[ Ilustracja ]
Nie zastanawiając się zatem, zerwałeś się z miejsca i ignorując urywane, pełne zdziwienia okrzyki Meksykanina puściłeś się biegiem w stronę pożogi. Żar bił mocno w twarz nawet z kilkudziesięciu metrów, a wielki słup ognia wytryskający w niebo rozsypywał się po asfalcie w deszcz gryzącego dymu i pyłu, które pomimo wiatru wyciskały łzy z oczu i powietrze z płuc. Nie zwolniłeś jednak, słysząc zza płomiennej kurtyny krzyki gorejącego człowieka, co jeszcze bardziej zwiększyło wydzielanie adrenaliny w twoim organizmie. Gdy wbiegałeś na płytę stacji, osłaniając się kurtką przed żarem, dymem i szybującymi w powietrzu ognistymi odłamkami, zobaczyłeś wyraźnie zwęglone lub porozrywane eksplozją ciała, jak również porozrzucane i powyginane jej siłą motocykle. Większość z nich płonęła, co w twym nastawionym na walkę umyśle zakiełkowało cieniem niepokojącej refleksji - czy przypadkiem nie "nie zastanowiłeś się" trochę za bardzo?
Kolejny trzask i charakterystyczny pomruk rosnącego ognia zwolnił czas wokół ciebie. Rozedrgane, szalejące płomienie zwolniły, jakby nagle zatopiły się w gęstej, gorącej ciszy, by za sekundę wyciągnąć po ciebie swe długie, kolczaste palce.
Druga eksplozja oderwała cię od tego dziwnego stanu, a twoje ciało od podłoża, zalewając szalejącą pożogą, w której twoja świadomość zgasła wraz z wszechogarniającym bólem.
Zniknąłeś.
Umarłeś...
Byłeś...?
Gdzie?
Kiedy?
Te słowa nie miały znaczenia tam, gdzie się przebudziłeś. Znów byłeś duchem. Znów nie miałeś ciała, które określiłoby cię w tym pustym, zasnutym szarą, gęstą, nieprzeniknioną mgłą otoczeniu. Gdzieś w oddali, za jej obłokami, które niebezpiecznie przypominały ci kłęby siwego dymu, majaczyły kształty - jedne niedostrzegalne, inne w niezrozumiały sposób przerażające, jeszcze inne w ten sam sposób przyjazne. Jednak żadne z nich nie zdawały ci się niczym więcej, niż majakami. Tym bardziej, że pojęcia odległości zdawały się nie mieć tu standardowego znaczenia, które mógłbyś oznaczyć na dowolnym układzie współrzędnych.
Nie zastanawiając się zatem, zerwałeś się z miejsca i ignorując urywane, pełne zdziwienia okrzyki Meksykanina puściłeś się biegiem w stronę pożogi. Żar bił mocno w twarz nawet z kilkudziesięciu metrów, a wielki słup ognia wytryskający w niebo rozsypywał się po asfalcie w deszcz gryzącego dymu i pyłu, które pomimo wiatru wyciskały łzy z oczu i powietrze z płuc. Nie zwolniłeś jednak, słysząc zza płomiennej kurtyny krzyki gorejącego człowieka, co jeszcze bardziej zwiększyło wydzielanie adrenaliny w twoim organizmie. Gdy wbiegałeś na płytę stacji, osłaniając się kurtką przed żarem, dymem i szybującymi w powietrzu ognistymi odłamkami, zobaczyłeś wyraźnie zwęglone lub porozrywane eksplozją ciała, jak również porozrzucane i powyginane jej siłą motocykle. Większość z nich płonęła, co w twym nastawionym na walkę umyśle zakiełkowało cieniem niepokojącej refleksji - czy przypadkiem nie "nie zastanowiłeś się" trochę za bardzo?
Kolejny trzask i charakterystyczny pomruk rosnącego ognia zwolnił czas wokół ciebie. Rozedrgane, szalejące płomienie zwolniły, jakby nagle zatopiły się w gęstej, gorącej ciszy, by za sekundę wyciągnąć po ciebie swe długie, kolczaste palce.
Druga eksplozja oderwała cię od tego dziwnego stanu, a twoje ciało od podłoża, zalewając szalejącą pożogą, w której twoja świadomość zgasła wraz z wszechogarniającym bólem.
Zniknąłeś.
Umarłeś...
Byłeś...?
Gdzie?
Kiedy?
Te słowa nie miały znaczenia tam, gdzie się przebudziłeś. Znów byłeś duchem. Znów nie miałeś ciała, które określiłoby cię w tym pustym, zasnutym szarą, gęstą, nieprzeniknioną mgłą otoczeniu. Gdzieś w oddali, za jej obłokami, które niebezpiecznie przypominały ci kłęby siwego dymu, majaczyły kształty - jedne niedostrzegalne, inne w niezrozumiały sposób przerażające, jeszcze inne w ten sam sposób przyjazne. Jednak żadne z nich nie zdawały ci się niczym więcej, niż majakami. Tym bardziej, że pojęcia odległości zdawały się nie mieć tu standardowego znaczenia, które mógłbyś oznaczyć na dowolnym układzie współrzędnych.