Ludzie krzątają sie w ewidentnym popłochu. Nikt wśród gwaru rozmów i lamentów nie zwraca na ciebie uwagi. Jakaś kobieta po środku tego zbiorowiską głośno o czymś rozprawia. Przepchnąwszy się przez tłum słyszysz:
- I jak was tu widze i słysze takem usłyszała mojego Holtana co mnie woła aby z chaty wyszła bo rzekomo coś tam znalazł. A jako, że ćma straszna była to latarnię ze sobą wzięłam. Ino se jeszcze kożuszek na grzbiet zarzuciłam i poszła. Ide ci ja za róg i jak tu na mnie ki diabeł nie wyskoczy. Jak mnie nie chycił i o scianę stuknął. Takem padła jak gromem rażona. A kości mnie wszytskie tak bolą i tak słabuje dzisiaj... Ale ki czort to był to ja ni mam pojęcia. Guślaki przegoniliśmy, ćmaka usiekliśmy a wiszta sam wiedźmak ukatrupił. Co to za złośliwe licho mogło być? A Holtana pijackiej mordy jak nie było tak nie ma, jak się schlał na weselu tak pewnie jeszcze gdzie leży. - kobieta mocno gestykuluje podczas całego wywodu. Zauważasz, ze lekko utyka (wspiera się na lasce), jest blada oraz ma nabitego paskudnego guza na czole. Jest to już kobieta około 60letnia, klasyczny przykład chłopki. Chuda, zgarbiona o cerze jak pomarszczone jabłko.
- Jak wyglądał ten czort babciu? Sama tam byłaś? Widziałaś cokolwiek? Może to był zwykły człowiek? I jeśli byś mogła, zaprowadź mnie dokładnie w to miejsce, gdzie to się stało - zadawał szybko pytania elf. - Ciekawe czy to rzeczywiście jakaś zmora, czy może też zwykły mężczyzna lub zwierz z lasu... a może kobieta coś sobie ubzdurała...? - zastanamiał sie Rince. Czuł, że musi tą sprawę zbadać. Podróż mogła chwilę poczekać...
- A jakiż to tam... (spogląda na ciebie uważnie) panie człowiek mógł być. Wyszłam ja ci za róg i jak mnie jakie łapy nie chyciły i hutnęły o ściane. Nic żem nie widziała. A boli mnie teraz syćko. Może ki hirdun co na Zapolarki świecy nie dostał przyszedł się mścić. Bo Holtan, łajza jedna, grosza poskąpił na świece... Eh, a teraz ja biedna kobiecina oberwałam...
Zapolarki - obrzęd praktykowany we wschodniej części królestwa. Pierwotnie odprawiany przez gnomy i niziołki z czasem upowszechnił się wśród ludzi. Polega na zostawianiu zapalonych świec w lesi które jakoby mają ubłagać złe duchy zmarłych przed nawiedzaniem domostw.
- Czyli sugerujesz, że mógłby to być duch, zjawa, zombie czy jakiś inny nieumarlak... - Rince ztrzymał się tu na chwilę by się zastanowić, czy miał w ogóle kiedyś do czynienia z czymś podobnym. Stwierdził, że raz tylko z ojcem przeganiali zbłąkaną zmorę, która panoszyła się nocą po mieście i straszyła ludzi. Dalej jednak twierdził, że sprawdza był najprawdopodobniej człowiekiem, bo po co by umarlak miał popychać nocą staruszki. - Chciałbym ci babciu pomóc, ale nie jestem pewien czy sam dam sobie z tym radę. Nie wiem też w ogóle czy chcecie z tym "czymś" walczyć. Może wystarczy rzeczywiście postawić mu świeczkę (co ja tez wygaduję? - pomyślał elf). Zresztą, przecież temu czemuś nie zależało na twojej śmierci babciu, a chyba ostatnimi czasy ludzie nie giną w jakiś niezbadanych okolicznościach, czyż nie?
- Kiej licho to było i po co mi szkode zrobilo tego nie wiem. - mówi kobieta spoglądając na ciebie - To tyś jest magik, a jak magik przychodzi do wsi to zawsze jest coś źle. Albo krowa zdechnie, albo zboże zgnije albo kiej cholera ludzi napastuje. Tyś jest uczony! Tyś nam powiedz co to było - wskazuje na ciebie kościstym palcem. Ludzie milkną spoglądając na ciebie wyczekująco.
- Skąd ja mam wiedzieć babciu co to było. Nie widziałem tego, a z twojego opisu wynika, że mogło to być cokolwiek, nawet jakis rozpędzony dziki zwierz. Bo mam rozumiec, że poprzednio takich zdarzeń nie było... Jeśli chcesz się babciu dokładnie dowiedzieć, co to było, to trzeba sprowokować jeszcze raz podobną sytuację. Z tym, że tym razem ja również muszę byc przy tym obecny. Nie pójdę przecież teraz szukać w las czegoś, co może nawet nie istnieć. Jeśli okazałoby się, że to rzeczywiście nieumarlak, to o pomoc poprosicie kapłana, ja mam bowiem ważniejsze sprawy na głowie. A jeśli chodzi o Holtana, to jakiś chłop śpi w stodole - elf przypomniał sobie zakazaną mordę ziejącą alkoholem, która ujrzał zaraz po przebudzeniu. - Może to on...
Jak ty magiku nie wiesz to kto ma wiedzieć?! - mówi staruszka wskazując na ciebie laską - Szkoły kończą z nosami w książkach siedzą a pożytku z nich żadnego. Sami weźmiemy kłonice, sierpty i licho ukatrupimy. Zawsze tak było! Trzeba sobie umiec radzić. - staruszka wymija cię po czym kuśtyka w stronę stodoły, po chwili wychodzi - eee tam! to kowal Hopmik. Jak się spije to i rowie zaśnie. - ludzie widząc, że przedstawienie się skończyło zaczynają się rozchodzić szemrząc miedzy sobą nawzajem. Dostrzegasz, ze niektórzy spoglądają na ciebie niezbyt przychlnym wzrokiem.
Prości, zabobonni, przestraszeni... - myślisz sobie
- Nic tu po mnie - pomyślał Rince. - Oni nie mają zielonergo pojęcia o magii. Myślą, że jestem jakimś jasnowidzem, lub bogowie wiedzą kim jeszcze.
Romyślając tak czarownik wyjął z kieszeni płaszcza srebrną figurkę, po czym podszedł do sosny i zerwał kawałek kory.
- Widzę więc, że nie potrzebujecie pomocy. Możemy w takim razie jechać - powiedział to głośno, żeby wszyscy zwrócili na niego jeszce przez chwilę uwagę, po czym wyciągnął przd siebie figurkę konia, spojrzał na kawałek kory położony na ziemii i rozpakował Arota. Po chwili zwierze zaczęło się materializować tuż przed magiem. Miało białą sierść w czarne podłuże plamy. - Takiego cię jeszcze nie widziałem - powiedział elf głaskając wierzchowca. - Do twarzy ci w tym ubarwieniu...
Ludzie spoglądają na ciebie z przestrachem w oczach. Widzisz jak niektórzy cos szepczą a inni składają dłonie w ochronnych znakach. Wszyscy odsuwają się od ciebie spogladając niepewnie to na ciebie to na Arota. Jednak kiedy koń zaczyna przyjmować swoją właściwą barwę wszycy uciekają w popłochu do chat. Jedynie dzieci przygladają ci się z zaciekawieniem.
I w ten oryginalny sposób wyruszyłeś w ostatni etap swojej podróży do Dumanis. Cel powinieneś osiągnąć jeszcze przed południem jesli nic się nie wydarzy po drodze...
W momcie w którym ponownie byłes na trakcie stało się to co przeczuwałes od kilku dni. Spadły pierwsze płatki śniegu. Małe białe drobiny z trudem przebijały się przez gęste korony drzew. Jednak ciągle go przybywało i przybywało. Płatki początkowo się topiły tworząc kolejne kałuze, jednak juz po pewnym czasie zaczęły tworzyc cienką warstwe białego puchu.
- No i proszę. Bogini Enerros zaczęła malować już świat na biało. Właściwie to nie już, a dopiero, bo zima w tym roku przychodzi wyjątkowo późno - elf wyciągnął dłoń i czekał, aż spadnie na nią kilka płatków puchu, po czym przyjrzał się dokładnie jak topnieją. Spojrzał na niebo - Musimy przyspieszyć Arot, jeśl nie chcemy, żeby nas zasypało, bo na przestanie opadu na razie się nie zanosi - mówiąc to Rince udeżył lekko nogą konia. Po chwili galopowali już o wiele szybciej...
Wbrew temu na co się zapowiadało śnieg przestał padać równie szybko jak zaczął. Zima jeszcze raz przegrała bój z jesienią. Ale to już nie długo - pomyślałeś sobie patrząc na szybko topniejacy biały puch.
Wkrótce droga stała się dużo porządniejsza. Trakt zbudowany z dokładnie spasowanych kamieni znacznie ułatwił ci ostatni etap podróży. Mijałeś coraz więcej ludzi zdążających tylko w sobie wiadomym celu do Dumanis. Widziałes pieszych chłopów pootulanych w grube kożuchy, krasnoludzkich kupców podróżujących z wozami, gońców pędzących na koniach oraz grupkę bardzo dziwnych rycerzy. Trzej olbrzymi mężczyźni podróżujący mimo paskudnej aury w pełnych płytach robili wrażenie. Zwłaszcza, ze zbroje były dosyć nietypowe. Bogato zdobione i szmelcowane na żółty, purpurowy i czerwony kolor przykuwały wzrok... Jednak zanim zdążyłeś odcyfrować herby na tarczach już cie wyminęli.
Zgodnie z oczekiwaniami mury miasta osiągnąłeś przed południem. Postanawiając nie mitrężyć zbytnio od razu skeirowałeś konia w stronę górującego nad miastem budynku uniwersytetu.
Zbliżasz się do okazałego czerwonego budynku. Mimo panującej szarej i smutnej aury pogodowej budynek wydaje się emanować jakąś wesołością. Długie szerokie, schody pną się w góre do dużych potrójnych drzwi. Wysokie ściany z czerwonej cegły są podpierane przez ozdobne i wydające się przeczyć jakiejkolwiek fizyce filary. Wysokie witrażowe okna mienią się jakimś dziwnym światłem zapierają dech w piersiach. Jednak tym co najbardziej przykuwa twoją uwagę jest nietypowy zegar znajdujący się nad wejściem. Ma on formę misternie wykonanej fontanny której bijące strumyki wody raz po raz układają się w symbole poszczególnych cechów magicznych. Dostrzegasz znak telenetyków, znak rady, znak wtajemniczonych i jeszcze kilka innych.
Widzisz liczne postacie stojące na małym skwerze przed schodami. Sądząc po strojach są to głównie magowie zarówno ci młodsi jak i ci starsi. Dyskutują zebrani w małych grupkach. W pewnym momencie zauważasz jak dwaj siedzący przy jednym ze stolików (najwyraźniej w coś grali) zaczyna się kłócić.
Podchodzi do nich jakiś człowiek i zaczyna z nimi rozmawiać. Poc chwili do twoich uszu dobiega:
- Co?! Niegodne kłótni?! Czy to ma znaczyć, ze mam ustąpić temu prostakowi?! - wykrzykuje jeden z kłócących - Prostak? JA?! Ja ci dam! - drugi mag zrywa się od stołu - Załatwmy to tak jak na magów przystało! - wyciąga z kieszeni kawałek kredy i zaczyna kreślic jakiś mały symbol na stole. Drugi to spostzrega i szybko zanurza palec w kielichu wina po czym również zaczyna rysować palcem po stoliku. Po chwili obaj stają w bezruchu. Widzisz jak ich usta poruszają się w bezgłośnych inkantacjach. Nagle pierwszy łapie za krzesiwo i krzesa iskre na symbol, drugi natomiast wyciąga z kieszeni orzech i kładzie go wewnątrz wyrysowanych linii.
Iskra odbija się od powierzchni stołu po czym zaczyna rosnąć. Po chwili jest już wielkości ludzkiej pięści. Zaczyna przyjmowac humanoidalne kształty jednak nie możesz jej się za długo przypatrywać ponieważ już po chwili bolą cię oczy od blasku.
Orzech wysycha, kurczy się i po chwili zamienia się w pył. Podczas tego struzka jakby gorącego powietrza zaczyna się nad nim zbierac. Zaczyna formować małego ludka który wygląda jakby był zbudowany z wody albo z jakiejś przeźrozczystej galarety.
Obydwaj magowie wstają od stołu. Widzisz jak wykonując delikatne ruchy koniuszkami palców wydają rozkazy chowańcom. Zebrani na placu magowie podchodzą do was przyglądając się w zaciekawieniu. Mężczyzna który do nich podszedł, odsuwa się i ochodzi powolnym krokiem w stronę wejscia do uniwersytetu spoglądajac co jakiś czas na to co się dzieje. Na kamiennych kulach wieńczących murek wokół placu zapalają się delikatnym zielonym światłem glify.
Iskrowy ludek wyciąga ręke i nagły blask cię oślepia. Mały piorun uziemia się w przcewiniku. Jednak ten nie wiele sobie robiąc łapie jeden z kamyków do gry i rzuca w oponenta...
Rincewind stał i przyglądał się temu wszystkiemu jeszcze przez dłuższą chwilę. Kolorowość, wesełość, gwar, kontrast jaki panował między Uniwersytetem, a resztą miasta był przeogromny. Wszyscy ludzie zdali mu się bardzo bliscy. Jednym słowem czuł się tu idealnie, czuł się jak u siebie w domu. Chciał obejrzeć walkę chowańców do końca, jednak ta bardzo się dłużyła. Postanowił zainterweniować.
- Przepraszam bardzo panowie magowie. Dopiero co przybyłem do Dumains, jednak jestem czarownikiem już od dłuższego czasu. Ja rozumiem, współzawodnictwo jest najlepszym sposobem na zwiększenie swoich umiejętności. Ale po co robić od razu taką aferę. Z drugiej strony, trzeba przyznać łade przedstawienie. Nie tylko mi się jak widać spodobało - Rince pokazał ręcką tłum przyglądających się magów. - Być może jednak będę mógł w stanie pomóc, bo słyszałem, że panowie się o coś kłóciliście.
(w porównaniu z tym co Ty napisałemś, to jest nic )