Sesja Jedi Mastera

- Można powiedzieć, że tak. Rozumiem jak powstają, rosną i umierają Idee, kilka z tego rodzaju nawet poznałem, chociaż nie aż takiej. Jestem też obeznany w Sferze Ducha, co daje mi niejakie podstawy do rozmowy. Nie do końca jeszcze wiem jak to się stało, że nasz delikwent był w stanie wymusić wiarę na kimkolwiek i to jeszcze w tak bezczelny sposób, ale zgaduję, że to właśnie mi wyjaśnisz. - odpowiedział hardym spojrzeniem. - Mów co masz do powiedzenia. Moim zadaniem jest wiedzieć o wszystkim, co się dzieje, chyba mogę odłożyć sen na później.
-I bardzo dobrze. Przyznał mag skinąwszy głową na znak aprobaty, że nie przesiedział tu tyle czasu na marne. - A zatem, będzie zwięźlej jeżeli powie mi Pan czego już się zdąrzył dowiedzieć od Nikodema, abym nie powielał faktów które już są nam obu znane, wie Pan o istniejących fundacjach na terenie Łodzi? o historii Sehona? Przebiegu bitwy i ostatecznym rozrachunku tego pyrrusowego zwycięstwa?
- Z grubsza. Ponoć w mieście obecny jest Chór, jak również Synowie Eteru i Wirtualni Adepci. Nikodem wspominał również o Opustoszałych, ale nie jestem pewien czy miał na myśli Fundację z prawdziwego zdarzenia. Sehon, zarówno imię jak i historia, jest mi znane, podobnie jak wynik bitwy, chociaż jej przebieg nie był dogłębnie dyskutowany. Podobnie jak to co stworzył, słyszałem co nieco, z kilku nawet źródeł, ale do tej pory żadnych konkretów. - zmierzył cię wzrokiem jeszcze raz, raczej nie kryjąc chłodnych przemyśleń.
I dobrze. Nieufanie mi było pierwszą rozsądną rzeczą jaką zrobił, może wobec tego pytanie o broń i moje wygnanie było elementem jego gry poznawczej- nie grubiańskim kretynizmem. Się zobaczy czy uwierzył w to że chodzę bezbronny i czy sam się dowie daczego jestem wygnańcem- pomyślał Reznor widząc jak obcy zaczyna na niego patrzeć. - Rozumiem, to już coś. Myślę, że będziemy musieli porozmawiać z każdą z tych frakcji. Najłatwiej nam będzie zacząć od Opustoszałych, co do ich fundacji to prawdą jest to co słyszałeś, w Łodzi stanowią oni raczej dość dziką grupkę skupiającą sie wokół dzikiego węzła, nikt ich nie traktuje tutaj poważnie i właśnie dlatego często mają coś ciekawego do powiedzenia w sprawach nawet najtrudniejszych, ale istnieją drogi dotarcia do nich, o to się nie martw. Na to wygnaniec zwrócił się do purchawy która ewidentnie nie chciała spuszczać go z oka- Kochana, czy zechciałabyś uraczyć nas jakimś planem miasta? Naszemu gościowi należy się rzetelna informacjia. Teraz znów zwrócił się do detektywa - Osobiście pokładam spore nadzieje w naszej fundacji Wirtualnych, tak się składa, że przed bitwą pomogli nam dość mocno swoją technologią, ci magowie to grupka młodych, nie zepsutych jeszcze wojną wstąpienia, możliwych do dogadania się osób. Co raczej trudno będzie powiedzieć o Niebiańskim Chórze, jak pewnie się domyślasz W tym miejscu Reznor zerknął przelotnie na twarz Mackiewicza, aby upewnić się czy sie domyśla- mały gest pojednawczy go nie zabije. Tak przynajmniej przypuszczał. - Są to dla odmiany sękaci konserwatyści, na całej aferze w sumie wyszli najlepiej, w tym momencie są najmocniejszą siłą Magyji w tym mieście. Do obskoczenia mamy też Synów ętylu, ale i oni tak jak wirtualni i opustoszali, nie będą sprawiać problemów w śledztwie, myślę, że w kontekście całokrztałtu tych wydarzeń porządanym też będzie porozmawiać z Wampirami i... przoszę powiedzieć, czy miał Pan już przyjemność współpracować z Wilkami? Zapytał żąglując w palcach łyżeczką do kawy.
- Tylko jeśli współpracą można nazwać przesyłanie sobie wymownych sugestii za pomocą kul pistoletowych. Zazwyczaj Garou są dość sceptycznie nastawione do jakichkolwiek prób kontaktu z nimi. Proszę, mów dalej. To potrzebne informacje, choć nadal niekonkretne. Rozumiem, że detale poznam po drodze.
Naturalnie. (czy stara postanowiła być tak miła i dała mi plan miasta? ) -Otórz bedzie jeszcze sporo czasu aby dogadywać szczegóły tuż przed spotkaniami... I jeszcze jedno pytanie, o ile było mi się domyśleć jaki jest Pański stosunek do zwierzoludów, to ciekawi mnie jeszcze jaka jest Pańska opinia odnośnie wywiadów z wampirami. Zważywszy, że Sehon miał kilka tysięcy lat aby narobić sobie wrogów i przyjaciół uważam, że będzie to absolutna konieczność. Szególnie że jest ich teraz w mieście zdecydowanie najwięcej ze wszystkich dzieci mroku. Cały ten czas Reznor starał się wybadać swojego nowego partnera. Zwykł działać solo, więc w takich okolicznościach postanowił dowiedzieć się jak najwięcej o tym Mackiewiczu, Barnaba sam o sobie mógł nieskromnie powiedzieć, że jest mistrzem charyzmatycznej wypowiedzi, w związku z czym nie tak łatwo było go oszukać. Jeżeli ktoś czynił czcze przechwałki, lub próbował blefować w pokera, on o tym wiedział. Kiedy wszędzie jesteś gościem, ale nigdzie domownikiem, to tak to już jest- powtarzał sobie zawsze. Był ciekaw odpowiedzi detektywa. Czy zacznie szukać wzrokiem czegoś na ścianie, czy spocą mu się dłonie i czy się nie zająknie mówiąc o swoim doświadczeniu. Słowem- czy jest równie doświadczony co pyskaty, czy też robi zasłonę dymną. Warto mu było to wiedzieć, skoro miał się teraz włóczyć z tym gościem po mieście w poszukiwaniu śmierci i tego co czeka po drugiej stronie.
- Nie zrozum mnie źle. Nie mam nic przeciwko wilkołakom, jeśli tylko akurat nie próbują mnie rozszarpać na strzępy. Jestem w stanie pogodzić się z ich wyczulonym nosem, awanturnicza naturą, nawet z obelgami i skrajną pogardą wobec naszego przykrego, śmiertelnego obowiązku. Niestety, wizja utraty kończyn wymownie wpływa na mój osąd, więc wolę strzelić raz więcej niż trzeba, niż żeby szukali moich szczątków po hektarze lasu. Gdyby nie to - nie miałbym nic przeciwko kontaktom z Garou, w końcu to starożytny i dumny rodzaj. - zamrugał tak, by było widać, że szczerze żałuje wszystkich nieporozumień i konfliktów między wilkołakami a Euthanatosami, ale na twój gust żałował nieco zbyt szczerze. - Z wampirami nie miałem zbyt wiele do czynienia. Spotkałem jednego czy dwóch przyjaznych, ale nie była to zażyła znajomość. Z kontaktów z tymi mniej przyjaznymi wiem, jak ciężko skurczybyka naprawdę zabić i jak cholernie oni się tego boją.
"Cóż, mam nadzieję, że nie narobi mi smrodu jeżeli mamy pójść na rozmowę do caernu. I nie pamiętam abym spotkał wampira który bałby się prawdziwej śmierci w moim obliczu. Może włada entropią potężniejszą niż na to wygląda? Choć w sumie magyczne zabicie wampira raczej opierałoby się na mayji życia, lub efekcie łączonym... " zastanawiał się przez chwilę Mag. Po krótkim milczeniu podczas którego przyglądał się człowiekowi siedzącemu naprzeciw niego, wsadził długie chude palce w butonierkę kamizelki i wyjął z niej wizytówkę. Była wykonana z utwardzanego papieru kalkowego, przy jednej krawędzi znajdywał się nieregularny trójkąt z niepoliczalną na pierwszy rzut oka ilością kolejnych takich samych trójkątów weń wpisanych, po przeciwległej stronie widniał prosty napis "Reznor Barnaba- grafika wydawnicza, ilustracja" i numer telefonu, mail oraz strona internetowa. -W porządku, rozumiem. zatem co moglismy pobierznie omówic to już omówiliśmy. Teraz pora jest już na działanie w terenie jeśli Pan się ze mną zgadza. Pójdę już wobec tego, a jutro zaraz jak Pan zje śniadanie proszę zadzwonić na ten numer. Położył wizytówke przed rozmówcą. -A przyjadę tu i zaczniemy przejażdżkę po fundacjach, niestety ja nie byłem przygotowany do tej rozmowy, ale jutro rano pokażę rozmieszczenie fundacji w mieście i może wspólnie zadecydujemy o kolejności. Powiedziawszy to wstał, zdjął z oparcia krzesła czarny trencz w którym przyszedł i zarzucił go sobie przez ramię. Na odchodne skinął Mackiewiczowi głową i posłał ironiczny całus w stronę żaby.
W odpowiedzi Kloto splunęła na ziemię. Wyszedłeś, po drodze zabierając leżącą na stole w pierwszej sali mapę miasta. Na zewnątrz wciąż panowała ciemność, choć mogłeś dostrzec przebijającą się przez ciemność zapowiedź świtu, który nadejdzie za jakąś godzinę.
Reznor wyszedł z bramy cmentarza. Rozejrzał się po pustej ulicy, wyobrażając sobie, że kiedy omiata wzrokiem liście to zastępuje wiatr w poganianiu ich do spiralnego tańca. Miał tak od kiedy pamiętał. Po sekundzie ruszył na przód rozbijając mgiełkę własnego oddechu, sięgnął do kieszeni spodni gdzie miał kluczyki od Jaga. Nacisnął guzik pilota, wsiadł. odpalił samochód. Pomyślał chwilę nad tym co tak naprawdę zamierzał teraz zrobić. Nad tym co miało znaczyć proroctwo Bast, co myśleć o tym jebańcze samozwańczym Mackiewiczu i czy tak naprawdę przestała go obchodzić Chodona. Postanowił ja zwykle zrobić to co w danej chwili uznał za najlepsze, bez wzgledu na to co mogło to oznaczać dla innych. Wrzucił bieg ii zamiast w lewo ruszył w prawo. Wyjął z kieszeni telefon i wybił numer, kiedy telefonistka wreszcie zrobiła to za co jej płaca czyli życzliwie odebrała telefon zamówił lot swoją awionetką, tam gdzie zawsze leciał kiedy zamawiał prywatny lot. Na lotnisko w nowej zelandi opodal jego rodzinnego spadku. Jeżeli w bibliotece jego dziadów liczącej ponad 1000 lat nie znajdzie odpowiedzi, to niech bogowie mają go w opiece- nijak lepiej nikomu nie pomoże, ani Żabie, ani Mackiewiczowi, ani sobie.

[Dodano po 10 dniach]

to może powiedz mi teraz co właściwie ze mną będzie, bo już wróciłem i jestem gotów grać
Jechałeś w kierunku Lublinka, rozmyślając nad wspomnianymi kwestiami, z łatwością wymijając pierwsze samochody, które wraz z nadchodzącym świtem zaczęły pojawiać się na drogach prowadzących z Retkini do centrum. Z oddali zobaczyłeś oświetlony terminal i pas startowy, z którego za kilkadziesiąt minut miałeś odlatywać. Zwolniłeś, zbliżając się do parkingów, gdy nagle całe oświetlenie na lotnisku i w terminalu zgasło, pogrążając Lublinek w całkowitej ciemności.
cholera, czułem, że coś pójdzie nie tak. Zaklął w myślach. Zaczął się zastanawiać co tak naprawdę może zrobić w takiej sytuacji. I postanowił. Zwolnił do 40 na godzine i również wyłączył światła w samochodzie, w tej nieprzeniknionej ciemnicy dojechał do ostatniego przystanku autobusowego przed lotniskiem. Przystanek- jak każdy retkiczanin dobrze wie był po prostu metalową rórą wystającą z chodnika z oznaczeniem linii autobusu który tamtędy przejeżdża, za chodnikiem który oddzielony jest od asfaltu nie za wysokim krawężnikiem, kryje się jałowa dzika trawa i nic więcej, nie licząc paru zaniedbanych przez służby miejskie krzaków. Reznor uznawszy to miejsce za optymalnie bliską lotniska kryjówkę dla auta pokonał krawężnik z lekkim ukłuciem pczucia winy kiedy usłyszał jak miska olejowa lekko szoruje po krawędzi betonu. Zostawiwszy auto w najbliższym chaszczu, dalszy odcinek do bramy terminali musiał pokonać pieszo, nie była to jednak długa droga....
Droga zaiste nie była długa, jednak i na tym odcinku nie zabrakło "atrakcji". Kilka latarni, które wciąż oświetlały odcinek od przystanku do terenu lotniska, zaczęły gasnąć jedna po drugiej. Co więcej, ciemność w miejscu, w którym gasły, zdawała się gęstsza i głębsza od tej, która jeszcze panowała wokół. Na tym prostym odcinku, mimo pojawiającego się nagle mroku, dostrzegłeś w odległości kilkuset metrów sylwetkę człowieka we fraku i meloniku, który szedł spacerowym tempem, wywijając przy tym elegancką laską.
No tak, słodkie kłopoty, oto nadchodzę Rzekł do siebie w myślach Mag, po czym z wszytej pochwy w starym wymiętym trenczu wyjął długim płynnym ruchem dośc spory kawał żelastwa. Na pierwszy rzut oka zdawał się to być osobliwej konstrukcji kij golfowy i choć na drugi rzut oka raczej nie zasługiwał to gdyby mocniej wytężyć wzrok, każdy próbujący zidentyfikować ów przedmiot doszedłby ze zdumieniem do wniosku iż Mag wyjął z kieszeni płaszcza a teraz elegancko dostawia co krok do lewej nogi żeliwną gazrurkę. Mężczyzna w płaszczu poszedł na spotkanie nieznajomemu w meloniku a w ręku trzymał półtora ręczną gazrurę pogromu.
[ Ilustracja ]

Zbliżaliście się do siebie jak starzy znajomi. Zauważyłeś, że co parę kroków człowiek w meloniku uderzał laską o asfalt, a wówczas latarnie wokół niego gasły. Gdy stanęliście parę metrów przed sobą, zobaczyłeś jego twarz, podobną absolutnie do nikogo, z elegancką, równo przyciętą bródką.
- Za dużo pan mówi, panie Barnaba. - przemówił z dziwną, familiarno-oficjalną emfazą. - Za dużo pan rozmawia z niewłaściwymi ludźmi, na niewłaściwe tematy. Ściga pan cienie w środku nocy, w dodatku z zawiązanymi oczami, jeśli mogę się posłużyć takim porównaniem. Nie wróżę tym działaniom nic dobrego, jeśli ich pan nie zaniecha.
Człowiek w meloniku zaśmiał się pod nosem, po czym zmienił się zupełnie. Frak wydłużył się, zmieniając w sięgający kostek, czarny płaszcz, melonik spłaszczył się przekształcając w czarny kapelusz z szerokim rondem, zaś jego twarz...
- A w co wierzysz, Reznorze Barnabo? - zapytał stojący naprzeciw ciebie Sehon. - Co poza tym miastem i nadzieją jeszcze mogę ci odebrać?
...wiesz, czasem sam się nad tym zastanawiam, to było cholernie dobre pytanie- odpowiedział szczerze. -Ale źle zadane, bo rzecz w tym, w co nie wierzę, na przykład w Ciebie, jestem skłonny przyjąć że jest jeszcze paru niedobitków uważających inaczej... nie wątpię, że poczuliby przyjemną wilgoć w kroku gdyby tylko mogli widzieć to co ja teraz, ale nie łudź się. Nie władasz całą potęgą która Cie tutaj trzyma, wkrótce potłuczemy najważniejsze żaróweczki i cała choinka zgaśnie. Powiedział to pewnym, acz nie narzucającym się głosem, lata ćwiczenia charyzmatycznych odpowiedzi w najgroźniejszych sytuacjach nie raz uratowały go z miejsc w których zginąłby każdy kto nie posiada umiejętności Mariusa, lub berserkerowskich predyspozycji Boego. Przewrócił oczami tak, że teraz zerkał na swoje palce splecione na zawinietej końcówce rurki - A z tą nadzieją, no to cóż, nie widziałem jeszcze tak straszliwego krwiopijcy, który potrafiłby wyssać z człowieka coś czego ten już od bardzo dawna nie miał.- tutaj spojrzał wprost na manifestację a jego spojrzenie miało coś ze smutnego uśmiechu - We mnie już nie ma nadzieji.
[ Ilustracja ]

Duch pod postacią Sehona uśmiechnął się, po czym powrócił do swej pierwotnej formy.
- Ależ to bardzo dobrze. Rzekłbym, że wyśmienicie. Bo bardzo wiele nam to ułatwi... - powiedział, wspierając się jedną ręką na lasce, a drugą wyciągając w twoją stronę.
Wtedy poczułeś gwałtowne uderzenie, jakby coś pękło w tobie głęboko. Nie do końca wiedząc co się dzieje zobaczyłeś, jak cała twoja prawa ręka, poczynając od palców i dalej, w stronę przedramienia, zaczyna się starzeć. Skóra zbladła, zmarszczyła się, żyły nabrały mętnobłękitnej barwy i wyszły na wierzch, mięśnie zwiotczały i osłabły w sposób, którego nigdy jeszcze nie poczułeś.
Reznor poczuł ukłucie czegoś znacznie gorszego niż ból "Strach tnie głębiej niż miecze"- pomyślał. Drugą dłoń mocno zacisnął na nasadzie oręża. Jak już powiedziałem, najbardziej nie wierzę w Ciebie, imaginacjo czubków- wysapał. Wiedział, że jego los zalerzy od następnych kilku minut, może sekund, więc wezbrał w sobie tyle siły na ile pozwolił mu przeszywający ból i adrenalina i z całą szybkością jaką posiadł na lekcjach szermierki machnął na odlew rurką w twarz przeciwnika.
← Sesja WoD
Wczytywanie...