Znajdujesz się w mieście w Arknokfestin. Jesteś w swojej komnacie w posiadłości rodzinnej gdzie mieszkasz (jak to jest w zwyczaju wśród czarowników) wraz z ojcem i matką.
Twoja komnata jest urządzona skromnie ale schludnie. Wasza rodzina żyje dostatnie i jest powszechnie poważana wśród ludności Arknokfestin.
Aktualnie zajmujesz się pisaniem listu do siostry która uczy się w stolicy na uniwersytecie alchemicznym. Nagle słyszysz głos ojca wchodzącego po schodach:
Rince, Rince! List do ciebie przyszedł od tych szelm. Posłuchaj no tylko:
Gildia Magów pod przewodnictwem Ajaeleolusa arcymaga przypomina, że posiadanie natrualnego talentu magicznego nie zwalnia z powinności wobec bractwa. Rokazem Gildii, Rincewind Softleafer - czarownik - ma się udać do stolicy imperium gdzie ma godnie reprezentować naszą profesje służąc swą radą i mądrością. Szczegółów zadania dowie się czarownik Rincewind na miejscu od dowódcy gwardii królewskiej. Czarownik Rincewind ma podjąć wszelkie kroki umożliwiające mu dostanie się do stolicy bezzwłocznie. Czarownik Rincewind ma się udać do miasta Dumanisfestin gdzie spotka się z bratem Medivhem z którym razem uda się do stolicy w celu wykonania zadania.
Przewodniczący Gildii Magów - Ajaeleolus Tix - 1 Lavantearne
Stary piernik Ajaelolus, że też musieli go wybrać. Mag przewodncizącym gildii i od razu wszyscy 'naturalni' traktowani są jak psy. 'Gildia magów przypomina', phi! Niech no tylko ktoś od nas w końcu obejmie przewodnictwo to pokaże tym gryzipiórkom. Oni są po prostu zazdrośni o nasz talent, ot co! A teraz? Jeszcze mi ciebie zabierają...
Ojciec przygląda ci się uważnie, oczekując twojej reakcji.
Matce serce pęknie jak jej powiem, ze masz nas zostawić. Najpierw twoja siostra, teraz ty... ehhh
- Ojcze, wiesz przecież, że zostałbym, jesli to tylko nie groziłoby żadnymi konsekwencjami. Choć z drugiej strony od dawna chciałem przeżyć jakąś przygodę. Może... może w tej gildii właśnie moje marzenie się zyści. A już na pewno nauczę się w końcu czegoś nowego. Ty z matka pokazaliście mi już wszystko co potrafiliście, a przecież żadnych innych szanujących sie magów w Arknokfestin, czy nawet okolicy nie ma.
Nastała chwila ciszy, po czym elf podbiegł do ojca, objał go i poklepał po plecach, jakby to on chciał go pocieszyc.
- Nie wiem jak to powiedzieć mamie - spojrzał ojcu głęboko w oczy. - Ale musimy przecież to zrobić. Na pewno nie ucieknę bez pożegnania. Myślę, że powiemy jej dziś przy kolacji. Wyruszę zaś jutro z rana. Będę się musiał porządnie wyspać, bo droga jest długa.
Elf przytulił ojca raz jeszcze po czym usiadł z powrotem przy biurku i z nowymi informacjami wrócił do pisania listu. Ten drugi juz wychodził, gdy Rince jeszcze go zatrzymał:
- Tato...? - czarownik zrobił maślane oczy. - Dasz... pfu, pożyczysz mi na podróż Arota (konia)?
Ps. Mogę się też wypowiadać jako osoby trzecie, czy mam raczej strarać się robić to tak jak powyżej?
(możesz pisać za postacie 3-planowe, ale... z umiarem (zwłaszcza, zę widze, ze umiesz pisac bogato i ciekawie))
Bierz co chcesz synu. Chociaż tyle mogę ci dać, a przynajmniej spokojnieszy będe jak pomysle sobie, ze jesteś z Arotem. - ojciec uśmiecha się pobłażliwie.
Co tu tak zapamiętale skrobiesz? List? Bedziesz go chyba mógł wręczyć osobiście coś czuje, w końcu do stolicy przez Dumanis będziesz jechał!
Ty się więc szykuj. A ja idę doktora Hinsa, Znowu ma jakiegoś pacjenta który wymaga specjalnej opieki. - ojciec wychodzi. Po chwili słyszysz jak stąpa po schodach.
Po chwili słyszysz jego równy krok dochodzący zza okna. Słońce powoki chyli się ku zachodowi...
- Ojciec ma rację. Ale jestem głupi, przecież już za kilka dni zobaczę się z siostrą. I to na pewno szybciej, niż dojdzie list - mówiąc to elf wstał od biurka, zgniótł kartkę i wrzucił ją do kosza. Położył sie po tym na łóżko i z rękoma założonymi za głowę zaczął rozmyślać o jutrzejszej podróży. Nigdy do tej pory nie widział budynku Gildii Magów, nie widział stolicy, ba nie widział nawet dużego miasta. Wyobrażał sobie niewiadomo jak piekne i ogromne sale, mnóstwo ludzi i niebezpieczne przygody, z których wychodzi obronną ręka. Nie pamiętał oczywiście momentu w którym usnał...
- Rince, kolacja! - zbudził elfa głos matki.
- Co... co? - przetarł oczy i popatrzył na mamę, która stała w drzwiach.
- Kolacja synku. Wołam cie juz od 5 minut. Spałeś?
- A... tak, musiało mi się przysnąć.
Oboje wyszli z pomieszczenia i udali się w stronę kuchni, która była tak mocno oświetlona, że efl na początku nie mógł nic zobaczyć.
- Mmmm... Owoce morza. Jesteś kochana mamusiu - czarownik uśmiecznął sie i pocałował matkę w podzięce. Po chwili jednak jego mina spochmurniała. - A gdzie ojciec?
- Poszedł do doktora Hinsa. Myślałam, że ci powiedział...
- A tak, tak. Mówił mi, ale myślałem, że już dawno wrócił.
- Też się trochę martwię, ale pewnie jakiś ciężki przypadek Hinsowi sie trafił.
- Taaaak. Dlaczego on mnie zawsze w najgorszych momentach zostawia samego? - spytał ciszej sam siebie Rincewind.
- Słucham?
- No właśnie mamo. Słuchaj. Ale może najpierw usiądź - słusznie zwrócił uwagę elf.
- Tak? - pospieszała syna matka, tak jakby wiedziała, że to jakaś ważna wiadomość.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć... Masz, przeczytaj - powiedział po chwili ciszy elf, zajmując się od razu kolacją, którą chciał odwrócić uwagę od oczu matki...
Matka przyjrzała ci się uważnie. Wzieła list, zauważyłeś wyraz zdziwienia na jej twarzy jak zobaczyłą ciemnoniebieską pięczęć Gildii na kopercie. Wyjęła kartke i zaczęła czytać. Po chwili usiadła na krześle. Nie potrafiłeś wyczytać nic z jej twarzy. Malowała się na jakaś nieokreślona mieszanina strachu, zdziwienia, szoku ale również dumy i ciekawości.
- No tak, musiał w końcu przyjść ten dzień. Zawsze tak jest. List z niebieską pieczęcią - wizytówka do przygód, sławy ale również śmierci - Matka wyglądała jakby się miała rozpłakać. - Eh, głupoty plotę, jesteś już dorosłym mężczyzną, nie mozesz ciągle siedzieć w Arknok. Nie po to cię tyle lat hołublilśmy i uczyli panowania nad talentem byś skończył tu jak jakiś jarmarczny magik. Weź sobie jeszcze dokładkę, jak widać to to jest twój ostatni posiłek w domu. Potem powinieneś się pójść spakować by jutro czegoś nie zapomnieć w pośpiechu.
Matka przygląda ci się uważnie jak jesz.
Jak skończysz się pakować przyjdź do mojego pokoju, dam ci coś co ci się napewno przyda - Matka wstaje i wychodzi, wydaje ci się, ze zauwazyłeś na jej policzku łzę.
Rincewind jeszcze chwile został w kuchni. Siedział nad pustym już talerzem i rozmyślał. Nie takiej reakcji matki sie spodziewał. Przynajmniej nie do końca.
- Byłem pewny, że mama nie puści mnie, że będzie chciała mnie za wszelką cenę zatrzymać... Ale w końcu ona też przez coś takiego przechodziła. Też musiała zakończyć pewien etap swojego życia i pożegnać się na stałe z rodzicami... Swoją drogą, dziwne, że nigdy ją o to nie pytałem. Ojca również. Miałem tyle czasu i nigdy nie zainteresowałem sie ich przyjęciem do gildii. Ten świat jakby w ogóle mnie nie dotyczył. Nie przejmowałem się nim, a teraz padło to na mnie tak nagle... Coś czuję, że nie wyśpię się dziś za dobrze - uśmiechnął sie pod nosem elf. - Muszę rodziców o wszystko wypytać. Na pewno będą mieli mi mnóstwo do powiedzenia. Ech... czas się spakować.
Czarownik udał się do swojej komnaty. Stanął na środku i zaczął biegac wzrokiem po ścianach, półkach i kufrach.
- Jak ja tego nie nawidzę - skrzywił się. - Jestem pewien, że czegos zapomnę. Nawet nie wiem ile będzie trwała podróż... No ale zacznijmy od najważniejszego. Jedzenie!
Elf wyjął z mahoniowej szafy plecak podróżny i pobiegł z nim do spiżarki. Zapakował do niego tyle elfickich sucharów, że dla dorosłego chłopa starczyłoby na tydzień.
- No - powiedział wracając do swojego pokoju zadowolony Rince. - Najważniejsze już jest. Reszta to tylko pierdoły.
Elf zaczął uwijać się jak w ukropie. Na łóżku położył sobie przygotowaną już na jutrzejszą podróż czarno - czerwoną szatę, do plecaka włożył hubkę, krzesiwo, mały słoiczek oliwy i koc.
- Już prawie nie ma miejsca - zadumał się. - Muszę jeszcze gdzieś upchać cynową figurkę przedstawiającą smoka, którą dostałem od rodziców w któreś z pierwszych urodziń. To może byc jedyna pamiątka.
Po chwili spojrzał na plecak z zadowoleniem.
- Chyba już wszystko... Może wezmę jeszcze kilka czystych zwojów papieru, atramet i pióro. Nigdy nie wiadomo, kiedy coś takiego może się przydać.
Po zapakowaniu ostatnich ostatnich rzeczy elf otarł krople potu z czoła i udał się do gabinetu, w którym czekała już na niego matka. Było już grubo po zmierzchu...
Wbiegasz po spiralnych schodach prowadzących do komnaty matki. Pukasz lekko w drzwi po czym wchodzisz. Matka siedzi przed dużym okrągłym lustrem i rozczeszuej włosy. Kiedy cie zauważa wstaje i podchodzi do ciebie.
- Może to niewiele ale napewno bardzo ci się przyda.
Podchodzi do komódki z olbrzymią ilością małych szufladek. Otwiera jedną z nich i wyjmuje małą sakiewkę którą ci daje.
Rozwiązujesz sznurek i wysypujesz zawartośc na dłoń. Leży tam mała, misternie wykonana srebrna figurka konia. Spoglądasz ze zdziwieniem na matkę
- Wiem od ojca, że bierzesz Arota. Dzięki tej figurce będzie go mógl mieć zawsze ze sobą. Umożliwia ona zapakowanie międzysferyczne. Szkoda byś musiał takiego konia gdzieś po stajniach zostawiać. - Matka unika twojego wzroku, mówi coraz ciszej. Zauważasz, ze płacze...
Słowniczek pojęc:
zapakowanie międzysferyczne - akt magii polegajacy na spakowaniu danego obiektu do znacznie mniejszych rozmiarów. Wymaga podstawienia objętości tzn. np. przy rozpakowywaniu obiektu musisz zebrac dowolną materię która zostanie podstawiona przez obiekt rozpakowywany. np. stóg siana który zostanie zastąpiony słoniem. Do przeprowadzenia zapakowania i rozpakowania potrzebny jest specjalny amulet dostrojony do danego obiektu. Nie udało sie nigdy przeprowadzić zapakowania na człowieku. Powód: nieznany. Efekty uboczne: w krótkim czasie po rozpakowaniu obiekt rozpakowywany ma kolor zebranej materii (np. jesli wykorzysta się trawe to obiekt bedzie zielony itd.)
- Dz... dziękuję mamo. Nigdy wcześniej tego nie widziałem. I nie płacz proszę - elf znów przytulił matkę. - Ojciec jeszcze nie wrócił?
- Nie. Na prawdę nie wiem co sie tam mogło stać. To trwa zdecydowanie zbyt długo.
- Poczekamy jeszcze chwile. Jak nie przyjdzie, to pójdę po niego. Tymczasem opowiedz mi mamo o swoim przystąpieniu do gildii.
- O moim przystąpieniu? Hmmm. To było bardzo dawno - powiedziała elfka uśmiechając się i przecierając oczy. - Był słoneczny poranek, gdy dostałam podobny list z identyczną niebieska pieczęcią. Przeczytałam go i nie mogłam w to uwierzyć. Moi rodzice nie byli magami, stąd jeszcze większe było ich zdziwienie. Jedna strona mnie chciała zostać, druga pragnęła przygody. Jednak rodzice w ogóle nie chcieli mnie puścić... Ale właściwie to nie mieli innej mozliwości, tyle, że oni o tym nie wiedzieli. Po 10 dniach bowiem, jeśli wybrana osoba nie stawi się na miejscu, przybywa mag posłaniec i... odbiera dziecko rodzicom siłą - oczy matki znów zapełniły się łzami.
- Przepraszam... Ja nie wiedziałem.
- Wiem, wiem. Jakoś dziś skora do płaczu jestem - próbowała się uśmiechnąć elfka.
- A jaka jest podróż? Długa, nibezpieczna?
- Nie wiem synku. Zostałam od razu teleportowana do gildii.
- Rozumiem... - zasępił się Rince. - A co z tatą?...
Zauważasz katem oka jakiś ruch w komnacie. W jakiś dziwny sposób na krześle której do tej pory było puste pojawia się ojciec. Wydaje się powstawać z załamań światła i cieni.
(ojciec ma naturalny talent do teleportacji na krótki zasięg czym nie raz zadziwiał nawet wybitnych magów)
- Nie było koperty, nie było pożegnań i nie było smutku. Gildia mnie znalazła przypadkiem na targu. Jako mały chłopak kiedy jeszcze nie wiedziałem o moich zdolnościach udałem się na miejski rynek. Nic nie zapowiadało tego co się stało. Nagle rozpętało się szaleństwo, przedmioty zaczęły latać, strzechy płonąć... Nie wiele pamiętam... zemdlałem. Kidey się obudziłem byłem już w gildii. To oni nauczyli mnie panować nad moimi zdolnościami. Tak to być powinno, kto wie co mogłoby się stać przy drugim ataku... Ale dosyć tych historii. Gildia nie bierze cię na szkolenie, tylko potrzebuje twoich zdolności. Jak dobrze pójdzie to moze za tydzień juz wrócisz. A my tu biadolimy jakbyś na wojnę jechał - ojciec uśmiecha sie wesoło. - Idź juz lepiej spać jeśli zamierzasz jutro rano wyjechać. Ja też się zaraz kładę. Ześmy się z Hinsem spracowali, ale za to państwo McMurneyowie mają bardzo ładną krówkę. Na pewno będziemy mogli liczyć wkrótce na jakis dzban mleka raz na jakiś czas.
Rincewind posłuchał ojca. Wstał od stołu, powiedział dobranoc i poszedł do swojej komnaty. Zdjął koszulkę i już miał się kłaść spać, gdy nagle opętała go przeraźliwa myśl, że w Gildii nie koniecznie będzie miejsce i czas na długą, goracą kąpiel. Dlatego poszedł do łaźni i w przeświadczeniu, że przyjemność, której zaraz doświadczy może się nie powtórzyć przez długi czas wszedł ostrożnie do dębowej wanny pełnej parującej od gorąca wody i mydlanych bąbelków. Chciał pozostać w niej jak najdłużej, jednak już po jakichś 20 minutach usłyszał za drzwiami głos matki:
- Jeszcze nie śpisz? Kończ już, bo jutro czeka cię naprawdę długi dzień.
- Dobrze mamo, jeszcze tylko chwilka.
Elf rzeczywiście po paru momentach wstał, wytarł się po czym na biodrach przepasał sobie ręcznik i wyszedł z łaźni. Od razu róźnica tęperatu dała znać o sobie i czarownika przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Szybko pobiegł do swojego pokoju, i wskoczył do łóżka. Przykrył się kocem po sam czubek nosa trzęsąc się z zimna.
- Chyaba ta kapiel nie była najlepszym pomysłem - pomyślał.
Zaraz jednak temperatura ciała uzyskała taki sam stan jak temperatura cieplutkiego koca. Rince jeszcze przez chwile myślał o całym swoim dniu i zaszkoczeniu jakie go spotało, jednak jego powieki zaczęły się stawać coraz cięższe. Poprosił jeszcze Larethiana - elfickiego boga, o spokojny sen i jutrzejszą bezpieczną podróż. Pare sekund później usnął.
Gdy Rincewind się przebudził słońce dopiero świtało. Nie chciało mu się wstawać, jednak gdy tylko sobie przypomniał o podróży, od razu nabrał ochoty do życia. Szybko założył szatę, wziął na plecy torbę i po cichu wyszedł z komnaty. Chciał skorzystac z okazji i wyjść póki rodzice jeszcze śpią, bo nie przepadał za pożegnaniami. Po drodze oczywiście zajrzał do kuchni i wziął na ząb wczorajszą bułkę. Juz miał wychodzić, gdy uświadomił sobie jedną rzecz.
- Przeciez ja nie wiem nawet, gdzie to Dumanisfestin jest. Mogę liczyć na drogowskazy, ale chyba bedzie lepiej, gdy wezme mapę.
Odwrócił się na jednej nodze i po cichu wrócił do swojej komnaty. Tam z biórka wyjął przenośną mape królestwa.
- No to jedziemy - powiedział zadowolony.
Teraz wyszedł z domu już na dobre, poszedł na jego tył do stajni, rzucił okiem na mape i wsiadł na Arota. Po dziesięciu minutach był juz na zachodnim szlaku prowadzącym do Dumanisfestin...
Sam nie wiedząc czemu kiedy stanął przy miejskich rogatkach. Opanowalo go dziwne uczucie. Stanął w końcu przed czymś zupełnie nowym i... bał się. Bał się tego co spotka. Głowił się czy aby na pewno jeszcze wróci do Arknok. Postanowił ostatni raz objechać miasto. Spiął konia i pojechał wolno na rynek. Jechał powoli i rozglądał się tak jakby pierwszy raz był w mieście. Wychwytywał liczne szczegóły na ktore do tej pory nie zwracał uwagi. Tu zauważył jakąś wybitą szybę na poddaszu tu korodującą rynnę, wszystko nabierało dla niego zupełnie nowego wyrazu i znaczenia. Z rynku udał się do człowieka którego nazywał Dziadkiem. Staruszek już nie dowidzący zajmował się bednarstwem. Rincewind jako mały chłopak przesiadywał u niego godzinami patrząc jak stary strugał klepki i zbijał beczki. Wiele historii, czasem śmiesznych, czasem smutnych, czasem strasznych, wtedy się nasłuchał. Teraz, w dniu swojego wyjazdu postanowił raz ostatni odwiedzić starca. Kto wie? Może to już ostatni raz...
Następnie udał się nad rzekę gdzie znajdowały się ogrody. Sam sobie wmawiał, że jedzie ostatni raz spojerzeć na rzekę. Jednak prawda była zupełnie inna. Liczył, że ostatni raz spojrzy na Nią. Znowu dopadł go melancholijny stan. Czuł się jak rycerz wyruszający na wojnę który żegna się z wybranką swojego serca... Jednak kiedy znalazl się już w ogrodzie stracił rezon. A kiedy ni z tego ni z owego zobaczył Ją w jednym z ogrodów speszony spiął konia. Czuł się źle. Jego żal szybko zmienił się w złość na samego siebie. Na co liczyłeś, czego oczekiwałeś? - wyrzucał sobie. Jeździsz po tym mieście już za długo. Słońce już wysoko stoi na ziemię - myśłał. Popędził konia i udał się do bramy miejskiej.
Opuszczał miasto w ponurym nastroju. Jechał mocno zasępiony nie zwracając uwagi na to co się dzieje wokół niego. Mijał rolników którzy udawali się na pola by dokończyć ostatnie jesienne prace. Minął kupców którzy w myśl złotej zasady "czas to pieniądz" już byli na szlaku. Minął go jakiś człowiek w królewskich barwach pędzący na złamanie karku - zapewne goniec.
Kierował się początkowo szlakiem na wiodącym do Karczmy "Przystań" nad brzegiem Srebrzenki. Szybko sobie policzył w głowie, że przez własne marudzenie w mieście do Dumanisfestin zajedzie pewnie późną nocą...
Najgorsza jednak rzeczą był fakt, że podróż była niezwykle monotonna. Pola, las, las, pola. Po jakichś 3 stajach spotkanie kogoś na szlaku graniczyło z cudem. Słońce świeciło niemiłosiernie. Na czole elfa pojawiły się pojedyncze krople potu. Znużenie pozwoliło mu przestać myśleć o rodzicach, o mieście, Dziadeczku, o Niej... Poczuł nagle dotkliwą suchośc w gardle. Gdy przejeżdżał koło wielkiego orzecha zatrzymał konia i usiadł na kamieniuw cieniu drzewa. Nie przywiazywał Arota, ponieważ wierzchowiec był nauczony, by zawsze pilnować się pana. Na dodatek wyglądał również tak, jakby marzył o chwili odpoczynku. Rincewind zaczął nerwowo grzebac w plecaku.
- No tak! - krzyknął wściekły. - Wiedziałem, że czegoś zapomnę. Tylko dlaczego musiała być to najważniejsza rzecz? Po co mi jakieś głupie papiery, bezużyteczny atrament i tyle sucharów, skoro nie mam wody!
Rzucił torbę na ziemie i ukrył twatrz w dłoniach. Był na skraju załamania, a to był przecież dopiero początek podróży.
- I co teraz zroimy Arot? - spytał ironicznie czarownik.
(poprosiłbym tu o jakiś minizestaw najbanalniejszych czarów (2 czy 3), bo nie wiem właściwie co umię, czy mogę sobie na przykład wyczarować kawałek lodu, wody, ognia, czy czegokolwiek innego)
(Jako czarownik nie dysponujesz czarami tak jak magowie. Raczej mocą dzięki której mozesz kształtować energię magiczną zgodnie ze swoją wolą. Powiedzmy, ze to takie trochę połączenie dzikiego maga z czarownikiem z BG)
Arot nie wydawał się być zbyt przejęty pytaniem czarownika. Bardziej interesowały go ostatnie kępki trawy na ziemi. Brązowe liście szeleściły pod stopami Rincewinda. Kiedy chwile posiedział w cieniu drzewa zaczęły go przejmować dreszczę.
- No tak albo mi gorąco albo szczękam zębami. Nie ma co tu siedzieć. Niech no tylko ugaszę pragnienie.
Wyszukał jakiś kubek z torby i uważnie się rozejrzał po najblizszej okolicy. Obszedł orzech dokoła.
- Tu powinno być dobrze.
Uklęknął w miejscu w którym potężne korzenie rozsadzały omszały głaz. Odgarnął liście i gałązki. Ułożył kubek w małej jamce którą tworzyły odłamki kamienia. Dotknął ich ręka.
- Wilgoć, bardzo dobrze.
Skupił myśli.
Na ściankach kubka zaczęły pojawiać się małe krople, opczątkowe małe potem coraz większe. Powoli zaczęły spływać do środka. Po chwili kubek był pełen.
- Dziękuje przyjacielu za dar wody. - powiedział wznosząc kuebk jak do toastu w stronę drzewa
Rincewind wypił wodę tak chciwie, że aż polała się po jego ustach. Odwrócił się, popatrzył na konia, który stał z otwartym pyskiem i powtórzył proces napełniania wody.
- Masz przyjacielu. Tobie też się należy. Wiem, że to bardzo mało, ale na więcej nie chcę marnować sił ani czasu.
Arot od razu zrozumiał o co chodzi, kiedy czarownik przystawił mu kubek do pyska. Razem z wodą Rince odzyskał chęci do życia, choć nie wszystkie złe mysli poszły w zapomnienie.
- Żałuję, że nie pożegnałem się z rodzicami... Muszę im napisać jakiś list od razu jak dotrę - postanowił elf.
Podziękował raz jeszcze Larethianowi za dar natury, po czym wskoczył energicznie na wierzchowca i popędził w wyznaczonym wcześniej kierunku. Słońce odbyło już mniej więcej 3/4 swojej drogi po zenicie. Teraz jego promyki łaskotały nieustannie twarz czarownika. Po 10 minutach drogi Rincewind spotkał nawet gnoma.
- Gdzie zmierzacie przyjacielu? - spytał Rince z zaciekawieniem.
Gnom zdawał się nie usłyszeć pytania i przemaszerował obok jeżdźca z zazrdością spoglądając na jego środek transportu.
- Gdzie się udajesz gnomie?! - powtórzył.
Tym razem pytanie znalazło adresata. Mały człowieczek obrócił się błyskawicznie. Miał śmieszną czerwoną czapkę z pionowym szpicem na środku, kruczoczarne wąsy i brodę.
- Zmierzam no Arknokfestin panie...
- Rincewind Softleafer - słonił się uprzejmie elf.
- Gorten Freisen - odpowiedział gnom, zdejmując czapkę z głowy.
- Zmierzacie w kierunku mojego miasta... rodzinnego.
- Tak? A to co pana wywiało z Arknok.
Rincewind uważnie przyjrzał się twarzy człowieczka.
- Interesy prywatne - odpowiedział.
- Oooo. To tak samo jak mnie. Jestem kupcem. Może chce pan coś shandlować?
Rince zsiadł z konia i z zaciekawieniem popatrzył na otwieraną przez gnoma dużą torbę.
- Nie, raczej nie. Nie mam zresztą pieniędzy.
- Nic nie szkodzi. Istnieje przecież handel wymienny - uśmiechnął się Gorten.
W tym momencie wyjął z torby piękny, przyozdabiany runami miecz. Dał elfowi do rąk. Rincewind poczuł, że broń jest bardzo lekka. Rękojeść była idelnie wręcz dopasowana do rozmiaru jego dłoni. Gnom zauważył w oku czarownika iskrę podniecenia.
- I co przyjacielu? Elfickie cacko, przedniej roboty. Wymieniamy się?
Rincewind przez chwilę jeszcze machał mieczem. Cieszył się jak małe dziecko.
- Tak! Co chcesz w zamian?
- Konia.
- Co?! Chyab żartujesz. Nie oddam ci Arota!
- Jak to mi nie oddasz? Zobacz co trzymasz w ręku. Ten miecz jest warty z cztery tysiące sztuk złota, koń niecały tysiąc.
- Dla mnie Arot jest wary o wiele więcej - powiedział elf po czym wsiadł szybko na wierzchowca patrząc z trwogą na wzrastające niezadowolenie gnoma...
Minąwszy gnoma ruszyłeś dalej w drogę. Poklepałes konia po grzywie mówiąc
- Chciał bym cie zamienił na jakieś żelastwo. Aroganckie gnomidło z niego, nie ma co!
Słońce zaczęło powoli chylić sie ku zachodowi. Wzmógł się chłodny wiatr więc, opatuliłeś się płaszczem i smętnie przyglądałes się złocącemu się barwami jesieni lasowi. Z daleka falujące liście tworzyły fantysctyczny widok, drzewa wydawały się poruszać w takt jakiejś pierwotnej muzyki. Wkrótce wąską wijąca się droga doprowadziła cię do ściany tego lasu. Ściany w pełni znaczenia tego słowa, ponieważ las zaczynał się tak nagle jakby istniała jakaś niewidzialna granica odgradzająca go od przylegajacych pól. Zanim wkroczyłeś w cień wysokich drzew zobaczyłeś stadko sarn szukające prawdopodnie żołędzi pod olbrzymim dębem.
Las wesoło szumiał kiedy jechałeś przez niego. Góry opadłych liści zalegały na drodze. Przejechałes przez wąską dolinkę wypełnioną głazami porozrzucanymi tak jakby jacyś giganci jeszcze przed chwilą się nimi bawili. Zacząłeś podjeżdżać pod małą górkę z której powinieneś zobaczyć w ostatnich promieniach słońca drogę ktorą będziesz musiał jeszcze przebyć.
- A za lasem jest nasz cel. Nie marudź Arot, jak się pośpieszymy to dotrzemy tam przed pólnocą. Ja do ciepłego łóźka a ty do owsa żarłoku.
Z górki widać także było małe, leśne jeziorko. Rincewind zboczył ze ścieżki i udał się w jego kierunku.
- Czas na biwak - uśmiechnął się elf. - Ja zjem sobie pysznego elfickiego suchara, a ty napijesz się pewnie równie pysznej wody - dodał z ironią, spoglądając na niezbyt czysty odcień stawu.
Czarownik zeskoczył z konia, ktory rzeczywiście od razu podszedł i zaczął chełptać wodę, sam natomiast usiadł na ziemi, opierając się placami o jakieś stare, szerokie drzewo. Wziął plecak i wyjął z niego suchara. W prawdzie danie nie było wyjątkowe, ale okolica sprawiała, że Rince delektował się nim, jak mało którym. Liście wesoło kołysały się na drzewach, a przy silniejszym podmuchu wiatru masowo spadały na ziemię. Zdawało się również elfowi, że las śpiewa, wita go swoimi darami i pięknem.
- Ślicznie tu, prawada Arot? Rozejrzyj się tylko do okoła. Czy ta niezmierzona otchłań złota, żółci i brązu nie jest piękna, a zarazem przerażająca? Czy szelest liści przemienny z bezgraniczna ciszą nie jest tajemniczy? Ach... mógłbym tu przesiadywać godzinami... Co to właściwie za las? - zastanowił się elf, po czym wyjął mapę. Na niej jednak nie było żadnego boru. Mniej wiecej miejsce, w którym znajdował się teraz czarownik miało być ruinami jakiejś starej warowni. - Ciekawe... Może pójdziemy się rozejrzeć? Co ty na to, przyjacielu? - Rince zwrócił wzrok na konia, wkładając do ust ostatni kęs suchara.
Czarownik objechał najbliższą okolicę. W switle zachodzącego słońca dostrzegł tu i ówdzie wystające z ziemii jakieś potężne mury. Przyjrzał im się z bliska. Małe rozpadajace się cegły połączone lichą zaprawą wskazywały na dzieło rąk ludzkich.
- Rozpadający się szkielet potężnej warowni, tyle zostało po tobie człowieku w naszej warowni. Proch i pył który rozwiewa ten jesienny wiatr. - powiedział elf do siebie. - Chodźmy stąd Arot, nie mamy czego tu szukać. Jak będziemy więcej marudzić to w ogóle nie dojedziemy do Dumanis.- przejeżdzając koło jeziorka napoił konia i napełnił bukłak wodą.
Nastała noc.
Las zaczął się zmieniać. Teraz zaczęly dominować drzewa iglaste, sosny, świerki i modrzewie. Urokliwy był ten las w świetle księżycą lekko zaćmionym chmurami. Panowała prawie absolutna cisza rzadka przerywana popiskiwaniami nietoperzy które właśnie organizowały sobie kolację (a raczej jak pomyślał czarownik - śniadanie). Cisza w lesie sprawiała, że Rincewind sam starał się robić jak najmniej hałasu.
Czarownik zaczął powoli przysypiać. Nużąca całodzienna jazda oraz panująca cisza usypiały go już od dłuższego czasu. Ciągle powstrzymywał się od zaśnięcia wmawiajac sobie, że zaraz znajdzie się u kresu swojej podróży w jakiejś przytulnej i ciepłej oberży w Dumanis. Dopiero zapach dymu (kuchni opalanej drewnem lub węglem) trochę go otrzeźwił. Jednak nie mogło to być jeszcze Dumanisfestin. Ciągle znajdował się na lesnym trakcie.
- To widocznie jakaś osada drwali - pomyślał sobie.
Wtem Arot zacząl się zachowywać niespokojnie. Zwolnił kroku i zaczął się boczyć. Po chwili zatrzymał się i zaczął niespokojnie strzyc uszami. Wyglądało to tak jaby się czegoś przestraszył.
(prosiłbym byś teraz sie powstrzymał od długich opisów. tylko krótkie deklaracje )
- Co się stało przyjacielu? - szepnął elf zatrzymując konia. Sam uniusł się w siodle i próbował nasłuchiwać. Jednocześnie skierował wzrok w stronę chatki. Skoncentrował całą swoją uwagę na migoczączącym przyjaźnie budynku. Coś go ciągnęło, żeby sprawdzić, kto lub co jest w środku, jednak zachowanie Arota, którego znał przciez od dzieciństwa, nie pozwalało rozsądkowi na zbliżanie się.
- Poczekajmy jeszcze chwilę koniku, może coś z tego domu wyjdzie... - szepnął Rince uspakajająco gładząc wierzchowca po grzywie.
Przyglądasz się chwilę odległej chacie. Wydaje ci się, że słyszysz dobiegające z niej dźwięki jakiejś muzyki. Jednak obserwując zachowanie Arota zauważasz, że wyraźnie się boczy na drogę przed sobą. Uderza kopytem o trakt i wyraźnie jest czymś poddenerwowanym.
W nikłym świetle dostrzegasz szpaler drzew okalający drogę z dwóch stron. Rowy odprowadzające wode są zarośnięte jakimiś krzewami. Chata z której wydawało ci się, że dobiega muzyka jest około jednego strzelenia z łuku od ciebie (ok. 100m). Przerzedzający się las po prawej stronie świadczy o tym, że prowadzi do niej droga zbiegająca się z traktem na którym się znajdujesz jakieś kilkanaście metrów przed tobą.
- Dobra przyjacielu. Nie wiem jak ty, ale ja idę - Rincewind zsiadł z konia. - Czekaj tu, rozumiesz? Albo nie - mienił zdanie - jeszcze mi uciekniesz, bo naprawdę jakos dziwnie się zachowujesz.
Rincewind zapakował konia czarem do statuetki, którą dostał od mamy. Sam spojrzał jeszcze raz w strone budynku po czym zwrócił wzrok do góry. Poczekał chwile, aż chumry odsłonią Księżyc, po czym usiadł po turecku z rękoma na kolanach i zaczął się koncentrować.
Czarownicy różnili się tym od magów, że nie musieli wymawiać żadnych inkantacji i znali o wiele więcej zaklęć. Właściwie, to ciągle tworzyli jakieś nowe. Wadą było jednak to, że przygotowanie jakiegoś czaru, szczególnie bardziej złożonego, zajmowało sporo czasu. Nie inaczej było w tym przypadku.
Gdyby ktos popatrzył z boku na elfa, zauważyłby, że bardzo powoli, aczkolwiek systematycznie jego ciało rozmazuje sie i zanika. Tak własnie działał czar niewidzialności. Po jakiś 10 minutach czarownik otworzył powoli oczy i z zadowoleniem spojarzał na siebie.
- Teraz mogę iść zobaczyć, kto tam mieszka. Nie powinni mnie zobaczyć, ani usłyszeć.
Rince przezornie jeszcze wyjął z plecaka fiolkę z oliwą, włożył ją do kieszeni, po czym swoim prawie bezszelestym, elfickim krokiem zaczął się zbliżać w pobliże chatki...
Niewidzialność - wożliwa do wykonania jedynie po pozyskaniu dużej ilości energii z ciała niebieskiego. Bardzo ciężka do wykonania w miejscach jasno oświetlonych. Zabiera sporo czasu.