Wczoraj rodzimy oddział Electronic Arts uruchomił opcję przedsprzedaży Edycji Kolekcjonerskiej „Mass Effect 3”. Generalnie nie byłaby to jakaś wielka informacja, o której trzeba grzmieć na forum publicznym, bo między nami – nie należy ona do grupki nowinek, wzbudzających jakąś wielką ekscytację. W końcu z zakupem nie trzeba się specjalnie śpieszyć (to nie „Wiedźmin 2” z numerowanymi egzemplarzami), cena mieści się w granicach przyzwoitości (choć polemizowałbym, czy jest uczciwa – niemniej, nie winiłbym dystrybutora), a i samo wydanie przecież do najbogatszych nie należy (więc równie dobrze można oszczędzić te 50 zł). Jednakowoż mimochodem został potwierdzony pewien fakt, o którym mocno się spekulowało i wzbudzał on uzasadnione kontrowersje wśród społeczności fanów.
Mianowicie rozchodzi się tutaj o kwestię polskiej wersji językowej w „Mass Effect 3”. Poprzednie odsłony przygód komandora Sheparda przyzwyczaiły nas do możliwości wyboru głosów, jakie sączyły się z naszych wymyślnych głośników. Podczas instalacji mogliśmy postawić na rodzimą śmietankę aktorską i jej nienaganną polszczyznę albo na hollywoodzkie gwiazdy, czyli mieszankę amerykańsko-brytyjskiego akcentu. Choć „Dragon Age II” był namacalnym sygnałem odejścia od tego lokalizacyjnego eldorado, to część pasjonatów bestsellerowej serii BioWare wciąż po cichu wierzyła, że „Elektronicy” podtrzymają tę tradycję również w wielkim finale gwiezdnej trylogii.
Ech… czas zakończyć te rozważania i przestać molestować biednego dystrybutora, któremu najwyraźniej znudziły się dyplomatyczne uniki. Dziś już wiemy, jaki wyrok zapadał w tej sprawie – „Mass Effect 3” zostanie spolonizowany jedynie kinowo.
Niespodzianka? Absolutnie nie. Szczerze pisząc, to było już jasne od ponad roku, gdy Electronic Arts Polska machnął ręką na polską wersję „Lair of the Shadow Broker”. Tajemnicą poliszynela jest, że poszło tutaj o pieniądze związane ze wspieraniem tytułu i lokalizacją późniejszych DLC – najwidoczniej dystrybutor dokładał do tego biznesu, a skoro radosny socjalizm pozostawiliśmy dawno za sobą i żyjemy w czasach bezkompromisowego kapitalizmu, to nie może dziwić, iż w jakiś sposób zamierzał on zminimalizować straty. W końcu wynajęcie odpowiedniego studia i wypłacenie sutej gaży dla celebrytów dość boleśnie nadwyręża budżet, a zlecenie grupie osób przetłumaczenia kilku linijek tekstu oraz implementację napisów do dodatku można jakoś przełknąć. W pewnym sensie wybrano mniejsze zło – rzetelne i terminowe lokalizowanie rozszerzeń wydawanych przez BioWare, zamiast całkowitego zrezygnowania z późniejszego wsparcia tej topowej produkcji. Jeżeli tak postawimy sprawę, to wydaję mi się, że wszyscy możemy przymknąć oko na wspomnianą niedogodność.
Poza tym, bez obrazy, ale uważam, że granie w „Mass Effect” w innej wersji niż angielska jest zbrodnią na sugestywnym klimacie gry, a zazwyczaj jestem wielkim orędownikiem pełnych polonizacji. Choćby nie wiem, na jakie wyżyny dubbingu wspięli się nasi aktorzy, to nigdy nie pokonają czołowych hollywoodzkich gwiazd i ludzi, którzy zjedli zęby na produkcjach sci-fi. BioWare w tym przypadku nie szczędzi pieniędzy na „voice acting” i to zwyczajnie słychać. Wybaczcie, ale to jak porównywać naszą futbolową Ekstraklasę z angielską Premier League – nie ten poziom, moi mili.