Sesja Jedi Mastera

[ Ilustracja ]

Gazrura poszybowała w stronę "Melonika", tnąc powietrze ze świstem. Twój oponent zasłonił się jednak w porę swą laską, zaś zderzenie dwóch oręży spowodowało rozejście się po nich błękitnych i szkarłatnych błyskawic, sprokurowanych zapewne tak przez Gazrurę Pogromu, jak i laskę deiformy. Jednak wraz z zablokowaniem twojego ciosu przeciwnik zniknął, a ucisk na prawą rękę nieco zelżał, powodując cofanie się starczego uwiądu. Rozejrzałeś się szybko wokół. W samą porę, by zobaczyć wytwór Sehona, który nagle znalazł się dziesięć metrów za tobą. Stał wyprostowany, tak jak poprzednio, i uderzył laską o asfalt. Ten momentalnie zaczął kruszyć się i pękać, jakby lata użytkowania potrzebne normalnie do tego procesu minęły w ciągu jednej sekundy. Sam efekt natomiast, rozprzestrzeniał się w twoim kierunku.
Spokojnie i powolnie, ale płynnym ruchem- nie spuszczając z oczu przeciwnika zaczął odchodzić po okręgu od kierunku bitumicznej entropii. Robił co tylko leżało w jego ludzkiej mocy aby jego oddech był spokojny i miarowy, dłoń w której trzymał oręż pobielała na kostkach od siły z jaką ściskał rurę, prawa, wolna dłoń lekko drżała, lecz twarz przedstawiała wyrzeźbioną w granicie maskę. Jedyne co można było uznać za oznakę życia w obliczu Maga były nieruchomo powieszone na wrogu acz poruszające się w czaszce jasno błękitne oczy. Mimo, iż w zasadzie to on z nich dwóch był magiem, to jakoś nie potrafił teraz sam siebie przekonać, że to właśnie on na ten moment lepiej zna ścieżki entropii choć... -Do cholery, czym on w zasadzie chce mnie przestraszyć? Myśli, że z nas dwóch on jeden przeżył własną śmierć? W takim razie chyba nie wie jak wygląda inicjacja Eutanatosa! -Zdążył wykrzyknąć do siebie w myślach, gdy kamienną minę przełamał uśmiech szaleńca który niespodziewanie wpełzł mu na usta a chwilę później wykrzyknął zaskakując samego siebie:
[font=sans-serif]Bo snadź jednak prawie wszyscy
Tu mieszkamy, my kupczycy;
Każdy z nas swój handel wiedzie,
Na koniec na desce jedzie!
[/font]
[font="sans-serif"]W absurdalnej chwili kiedy to wbrew swoim najśmielszym oczekiwaniom przytoczył krzykiem słowa Mikołaja Reja zwinny jak kot zatoczył rękoma krąg, obojgiem ramion synchronicznie, traktując teraz kawałek metalu jak przedłużenie ręki w ruchu który mógłby być metaforą zawracania koryta rzeki. -Jeśli Rafał nie bujał w swoich epickich historyjkach, to tak chyba wygląda berserker- zdążył pomyśleć.[/font]
[ Ilustracja ]

Skupiłeś się ze wszystkich sił, napotykając na opór o mocy, z jaką dotąd jeszcze się nie zetknąłeś. Cofnąłeś się odruchowo o krok, jak odruchowo cofa się rękę po uderzeniu w coś twardego i nieustępliwego. Ale przecież "nie mogę" nie istnieje, prawda?
Wytężając każdy nerw swego ciała i każdą cząstkę woli spowolniłeś magyczny efekt, który sunął w twoją stronę... po czym odwróciłeś go. Fala zrywająca asfalt zawróciła jak może podczas odpływu, ze zdwojoną siłą niszcząc wszystko, co trawiła wcześniej. Z wysiłku zamgliło ci się przed oczami, lecz byłeś niemal pewny, że na twarzy deiformy pojawiło się zaskoczenie, a może nawet coś więcej.
Człowiek w meloniku wyprostował się i wbił laskę w ziemię, przyklękając przy tym na kolano. Fala entropii zbliżała się do niego jak niewidzialny, gigantyczny kombajn, przegryzający się przez wszystko wokół. Spod zdzieranych resztek jezdni wystrzeliwały spękane i sproszkowane kamienie, latarnie gięły się i zwijały w paragraf jak spalone zapałki lub pękały z piskiem, on jednak nie ruszył się.
Po sekundzie, która równie dobrze mogła być (a bardzo prawdopodobne, że była) rokiem, ziemia pod nim i wokół niego eksplodowała. Odłamki jezdni, gruntu, resztki betonowych płyt z pobliskiego przystanku wystrzeliły w górę, po czym zatrzymały się w miejscu.
Poczułeś Czas, skurczony do rozmiarów orzecha.
Poczułeś Paradoks, rozrastający się do rozmiarów wieżowca.
Poczułeś Entropię, kruszącą całą eksplozję i zmieniającą w pył wszystkie odłamki, w których zniknął twój przeciwnik.
I wtedy zobaczyłeś, jak tego mglistego obłoku wychodzi on sam, z poszarpanym frakiem i bez melonika, a tuż obok was niczym stare prześcieradło rozdziera się Zasłona, ukazując wysokie na dobre sześć, a szerokie na dobre dwa metry przejście do Umbry.
Bolały go wszystkie mięśnie, nawet te o których istnieniu do tej pory nie wiedział. Czuł jak żyła pulsuje mu na czole, czuł również skostnienie palców u ręki w której trzymał gazrurę pogromu, ale zdecydowanie nie czuł już strachu. Szalona inkantacja która pomogła mu odwrócić magye Sehona tym mocniej ugruntowała go w jego przeświadczeniu. W tym, że to nie jest pojedynek na siły mistyczne, lecz na siłę perswazji - Szermierka iluzji Sehonie, szermierka iluzji - stwierdził w myślach, a jednak rysujące się przed nim wejście do umbry zdawało się być cholernie prawdziwe. - I co dalej zabity-ubity człowieku? zapytał łagodnie sięgając po zegarek by sprawdzić godzinę zupełnie jakby chciał powiedzieć uosobieniu zła, że zaraz spóźni się na popołudniową herbatkę. Lekko kołysał się na nogach, a zmierzwione włosy poszarpały obraz twarzy opadając w nieregularnych strąkach, jeżeli każdy kto znał Reznora Barnabę mógł z całą pewnością powiedzieć iż posturę ma wychudzoną a twarz bladą i zapadniętą, to teraz każdy bez wyjątku mógł powiedzieć, że ma aparycję nieboszczyka. Wolną rękę rozedrganym, trochę pijackim ruchem wsadził sobie do kieszeni kamizelki, przedstawiając tym samym mierną imitację stonowanego, eleganckiego jegomościa. Uniósł lekko podbródek by ruch powietrza spowodowany niespokojem zasłony odrzucił czarne, tłuste włosy z niezdrowo jasnych oczu - I co dalej, jeżeli wszystko to nigdy nie mogło naprawdę się stać? Zabity-ubity człowieku?
[ Ilustracja ]

Znów wsparł się na lasce, zachichotał pod nosem, zamknął na moment oczy, a jego ubranie wróciło do nieskazitelnej elegancji. Podniósł z ziemi melonik, który nagle pojawił się tam i nałożył go na głowę.
- Teraz, możesz już tylko czekać. - oświadczył spokojnie, odwracając się w stronę wyrwy. - I podziwiać.
Przyjrzałeś się dokładniej rozdarciu, za którym przewijały się rozmaite Szponiaki. Zobaczyłeś, że za tym rozdarciem rozciąga się kolejne, do kolejnego poziomu Umbry, a tam chyba jeszcze jedno. Nie byłeś w stanie stwierdzić na szybko jak głęboko i jak daleko sięgają te wyrwy, jednak bez wątpienia poza duchami Bliskiej, w największej oddali kłębiło się coś wielkiego, co zbliżało się nieuchronnie. Bardziej wyczuwałeś niż widziałeś to rzeczywiście, na podobnej zasadzie określałeś rozmiar, bo jeżeli faktycznie coś tam było, miało z tej perspektywy rozmiar kilku punktów. A jednak samo przelotne spojrzenie w tamtą stronę postawiło ci na głowie wszystkie włosy.
Więc sztuczka z paradoksem była zbyt tania? A może to jest jego ostatni rozpaczliwy atak? Zaczął gorączkowo rozpatrywać w myślach. W całej tej sytuacji gdzie już dawno przestał bać się najmocniej o własną skórę, Reznora zaczął pochłaniać gniew na samego siebie o to, że nigdy nie był mistrzem duchowego aspektu. Jednak, lepsza będzie próba jakakolwiek niż żadna a jeżeli wszystko to jest jedynie fortelem zdesperowanego ducha to najwyżej będzie żył z myślą, że ktoś mógł widzieć jak wymachuje rękami i wykrzykuje dziwne słowa na środku drogi. Postanowił podjąć się desperacko efektu łączonego kilku sfer, począł od inkantowania regułki która zawsze miała pomagać w "wykryciu nieporządku" po czym stojąc dokładnie na przeciw portalu lekko rozchylił ramiona i płynnie przeszedł w melodyjne słowa służące magom do "kwantyfikacji energii" by na koniec w pełni skupiony stojąc teraz juz prosty jak struna z zamkniętymi oczyma szeptem dodać ostatnie co przyszło mu do głowy, krótkie wierszydełko które jak uczył go już dawno nie żyjący mistrz miało wspomagać tzw "szczęście początkującego" Trudno, albo znajdę najsłabszy punkt tego rozdarcia i pochłonę jego arete tym samym zamykając świat ducha, albo jutro przy śniadaniu mój ojciec zadławi się słysząc, że jego syn zginął śmiercią bohatera. Dodał do całej pieśni, tego już nie powiedział jednak na głos.
[ Ilustracja ]

Skupiłeś się znowu, a duch, widząc czego usiłujesz dokonać, podparł podbródek dłonią prawej ręki, pod łokieć której podłożył lewą i z uśmiechem szczerego zainteresowania obserwował twe wysiłki.
Naprężałeś mięśnie, wolę, czułeś jak napina się magya wokół ciebie, jak sam Wzorzec, rozdarty w ty miejscu, ściąga się nieznacznie, powoli...
Poczułeś, jak niczym cienka struna na moment przed zerwaniem, napina się Paradoks wokół was. Paradoks, który wcale nie był niczyją iluzją.
Coś pękło. W tobie, wokół ciebie. Zobaczyłeś, jak świat przed tobą rozjeżdża się lekko w dwie przeciwne strony, zupełnie jakby pękła szyba zza której go obserwowałeś.
Zamarł twój oddech, myśli, serce, świadomość, zamarła deiforma, wciąż wpatrzona w ciebie nieobecnym, nieruchomym wzrokiem. I w tym wszechzastoju nabrałeś pewności, że oto właśnie za sprawą Paradoksu pękł...
- Czas właściwy na wszystko nadejdzie. - wyszeptał ci do ucha człowiek w Meloniku, identyczny jak ten, który wpatrywał się w ciebie tak samo nieruchomy, zastygły w chwili. - Już niedługo. - dodał i odszedł, postukując laską, a echo tego stukania trwało i trwało, rozchodząc się bez końca i bez początku...


Obudziłeś się.


Leżałeś na plecach, wpatrzony w niebo, na które barwą dojrzałej brzoskwini zaczął nieśmiało rozlewać się zmierzch. Czułeś każde ścięgno, mięsień i kość swego ciała, pod którym z kolei czułeś dokładnie każdy odłamek spękanego asfaltu.
Było ciepło. Świerszcze cykały miarowo gdzieś nieopodal.
Skrzypnęło, strzeliło, znów skrzypnęło, znów strzeliło, jęknęło - jakoś się podniosłeś. Wokół cisza, jedynie rozpierdol ogólny świadczył o tym, co wydarzyło się przed chwilą.
Zaraz... Przed chwilą?
Spojrzałeś na zegarek - 17:34
Przyjeżdżałeś tu około 5.
Heh, no tak. Zdawkowo skwitował. Chwiejnym krokiem reumatyka poczłapał w stronę auta. Z ogromnym wysiłkiem zwinął głowę i zgiął plecy by wsiąść do nisko zawieszonego płaskiego auta i zamknął drzwi. Stanowiło to taki wysiłek dla jego wymiętego ciała, że musiał chwilkę posiedzieć i posapać bezmyślnie gapiąc się w kierownicę. kiedy po jakiś dziesięciu minutach trochę oprzytomniał i był wreszcie zająć poprawną (bo na ten moment żadna nie mogła być wygodna) pozycję, odpalił, wyjechał z krzaków i potoczył się na niskim biegu na parking lotniska. Ustawił lusterko znajdujące się nad deską rozdzielczą tak by zobaczyć w nim, czy krwawi, musiał w miarę możliwości doprowadzić się do stanu używalności, przynajmniej na tyle, by samodzielnie wsiąść do samolotu, potem będzie miał około 9-10 godzin na odpoczynek, a kwintesencją się pożywi już w Nowej Zelandii, o ile.... zaraz zaraz, czy nie powinienem być nią przepełniony? cholera, wygląda na to, że nie dość iż zawsze kulałem z ducha, to teraz jeszcze musiałem się opuścić, będę musiał trochę podreperować swoją wiedzę i magye kiedy dobiorę się do ksiąg mojego rodu.
Poza licznymi zadrapaniami, paroma sińcami i rozciętą w dwóch miejscach wargą nie wyglądałeś najgorzej. Czułeś się wypompowany, jakby przeorało cię stado wypuszczonych nigerów, ale wewnętrznych obrażeń nie było chyba także. Jedynie prawa ręka pozostała nieco bledsza, słabsza, z dziwnie popękaną i złuszczoną skórą.
Spojrzałeś na telefon - 3 połączenia nieodebrane. Mackiewicz.
Kosmetyka ręki poczeka, Mackiewicz z resztą też. - Stwierdził. Nie miał teraz czasu ani cierpliwości na tłumaczenie temu facetowi co ma zamiar zrobić, gdzie się udać i w jakim celu. -W sumie nic mi nie zrobił... Ale ma denerwującą gadkę, niech ktoś inny go niańczy. - Zdążył pomyśleć z lekkim zbulwersowaniem kiedy do głowy wpadło mu rozwiązanie. - To mu się nie spodoba. - Stwierdził na głos wystukując na dotykowym ekranie telefonu numer do Mariusa.
Wybrałeś numer, czekałeś dłuższą chwilę, wsłuchując się w sygnał.
- Ykhm... Witaj Reznorze... Jakże się cieszę, że dzwonisz do mnie nareszcie. Słucham. - odpowiedział ci dobrze znany, lekko zachrypnięty głos.
-Jest jedna rzecz o którą chciałbym Cię prosić Mariusie, sęk w tym, że wyjeżdżam, sam nie wiem na jak długo... muszę znaleźć pewne odpowiedzi... Mroczne zagadnienia, wiem, że tylko tak mogę się najlepiej przysłużyć naszej sprawie.. ale wiąże się z tym jedna rzecz. Dzwonie do Ciebie zapytać czy byłbyś w stanie przez kilka dni zająć się pewnym człowiekiem, jest magiem, Euthanatoi, a do tego detektywem... Przybył tu aby pomóc łodzi w odgadnięciu przyczyn i odkryć jak ostatecznie zniszczyć deiformę.. i to mnie przypadło zaszczytne zadanie pomagania mu w dotarciu do fundacji w łodzi, ale także caernu i rodziny. Tyle, że zwycęstwo będzie tym pewniejsze jeżeli oflankujemy wroga...
- Pan Mackiewicz... - wpadł ci w słowo Marius, z przekąsem akcentując pierwsze słowo - był uprzejmy już dzwonić do mnie około południa. Mówił, że byłeś z nim umówiony i zniknąłeś nie wiadomo gdzie, miałem więc już okazję umówić się z nim na wieczór.
Odpowiedziało ci najpierw głębokie westchnięcie.
- Zaskakująco podobny do ciebie, przynajmniej w pierwszym kontakcie. Niby dowcipny, niby arogancki, niby przemądrzały. Chyba nic, z czym bym sobie nie poradził. - podsumował z cieniem uśmiechu w głosie.
Zapewne - odparł lekko pokasłując. Ton odpowiedzi Mariusa zdecydowanie uspokoił Reznora, na chwilę zyskał to dziecinne, płytkie poczucie, że wszystko będzie dobrze. - W pożądku, cieszę się, że mogę zostawić Ci to całe gówno na głowie, przynajmniej na chwilę, mam nadzieję powrócić z odpowiedziami... wystrzegaj się mężczyzny w meloniku. Rzekł jeszcze i rozłączył się, schował telefon i wypełzł z samochodu, ruszył w stronę hangaru gdzie od lat miał wykupione miejsce dla swojego Mooneya M20TN. - Cholera, przeciez miałem być tutaj wiele godzin temu! - pomyślał i wyciągnął ponownie telefon. Wybrał numer pilota który zawsze z nim latał, teoretycznie Reznor miał licencję na samoloty lekkie i ultra lekkie, ale rozsądek zabraniał mu lecieć w tym stanie, jedyne z czego mógł sie na ten moment to dobra pogoda.
← Sesja WoD
Wczytywanie...