Spacer z dziadkiem przebiegał tyleż mozolnie, co monotonnie. Czy to nie chcąc, czy nie mogąc iść szybciej, niż kroczek za kroczkiem, staruszek wlókł się niemiłosiernie, podczas gdy wam pozostawało jedynie robić to samo. Jego laska niczym metronom rozbijała otaczającą was zewsząd ciszę, a jednak pomimo znudzenia i zmęczenia zdołałeś dostrzec zarys ludzkiej postaci w kilku mijanych oknach. Jeżeli Vhailor dostrzegł to samo, nie dał tego po sobie poznać, krocząc przed siebie równie dostojnie, jak niezgrabnie robił to dziadek.
Aż do drugiej przecznicy nie zauważyliście żadnej otwartej demonstracji jakiekolwiek obecności. Dopiero tam, przed względnie zadbaną kamienicą mogącą pełnić niegdyś funkcję jakiegoś urzędu, stało czterech wartowników zbrojnych w długie strzelby, zapewne Remingtony. Zobaczyli was również, choć nie ruszyli się w waszą stronę, zaś puszczony przodem dziadek podreptał w kierunku pilnowanego przez nich wejścia.
- Do naszego burmistrza. - odparł staruszek głosem równie smętnym i zwiędłym, co jego chód - On zadecyduje, czy możecie przejechać przez Stone Springs.
Siedem stuknięć laską o bruk później staliście przed wejściem. Strażnicy nie wycelowali w was, wciąż nieruchomi, choć poprawili uchwyty na swoich strzelbach.
- Jeśli chcecie rozmawiać z panem burmistrzem, musicie zostawić swoją broń tutaj. - oświadczył jeden z nich, patrząc na każdego z was z osobna.
- Oczywiście dobry człowieku. Przyjeżdżamy w pokoju - powiedziawszy to oddał swoją strzelbę myśliwską, po czym popatrzył na resztę by uczyniła podobnie. Gdy już wszyscy (lub kto chciał) zostawili broń kontynuował spacer za staruszkiem ku burmistrzowi.
Oddawszy broń weszliście wszyscy do wnętrza budynku. Nie czekały was wędrówki po kolejnych piętrach i pokojach, gdyż cała siedziba burmistrza, wraz z biurkiem burmistrza i samym burmistrzem znajdowała się pośrodku holu, otoczona przez stare regały z książkami i segregatorami, zawierającymi zapewne jakąś bezsensowną dokumentację. Tam też, w towarzystwie dwóch kolejnych ochroniarzy, wyglądających na jeszcze bardziej znudzonych od poprzednich, siedział łysiejący mężczyzna z wąsem, na oko około czterdziestki, który skrobał coś w dużych rozmiarów notesie.
- Witajcie przybysze, co sprowadza was do naszego kochanego miasteczka? - zapytał, nie unosząc wzroku znad kartki. - Obawiam się, że niewiele mamy wam do zaoferowania.
- Witaj, burmistrzu. Macie tyle ile nam potrzeba. Jesteśmy pielgrzymami w drodze do Nowego Jorku. Droga daleka, a pielgrzymi zmęczeni. Chcemy jedynie zatrzymać się w mieście, by ludzie mogli rozprostować kości, zaczerpnąć powietrza i przespać w miarę spokojnie noc, niż ma to miejsce w pustkowiach - mówił ojciec miłym głosem - Ewentualnie jeśli macie jakieś zapasy na sprzedaż moglibyśmy się potargować. Ponadto ten starszy człowiek wspominał coś o sędzim, który jest tu z nami - wskazał na Vhailora - Czyby jakiś prawny problem?
- Hmm... To się okaże samo z siebie. Gdy mieszkańcy dowiedzą się, że do Rock Springs przyjechał sędzia, sami zgłoszą się ze swoimi problemami. Co do całej grupy... Cóż... - patrzył na ciebie przez chwilę, zastanawiając się nad tą sprawą.
- O ile zamierzacie zostać tu tylko na jedną noc, nie powinno być większych problemów. Zachowajcie jedynie spokój, bo nie lubimy tu zbytniego harmidru i poruszenia. Nie chcemy też tu broni. Dokładniej nie chodzi o samą broń, co jej noszenie. Nie ma powodu prowokować losu do jakichś zbytecznych incydentów, a bez broni pod ręką człowiek dwa razy pomyśli, nim z robi coś głupiego.
Lorenzo przytaknął - Rozumiem, panie burmistrzu. Jesteśmy pokojowymi pielgrzymami. Broń schowamy w autokarze i nikt nic złego prowokować nie będzie, a gdy ktoś potrzebuje pomocy, chętnie jej udzielimy, prawda panie sędzio? - zakończył spojrzawszy miło, acz stanowczo na sędziego po czym wrócił wzrokiem do burmistrza powoli oczekując rozkazu "odmaszerować". Sprawa zasadniczo wydawała się załatwiona.
Vhailor stał jakby wrósł w ziemię, z absolutnym brakiem wyrazu twarzy, gdy wy odwracaliście się do wyjścia.
- Sędzia nie może zostać pozbawiony broni. - oznajmił tonem oświadczenia. - Sprawiedliwość bez siły staje się słabością i nie może wówczas służyć nikomu.
Spojrzeliście po sobie z Granitem, Callahanem i pozostałymi, następnie przenosząc wzrok na spiżową, nieporuszoną sylwetkę w skórzanym płaszczu i kapeluszu, a na końcu na siedzącego naprzeciw niego burmistrza. Ten milczał przez chwilę, wpatrując się w Vhailora, lecz ostatecznie kiwnął głową.
- Niech i tak będzie. Sędzia odpowiada sam za siebie.
Vhailor przyłożył dłoń do ronda kapelusza i wyszedł, wy za nim. Po wyjściu na ulicę Frank powiedział cicho:
- Zawsze uważałem, że fanatyzm to jedna z najgorszych zaraz ludzkości...
- Zgadzam się. - odezwał się po twojej drugiej stronie Archivald, również patrząc w kroczącego przed wami mężczyznę z kataną przewieszoną w poprzek pleców.
Lorenzo milczał przez chwilę, by rzec całkiem spokojnie, chłodno wręcz - Fanatyzm jest zły, jeśli jego założenia mają na celu niszczenie. Czy nie oddałbyś swego życia dla Boga, bracie Archivaldzie? Bracie Callahanie? Czego byście nie oddali w służbie Panu? - zapytał retorycznie, wzrokiem umiejscowionym sobie tylko znanym punkcie - Jesteśmy fanatykami, bracia. Nikt nie oddaje życia bytowi, którego istnienia nie da się udowodnić. My to zrobimy, jeśli zajdzie taka potrzeba, z imieniem Pana na ustach, radując się w umierającym sercu. Zasadnicza różnica między nami a wysadzającymi się ludźmi w imię innego Boga jest taka, że my oddamy życie w obronie naszych ludzi i naszych wartości, nie atakując nikogo innego. Cel jednak pozostaje taki sam. Służba Panu.
- Zdaje się, że to samo zjawisko określamy innym pojęciem. - zaoponował uprzejmie Granite. - Dla mnie jest to po prostu trwałość i szczerość w wierze. Fanatyzm zaś jest stanem, w którym same emocje i determinacja stają się celem i środkiem, uniemożliwiając myślenie o tym, czemu miały służyć.
- Dokładnie. - zgodził się z nim Callahan. - Czynienie dobra i masy nieopłacalnych rzeczy w imię przekonania o tym, że jakiś facet 2000 lat temu chodził po wodzie i wiedział, co jest słuszne, a co nie, to wiara. Bieganie z karabinem, czy nawet samo darcie ryja dla samego darcia ryja, niezależnie od tego, czy wrzeszczymy "Jezus!", "Allah!" czy "Niebieska Ostryga!", to dla mnie fanatyzm. Krzyczenie "sprawiedliwość!" przy każdej okazji, to coś po tych samych pieniądzach, jeśli mnie ojciec zapyta... - dodał, gdy skręcaliście w długą ulicę prowadzącą na obrzeża i do waszych autokarów, a na rogu której znajdowała się jakaś zakamuflowana pijalka, gdzie Sędzia z Federacji podążył dziarskim krokiem.
Ojciec Lorenzo po chwili zabrał głos - Owszem, macie rację, darcie ryja dla samego darcia, osiąganie korzyści materialnych, władzy poprzez religię to obłuda, za które czeka potępienie. Jednakże czy takim samym prawem możemy potępiać kogoś kto ślepo w to wierzy i idzie za tym człowiekiem? Czy to jego wina, że akurat takiego fałszywego proroka spotkał wierząc do szpiku kości, że drąc się Jezus, Allah itp. i biegając karabinem osiągnie zbawienie? Postawmy się w taką osobę, która nie miała możliwości wyboru. - westchnął ciężko - Wydaje mi się, że nie nam to oceniać, a tylko Bogu Wszechmogącemu. Możemy jednak modlić się o oświecenie dla takich i łaskę u Pana - zakończył przeżegnawszy się.
Archivald zdawał się potwierdzać twoje stanowisko skinieniem głowy, zaś Callahan ni to skinął, ni wzruszył ramionami w częściowym niezdecydowaniu. Obejrzawszy się za Vhailorem wchodzącym do baru, gdzie wślad za nim podążyło kilku miejscowych, powiedział:
- Pomogę naszemu sędziemu w konsultacjach społecznych. Mieszkańcy mogą mieć równe pojęcie o Bogu, co o jego sprawiedliwości.
- Niech będzie, ale zostaw mi broń. Nie chcemy prowokować niepotrzebnych awantur. - Granite wziął od Callahana jego Magnum i obrócił się w stronę autokarów, przy których stała wciąż liczna grupa wiernych. - Trzeba będzie jakoś zorganizować czas, nocleg i ewentualne "zwiedzanie". Turystów mamy sporo, a pilotów wycieczek przeciwnie. Najlepiej będzie możliwie najszybciej pojechać w dalszą drogę.
- Jestem zdania by pojechać jutro. Przenocować w mieście. Ludzie niech rozprostują kości. Zaczerpną spokoju. My również powinniśmy cieszyć się, że Pan dał nam szansę na w miarę spokojną noc pod dachem. Wykorzystamy, któryś z nieużywanych domów jako noclegownie. Po pierwsze jednak trzeba wjechać do miasta. Nie będziemy trzymać tak auta na widoku - powiedział patrząc na braci.
- Faktycznie, nie ma. Trzeba odpowiednio rozlokować autokary i zorganizować grupę. Im szybciej stąd wyjedziemy, tym lepiej. - zgodził się z tobą Granite.
— Mogę zająć się organizacją ludzi, poszukać lokum... - zaoferowała się wasza spec-dziewczyna - Wiem, że to niebezpieczne, ale może to mnie prędzej zaufają... To także dobra okazja, by zrobić przegląd busów i zasobów paliwa...
Lorenzo popatrzył na spec-dziewczynę - Zapewne powstrzymać się Ciebie nie da, ale samej to nieco niebezpieczne i owszem, dlatego chciałbym ci ochraniać plecy. Dwójka zawsze lepsza od szwendania się solo - popatrzył na braci - O ile bracia nie maja nic przeciwko, oczywiście.