- Frank, zechcesz?
- Oczywiście. - odparł zapytany, wstając z miejsca, zdejmując szeroki, płaski kapelusz pastora i zajmując miejsce Archivalda. Stanął tak, patrząc po obecnych z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Robił to, nie odzywając się, na tyle długo, że kilka babć i murzynek z kościelnego chóru zaczęło oglądać się na siebie, szepcąc coś nerwowo, lecz wtedy Callahan przemówił głośno i dobitnie.
- Bracia! Siostry! Ojcowie! Wszystko to tylko tytuły, które nadajemy sobie szukając oparcia pośród wszechobecnego chaosu. Bo przecież nie jesteśmy prawdziwą rodziną, bo przecież nic nas nie łączy, bo przecież te imiona, to życie i świat, nie są prawdziwe. - mówił stalowym głosem, patrząc kolejno po każdym pielgrzymie, jakby rzucał mu wyzwanie. - To wszystko namiastki, ochłapy prawdziwego życia, świata i więzi, których chwytamy się, by zupełnie nie utonąć w obłędzie i złu, zalewającym nas na każdym kroku. Na pewno wielu z was tak sądzi! Na pewno wielu z tych, którzy topią nas w tym obłędzie i złu, również tak sądzą. Nie ma dla nich więzi, nie ma dla nich świata ani imion, które wobec Pana musieliby nosić z godnością, odpowiedzialni za swe uczynki. Czy mylę się mówiąc, że dla wielu z was wszystko to jest ułudą? Iluzją, która zastąpić ma rozpacz, będącą chlebem powszednim każdego z was? - pytał, przeszywając wzrokiem kolejne osoby. Wszyscy słuchali go w oszołomionej ciszy, nawet autokar zdawał się wyć mniej, niż dotąd. Jedynie Archivald uśmiechał się nieznacznie, wpatrzony w Callahana z głową wspartą na pięści. - Czy mylę się, bracia i siostry?
Kolejne ołowiane spojrzenie Południowca przetoczyło się ciężko po twarzach pielgrzymów, wciskając ich wszystkich głęboko w fotele.
- Milczycie, bracia i siostry. Nie wiem więc, czy się mylę. A bardzo chciałbym się mylić... - cedził lodowato, tonem przywodzącym na myśl frazę "ręce do góry, albo...". - Więcej: z całego serca wierzę, że się mylę. Wierzę, ponieważ nasz dobry Pan nie posłałby tylu owiec we wspólną podróż, gdyby każda z nich błądziła, goniąc za mrzonką i ułudą. A nawet gdyby! Nawet gdyby każda z nich osobno dała się zwieść złu i ciemności...! To owce błądzące w tym samym kierunku nie są już błądzącym stadem. Nie mylę się mówiąc, że są wśród nas tacy, którzy nie wierzą w sens i moc wspólnych trudów, więzi i krwi? Zatem tym większą mam pewność, że zebrani razem pośród trudów i krwi uwierzą jak nigdy dotąd!!! - wykrzyknął wściekle, wyrzucając słowa tak, jakby posyłał w powietrze serię z karabinu.
[ Ilustracja ] (polecam podkręcić głośniki na maks )
I oto wreszcie jego słowa, niczym pociski w cel, zaczęły trafiać do słuchaczy, którzy unosząc ręce, podskakując na siedzeniach i krzycząc gniewne głoski, zmieniające się gdzieniegdzie w wystrzelający głośno "Amen!", zaczęli rozumieć sens jego przemowy.
- Choćbyśmy tu i teraz byli jak nigdy dotąd słabi i obcy, to właśnie tu i teraz zwiążemy się jak prawdziwa, wielka rodzina! Uwierzyć lub zginąć! Alleluja!!!
- ALLELUJA!!!
- Prawda lub ciemność!!!
- ALLELUJA!!! - trzasnęło ponownie, gdy ku twemu częściowemu przerażeniu komiczna mieszanka starców, młodziaków, ludzi wszelkiej, kostropatej, sprzecznej proweniencji, zmieniła się w rozszalały oddział gangerów Pana.
- I niech szlag trafi sukinsynów, którzy podniosą rękę na naszych braci i siostry!
- ALLELUJA!!!!