Sesja Krixa

Macki zbliżyły się błyskawicznie, by zadać ciosy lub pochwycić cię. Odskoczyłeś, spodziewając się, że sięgną po ciebie, lecz tak się nie stało. Fale czerni, uformowane w mackowaty kształt, drgały lekko w dziwnym zawieszeniu, niczym uśpiona ławica czarnych ryb. Cień wykonywał nerwowe gesty, jakby przywołując je do porządku. Byłeś pewny, że krzyknąłby gdyby mógł. Jednak macki nie zamierzały go słuchać. Cień znów sięgnął po miecz.
Raz jeszcze chcę nad nimi zapanować niech kreacje z cienia zniżą swój lot i tuż nad ziemią zbliżą się do mego cienia. Niech go spętają, nie krzywdzą. Mój cień jest żywy. Wiedziałem od tym od czasu stania się lasombra. Krew mego klanu nie pozwala nam na odbicie. Nie mamy wizerunku bo cień jest naszym odbiciem. Cień jest żywą kopią nas. Jest częścią nas. Nie będę walczył z częścią mnie. Gdy zostanie spętane podejdę i przyjmę je. Jesteśmy jednością. Nie możemy walczyć. -Cień jest mi towarzyszem nie wrogiem.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Macki zawróciły równie gwałtownie, jak chwilę wcześniej wystrzeliły w twoją stronę. Tym razem poszybowały jednak w stronę cienia. Nawet dla ciebie niezwykłym było obserwować walkę cienia z cieniami pośród oślepiającej ciemności, ostatecznie jednak zakończyła się ona po twej myśli. A gdy tylko macki oplotły twój mroczny sobowtór, wszechogarniający mrok zaczął cofać się, niczym wymazywany gwałtownymi pociągnięciami gumki grafit.
Pomieszczenie, na nowo określone konturami i kształtami, okazało się niewielkim pokojem, zagraconym stertą rozmaitych butwiejących ksiąg, próchniejących stołów, uginających się pod ciężarem zakurzonej aparatury, w której coś niemrawo pobulgotywało, dymiło i parowało. Widziałeś coś na kształt kaplicy przy kościelnej zakrystii - charakterystyczny zapach kurzu, wilgoci i święconej wody, który tutaj zastępowało jednak coś bardziej krwistego i odrażającego.
Twoje oczy i umysł nie od razu wróciły do normalnego funkcjonowania, nie od razu też twe oczy zdążyły wyostrzyć obraz na tyle, byś zobaczył, że obok ciebie stoi Marius, wsparty ciężko na jednym ze stołów, których chyba podobnie jak ty wybudził się z jakiegoś transu. Z głową zwróconą w podłogę, zamkniętymi oczami i odsłoniętymi zębami wyglądał na czystej krwi wariata, a w dłoni z całych sił ściskał jakiś różaniec.
- To... tutaj... - wysapał. - Gdzieś... tutaj...
Pomieszczenie miało nisko zawieszony strop, nie więcej niż pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni, poza tym było całkowicie pozbawione okien, drzwi i jakichkolwiek innych otworów czy wyjść. Światło zapewniały dziesiątki rozmaitych świec o różnym stopniu wypalenia i kształcie, oświetlających nadzwyczajnie zagracone wnętrze. Tu księgi, tam krucyfiksy, retorty, alembiki, porzucony na krześle kapelusz z szerokim rondem, kilka urn przedziwnych rozmiarów i form, płaszczy i zdobiących ściany napisów po łacinie, w większości zatartych.
-Osiągnęliśmy część sukcesu. Dobrze. - Patrzę pod nogi. Szukam. Szukam siły na powrót przykutej do mojego ciała. Cienia, który jeszcze nie dawno był mi wrogiem. Przepraszam przyjacielu i dziękuje, że znów jesteśmy razem. A teraz by to zakończyć. Ksiądz wspominał iż to miejsce wymaga wielkiej wiary. Mam nadzieję, że wieki służby Bogu to jej wystarczający poziom. -Tho jak mamy vesprzeć ducha opiekuna? Jak trzeba przenieść moc?
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Korothir rozglądał się przez chwilę w milczeniu. Gdy jego wzrok zatrzymał się na jakimś punkcie, na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
- Chyba już wiem... Jakie to pretensjonalne... - powiedział, podchodząc do krzesła, na którym leżał szeroki kapelusz. Gdy wyciągnął po niego rękę, kapelusz zadrżał i uniósł się, a po chwili spod niego wysunęła się dobrze znana ci postać.
Przed wami, w charakterystycznym płaszczu i kapeluszu stał Sehon.
-Nha miłość boską. Czy ty mhożesz umrzeć i przestać męczyć ten świat?- Sięgam po miecz i równocześnie wzywam siły cienia. Niech pomogą mi raz jeszcze. Oplatam się swoim cieniem kończąc na rękach. Tak bym mógł szybko wystawić macki czy cieniste ręce z własnego ciała.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Skorzystałeś z mocy krwi, by ponownie uwolnić podległą ci ciemność. Poczułeś narastającą i podległą twej woli moc, a zaraz potem ból, słabość i nieokreślone gorąco, które po chwili zdawało się rozchodzić z wnętrza ciebie. Zakrztusiłeś się krwią, która rozgrzewała twe ciało, paraliżując je w niewysłowionym cierpieniu i parząc od środka, zmuszając martwe serce do opętańczego pędu. Oczy przesłoniła ci czerwona, rozmazana mgła.
Taumaturgia krwi? Nie odejdę tak łatwo. Nie skończę misji danej mi od Boga w ten sposób. NIE ZGADZAM SIĘ! Chwytam za krzyż na piersi i w akceleracji skaczę. Oczyszczam umysł. Miecz nastawiony by wbić w Sehona. W drugiej ręce zerwany krzyżyk oplątany w palcach chcę przytknąć do jego czoła. Skoncentrować się na tym świętym symbolu i z całą prawdziwą wiarą jaką posiadam, z Bogiem u mego boku i jego zastępami za sobą. -Pater noster qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
[Wybacz, kilka powrotów z pracy o 5 rano wymusiło opóźnienie ]

Mówiłeś, napinając każdy mięsień, ścięgno i fragment woli, czując zarazem, jak każde z nich pęka, krwawiąc bolesnym strumieniem, który dosłownie gotował się w twoim ciele.
- ...fiat voluntas tua! - dobiegło cię jak przez ścianę, a krwawa mgła i słabość zaczęły zanikać. Gdy zdołałeś wyprostować się i przejrzeć na oczy, zobaczyłeś, jak Marius piorunująco szybkimi kombinacjami atakuje Sehona, trafiając niemalże jednocześnie to w twarz, to w brzuch, to w gardło, nogi i jeszcze inne części ciała. Zdawało się, że widmo złamie się pod gradem ciosów, gdy Sehon wyciągnął przed siebie dłoń, a Mariusem rzuciło o przeciwległą ścianę. Ty czułeś jedynie ból, zmęczenie, słabość, nade wszystko zaś nieopisany gniew i nieposkromiony głód. Nie wystarczyło ci sił na jednoczesne pchnięcie bronią, utrzymanie się w pionie i poskromienie Bestii. Miecz wypadł ci z dłoni, kolana ugięły się, resztką woli powstrzymałeś się jednak przed upadkiem, drugą rękę z krucyfiksem przyciskając do czoła Sehona.
Blask oślepił cię, napełniając paraliżującym, atawistycznym strachem, a zarazem ciepłem i mocą, która uspokajając - paliła, tak twą dłoń, jak i duszę. Nie wiedziałeś ile zdołasz wytrzymać, nim nastanie koniec, jeżeli nie przerwiesz tego natychmiast, jednocześnie słysząc i czując, że twój przeciwnik znosi to po stokroć gorzej.
-Adveniat regnum tuum, fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra, Panem nostrum quotidianum da nobis hodie...-Teraz już nie ma odwrotu. Nie ma innej drogi. Wiedziałem z czym idę walczyć. Wiedziałem jaką cenę będę musiał spłacić. Jeśli odchodzę to mam nadzieje, że choć z tym złem razem. Mam wiarę w to iż zostawiam świat trochę lepszym. Panie wesprzyj mnie w godzinie próby. Daj mi siły by wytrwać i zniwelować zło które stoi przede mną. Jestem gotów odejść. Boję się jednak mój Panie. Mój najcięższy grzech przyjęcia klątwy Kaina nie został zmyty, mimo to mam nadzieje Panie iż przyjmiesz mnie do swego Królestwa. Amen. Ściskam resztką sił rękę tak by Sehon nie mógł się oswobodzić. -Et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris...
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Oślepiające cię światło rozbłysło ponownie i zgasło, pośród wszechogarniającego bólu i skowytu. Straciłeś czucie w kończynach, poczucie własnego ciała, na koniec wreszcie poczucie samego siebie.
Wszystko zgasło. Zastąpione przez ciemność, pochłonęło cię jak morska toń zasysająca rozbitka. Przestały mieć znaczenie góra i dół, ból i strach, czas oraz trwanie. Została tylko ciemność...
ciemność...
Pusta, milcząca, pozbawiona mroku, którego mógłby się chwycić Lasombra.

Zobaczyłeś nad sobą rozgwieżdżone niebo, na które wlewały się pierwsze plamy różu i pomarańczu. Czułeś chłód i twardość czegoś, na czym leżałeś. Uniosłeś lekko szyję, która zaprotestowała z całą mocą, w odwecie za tę bezczelną próbę wysiłku kołysząc twoim polem widzenia to w prawo, to w lewo. W tym rozchwianym i wciąż mocno zamazanym obrazie zobaczyłeś zarys dużej kamienicy z obszernym podwórzem, w którym musiałeś się znajdować, a także postać będącą wielką, czarną plamą. Ksiądz, w rozdartej sutannie, patrzył spokojnie w niebo, posyłając ci uśmiechnięte spojrzenie.
- Spokojnie, spokojnie. - mówił cichym głosem. - Bez pośpiechu, trzeba odsapnąć. Najlżejszy to ty nie jesteś. - dodał tonem żartu i znów zamilkł na moment, wystarczająco długi, byś zdołał odzyskać ostrość widzenia. Zobaczyłeś więc jak wyciąga do ciebie rękę, by pomóc ci wstać.
- Chodź, nie mamy tu już więcej do zrobienia. Zaraz wstanie dzień.
Leżę. Żyję. W pewnym sensie. Boli. To znak, że jest coś co ten ból wydaje. Podciągam rękę która trzymała krucyfiks. Sprawdzić czy coś z niej zostało. Drugą podaję księdzu sam składając się do powstania.
-Udało się? To nie był Sehon... chyba. Prawda? Jakaś imitacja... pozostałość po nim.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
- Tak. Pozostałość. - potwierdził Malkavian, z dziwnym uśmiechem patrząc w stronę rozjaśniającego się nieba. - Pozostałość z której nic nie pozostało. A co stanie się dalej, zależy od kilku innych osób. My zrobiliśmy swoje, z bardzo wyraźną Bożą pomocą. - stwierdził tonem żartu, pomagając ci wstać i klepiąc w ramię. - Chodźmy, przyjacielu. Zaraz wstanie świt.
Spojrzałeś. Faktycznie. Uśmiechnąłeś się, chłonąc ciszę i spokój, emanującą z upiornego do niedawna podwórza. Po raz pierwszy od dawna poczułeś w sercu ujmujące ciepło. Korothir miał rację - zaraz wstanie świt...

... Zaraz wstanie świt...


KONIEC



http://forum.gexe.pl/...-podsumowanie/
← Sesja WoD
Wczytywanie...