[ekhp1] Początek - Finkregh

Zrywasz się na równe nogi. Przetrząsasz kieszenie ale nic w nich nie znajdujesz. Łapiesz się za miejsce przy pasie gdzie powinna wisięć sakiewka. Nic. Całe szczęści, ze zapłaciłeś kowalowi z góry. Opryszki musiały się zadowolić paroma srebrnikami ktore ci pozostały. W słabym swietle księżyca rozglądasz się po ulicy. Nikogo nie widzisz. Jest pusto i spokojnie, jedynie wiatr wieje nieprzyjemnie...
- Moje szczęście... Parszywe szczęście.
Postawił kołnierz płaszzca, co dawało marną ochronę w obliczu nieprzyjemnego wiatru, wciskającego się w każdą szparę w ubraniu. No cóż, był do tego przyzwyczajony. Ale czekało go nocowanie pod gołym niebem... Za darmo pokoju w gospodzie nie dostanie.
"Zaraz!"
Jeszcze raz obejrzał ulicę, tym razem zwracając uwagę bardziej na błotnistą ziemię. Jeden z oprychów leżał, i raczej małe szanse były, żeby się podniósł. Czyli gdzieś tu musiał być zarys jego ciała, a potem szeroka smuga po ciągniętym ciele...
Chyba, że leżał bardzo długo. Zwrócił uwagę na księżyc, próbował ocenić, ile czasu minęło...
Próbujesz ocenić ile czasu mogło minąć w twoim 'alternatywnym stanie'. Spoglądasz na księżyc ale nie za wiele mozesz n atakiej podstawie stwierdzić.

- Hmmm, pogoda ta sama, wóz stoi na drodze jak stał, światło w chacie pali się jak się paliło. - mruczysz do siebie rozglądając się po okolicy

Nagle twój wzrok pada na wygrawerowany napis na ciągle trzymanym bełcie.

- "Czas masz do dnia początka". Czyli chyba to musi być ta sama noc

Zaczynasz rozglądać się po drodze w poszukiwaniu śladów lub ciała opryszka. Czekasz chwile aż wiatr na chwile rozwieje chmury zasłaniajace księżyc. Nie ma ciała, nie ma śladów. Deszcz zmył wszystko.

- Gdzie żeś łajzo poszedł z moimi pieniędzmi. - myślisz sobie gdy twój wzrok pada na rozswietlone okna karczmy. - Z moimi pieniędzmi i moim życiem... - kończysz myśl
"Karczma!"
Oto motywacja dla nowego życia - zabić tego, który zniszczył poprzednie. Elf podszedł do okna, spojrzał przez niemyte od pewnego czasu szkło. Szczęściem, deszcz nieco je umył. Wodził wzrokiem po ludziach zgromadzonych w karczmie. Nie pamiętał wyraźnie twarzy mordercy, ale jego ubranie jak najbardziej... A nikt przecież nie obawiał się, że jego ofiara może go rozpoznać. No i nosił ze sobą kuszę...
"Gdzieś jest, ty sukinkocie, no pokaż się..."
Przyglądasz się postaciom w karczmie. Patykowaty karczmasz uciera cos w moździerzu, jakiś młody chłopak uwija się z kuflami. Patrzysz na ludzi zasiadającyh przy stole pod oknem. Jakiś wysoki elf - nie, za wysoki -, dwoch młodzików. Rozglądasz się dalej. Trzech mężczyzn o fizjonomiach typowych wiejskich chłopów gra w kości mocno pociagając ze stojącej na ławie butelki. Wtem twój wzrok pada na jakiegoś mężczyzne leżącego na stole. - Płaszcz ten sam, postura podobna - mężczyzna podnosi głowę - to nie on - Nagle dostrzegasz jakąś postać schodzącą ze schodów która nagle się zatrzymuje i zgina się w pół w ataku kaszlu. Chwyta się za pierś - TO ON - w miejscu gdzie zdzieliłes go pałką. Nagle mężczyzna prostuje się i spogląda prosto na ciebie...
Dopada szybko drzwi, otwiera je na całą szerkość, gwałtownie wchodzi, pozwalając drzwiom trzasnąć. No cóż, przynajmniej zachowanie ma niczym pijak z mocną głową. Patrzy się wciąż na swojego mordercę, przedzierając się przez tłum niczym chmura gradowa po czystym niebie. Bada przez cały czas jego reakcję, chwyta za poręcz. Wchodzi szybko, patrząc i nasłuchując, które drzwi trzasną, jeśli ucieknie. Nie ma to jak zemsta za własną śmierć...
Opryszek na twój widok początkwo aż przysiada na schodach. Szybko jednak zrwya sie na równe nogi i blady wbiega na góre. Wbiega do jednego z pokoi...

- Riedler, wstawaj. Spartoliłes robote! - słyszysz głos opryszka dobiegający z pokoju
'Wejść po schodach, zabić gnoja!'
Takie myśli kołaczą się elfowi w głowie. Ale spokojnie, on może być uzbrojony. Znowu. Chociaż, teraz ma bełt... Też można go wbić i patrzeć, jak ulatuje życie... Riedler śpi. To dobrze. Chwycił bełt niczym nóż, ostrzem w dół.
Cicho wślizgnął się przez otwarte drzwi. Riedler coś tam mruczy pod nosem, powoli zwleka się łóżka, ten drugi potrząsa jego ramionami. Szybkie rozeznanie - gdzie kusza? Potężny kopniak w kręgosłup tego, którego znalazł na schodach karczmy. Szyja... szyja Riedlera. Tylko wbić bełt, patrzeć na krew tryskającą z tętnicy, a wraz z nią życie... Wyrównać rachunki. [to jest quickaction]
Kopnięty opryszek mocno wyrżnął o stół i upadł na podłogę pojękując. Ten który nazywany był Riedlerem leżał na łózku. Kiedy cię zobaczył wbiegającego do pokoju chwycił za kuszę. Naładowana! - zauważyłeś.




























Szczęk cięciwy.
































Stuk za twoimi plecami. Spudłował. Bełt musiał utkwić we framudze drzwi. Chchiałes doskoczyć do niego by pchnąć go bełtem. Jednak okazało się, ze oprych miał nóż za pasem. (Zawsze przygotowany na wszystko... - przemknęło ci w myślach). Riedler zerwał się z łóżka i trzymając nóż krążył wokół stołu w ten sposób by zawsze być po przekątnej z tobą...


(nie rozpędzaj się tak )
(postaram się)
Zachodzi go tak, by znalazł się obok poturbowanego bandyty, stawia go jako żywą tarczę, wciąż krążąc wokół stołu, tak, aby znaleźć się obok drzwi. Zamyka je, zasuwa rygiel. Przeszukuje schwytanego oprycha, przeszukuje jego kieszenie, w poszukiwaniu czegokolwiek, co jest dłuższe niż nóż Riedlera. Tamten ma zaś dylemat - zaryzykować obronę, i przeładować kuszę, czy dalej trwać w patowej sytuacji...
Elf dokładnie, jak tylko mógł, obejrzał pokój. Okno, łóżko, inna osłona... A szczególnie na to, na jakiej wysokości znajduje się krawędź stołu, w odniesieniu do bandyty... Brzuch, kolana, uda, krocze, tam gdzie są słabe punkty. No i na jakiej wysokości wzlędem niego są kanty.
W momencie w którym schylałes się by obszukać leżącego opryszka ten drugi doskoczył i pchnął stół. Kant uderzył cię mocno w głowę rozcinając wargi i bolesnie uderzając w zęby. Zobaczyłes mroczki przed oczami. Opryszek nie tracił czasu. Obiegł stół, spojrzał ci prosto w oczy - zauważyłeś wyraz przerażenia na jego twarzy - Bogowie! - mruknął, szybko odryglowal drzwi i wybiegł...

Usiadłes na podłodze zrezygnowany. Dotknąłeś szybko puchnącej wargi. Zęby bolały ale na szczęście były całe. Po chwili pulsowanie bólu zaczęło ustępować. W pewnym momencie przez przypadek dotkbnąłeś ręką dłoni opryszka. Zimny dreszcz przebiegł ci po kręgosłupie. Leżacy mężczyzna jęknął...
- Pluć na drugiego. Ty, jak masz na imię?
Elf wstał chwiejnie, i patrzył z góry na opryszka. Lekko go kopnął.
- Jak masz na imię?
Powtórzył, poprawiając nieco mocniej. Chwilę poświęcił na obejrzenie pokóju, szukał lustra, ciągle zerkał na bandytę. Przejechał językiem po zębach, sprawdzając, czy żaden mu się nie obluzował. Jeszcze raz spojrzał na bandytę, wyraźnie czekając na odpowiedź i był gotów poprawić kopniak jeszcze raz... Mocniej.
- Czego chcesz ode mnie znużgarze?! Po coś wrócił? Po ci moje imię? - mówi opryszek leząc na ziemi i bacznie ci się przyglądając.




Słowniczek pojęc:

Znużgar - w wierzeniach ludowych demon powrotnik wracajacy zza grobu by gnębić żyjących. Również odpowiedzialny za sprowadzanie chorób i porywanie dzieci (jak każdy porządny demon). Zgodnie z wierzeniami znużgara można podobno odegnać muzyką fletu lub podarunkiem w postaci jadła które 2 dni i 2 noce leżało w magicznym kręgu. Badacze i magowie nie potwierdzają istnienia znużgarów...
- Po to, abym wiedział, do kogo przemawiam. Poza tym, ty przeżyjesz. Jeśli mi udzielisz pomocy, to nigdy mnie już nie zobaczysz. Ale jeśli mi nie pomożesz... No cóż, wiesz, co ci wtedy grozi. To jak będzie? Jednak jeśli się zgodzisz, bedziesz musiał mi odpowiedzieć szczerze na pytanie. Ja rozpoznam kłamstwo...

[czekam na opis pokoju... -_-']
- Virassat Holtenkan jeśli cię to tak interesuje zjawo. - mówi powoli jakby cedząc słowa - Moje imię i tak ci nic nie da demonie! Mam amulet który mnie przed tobą uchroni. Nie zdobędziesz nademną kontroli! - widzisz, ze ten człowiek jest przerażony. Ostatnie słowa wykrzykuje wyciągając zza koszuli jakis mały naszyjnik który zaczyna ściskać w dłoni.

Pokój w którym się znajdujesz jest skromnie urządzony. Dwa pojedyncze łóżka stoją pod przeciwległymi ścianami. Mały stolik, dwa krzesła i dwie niskie szafeczkidopełniają umeblowania. W pokoju znajduje się również okno które jest zamknięte okiennicami i drzwi zamykane od środka na rygiel (we framudze tkwi bełt). W belki ścian wbite jest parę gwoździ, na jednym z nich wisi płaszcz. Wypaczone deski skrzypią niemiłsiernie przy każdym stąpnięciu.
Podszedłem do drzwi, zamknąłem, zasunąłem rygiel. Odwróciłem się do bandyty.
- Wstań. Kim jest dla ciebie jest Riedler?
Spojrzałem na jego twarz, dostrzegłem przerażenie. Okazja?
- Powtarzam - wstań. Nie chcę przejmować twego ciała czy umysłu, ale ten wisiorek przed niczym nie chroni. Lecz na tym etapie dam ci jeszcze wybór. Kim jest dla ciebie Riedler? Odpowiesz, albo...
Oparłem się o drzwi. Przez cały czas patrzyłem mu w oczy. Pozwoliłem niedokończonemu pytaniu zawisnąć między nami, niech dopowie sobie resztę, wtedy sam odbierze sobie nadzieję i godność... Zabawne, jak działa ludzka psychika, a w szczególności pod presją strachu... Nie. Przerażenia.
Mężczyzna blednie, widzisz jak jego ręce drżą. Po chwili troche się opanowywuje. Siada opierając się o łóżku. Ciągle trzyma wisiorek w ręku, widzisz jak jego knykcie bieleją. Po chwili przełamuje sie i mówi, unikając twojego wzroku:
- Riedler? Riedler to łachmyta, pies plugawy nie zasługujacy na życie. Spotkałem go na trakcie, jakoś tak się złożyło, że wspólnie napadliśmy na jednego kupca. Potem na drugiego i trzeciego. I tak, tak jakoś wyszło... Ale ja bym mu nie zaufał, ani plecami się do niego nie odwrócił! O nie! Nawet podczas snu się z kuszą nie rozstawał, sam widziałeś... - milknie spoglądając na ciebie niepewnie
- Znakomicie. Gdzie może być teraz? Kryjówki, rodzina, tawerny? Gdzieś musieliście się kryć po udanym napadzie, prawda?
Moje szczęście, że się przełamał. Przez cały czas patrzyłem mu na twarz, a przy każdej okazji - w oczy.
- Virassat... Masz przy sobie broń? Nóż, miecz, kusza, cokolwiek?... Połóż to na drugim łóżku. Wiesz, że nie można mnie zranić, ale atak na mnie skończy się...
I kolejne pytanie do dopowiedzenia. Tak, tortury to to, co mógłbym robić. Ale najpierw zabiję Riedlera... Tego sukinkota, który zabił mnie.
Widzisz jak mężczyzna chwilę walczy ze sobą. Po czym schyla się i wyjmuje zza cholewy nóż który rzuca na łóżka.

- Nie mam pojęcia gdzie on może być. O rodzinie nic nie wiem a tawerny odwiedzaliśmy różne. Cwaniak z niego i tchórz, już pewnie jest daleko od miasta. - Po chwili mężczyzna zrywa się na równe nogi i wyciąga w twoim kierunku wisiorek - Astate me weraollo! - wykrzykuje po czym widząc, że nic się nie stało pada na łóżko - ja, ja... nie chiałem - leży skulony z głową w poduszce.
Podchodzę do łóżka, i biorę nóż. Wsadzam go sobie za pas.
- Masz szczęście, że jestem w dobrym humorze. Normalnie juz byś nie żył. Ostrzegałem, że nic ci to nie da... Na pewno nie masz nic więcej, tylko ten nóż?...
Przez cały czas patrzę na niego. Przyjemnie patrzeć, jak ofiara sama sobie obiera resztki nadziei, że pokona 'demona' talizmanem... No cóż, jego wybór.
- A Riedler nie miał niczego prócz kuszy? Jakoś nie chce mi się wierzyć. Aha, miałeś jeszcze pałkę. Mieliście bagaż? I pamiętaj - nie próbuj mnie przegonić, bo...
Lewą dłoń zacisnąłem w pięść, prawą oparłem delikatnie na trzonku noża, w każdej chwili gotów go dobyć.
← [ekhp] Sesja 1
Wczytywanie...