecy bestii i zaczął ciąć i ranić ramiona chcąc tym samym pozbawić bestię możliwości ataku. Potwór tylko wył z bólu. Publika zaczęła gwizdać i wyć niezadowolona z wygranej, zdawało by się, przegranego. Długowłosy wszedł na głowę Ifrya i uniósł ostrze do góry w geście wygranej.
- Buu! Dziadu! Zjeżdżaj! Przegrałem przez ciebie!... - krzyczała zdenerwowana publika śląc w stronę wygranego częściej znacznie ostrzejsze słowa. Kruczowłosy nie przejmował się tym zbytnio. Zeskoczył z głowy na przód bestii i przykucnął patrząc mu w oczy. Była w nich nienawiść i furia lecz ciało było bezradne. Masywne ręce drżały a mięśnie się napinały ale ciało odmawiało posłuszeństwa.
- Kochany z ciebie zwierzaczek, Ifyr - uśmiechnął się nieznacznie i wypluł krew z ust w gdzieś w bok. Następnie pogłaskał głowę potwora patrząc mu w oczy. Furia zaczęła się zmniejszać. Wdechy i wydechy poczęły być spokojniejsze - Wyliżesz się z tego i dalej będziesz mógł zabijać - po tych słowach z dziury wybiegło kilku ludzi. 3-ech ubranych na biało poczęło opatrywać rany. Najwidoczniej Ifyr był bardzo wartościowy. Było też kilku ochroniarzy.
- Organizator na pana czeka - stwierdził jeden spoglądając na bestię z niepokojem. Pewnie pierwszy raz był jej tak blisko i pierwszy raz była taka...bezradna.
- Oczywiście - odrzekł Kruczowłosy i podszedł do broni, która wcześniej mu wypadła i wziął ją ze sobą. Ifyr odprowadził go wzrokiem. Mężczyzna począł teraz czuć ból szczególnie w okolicy klatki piersiowej i pleców. Był bardzo...zmęczony.
Poszedł za ochroniarzem. Organizator czekał już na niego. Otyły mężczyzna, z okrągłą głową, grubym, gardłem i źle przystrzyżoną brodą czekał z uśmiechem ukazując braki w uzębieniu. Za pewne skutek ciężkich biznesowych początków Na stole była sakiewka pełna złota.
- Piękna walka, muszę przyznać! A jaka opłacalna! Twoja wygrana znacznie wzbogaciła nasze profity! Ludzie założyli tysiące złota na Twoją przegraną i sam szczerze mówiąc nie spodziewałem, że wygrasz a w dodatku... - prawił organizator.
-...Zapłata... - przerwał chłodno człowiek trzymając ostrza dłoniach co teraz dostrzegł grubasek.
- Ahhh, tak, tak! - odparł pośpiesznie i wziął sakiewkę w ręce podzwaniając pieniędzmi - Zgodnie z umową, 10 tysięcy sztuk złota - podał Czarnookiemu. Ten otworzył sakiewkę i wziął pierwszą lepszą monetę i przygryzł zębami. Monety były twarde i wykonane ze złota.
- Mogę się tu gdzieś umyć? - zapytał grubasa nie patrząc na niego wrzucił monetę do sakiewki i związując ją mocno.
- Ahhh, tak, tak, oczywiście! Odprowadź Pana do naszych łaźni - rzekł do ochroniarza. Ten przytaknął.
- Chcę też masażystkę - rzucił głosem nie znoszącego sprzeciwu.
- Masażystkę?...Tak, tak! Oczywiście! Masażystkę! Dostanie Pan najlepszą i najładniejszą! - przytakiwał grubasek.
- To dobrze, prowadź - rzekł do ochroniarza.
- Za mną proszę - poszedł przodem a człowiek za nim.
- Do widzenia! - rzucił jeszcze pośpiesznie organizator walk lecz nie dostał żadnej odpowiedzi - Ufff... - przetarł spocone czoło.
Ochroniarz odprowadził Długowłosego do męskiej łaźni. Byli tam też inni mężczyźni.
- Wyproś ich - rzekł do ochroniarza.
- Słucham? - zdziwił się spoglądając na Czarnookiego.
- Powiedziałem, wyproś ich - powiedział to tak jakby zwracał się do upośledzonego. Irytowało go takie pytania.
- Oczywiście - odparł przestraszony mężczyzna i wszedł do szatni mówiąc, że muszą w tej chwili wyjść. Ktoś tam stawiał opór narzekając, że dopiero co usiadł, wykupił i kto żąda takiego absurdu. Czekający nie wytrzymał. Wszedł do wejścia i zapytał ze spokojnie.
- Uciąć ci język czy od razu całą głowę? Chyba, że chcesz być cięty po części albo przejdziemy do sedna rzeczy, patroszenia, hm? - były to słowa jak najbardziej poważne, szczególnie że w dłoniach miał broń. Wszyscy wstali z miejsc jak poparzeni. Czarnooki wyszedł z wyjścia i patrzył jak trzęsą się ze strach i udają się do wyjścia ze schylonymi głowami jakby bali się, że je zaraz stracą. Ochroniarz popatrzył przestraszony.
- Możesz odejść.
- Już się robi, Panie - ochroniarz wyszedł pośpiesznie.
- Zamknij drzwi i nie wpuszczaj nikogo poza masażystką. Odprowadź ją tutaj. Potem wracaj na posterunek i stój na warcie - dodał gdy ten wychodził. Ochroniarz odwrócił się zaskoczony rozkazem i zobaczył lecące dwie sztuki złota wartości po 50. Człowiek prędko zaczął zbierać je niczym pies bierze karmę.
- Tak jest! - zasalutował i wyszedł. Dał się usłyszeć zamykany zamek. Teraz w spokoju rozebrał się do naga i powiesił ubranie na wieszakach a sakiewkę schował do jakiejś otwartej szafki. Rozpuścił włosy zdejmując z nich swoją czarną gumkę. Poszedł najpierw do pomieszczenia gdzie obmył ciało zimną wodą z krwi. Następnie udał się do łazi i zanurzył się cały w ciepłej wodzie rozluźniając mięśnie. Wypłynął na powierzchnię przerzucając włosy na piersi i czekał cierpliwie na masażystkę. Bardzo jej wyczekiwał.
Wczytywanie...