Sesja Krixa
- Hah, zapewniam cię, że me rodzinne strony są mi niepomiernie bliższe, niźli wątpliwe uroki veleńskich podziemi, w które oglądam godzina po godzinie przez kilkadziesiąt ostatnich lat. - uśmiechnął się garniturem zdecydowanie zbyt ostrych zębów. - Co zaś tyczy się wszelakich anomalii dziejących się w tym rejonie za sprawą mojej obecności, to przypuszczam, że znikną razem ze swą przyczyną.
-Niech pan powie w takim razie co trzeba zrobić do uwolnienia pana a ja się zastanowię co z tym fantem zrobić. Najwyżej czas pokarze czy w ogóle będę miał szansę pomóc, czy może jutro nie zginę. Podpadłem druidom i miałem plan odmówić współpracy z tutejszym baronem. Możliwe, że sam będę próbował uciekać z tego bagna.- Uśmiecham się na myśl o tym, że czeka mnie ciężki dzień. Ale dla takich dni zaczyna się podróżować po krainach.
- Z lordem, z tutejszym lordem. - poprawił cię z lekkim rozbawieniem. - To dość istotna różnica, lepiej, byś nie pomylił się podczas spotkania z nim. A co musisz zrobić... - wzruszył ramionami w geście lekceważenia - Zabić go. Nic skomplikowanego. Wiem wiem, domyślam się jak to brzmi w uszach kogoś, kogo nagle nawiedził we śnie diabeł, oferując nie wiadomo co za samobójczy idiotyzm. Możesz być jednak pewny, że nic ci się nie stanie. W tym samym momencie, w którym lord Greystör wyzionie ducha, zniknie wiążące mnie zaklęcie. Czas pomiędzy jego śmiercią a tym, jak zadadzą ci ją jego podwładni, wystarczy mi aż nadto, by cię ochronić. Z resztą, po pierwsze nie sądzę, by było ich przy nim aż tak wielu, gdyż większość z nich jest obecnie nadzwyczaj zajęta, a sam lord Clovis, człek wielce zagoniony i zaaferowany różnymi sprawami, na które wciąż ma zbyt mało czasu, nie będzie raczej myślał otaczać się szczelnym kordonem wobec spotkania ze zwykłym przybłędą, który przypadkiem mu się przysłużył. - uśmiechnął się raz jeszcze, tyleż upiornie, co uprzejmie. - Jeżeli jednak uznasz, że to zadanie przekracza twe siły lub elastyczność moralności, wystarczy, że zdobędziesz trochę jego krwi. I dostarczysz ją do mnie.
-No tak... to nigdy nie może być pocałunek pięknej niewiasty prawda?- Zaśmiałem się lekko, ale szybko poważnieje. -Mogę mieć problem z zabiciem go, to prawda. Zwykle zadaję śmierć tym, którzy próbują ukrócić moje życie. Zobaczę co będę w stanie zrobić. Zdobywanie krwi od tak też raczej mi przyjaciół tu nie zapewni. No ale zawsze pozostaje ta opcja, że uznam 'lorda' za mordercę i nikczemnika. Będzie mi łatwiej ukrócić męki jakie zadaje na ten świat.
Twój rozmówca skinął głową z aprobatą.
- No widzisz, zatem dobrze cię oceniłem. Nie dość, że masz głowę, to potrafisz zrobić z niej użytek. Jednak pewien szczegół budzi moje zastrzeżenia względem prawdziwości twego przekonania do mojej prośby. Nie padło magiczne zaklęcie, którego inkantacja zaczyna się od "W zamian..." - urwał, przechyliwszy lekko głowę i wbijając w ciebie wzrok tak lodowaty i przenikliwy, że poczułeś, jak serce zamiera ci na kilka długich uderzeń.
- No widzisz, zatem dobrze cię oceniłem. Nie dość, że masz głowę, to potrafisz zrobić z niej użytek. Jednak pewien szczegół budzi moje zastrzeżenia względem prawdziwości twego przekonania do mojej prośby. Nie padło magiczne zaklęcie, którego inkantacja zaczyna się od "W zamian..." - urwał, przechyliwszy lekko głowę i wbijając w ciebie wzrok tak lodowaty i przenikliwy, że poczułeś, jak serce zamiera ci na kilka długich uderzeń.
-Nic, nie chcę żadnej zapłaty. Konszachty z dołem nie są w mojej naturze. Jeśli uznam, że lord musi umrzeć to tylko z przyczyny jego niegodziwości. Pan zostaje uwolniony przy okazji. Jedyne co by mi się przydało to droga ucieczki bez zbędnego mordowania. Jedna jeszcze, rzecz. Jak go poznam? Może nie spotkać się ze mną osobiście, może mieć sobowtóra, czy jakąś iluzję. Jest sposób bym go wyczuł?
Demon zmarszczył brwi i pokręcił z wolna głową.
- Nie sądzę, ord Greystör raczej nie skłania się ku wykorzystywaniu magii tam, gdzie nie jest mu to absolutnie niezbędnie konieczne. Tym bardziej nie sądzę, by miał silić się, albo kazać silić się na to swoim kapłanom, z powodu spotkania ze zwykłym przybłędą. Bez urazy. - poprawił nieprzyjemny zwrot jeszcze mniej przyjemnym uśmiechem - Co więcej, nawet gdyby coś takiego przyszło mu do głowy, większość magicznych iluzji tworzonych przez niewprawnych magów, zwłaszcza ludzi, jest statyczna, niedokładna, niewyraźna lub eteryczna. Gdybyś miał podać takiej rękę, spojrzeć prosto w twarz lub spojrzeć pod światło, z miejsca poznasz różnicę.
- Nie sądzę, ord Greystör raczej nie skłania się ku wykorzystywaniu magii tam, gdzie nie jest mu to absolutnie niezbędnie konieczne. Tym bardziej nie sądzę, by miał silić się, albo kazać silić się na to swoim kapłanom, z powodu spotkania ze zwykłym przybłędą. Bez urazy. - poprawił nieprzyjemny zwrot jeszcze mniej przyjemnym uśmiechem - Co więcej, nawet gdyby coś takiego przyszło mu do głowy, większość magicznych iluzji tworzonych przez niewprawnych magów, zwłaszcza ludzi, jest statyczna, niedokładna, niewyraźna lub eteryczna. Gdybyś miał podać takiej rękę, spojrzeć prosto w twarz lub spojrzeć pod światło, z miejsca poznasz różnicę.
-No dobrze, czyli doszliśmy do konkluzji. Spotykam się z Greystörem i jeśli uznaję go za nikczemnika, morduję. Pan zostaje wolny i nie chodzi po naszym świecie. Jeśli to wszystko to jak mogę się obudzić? To miejsce, jakkolwiek bardzo okazałe, nie przypada mi do gustu. Mogę zrozumieć czemu się Panu znudziło.
Demon zaśmiał się cicho i otwierając dłoń w twoim kierunku dmuchnął po jej wewnętrznej stronie, jakby posyłał ci niewidzialny pocałunek. Poczułeś przeraźliwe zimno, wgryzające się w każdy fragment twojego ciała i umysłu, po czym wszystko zaczęło maleć w piorunującym tempie, jakby z ogromną prędkością wyciągał cię stamtąd jakiś piekielny mechanizm.
Ze zmrożonym oddechem i wciąż kłującymi od zimnego powietrza płucami, obudziłeś się w swoim pokoju. Ciemność. Cisza. Noc.
Spojrzałeś za okno. Atramentowa czerń nieba zmętniała już nieco, lecz do świtu na pewno pozostało kilka dobrych godzin. Mrok pełzający ulicami i między światłem latarni nie zmienił się ani trochę. Zupełnie, jakby on też cię obserwował...
Do diabła, coraz mniej dziwiłeś się powiedzeniu o "wyjeździe do Velen", kierowanym do wszelkich obłąkańców.
Ze zmrożonym oddechem i wciąż kłującymi od zimnego powietrza płucami, obudziłeś się w swoim pokoju. Ciemność. Cisza. Noc.
Spojrzałeś za okno. Atramentowa czerń nieba zmętniała już nieco, lecz do świtu na pewno pozostało kilka dobrych godzin. Mrok pełzający ulicami i między światłem latarni nie zmienił się ani trochę. Zupełnie, jakby on też cię obserwował...
Do diabła, coraz mniej dziwiłeś się powiedzeniu o "wyjeździe do Velen", kierowanym do wszelkich obłąkańców.
[ Ilustracja ]
Dzień w końcu nastąpił, niosąc ze sobą ciężar poranka. Leżałeś zdrętwiały na łóżku, jakby przylepiony do posłania, na które bez twego zaproszenia i zgody wpełzały złośliwie promienie słońca. Mruknąłeś, zacisnąwszy mocniej zapiaszczone powieki, próbując zagrzebać się w bezpieczne miejsce, lecz kolejny intruz w postaci pojedynczych, lecz dobrze znajomych dźwięków budzącego się miasta, nie pozwolił ci spać dalej.
Dzień w końcu nastąpił, niosąc ze sobą ciężar poranka. Leżałeś zdrętwiały na łóżku, jakby przylepiony do posłania, na które bez twego zaproszenia i zgody wpełzały złośliwie promienie słońca. Mruknąłeś, zacisnąwszy mocniej zapiaszczone powieki, próbując zagrzebać się w bezpieczne miejsce, lecz kolejny intruz w postaci pojedynczych, lecz dobrze znajomych dźwięków budzącego się miasta, nie pozwolił ci spać dalej.
Nie mam co spać dalej. Kładę ręce na twarzy wycierając sen z oczu. Siadam na brzegu łóżka rozciągając się z dźwiękiem strzykających kości. Sprawdzam czy wszystko na swoim miejscu, ostatecznie wybuchy wczoraj mogły mnie skrócić o rzęsy albo palce. Jak się gdzieś jakaś pluskwa z pościeli przyczepiła to zgniatam bezlitośnie. Nie potrzeba mi towarzystwa teraz. Przynajmniej nie takiego. Przydała by się bala z wodą by się opłukać. Nie mam co pewnie liczyć, że zdążę do jakiegoś kupca po nową czystą koszulę. Moja obecna po tym wszystkim cuchnie gorzej niż koń. Ba pewnie cuchnie koniem po podróży. To chyba i tak nie będzie miało znaczenia jak założę kolczugę. Przydałoby się jeszcze podpytać ludzi jak tu się żyje. Ale nie karczmarza ten będzie się bał i powie same dobre rzeczy o Lordzie. Muszę znaleźć chwilę czasu by zasięgnąć trochę języka. Czyli szybko, Bo kapłan pewnikiem niedługo się tu zjawi, balia z wodą.
Twój smród zszedł na dół po schodach, a ty podążyłeś za nim. W izbie trafiłeś nie na karczmarza, lecz na niewiastę, będącą pewnikiem jego córką, gdyż na żonę zdawała się zbyt młoda. W dwóch słowach opowiedziałeś jej o swych potrzebach, ta zaś już w połowie drugiego pojęła naturę rzeczy i lada chwila zjawiła się u ciebie, niosąc wielką, drewnianą balię, którą następnie napełniła kilkoma wiadrami wrzątku oraz zimnej wody. Cały pokój spowiła mgła, w której zrzuciłeś z siebie część smrodu zaklętego w podróżne łachmany i wielce rad zanurzyłeś się w balii.
Gdy stwierdziłeś, że twej higienie stało się zadość, zszedłeś na dół raz jeszcze, przebrawszy się uprzednio w pozostawione przez córkę gospodarza, proste ubranie. Wyszedłeś na ulicę, rozglądając się za najbliższym kupcem, u którego mógłbyś nabyć jakąś inną odzież. Tego nie trzeba było szukać długo - ledwie dwadzieścia kroków dalej główną aleją swoje stoisko rozstawiał właśnie pulchny jegomość, ubrany w gustowną szatę, doskonale podkreślającą jego wydatne brzuszysko.
Gdy stwierdziłeś, że twej higienie stało się zadość, zszedłeś na dół raz jeszcze, przebrawszy się uprzednio w pozostawione przez córkę gospodarza, proste ubranie. Wyszedłeś na ulicę, rozglądając się za najbliższym kupcem, u którego mógłbyś nabyć jakąś inną odzież. Tego nie trzeba było szukać długo - ledwie dwadzieścia kroków dalej główną aleją swoje stoisko rozstawiał właśnie pulchny jegomość, ubrany w gustowną szatę, doskonale podkreślającą jego wydatne brzuszysko.
Zaglądam na chwilę do sakiewki i... wylatuje mała muszka. Pamiątka zapewne po druidach. Złota nie wiele, miedziaki raczej dominują. Pies jeden wie czy przyjmują tu walutę z północy. Profilaktycznie rozglądam się za psem, może jakiś rozmowniejszy się znajdzie. Ściskam mocno sakiewkę tak by jej nie stracić i ruszam do kupca i gdy podchodzę ze szczerym uśmiechem zagaduje. -Witam o zacny, szukam koszuli, w miarę grubej, by pod zbroją kolczą dobrze leżała.
Kupiec zerknął na ciebie zdziwiony. Chyba nieczęsto ktoś zwracał się do niego w ten sposób, lecz nie rozmyślał nad tym długo.
- Pode kolczugą, ha? - powtórzył, gdy schylony grzebał w jednym z dużych kufrów stojących za straganem. - Zależy, panie, jaka to musi koszula... Czy grubsza, włochata - wyjął z kufra brązowawą koszulę, pełną ciemnych włosków czy skłębionego futra - coby lepiej zatrzymywała szczały, gdy przejdą pancerz? Czy może taka, co wraz z grotem w ranę wlizie i wraz z ranom się ją wyciąga? - rzucił na blat jasnokremową tkaninę, gładką i połyskliwą, jakby wykonaną z jakiegoś śliskiego materiału.
- Od pięciu do piętnastu miedziaków, panie, lepiej nie znajdziecie. - rozłożył pucołowate dłonie i klasnął nimi głośno. Spojrzałeś do sakiewki raz jeszcze, lecz twoich czternastu miedziaków od patrzenia nie przybyło, a dwie ostatnia złota moneta skryła się gdzieś na samo dno, jakby nie życząc sobie, byś brał ją do ręki.
- Pode kolczugą, ha? - powtórzył, gdy schylony grzebał w jednym z dużych kufrów stojących za straganem. - Zależy, panie, jaka to musi koszula... Czy grubsza, włochata - wyjął z kufra brązowawą koszulę, pełną ciemnych włosków czy skłębionego futra - coby lepiej zatrzymywała szczały, gdy przejdą pancerz? Czy może taka, co wraz z grotem w ranę wlizie i wraz z ranom się ją wyciąga? - rzucił na blat jasnokremową tkaninę, gładką i połyskliwą, jakby wykonaną z jakiegoś śliskiego materiału.
- Od pięciu do piętnastu miedziaków, panie, lepiej nie znajdziecie. - rozłożył pucołowate dłonie i klasnął nimi głośno. Spojrzałeś do sakiewki raz jeszcze, lecz twoich czternastu miedziaków od patrzenia nie przybyło, a dwie ostatnia złota moneta skryła się gdzieś na samo dno, jakby nie życząc sobie, byś brał ją do ręki.
Z lekką dozą nieufności kupiec wziął monety z twej ręki i obadał je starannie, używając do tego wszystkich możliwych zmysłów. Werdykt musiał być pomyślny, gdyż kiwnął głową na znak aprobaty i bez słowa wrzucił kwotę do jednej z licznych kieszeni swojej szaty, wskazując ci towar.
- Pieniądze z północy równie dobre, co z południa. Choć dziwne to, bo gości ostatnio niewielu tu mamy. Zaraz i takie tam durnoty, rozumicie, panie.
- Pieniądze z północy równie dobre, co z południa. Choć dziwne to, bo gości ostatnio niewielu tu mamy. Zaraz i takie tam durnoty, rozumicie, panie.
Wzruszył ramionami i ponownie pochylił do kufrów, porządkując rozrzucone wcześniej towary.
- Wieeeecie, panie... - stękał pod ciężarem własnego korpusu i towarzyszącego mu obciążenia - Życie to zawsze ciężkie jest. Ale nie można rzec, nasz lord dodał bobu wszystkim naokoło i tera Velen rośnie na nie lada potęgę. Jeszcze cztery... no, pinć lat temu, z każdą dostawą i statkiem, to było na dwoje wróżyć: albo dopłynie i będzie co sprzedać, albo piraci napadną i zeżrą, psia ich mać. Teraz nikt nie myśli nawet podnieść ręki na veleńskich kupców i ich statki. - wyprostował się, jęknął, kładąc dłoń na plecy i kopniakiem zamykając wieko jednego z kufrów.
- Wiecie, panie. Ja nie rybak, chodź miejscowy, więc w zbytki po samą szyję nie opływam. Ale niczego mi tu nie braknie, a o lepsze miejsce na interesa trudno na całym wybrzeżu, tego możecie być pewnym. A kto tu roboty szuka, ten i znajdzie. I ci, co głową robią, i ci, co ramieniem. A majstrów od miecza zawsze potrzeba, czy to na zamku, gdzie lordowi służą lub za druidami ganiają, co się, psie juchy, szarogęsić zaczęły, albo to wśród porządnych, Umberlee widzi, uczciwych kupców, co poza granice miasta udać się czasem muszą. - poklepał się po brzuszysku, podkreślając tym samym, kogo należy brać za przykład uczciwego kupiectwa.
- Wieeeecie, panie... - stękał pod ciężarem własnego korpusu i towarzyszącego mu obciążenia - Życie to zawsze ciężkie jest. Ale nie można rzec, nasz lord dodał bobu wszystkim naokoło i tera Velen rośnie na nie lada potęgę. Jeszcze cztery... no, pinć lat temu, z każdą dostawą i statkiem, to było na dwoje wróżyć: albo dopłynie i będzie co sprzedać, albo piraci napadną i zeżrą, psia ich mać. Teraz nikt nie myśli nawet podnieść ręki na veleńskich kupców i ich statki. - wyprostował się, jęknął, kładąc dłoń na plecy i kopniakiem zamykając wieko jednego z kufrów.
- Wiecie, panie. Ja nie rybak, chodź miejscowy, więc w zbytki po samą szyję nie opływam. Ale niczego mi tu nie braknie, a o lepsze miejsce na interesa trudno na całym wybrzeżu, tego możecie być pewnym. A kto tu roboty szuka, ten i znajdzie. I ci, co głową robią, i ci, co ramieniem. A majstrów od miecza zawsze potrzeba, czy to na zamku, gdzie lordowi służą lub za druidami ganiają, co się, psie juchy, szarogęsić zaczęły, albo to wśród porządnych, Umberlee widzi, uczciwych kupców, co poza granice miasta udać się czasem muszą. - poklepał się po brzuszysku, podkreślając tym samym, kogo należy brać za przykład uczciwego kupiectwa.
-Dziękuje serdecznie za pomoc, wiem już w razie czego gdzie się udać.- Po uregulowaniu, wszystkiego zabieram towar by się przejść jeszcze, nim wrócę. Najlepiej w boczne alejki. Zobaczyć co tu jest. Kapłan najwyżej poczeka. Powiem, że się zapodziałem. Dobrze by było jednak gdybym tego nie zrobił na prawdę. Muszę rzucić na to miejsce okiem jeszcze. Może jednak pogadać z karczmarzem albo jego córką? Nie, będą się bać za bardzo by powiedzieć coś złego. Idę zasięgnąć języka z ulicy.