Sesja Morttona

Uszliście dosłownie parę metrów, ale zaraz skręciliście w bramę. Dresiarze, niby od niechcenia, stanęli kręgiem wokół ciebie.
- Choć, zapalimy jeszcze po drodze. - powiedział niby beztrosko ten, który szedł tuż obok ciebie przez cały czas. - Masz szluga?
-Nie mam ani szlugów ani prochu ani kasy.
- Taaaa? - wyraził powątpiewanie dres, wypinając szeroko klatę. - A pewny jesteś, kurwa? Bo zaraz sprawdzę i jak znajdę...
-Proszę szukaj! A jak znajdziesz to weź!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Dres bezceremonialnie przetrząsnął ci kieszenie, całe ubranie i ciebie, od góry do dołu. Gdyby było tu choć trochę światła, prawdopodobnie nie odważyłby się nawet do ciebie zbliżyć, zważywszy na twą odstraszającą aparycję, jednak w ciemnej bramie nie miał chyba okazji nawet tego zakonotować. Góra - dół - plecy - ręce, co tylko się dało. Bez skutku, nie licząc paru śmieci i paprochów.
- Kuurwa, co za lump jebany. - dresiarz był wyraźnie niepocieszony. - To co tu kit wciskasz, że piwo postawisz, co? Cwelu? - dostałeś lekkiego liścia na twarz. Pozostali żule zarechotali debilnie.
Rozglądam się za jakimś źródłem światła, a potem mówię:
-Gościu widziałem rzeczy straszniejsze niż sobie wyobrażasz, więc jeśli jesteś taki kozak to przyjrzyj się dokładnie...
Uśmiecham się wystawiając kły.
- ŁOSZ KURWA! - dres cofnął się dwa kroki, wyraźnie zaskoczony i zniesmaczony, a może i trochę przestraszony, zaś jego koledzy poszli za jego przykładem, choć bardziej za sprawą instynktu stadnego.
-Ciągle chcesz piwo??
Pokazuje pazury na rękach i wykrzywiam twarz w najstraszniejszy grymas jaki umiem.
- Kurwa...! No chodź...! - żul uniósł pięści, usiłując odzyskać agresywny ton, ale nie wyszło mu najlepiej. Jego kumple również nie otrząsnęli się jeszcze, wciąż stojąc w dużych odstępach, choć zapewne nie miało to trać długo.
Wykorzystuje moment i uciekam w wyrwę pomiędzy nimi wrzeszcząc w niebo głosy.
Drąc się jak wariat wybiegłeś z bramy, kierując się w podskokach do parku. Mijani ludzie patrzyli z zainteresowaniem na debila, którego niczym w Bennym Hillu ścigała grupa dresów, wymachując bejsbolami jak maczugami i krzycząc coś o zajebaniu, skurwysynach i ełkaesie. Postanawiając nie wdawać się z nimi w dalsze dyskusje rzuciłeś się do parku, gdzie przyczajony na trawniku pośród drzew i ciemności, zdołałeś skryć się przed wzrokiem żądnych krwi idiotów, którzy mocno niepocieszeni rozpierzchli się po okolicy, szukając gdzie też mogłeś im się ukryć. Wnioski nasuwały się same - współpraca z Alfonsem nie wychodzi na zdrowie nawet nieumarłym.


KONIEC




http://forum.gexe.pl/...-podsumowanie/
← Sesja WoD
Wczytywanie...