Moment, moment, moment...
Ten projekt ma olbrzymie wsparcie, jeżeli porównamy go z innymi fan filmami czy serialami internetowymi. Pomoc od BioWare - pod względem promocyjnym (BioWare Social, BioWare Pulse, serwisy społecznościowe czy chociażby ostatnie DLC do "Dragon Age 2"), konsultacyjnym (rozmowy z Mikem Laidlawem - głównym producentem "Dragon Age"), projektowania scenariusza (wsparcie Davida Gaidera, głównego scenarzystę "Dragon Age") czy, nie oszukujmy się, finansowym (wątpię, aby Kanadyjczycy zostawili ją bez tego typu pomocy, a i reżyserka na brak pieniędzy czy sponsorów nie narzeka). Ta "dziewczyna", czyli sama Felicia Day, nie jest kompletnie anonimowym człowiekiem - posiada gigantyczną rzeszę fanów (ma status aktorki kultowej w pewnych kręgach) i wystarczyłoby pstryknąć palcem, aby miała pod sobą całą hordę entuzjastów, którzy pracowaliby jedynie za chleb i wodę. Pominę fakt, że przez ogromne znajomości mogła porozmawiać z przyjaciółmi (chociażby Joss Whedon) od reżyserii, zdjęć, montażu czy efektów specjalnych - nawet, jeżeli nie pomogliby otwarcie koleżance, to przynajmniej daliby jej mnóstwo fachowych porad. Nie zapominajmy również, że ma mnóstwo dojść - nie każdego pasjonata stać na możliwość zaproszenia do programu "Late Night with Jimmy Fallon" (ponad milionowa widownia, zdaje się), gdzie debiutuje pierwszy zwiastun jego dzieła.
Osobiście nigdy nie narzekałem w swoich newsach na grę aktorską (wręcz napisałem, że stoi na dobrym poziomie), ale w porządku, mogę się odnieść i do tego zarzutu. Ludzie mają do tego prawo z prostego powodu - mamy tutaj do czynienia z profesjonalistami, a nie ze zwykłymi entuzjastami z żyłką filmowca. Felicia Day (reżyser i Tallis) ma na swoim koncie najpopularniejszy serial internetowy w sieci ("The Guild" - jakieś 69 milionów odsłon), a także występowała w topowych serialach ("Monk", "Dr House" czy "Eureka") i filmach ("Red" oraz "Avengers"). Daug Jones (Saarebas)? Mogliśmy go podziwiać m.in. w dwóch częściach "Hellboya", "Narodzinach Srebrnego Surfera" czy "Labiryncie Fauna" - uwierz mi, nie były to poboczne role, wystarczy spojrzeć na filmografię. Adam Rayner (Cairn) i Masam Holdem (Josmael), może nie mają tak ogromnego dorobku, lecz sroce spod ogona nie wypadli. Skoro tacy ludzie nie potrafią porwać publiczności, a udaje się to często zapaleńcom bez szkoły aktorskiej, to ja nie mam żadnych pytań.
Efekty specjalne? Napisałem, że czary mi się podobały i zrezygnowałem z krytyki, zważywszy, iż ciężko coś dobrego stworzyć bez odpowiedniego sprzętu i nakładów. Rozumiem, że ostatni akapit Tobie umknął - nie gniewam się
Plastikowe uzbrojenie? Odsyłam do "
Dragon Age: Malevolence", krótkiego filmiku zrobionego w 100% przez pasjonatów i bez wsparcia. Tam wygląda to znacznie lepiej i choć też nie jest wzorowo, to ten aspekt prezentuje się bardzo dobrze, nie rażąc tak w oczy jak w przypadku "Redemption". Kluczem przy braku odpowiedniego budżetu jest próba stonowania elementów (bo 100% oddanie tego, co widzimy w grze jest niemożliwe), które wymagają ogromnych pieniędzy i szukania tańszych alternatyw czy położenia nacisku na inne części składowe. W tym przypadku wygląda to tak, jakby lwia część kasy poszła na cyfrową krew (bezsensowna starta pieniędzy, bo śmiało można było użyć innych metod, które byłby tańsze i realistyczne - nie iść w efekty specjalne), a na resztę charakteryzacji zostały tylko jakieś grosze.
Konkluzja. Nie krytykuje samej idei serialów internetowych - znam ich ramy i ograniczenia. Problem w tym, że "Redemption" powstawał w idealnych warunkach i miał niesamowite wsparcie ze strony korporacji, hollywoodzkich gwiazd czy mediów. Oczekiwania więc musiały być siłą rzeczy ogromne. Finalnie dostaliśmy jedynie przeciętny produkt, który biją na głowę pasjonackie produkcje, robione za przysłowiową paczkę fistaszków, bez żadnych dojść i taryf ulgowych. Wspomniany "Malevolence", "Mortal Kombat: Legacy", "
Fallout: Nuka Break", "
Hunt for Gollum" czy "
Born of Hope", biją na głowę "Redemption". Nawet polska "
Drużyna", która dosłownie zawstydza tytuł pani Day i zacząłem naprawdę doceniać trud naszych zapaleńców po obejrzeniu przygód Tallis. Trzeba brać wszystko pod uwagę, nie można pomijać pewnych kwestii i zamykać oczu na niektóre sprawy. Zawsze doceniałem fanowskie produkcje i mają one u mnie ogromny kredyt zaufania, ale muszą one prezentować pewną jakość (w zależności od tego, w jakich warunkach one powstawały).
No, ale oczywiście: jestem prostym "haterem" i dzieciakiem szukającym dziury w całym, którego jedynym sensem życia jest dopiec BioWare, Electronic Arts i Felicii Day. Przyzwyczaiłem się już do tej łatki. Problem w tym, że nie mam żadnego niecnego i intratnego celu w intencjonalnym ich pogrążaniu - przeciwnie, takie postępowanie nie przysparza przyjaciół GE. Do każdego tekstu staram się podejść maksymalnie rzetelnie. Jednak nasz serwis od zawsze opierał się na prostej filozofii "piszemy, co myślimy" i tak pozostanie. Czasem przysłodzimy, innym razem wyśmiejemy, a kolejnym skrytykujemy. Każdy dostanie zawsze to, na co w naszym mniemaniu zasłużył. Możesz wierzyć lub nie, ale zawsze mocno trzymam kciuki, aby BioWare wrócił do formy z końca 2009 roku, kiedy mogłem się jedynie rozpływać w ekstazie nad ich poczynaniami. To, że później pobłądzili nie jest moją winą.