Gdy tylko wyszliśmy z sali odezwałem się do Rince'a:
-Widać, że ten chłopak ma... nieprzeciętne zdolności. Skoro to wszystko była iluzja, tylko ten facet z nożem nie, to... to coś tu nie gra.
Elf pokiwał głową. Szliśmy znowu jakimś długim korytarzem. Tym razem ściany przedstawiały motywy roślinne. Prawdopodobnie tylko rektor i niektórzy wykładowcy wiedzą czy to zmienia się wygląd przejść czy może po prostu idziemy innym korytarzem niż poprzednio. A może nawet oni tego nie wiedzą...
-Ech... Teraz pewnie noc w noc będzie śnił mi się jakiś psychol z nożem i wielka, włochata gąśienica. Dlaczego w takich sytuacjach zawsze pojawiają się jacyś wariaci... Nie mógłby to być na przykład jakiś szczgólny sukkub? Od razu sen przyjemniejszy.
Zaśmialiśmy się razem z Rincewindem i już w lepszych humorach dotarlismy przed drzwi główne uniwersytetu.
-No to może utopimy dzisiejsze trudy w kieliszku czegoś mocniejszego? - z pytającym wyrazem twarzy popatrzyłem na Rincewinda - W końcu muszą mieć gdzieś tu blisko jakąś karczmę czy coś w tym rodzaju, żeby studenci mieli gdzie się wymykać.
- Ty wiesz, że to niezły pomysł. Nie ma to jak łyk pożądnego elfickiego wina na podrażniony żołądek. Nie wiem jak ty, ale ja się po tej kolacji z ledwością ruszam. To cud, że ta gąsiennica mnie nie trafiła. Zresztą zapomniałem ci podziękować... dzięki - uśmiechnąłem się wyobrażając sobie, jak głupio teraz wyglądam.
- Z drugiej strony szkoda... szkoda, że niczego nas nie nauczył. Przynajmniej niczego praktycznego. Ale... było... hmm... adrenalinowo?
Stanęliśmy na chwilę w korytarzu i spojrzeliśmy z niechęcią na rozdwojenie.
- Tylko nie to... - powiedziałem zakrywając twarz w dłoniach. - Jak tu przyszliśmy, to chyba poprowadził nas w lewo, więc teraz powinniśmy skecić w prawo. Heh, tak czy siak, nie wiem jak ci studenci się tutaj nie gubią.
Szliśmy jeszcze przez chwilę, a srtop nad nami zdecydowanie się oddalił, co znaczyło, że niewątpliwie zmierzamy do wyjścia, lub głównego hallu. Jednak brak światła wskazywał na to pierwsze.
- A co do snu, to ja od sukukba wolałbym nimfę - uśmiechnąłem się. - Byłeś już trochę w tym mieście, to chyba znasz jakieś karczmy, nie? - spytałem uchylając wrota universytetu.
-No niestety tylko przechodziłem przez miasto. Poza tym nie zwracałem uwagi na ulice. Byłem jeszcze zbyt oszołomiony tą teleportacją. Ech... Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał tego próbować.
Wyszliśmy z uniwersytetu i na chwilę aż zatrzymalismy się z wrażenia. Przez chwilę żaden z nas nie wiedział o co chodziło. W końcu uświadomiliśmy sobie to. Wnętrze uniwersyetu po prostu kleiło się od magii. Aż dziw, że wewnątrz tego sie nie czuło. Może dlatego nie można było rzucać czarów? Może po prostu ściany budynku pochłaniały magię? Może jakby się pogłaskało tą kupę cegieł i poszeptało miłe słowa to budynek poczulby ulgę?*
Ruszyliśmy do furty uniwersytetu. Mimo, że ciemność już zapadła i zbliżała się późna godzina to ulice nadal tętniły życiem. Ludzie brnęli przez zaspy śniegu w tylko im wiadomym kierunku. Różne osoby miotaly się po ulicach z łopatami w ręku, odgarniając biały puch. Ich wysilki wyglądaly jak syzyfowa praca. Gdy tylko odśnieżyli jeden kawalek i szli do drugiego, to ten wcześniejszy był już co najmniej przyprószony śniegiem.
Strzepnąłem z ramion warstewkę białego opadu i zalożyłem kaptur na głowę. Żałowałem, że nie wziąłem cieplejszych rzeczy, które były dołączone do "zestawu ubrań". Ale myśl o błądzeniu po tych korytarzach tylko w poszukiwaniu jakiegoś szalika od razu wybila mi z głowy wracanie się do środka.
-Może sie kogoś zapytamy o drogę do najbliższej karczmy? O na przykład tego jegomościa - wskazałem na niską postać przechodzącą koło ogrodzenia uniwersytetu - Przepraszam! Proszę pana?
- Widzieliście niebieską świnkę? Uciekła mi gdzieś... - drobny mężczyzna przygląda wam się spode łba strasznie się garbiąc. Przypomina bardziej jakiegoś stwora niż człowieka. Ubrany jest prawie jak żebrak i wydaje się chyba być niespełna rozumu. Chociaz kto wie jak zachowują się ludzie mieszkający przy Uniwersytecie...
- Niebieską świnkę? Znaczy się jaką, taką morską czy prosiaczka? - próbowałem być uprzejmy, choć ciężko było udawać powagę. Medivh spojrzał na mnie z pełnym politowania wzrokiem.
Atmosfera na zewnątrz uniwersytetu była przepiękna. Kolorowe światła rzucały z wnętrza budynku blask na biały śnieg czyniąc go nierzeciętnie oryginalnym. Sama zaś budowla na pewno z zewnątrz wyglądała imponująco, jednak w żadnym stanie nie można było tego porównać do piękna jej wnętrz. Z ust Meda unosiła się wesoło para ciepła, choć sam półelf nie był chyba zadowolony z obecnej sytuacji. Mi także zaczęły marznąć dłonie. Schowałem je w głębokie kieszenie szaty i spytałem raz jeszcze:
- Przepraszam, mówił pan coś o śwince. O jakiego zwierzaka panu chodzi?
- Panie co mam panu powiedzieć?! Że szukam obiektu pofluencyjnego po przetransponowaniu fazowym Vimmego przez współczynnik korelacji na 3 miejscu!? Chyba łatwiej zapytać się po prostu o niebieską świnkę. Zwłaszcza, ze takiego cholerstwa nie widuje się codziennie. - wypalił z siebie człowieczek w zawrotnym tempie. - A z resztą, ide z wami do tej karczmy. Niech cholera tu zamarznie, ja nie zamierzam. Zwłaszcza, ze mnie juz głowa boli od podtrzymywania zaklęć rozgrzewających. Za mną.
Człowieczek zakręcił się na pięcie i powiewając połami szaty ruszył przed siebie brnąc w śniegu który ciągle padał i padał.
- Przypomniała mi się taka jedna anegdotka jak wspomniałeś o tej śwince morskiej. Z kobietami czarodziejami to jak ze świnkami morskimi, ani to morskie ani to świnka. - spojrzał na was z ukosa obserwując wasze miny.
Mimo iż człowiek wydawał się nienormalnie pokręcony, a sytuacja co najmniej dziwną, żart rozluźnił nieco atmosferę i wywołał na naszych twarzach niekłamane uśmiechy.
- Przydałoby się to zamieścić w jakimś tomiku anegdot czarodziejskich - roześmiałem się. - A tak swoją drogą, to ską wiedziałeś gdzie idziemy. Podsłuchiwałeś, czy jesteś następnym talentem magicznym, którego dziś spotykamy i który umie czytać w ludzkich umysłach? - spojrzałem na małego człowieczka, który szedł teraz wesoło i podwizdywał. Już miał mi odpowiedzieć, gdy jeszcze raz mu przerwałem.
- A do jakiej karczmy idziemy, że tak się spytam. Nie lubię krasnoludzkich mordowni - uśmiechnąłem się, jednak zaraz usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia, a ja obserwowałem mężczyznę i zacząłem rozważać wszystkie punty dziękim, którym mogłem być pewny, że nie jest on krasnuludem... Nie było ich w ogóle...
Szedłem zamyślony obok Rince'a. Całą uwagę skupiałem na otaczających mnie widokach. Zaśnieżone dachy domów, pieknie oświetlona ulica, ludzie spieszący sie w wiadome tylko im strony, złodzieje odcinający sakiewki od pasków i różne zwierzęta plątające sie pod nogami. Nigdy nie widziałem czegoś takiego, a przynajmniej nie w takiej ilości. Pierwszy raz od jakiegoś czasu poczułem, że żyję. Nareszcie oderwałem się od rutyny życia w mojej małej wiosce. Do pełni szczęścia barkowało tylko pełnych sakiewek, pięknych przedstawicieli płci przeciwnej i cieplejszego ubrania.
-Taaak... Też ich nie lubię - powiedziałem usłyszawszy uwagę Rincewinda - Tam to tylko chleją jak świnie, zachwoują się jak barbarzyńcy i ciągle gadają o tym swoim złocie... Poza tym krasnoludy to brud... - urwałem spojrzawszy na naszego przewodnika. Doszedłem do tych samych wniosków co mój elfi towarzysz - Eee... No chodziło mi, że nie mam mocnej głowy...
- O karczme drodzy studenci magyi sami mnie pytaliscie. A co do krasnoludów to wiecie, moze i brud, może i burdy, może i piwo ale to co oni robią bez magii to się nam w głowie nie mieści. Z resztą krasnoludy tutaj i w swoich maistach to dwa różne gatunki. Ot co. Chodźmy, chodźmy bo pogoda paskudnieje coraz bardziej. - człapiąc przez zaspy śniegu zmierzaliście w kierunku małego przysadzistego budynku który wyglądał tak jakby ktoś poustawiał na sobie w różny sposób kilka wielkich beczek.
-Przepraszam za bezpośredniość, ale... czym sie pan zajmuje? Bo ta niebieska świnka to musi być dziwna rzecz do spotkania... Nawet jak na otoczenie uniwersytetu.
Mimo niskiego wzrostu i garbienia się, człowieczek szedł z niesamowitą prędkością. Razem z Rincewindem musieliśmy nieźle przyspieszyć, żeby dotrzymać mu kroku. Ale nie przeszkadzało to nam, gdyż była to okazja do rozgrzania sie.
- Na pewno jest mistrzem sprowadzeń, albo specjalistą od chowańców - zamyśliłem się na chwilę. - Właśnie... miałem się już dawno o to spytać. Masz Med swojego chowańca? Czytałem kiedyś, że najlepsi czarodzieje mogą przywołać nawet pumy, wilki czy małe smoki.
Śnieg przestał padać, a zbiliżający się budynek karczmy zaczął nabierać dokładniejszych kształtów. Tu i ówdzie ze ścian w postaci zaokrąglonych beczek zdawała się wypływać ogromna struga złotego piwa. W rzeczywistośći była to łuna bijącego z wewnąrz światła, ale trzeba było przyznać, że architekt, który projektował ten budynek, musiał mieć ogromną, nawet rzec można dziecięcą wyobraźnię, co nie zmienia faktu, że musiał być tym bardziej geniuszem.
-No właśnie - najlepsi - powiedziałem zamyślony - Właściwie to nigdy nie próbowałem, ale i tak myślę, że poza małą mrówką nic bym nie przywołał. Chociaż to i tak dużo by było... Właściwie to nigdy mnie to nie interesowało. Trochę czytałem o przywoływaniu demonów, ale nigdy nie próbowałem. Jeszcze mi jest życie miłe. A ty, Rince, masz chowańca?
- Czym ja się zajmuje? Dobre pytanie. Magią alternatywną powiedzmy... ale mniejsza z tym. - mężczyzna wyraźnie spróbował uniknąć tematu. - Oto i jesteśmy.
Wnętrze karczmy było dosyć imponujące. Okrągłe pomieszczenia zapełnione stołami sprawiały wrażenie, ze czuliście się... jak w beczce. Goście byli glównie gnomami i niziołkami jednak nie brakowało też krasnoludów i co najdziwnijesze paru elfów. Atmosefra była rzeczywiście niezwykła. Miłe ciepełko połączone z zapachem potraw i muzyką dobiegającą, uwaga, z jakiegoś pudła (pewnei magicznego), podziałało na was odrazu rozleniwiająco.
- No bracie... wspaniała knajpa! Ale zauważyłem, że jeszcześ się nam przedstawić nie zdążył. Rincewind Softleafer, a to jest Medivh Shantal - wyciągnąłem do mężczyzny dłoń.
Nagle pudło zaczęło się trząść, a z niego ku uciesze wszystkich wyskoczyli po kolei niziołek z harmonią, krasnal z bębnem i gnomi stańczyk. Zaraz zaczęli grać jeszcze głośniej, a w tawernie zrobiło się dzięki nim jeszcze weselej.
- Piękny dziś będzie utarg... - udało mi się usłyszeć słowa karczmarza skierowane do jakiegoś klienta przy barze.
- Oj bedzie panocku, bedzie na pewno, chociaz... popatz no tylko na te elfie mordy. Pzecie to po tzech kuflach pod stołem bedzie lezeć.
Rozglądnąłem się po sali, żeby sprawdzić gdzie stoją nieliczni elfowie. Wszyscy byli porozsypywani po różnych kątach i albo nie słyszeli tej obelgi albo nie chcieli jej słyszeć.
-Rince, ta uwaga była ewidentnie do nas! Ale sie chłopaki zdziwią. W końcu jeszcze nie tak dawno sam studiowałem i wiem jak pić! Taka zniewaga...
Nie czekając ani na odpowiedź elfa, ani na przedstawienie się naszego nieoczekiwanego przewodnika, przepchnąłem się w stronę lady mamrocząc coś pod nosem. Zupełnie nikt nie zwracał na nas uwagi. Wszyscy byli zajęci tym, co się zawsze robi w karczmie. Czyli tańczeniem, piciem, jedzeniem, piciem, plotkowaniem i oczywiście piciem.
Ja, ja jak się nazywam? - wasz znajomy znowu zaczął się dziwnie zachowywać. Dygocze i rozgląda sie z lekko obłąkanym wzrokiem. - Polrose chyba, tak, Weiryn Polrose...
Do Meda
Oho, nowy klient. A z którego pan rocznika jeśli wolno spytać? - wyraźnie zostałeś wzięty za studenta - Widzę, że szykuje pan z kolegą mi utarg na dzisiejszy wieczór. Powiem tylko, że przepicie tego krasnoludzkiego diabła to nie taka prosta sprawa.
-Że jak?... Krasnoluda? - zdawałem sobie sprawę, że lekko zbladłem - Szczerze mówiąc to nie mam wcale ochoty stawać w szranki z żadnym z tych brodaczów... Za to chętnie wypiłbym jakieś wino... - uśmiechnąłem się niepewnie.
Karczmarz spojrzał tylko na mnie z ukosa, ale nic nie powiedział. Wziął czysty kielich i nalał do niego wina. Odprężony odebrałem od niego naczynie i odwróciłem się do środka gospody. Wypatrzyłem przy wejściu Rince'a i naszego dziwnego towarzysza, po czym przywołałem ich ruchem ręki.
-A ma pan czym w ogóle zapłacić?
-Eeee... kolega na pewno ma jakieś pieniądze, prawda? - uśmiechnąłem się znacząco do zbliżającego się elfa.
- Oż ty... - spojrzałem na Med'a z podłym uśmieszkiem i powoli zacząłem grzebać po kieszeniach. - Eeee, złe wieści. Zostawiłem mieszek w szacie podróżnej.
Med spojrzał błagalnym wzrokiem.
- Ale ja nie żartuję Medivh. Możemy wziąć na krechę... ? - spytałem karczmarza, ale jego mimika nie zdradzała niczego.
Ludzie nie zwracali na nas uwagi, a osobnik, który przed chwilą przedstawił się jako Polrose, znikł bez śladu, jakby przeczuwając, że zaraz ktoś będzie chciał od niego pożyczyć pieniądze.
- Najwyżej się nie napijemy... - westchnąłem.
Chwilę patrzyliście po sobie nie tęgim wzrokiem. Zastanawialiście się jak by tu się wykaraskać z tej nieprzyjemnej sytuacji. Przecież nie będziecie oddawać pełnych kielichów. W pewnym momencie zobaczyliście, że oczy wszystkich są zwrócone na centrum karczmy. Rozochoceni goście zaczęli skandować:
- Polrose! Polrose!
Na środku sali na krześle stał wasz znajomy. Przed nim na stole leżał pomięty kapelusz (ciekawe skąd go wziął). Podniósł ręce by uspokoić towarzystwo. Następnie wyciągnął palec wskazujący, poślinił go i pewnym ruchem wbił w powietrze przed siebie. Po chwili dołączył długą rękę i zaczął się siłować z jakby jakąś niewidzialną energią. Ludzie wstrzymali oddechy obserwując jak staruszek (teraz widzieliście dokładnie, że musi już być dosyć leciwy) siłuje sie... z powietrzem. Jednak, powoli zaczął 'coś' rozciągać. Początkowo samymi końcami palcami a potem całymi dłońmi. Świetlista dziurka w powietrzu stawała się coraz większa. Po chwili była już wielkości krzesła. Zaciekawieni ludzie podeszli bliżej. Wewnątrz widzieliście... ludzi albo kogoś bardzo podobnego do ludzi biegających po dużej polanie.
Fala ciekawskich szeptów przetoczyła się po zgromadzonych. - Co to jest?
- Co oni robią?
- Polorse znowu pokazał co potrafi, nie ma co. To chyba jakaś gra...
- Nooo jasne, przypomina trochę zawody rozgrywane na wschodzie z okazji święta lata.
- Ci to chyba jacyś południowcy... może nomadzi.
- Wygląda, że ci na biało czerwono sobie nie radzą.
Raz po raz do kapelusza zaczęly wpadać monety. Wasz problem zaczął się najwyraźneij rozwiązywać.
Dziwne, dziwne to wszystko. Dziadek łachmaniarz otwiera jakiś portal rozciągająca powietrze. Bez ksiąg, bez inkantacji, bez pomocy telenetyka, bez uziemiaczy. Takie zaklęcia są wysokojomowe i powietrze powinno aż strzelać od energii, tymczasem nic takiego nie czujecie. On sobie po prostu "rozciągnął" dziurę...
-Cholera, jak on to robi? - spojrzałem na Meda, ale on dalej stał z otwartymi ustami wpatrując się w Polros'a. - Dziwna... hm... osobistość. Tak trochę kręcił jak się go pytaliśmy o zawód czy imię. Magia alternatywna? Co to w ogóle takiego? I to "chyba" przy tym jak się przedstawiał. Ale co on miałby mieć do ukrycia? - pytałem już raczej sam siebie, bo elf zdawał się nie słuchać. - To chyba po prostu nie jest magia! Przecież nawet najprostszy czar w wykonaniu pierwszego lepszego maga wywołuje jakieś wibracje energii. No... nie liczmy arcymagów. Ale on? Arcymag? Nie, na pewno nie.
Staruszek dalej trzymał kulę w rękach a w kapeluszu zbierała się coraz większa górka złotych monet. Wszyscy ludzie byli pod wrażeniem. My też, ale nie może pod wrażenim efektu, ale tego w jaki sposób został wywołany.
------
Cytat
- Wygląda, że ci na biało czerwono sobie nie radzą.