U mnie w domu zawsze były zwierzęta, odkąd tylko pamiętam (z tego co opowiada droga mamusia, w czasach, do których nie sięgam pamięcia też były).
Obecnie rezyduje u nas 6 zwierząt. 7 licząc mnie.
Zamieszkuje u nas domowa (nie wychodzi na zewnątrz) 6letnia kocica zwiąca się Katarzyna. Jest dachowcem wziętym ze schroniska, ma nieco dłuższe niż normalnie spotykane wśród dachowców futro i jest szaro-biała. Uwielbia spać i gapić się na mewy za oknem. Panicznie boi się królika i kiedy przypadkowo raz została z nim zamknięta w pokoju, gdy królik był na wybiegu, wyszła z tego pomieszczenia bardziej straumatyzowana niż królik, który wręcz ją stamtąd wygonił. Kaśka uwielbia go jednak drażnić, kiedy ma dostęp do tego pokoju, a Piotruś Pan zamknięty jest w klatce. Poza tym, Lady Katarzyna uwielbia pić wodę z pojemnika do podlewania kwiatów i na zmianę okupuje ze mną naszą wspólną sofę. Jest marudna, nie lubi obcych i tak właściwie to najwredniejszy kot, jakiego kiedykolwiek miałam w domu. Ale nie zaczepia w ogóle świnek morskich, więc nie mam żadnych sprzeciwów.
W drzwiach mamy taką dziurę do przejścia dla kotów, która jest permanentnie zamknięta, jednak można przez nią zajrzeć do środka i vice versa. Kaśka zawsze wygląda przez nią, jak słyszy, że wracamy do domu.
Ostatnio obudziła nas swoimi okrzykami wojennymi, a kiedy doszłam do schodów prowadzących na dół zobaczyłam, że przez dziurę (była zamknięta dzięki Bogu), zaglądał do środka lis! Kaśka skutecznie jednak go odgoniła.
Poza kotem i królikiem, do którego ja w ogóle się nie zbliżam, bo za każdym razem mnie gryzie (chociaż moja szanowna rodzicielka twierdzi, że jest zupełnie nieagresywny i jej jakoś się nic nie dzieje), zamieszkują u nas 4 świnki morskie.
Pierwsza świnka, którą zakupiłam nazywa się Tuffcia. Imię nie ja wymyśliłam i jakoś wielce mi się nie podoba, ale do niej pasuje. Jest to trójkolorowa świnka mieszanych ras o krótkim włosiu, czyli taki świnkowy kundelek.
Ze sklepu przyszła z niespodzianką i dokładnie 2 miesiące po zakupie urodziła małego chłopczyka, który został nazwany Kłapouchy. Nie zamieszkuje on z nami, jednak regularnie chodzę go odzwiedzać.
Tuffcia jest typem zazdrośnika. Jeśli nie zostanie pierwsza wyciągnięta z klatki na wybieg to obraża się, pójdzie do kąta i w ogóle nie będzie chciała wyjść, co równa się z tym, że ja muszę sama wejść do klatki, żeby ją wyciągnąć. Jest najodważniejsza z grupy i najchętniej podchodzi do obcych, chociaż jedyna osoba, do której przybiega, kiedy jest na wybiegu to ja. Po długogodzinnym bieganiu często kładzie się koło mojej nogi i zasypia. Drugim jej ulubionym miejscem na długie drzemki jest mój biust.
Oczywiście, jeśli Tuffcia chce być teraz już być wzięta na ręce, to znaczy, że ja muszę rzucić wszystko i ją wziąć, bo inaczej wchodzi na piętro drewnianego domku i będzie tak długo w niego pukać tylnymi nóżkami, aż ja na głowę dostanę, wstanę i wezmę ją na te ręce.
Z wielu rozmów z innymi właścicielami świnek morskich dowiedziałam się, że ich podopieczni nie wytrzymują u nich na kolanach dłużej niż 15 minut bez sikania. Było to dla mnie niesamowitą rewelacją, bo Tuffcia potrafi pół Piratów z Karaibów ze mną obejrzeć bez jakichkolwiek problemów, a gdy jej się siedzenie u mnie znudzi po prostu zaczyna się wiercić i wtedy odkładam ją do klatki. Swoją drogą, byłby z niej niezły stomatolog, bo strasznie lubi zaglądać ludziom do ust. Odważna jest, w ogóle nie boi się, że ktoś jej tą głowę może odgryźć.
Dobra z niej alpinistka i potrafi wejść nawet i na głowę, co robi notorycznie przy obcinaniu pazurków. Poza tym nie jest zbyt wokalna i nie wydziera się tak, jak reszta stada chyba, że... ją kąpie. Jak tylko wchodzimy do łazienki to zaczyna się taki lament, że nieraz dźwięczało mi potem w uszach.
Druga świnka, jaka zawitała do mojego życia, nazywa się Koniczyna. Została zaadoptowana z organizacji ratującej zwierzęta, a jej historia polega na tym, że została odebrana właścicielowi, który zostawił ją w zimę na dworze i całkowicie o niej zapomniał. Koniczyna była kiedyś przywódczynią tego naszego świńskiego stada, ale po akrobacjach jakie wyczyniała przy wychodzeniu z klatki doznała urazu miednicy, a pałkę dowódcy przejęła inna świnka. Koniczyna nie należy do najodważniejszych, chociaż jest najstarsza, i zazwyczaj piszczy na całe gardło, kiedy tylko jakaś inna świnka bądź ludzka ręka się do niej zbliża. Aktualnie mieszka sama na piętrze klatki i tak już pozostanie, bo co chwilę dostaje ataków 'astmy' ze zdenerwowania. Z tego co się orientuję i z ocenienia uzębienia u niej przez weterynarza, ma około 6ciu lat.
Niby taka z niej cicha woda, ale kiedy słyszy, że otwiera się lodówka potrafi piszczeć głośniej niż nie jeden czajnik, przy czym niesamowicie podskakują jej przy tym uszy.
Trzecia świnka jaka do nas zawitała, przyjechała z nami z zakupów 'tylko po karmę dla świnek' w tym samym czasie co królik. W sklepie miała nieco zaropiałe oczka i nie była okazem zdrowia, więc automatycznie została przeze mnie zakupiona. Różyczka cierpi na zaćmę w obu oczkach i swego rodzaju niedosłuch. Chociaż najmłodsza (około 3 latek), jest największa i do jej kochanego łebka najwyraźniej nie dochodzi, że nie może zmieścić się w dziurę o szerokości dwa razy mniejszej niż jej pupa. Mimo to uparcie próbuje wleźć wszędzie, gdzie tylko się da. Czasami przez przypadek na coś wpadnie, albo stuknie o coś głową, gdy się rozpędzi, ale jest raczej okazem świńskiego szczęścia. Nie lubi obcych i lubi na nich sikać, więc gdy odwiedza mnie ktoś nie widniejący na top liście, a koniecznie chce potrzymać którąś ze świnek, no to...
Nie ma chyba takiego koloru, którego w jakiejś odmianie nie ma na sobie Róża. Jest rozetką i z tego, co wyczytałam, najprawdopodobnie rasową.
Ostatnim mieszkańcem, a przynajmniej mojego pokoju, jest Pedro. Czarno-brązowa rozetka, która kiedyś była w pełni chłopem.
Około 4-5letni Pedro jest największym rozrabiaką całej ferajny i nienawidzi Koniczyny (jeden z powodów, dla których wspomniania mieszka sama), uwielbia za to Różę i często śpią koło siebie. Uparcie stara się zdominować stado, chociaż jego próby zdominowania Tuffcia, zagonienia jej w kąt czy w ogóle zwrócenia jej uwagi na siebie kończą się z tym, że ma obsikany nos. Gościu po prostu nie rozumie, że Tuffcia nie ma nad sobą władzy.
Pedro to taki typowy chojrak, dużo gada, ale jak się do klatki podejdzie to ucieka.
Jak z Różyczką, jest idealną świnką do położenia komuś na kolana, kogo nie chce się raczej przez jakiś czas widzieć u siebie w domu. Nie dość, że się na niego zleje... to może i ugryzie.
Ostatnim moim pupilem jest Łysa.
Krowa rasy polskiej czerwonej, ma 15 lat i jest po prostu oazą spokoju. Wszystko z nią można zrobić, a ledwo się ruszy. Uwielbia wodę z arbuzem oraz chlebem i należy do najczystszych krów, jakie kiedykolwiek widziałam. Rzadko zdarza się, żeby położyła się na to, co *no wiadomo*, więc przygotowywanie jej do dojenia jest istną przyjemnością. W przeciwieństwie do innych krów, które zazwyczaj stoją z nią razem w szopie...