- ... Czyli mówisz, że te garnki są jakieś specjalne? – spytał półelf, nie kryjąc lekkiego zainteresowania.
- Oczywiście panie, nie widzicie? Ten na przykład – chwycił jeden do ręki i podniósł – jest w osiemdziesięciu pięciu procentach z cyny oraz odrobiną węgla. Ten – podniósł drugi – to glazura. Wiecie panie, co to jest? Bierzemy glinę, formujemy, wypiekamy i pokrywamy warstwą szkła. Wiecie panie, co to jest szkło?
- Coś o tym słyszałem...
- No więc, to jest bardzo odporne na wodę, zwłaszcza tą świecącą. – uśmiechnął się i podniósł następny - A ten, z takim pięknym, złotem kolorem, jest pokryty azotkiem tytanu, dlatego...
- Skąd wy znacie takie nazwy, toście alchemik? – półelf rzekł szybko, zdziwiony wiedzą sprzedawcy.
- Jam ze zwykłego cechu, ale trzeba znać się na robocie. Robimy też rzeczy metalowe. Jak już mówiłem, to jest azotek tytanu, dlatego ten garnek jest taki twardy. Świetnie nadaje się, by nim kogoś w łeb pieprznąć, za przeproszeniem pańskim.
Półelf uśmiechnął się szeroko, nie robił tego często. Rozmowa była wyjątkowo ciekawa.
- A zauważył pan, że każdy z tych garnków ma inną grubość denka? To także bardzo ważne. Od tego zależy później, co będzie można w nim robić. Ten na przykład... – sięgał po kolejny kociołek, odkładając ten złotawy, gdy nagle z tłumu wybiegł jakiś młodzik, chwycił któryś z garnków leżących na stole i chciał uciec, ale nie zdążył. Zanim zdążył chwycić kociołek, który okazało się był z ołowiu, i odbiec, dostał przez łeb kociołkiem pokrytym azotkiem tytanu. Młodzik legł jak długi.
- Mówiłem, że się nadaje. Daję dziesięcioletnią gwarancję.
- Dziękuję, miło się z panem rozmawiało, ale muszę iść.
Półelf przez cały czas rozmowy spoglądał na grupkę osób: drowy, dziwnego człowieka, maga i jego goblina. Nadal o czymś rozmawiali.
- No szkoda, na pewno nic pan nie kupi? Kociołek zawsze się przyda...
- Naprawdę, dziękuję bardzo. W każdym razie może jeszcze kiedyś pogadamy o denkach kociołków.
- No trudno. Do widzenia, miłego dnia życzę. O! Nowy klient. Dzień, dobry pani! Mam wspaniały wybór kociołków! Ten na przykład...
Furishnal już odszedł w tłum i nie słyszał dalszej części rozmowy. Patrzył teraz uważnie na wyróżniającą się z tłumu grupkę, która jako jedyna stała, nic nie kupowała. Znowu podszedł do innego straganu, by móc ich podglądać. „Ale się pajace dobrali” pomyślał i zapłacił za gruszkę, którą wciskała mu sprzedawczyni. Ugryzł ją i począł iść niespiesznym krokiem w ich stronę.
------------------------------------------------------------------------------------------
- Eee... taak... to co tu robi taka dziwna grupka: dwoje drowów i mężczyzna z zimnym spojrzeniem? – powiedział to, jeszcze raz patrząc na oczy nieznajomego.
- A co robi tutaj mag wraz ze swoim przydupasem? – odparowała Ivaisis.
- Ja zapytałem pierwszy. – oparł się na kosturze. Goblin natomiast burknął coś z pod kaptura.
- A przechadzamy się, piękny dzień targowy, w sam raz na spacer. I to świeże powietrze... – Volriker odparł, ale nie zrobił wdechu, bo nie chciał się udusić. – I chyba naprawdę ma pan problemy ze wzrokiem...
- Nie, skądże, jestem magiem, muszę mieć sokoli wzrok. – spojrzał na dekolt drowki, zjechał pomiędzy dwie, piękne półkule napinające bluzkę i zaczął rozwiązywać sznureczki. Dreszcz w dole pleców był trudny do określenia.
- Może jakieś eliksiry pomogą... – już nawet Samael zauważył wzrok Walhella błądzący tu i ówdzie, ześlizgujący się po pochyłościach i wspinający na wzgórza.
- Pan naprawdę nie potrzebuje żadnych eliksirów, ma świetny wzrok... – powiedział goblin, ale w słowach można było wyczuć lekką ironię.
- Zamknij się, Aţârachćrűs. Nikt cię nie pytał o zdanie w tej sprawie.
Ivaisis lubiła swoje wdzięki, ale takie uporczywe gapienie się w jej dekolt było irytujące. Nie można przesadzać.
- Jest pan magiem, nie może sobie pan wyczarować jakiegoś... „przyjaciela”. Nie musiałby pan potem gapić się na kobiety tak usilnie. – uśmiechnęła szelmowsko i mrugnęła do Volrikera. Rozmowa ta go bawiła, ale mag był irytujący. „Jak można się tak gapić...”, musnął wzrokiem Ivaisis, ale wrócił do maga.
- No to co pan tu porabia? Piękna pogoda na przechadzkę ze swoim goblinem, nieprawdaż? Pozwalam panu się przechadzać dalej. Ale radziłbym mniej z tymi czarami się afiszować.
- Radę przyjąłem, dziękuję. – odparł z niechęcią Walhell.
Gdzieś niedaleko zaczął dzwonić dzwon. Miał czysty, donośny dźwięk, rozchodzący się po całym mieście. Musiał znajdować się w jakiejś dzwonnicy lub świątyni stojącej niedaleko rynku, gdyż było go słychać wyraźnie. Ding, dong, ding, dong…
- O, już południe! Może zajmiemy się czymś pożyteczniejszym? – wykrzyknęła z entuzjazmem Ivaisis. Szarpnęła Samaela za rękaw, ale ten ani drgnął. Szarpneła więc Volrikera, ale ten patrzył jeszcze, marszcząc brwi na maga i jego chowańca. W tym samym momencie zauważyła na jednym ze stoisk kawałek dalej coś ładnego i błyszczącego.
- O! Jaki ładny wisiorek! Poczekajcie tu na mnie zaraz wrócę. – powiedziała to i pobiegła w stronę straganu pewnej elfki sprzedającej biżuterię.
------------------------------------------------------------------------------------------
Furishnal już wcześniej zauważył, że jest jakieś podekscytowanie na placu. W dalszym krańcu ludzie rozchodzili się na boki, by zrobić przejście. Tylko komu? Długo nie musiał czekać na odpowiedź. Po jakimś czasie tłumek zaczął się rozstępować już niedaleko i widać było kto idzie... Kilku ludzi, ubranych całkiem porządnie w lekkie zbroje, miecze przy pasach i z kilkoma ozdobami. A wraz z nimi...
------------------------------------------------------------------------------------------
Samael lekko wciągnął powietrze.
„Smród! Czuję smród palonego ciała! Jest tutaj!” – wiadomość ta dotarła do jego umysłu niczym grom, odbiła się kilka razy po głowie i utkwiła na dobre. Wewnątrz instynkt wyszczerzył zęby w pragnieniu krwi. „Demon!”
------------------------------------------------------------------------------------------
„To on! Ten blondyn! I ma kolczyk w uchu! Już cię mam!” – krzyknął w myślach Furishnal.
„Nie wiem, co o tobie mówią, ale nie masz szans!”
------------------------------------------------------------------------------------------
Tymczasem reszta grupki zobaczyła, co się dzieje. W krąg ich widzenia wszedł nieznajomy wraz z grupką swoich najemników, może ochroniarzy. Przechodził właśnie koło straganu, przy którym Ivaisis akurat stała. Kupiła naszyjnik, który jej się wyjątkowo podobał i odeszła od stoiska patrząc się na właśnie zakupiony przedmiot. Wpadła na blondyna.
- O! A co my tu mamy? – uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach błysnęło małe, czerwone światełko. – Jesteś całkiem ładna. – spojrzał na nią, od stóp do głów, zatrzymał się na piersiach, które już poczuł na sobie, gdy się z nim zderzyła. – Chciała byś pójść ze mną? Mogę ci dużo zapłacić. Pewnie jesteś droga, ale mam dużo pieniędzy. Idziemy? – zakończył to zdanie pytaniem, ale można było łatwo zgadnąć, że wcale się nie pytał.
- Zabieraj ręce, pacanie. – Odrzekła Ivaisis i oparła się rękoma o jego pierś, gdyś już ją chciał przyciągnąć ku sobie.
Volriker, gdy tylko zauważył co się dzieje, ruszył w stronę nieznajomego.
- Oczywiście panie, nie widzicie? Ten na przykład – chwycił jeden do ręki i podniósł – jest w osiemdziesięciu pięciu procentach z cyny oraz odrobiną węgla. Ten – podniósł drugi – to glazura. Wiecie panie, co to jest? Bierzemy glinę, formujemy, wypiekamy i pokrywamy warstwą szkła. Wiecie panie, co to jest szkło?
- Coś o tym słyszałem...
- No więc, to jest bardzo odporne na wodę, zwłaszcza tą świecącą. – uśmiechnął się i podniósł następny - A ten, z takim pięknym, złotem kolorem, jest pokryty azotkiem tytanu, dlatego...
- Skąd wy znacie takie nazwy, toście alchemik? – półelf rzekł szybko, zdziwiony wiedzą sprzedawcy.
- Jam ze zwykłego cechu, ale trzeba znać się na robocie. Robimy też rzeczy metalowe. Jak już mówiłem, to jest azotek tytanu, dlatego ten garnek jest taki twardy. Świetnie nadaje się, by nim kogoś w łeb pieprznąć, za przeproszeniem pańskim.
Półelf uśmiechnął się szeroko, nie robił tego często. Rozmowa była wyjątkowo ciekawa.
- A zauważył pan, że każdy z tych garnków ma inną grubość denka? To także bardzo ważne. Od tego zależy później, co będzie można w nim robić. Ten na przykład... – sięgał po kolejny kociołek, odkładając ten złotawy, gdy nagle z tłumu wybiegł jakiś młodzik, chwycił któryś z garnków leżących na stole i chciał uciec, ale nie zdążył. Zanim zdążył chwycić kociołek, który okazało się był z ołowiu, i odbiec, dostał przez łeb kociołkiem pokrytym azotkiem tytanu. Młodzik legł jak długi.
- Mówiłem, że się nadaje. Daję dziesięcioletnią gwarancję.
- Dziękuję, miło się z panem rozmawiało, ale muszę iść.
Półelf przez cały czas rozmowy spoglądał na grupkę osób: drowy, dziwnego człowieka, maga i jego goblina. Nadal o czymś rozmawiali.
- No szkoda, na pewno nic pan nie kupi? Kociołek zawsze się przyda...
- Naprawdę, dziękuję bardzo. W każdym razie może jeszcze kiedyś pogadamy o denkach kociołków.
- No trudno. Do widzenia, miłego dnia życzę. O! Nowy klient. Dzień, dobry pani! Mam wspaniały wybór kociołków! Ten na przykład...
Furishnal już odszedł w tłum i nie słyszał dalszej części rozmowy. Patrzył teraz uważnie na wyróżniającą się z tłumu grupkę, która jako jedyna stała, nic nie kupowała. Znowu podszedł do innego straganu, by móc ich podglądać. „Ale się pajace dobrali” pomyślał i zapłacił za gruszkę, którą wciskała mu sprzedawczyni. Ugryzł ją i począł iść niespiesznym krokiem w ich stronę.
------------------------------------------------------------------------------------------
- Eee... taak... to co tu robi taka dziwna grupka: dwoje drowów i mężczyzna z zimnym spojrzeniem? – powiedział to, jeszcze raz patrząc na oczy nieznajomego.
- A co robi tutaj mag wraz ze swoim przydupasem? – odparowała Ivaisis.
- Ja zapytałem pierwszy. – oparł się na kosturze. Goblin natomiast burknął coś z pod kaptura.
- A przechadzamy się, piękny dzień targowy, w sam raz na spacer. I to świeże powietrze... – Volriker odparł, ale nie zrobił wdechu, bo nie chciał się udusić. – I chyba naprawdę ma pan problemy ze wzrokiem...
- Nie, skądże, jestem magiem, muszę mieć sokoli wzrok. – spojrzał na dekolt drowki, zjechał pomiędzy dwie, piękne półkule napinające bluzkę i zaczął rozwiązywać sznureczki. Dreszcz w dole pleców był trudny do określenia.
- Może jakieś eliksiry pomogą... – już nawet Samael zauważył wzrok Walhella błądzący tu i ówdzie, ześlizgujący się po pochyłościach i wspinający na wzgórza.
- Pan naprawdę nie potrzebuje żadnych eliksirów, ma świetny wzrok... – powiedział goblin, ale w słowach można było wyczuć lekką ironię.
- Zamknij się, Aţârachćrűs. Nikt cię nie pytał o zdanie w tej sprawie.
Ivaisis lubiła swoje wdzięki, ale takie uporczywe gapienie się w jej dekolt było irytujące. Nie można przesadzać.
- Jest pan magiem, nie może sobie pan wyczarować jakiegoś... „przyjaciela”. Nie musiałby pan potem gapić się na kobiety tak usilnie. – uśmiechnęła szelmowsko i mrugnęła do Volrikera. Rozmowa ta go bawiła, ale mag był irytujący. „Jak można się tak gapić...”, musnął wzrokiem Ivaisis, ale wrócił do maga.
- No to co pan tu porabia? Piękna pogoda na przechadzkę ze swoim goblinem, nieprawdaż? Pozwalam panu się przechadzać dalej. Ale radziłbym mniej z tymi czarami się afiszować.
- Radę przyjąłem, dziękuję. – odparł z niechęcią Walhell.
Gdzieś niedaleko zaczął dzwonić dzwon. Miał czysty, donośny dźwięk, rozchodzący się po całym mieście. Musiał znajdować się w jakiejś dzwonnicy lub świątyni stojącej niedaleko rynku, gdyż było go słychać wyraźnie. Ding, dong, ding, dong…
- O, już południe! Może zajmiemy się czymś pożyteczniejszym? – wykrzyknęła z entuzjazmem Ivaisis. Szarpnęła Samaela za rękaw, ale ten ani drgnął. Szarpneła więc Volrikera, ale ten patrzył jeszcze, marszcząc brwi na maga i jego chowańca. W tym samym momencie zauważyła na jednym ze stoisk kawałek dalej coś ładnego i błyszczącego.
- O! Jaki ładny wisiorek! Poczekajcie tu na mnie zaraz wrócę. – powiedziała to i pobiegła w stronę straganu pewnej elfki sprzedającej biżuterię.
------------------------------------------------------------------------------------------
Furishnal już wcześniej zauważył, że jest jakieś podekscytowanie na placu. W dalszym krańcu ludzie rozchodzili się na boki, by zrobić przejście. Tylko komu? Długo nie musiał czekać na odpowiedź. Po jakimś czasie tłumek zaczął się rozstępować już niedaleko i widać było kto idzie... Kilku ludzi, ubranych całkiem porządnie w lekkie zbroje, miecze przy pasach i z kilkoma ozdobami. A wraz z nimi...
------------------------------------------------------------------------------------------
Samael lekko wciągnął powietrze.
„Smród! Czuję smród palonego ciała! Jest tutaj!” – wiadomość ta dotarła do jego umysłu niczym grom, odbiła się kilka razy po głowie i utkwiła na dobre. Wewnątrz instynkt wyszczerzył zęby w pragnieniu krwi. „Demon!”
------------------------------------------------------------------------------------------
„To on! Ten blondyn! I ma kolczyk w uchu! Już cię mam!” – krzyknął w myślach Furishnal.
„Nie wiem, co o tobie mówią, ale nie masz szans!”
------------------------------------------------------------------------------------------
Tymczasem reszta grupki zobaczyła, co się dzieje. W krąg ich widzenia wszedł nieznajomy wraz z grupką swoich najemników, może ochroniarzy. Przechodził właśnie koło straganu, przy którym Ivaisis akurat stała. Kupiła naszyjnik, który jej się wyjątkowo podobał i odeszła od stoiska patrząc się na właśnie zakupiony przedmiot. Wpadła na blondyna.
- O! A co my tu mamy? – uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach błysnęło małe, czerwone światełko. – Jesteś całkiem ładna. – spojrzał na nią, od stóp do głów, zatrzymał się na piersiach, które już poczuł na sobie, gdy się z nim zderzyła. – Chciała byś pójść ze mną? Mogę ci dużo zapłacić. Pewnie jesteś droga, ale mam dużo pieniędzy. Idziemy? – zakończył to zdanie pytaniem, ale można było łatwo zgadnąć, że wcale się nie pytał.
- Zabieraj ręce, pacanie. – Odrzekła Ivaisis i oparła się rękoma o jego pierś, gdyś już ją chciał przyciągnąć ku sobie.
Volriker, gdy tylko zauważył co się dzieje, ruszył w stronę nieznajomego.