Wilkołak [Runda 2]

RUNDA 2

Zasady gry

Główne zasady:

- Istnieje kilka klas, do których możecie zostać podporządkowani - wszystko jest dziełem przypadku, jesteście losowani za pomocą strony: www.random.org
- Każdego dnia musisz zagłosować w temacie gry, aby zlinczować kogoś publicznie (głosowanie na siebie jest niedozwolone). Głos umieszczajcie pogrubiony i na czerwono, aby nie było wątpliwości na kogo głosujecie. Jeśli głos nie będzie sformatowany odpowiednio, nie będzie liczony.
- Trzy dni niegłosowania równoznaczne są ze śmiercią gracza.
- Pierwszego dnia można zdecydować się na NIE GŁOSOWANIE. Należy w tym celu wpisać w temacie po prostu PAS.
- Masz prawo zmienić swój głos ile tylko razy chcesz, po prostu pamiętaj o utrzymaniu odpowiedniego formatowania tak, aby tylko Twój finalny głos był zaznaczony na czerwono.
- W razie remisu, ofiara zostanie wybrana losowo spomiędzy linczowanych graczy.
- Dzień w grze kończy się o 24.00
- Podsumowanie dnia odbywa się w następującej kolejności: 1. Zabici przez nieaktywność, 2. Zlinczowani, 3. Uratowani przez doktora, 4. Zabici przez wilkołaka 5. Zabici przez Czuwającego
- Jeśli nie jesteś graczem lub już umarłeś/aś, nie masz prawa pisać w temacie gry. Możecie rozmawiać w tym temacie, dla samej gry założy się nowy.
- Jeśli nie jesteś graczem lub już umarłeś/aś, proszę powstrzymaj się od wygłaszania swoich przemyśleń publicznie. Pozwól graczom na własną rękę dowiedzieć się kto jest kim.
- Nie umieszczaj nigdzie screenshotów z PMek, jakie dostaniesz w czasie gry.

Wilkołaki:

- Wilkołaki muszą zgodzić się co do osoby, którą mają zamiar zabić danej nocy. Śmierć będzie miała miejsce, jeśli cel dostanie przynajmniej (n-1) głosów*. Jeśli w grze zostanie tylko jeden Wilkołak, jego jeden głos wystarczy do zabicia.

*: Jeśli Wilkołaków jest więcej niż 2, to
n = liczba Wilkołaków

lub

jeśli Wilkołaków zostaje 2, to
n = 3

w innym przypadku

n = 2;

Wyrocznia

- Wyrocznia może raz dziennie napisać do prowadzącego PW, w której poprosi o prawdziwą tożsamość jednego, wybranego gracza.

Doktor

- Doktor może raz dziennie napisać do prowadzącego PW, w której poda nicka osoby, którą chce dziś uratować. Jeśli dana osoba tej nocy jest celem ataku Wilkołaków, nie zginie.

Czuwający

- Czuwający może raz dziennie napisać do prowadzącego PW, którym poda nicka osoby, którą chce zabić. Ważne, aby był pewien swego wyboru - lepiej nie zabijać niewinnych ludzi.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Aktualnie grający:

- Taramelion - zjedzony.
- Kresselack - zginął, biedny, z rąk Wilkołaków.
- Sazanka
- Wiktul
- Mortton - zjedzony przez Wilkołaki!
- Tig - Wyrocznia padła ofiarą ;p
- Strateks - Futrzak upolowany.
- Hubris - doktorek pierwszą ofiarą linczu.
- Jedi Master - pierwszy upolowany Wilkołak!
- Evrina - biedne dziewczę zjedzone przez futrzaki.
- Eni

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dziennik:

Dzień 1:

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Runda 2 rozpocznie się 3 czerwca o godzinie 00:01.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[Dodano po minucie]

W tej rundzie KAŻDY dostanie PW z informacją kim jest. Będzie tam jasno określone, czyś Wilkołak czy człowiek czy może Wyrocznia... powodzenia.

[Dodano po 19 minutach]

Rozesłałem wszystkie wiadomości. :>
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Oparł się o barierkę...

Witajcie, panowie szlachta.

[Dodano po 9 godzinach]

Podrapał się po głowie
- Ekhm? Chrząknął...
- Alezebłyśtymnjiedobsze...sssrossumiał, hic, pszzzzyjacjelu! - Bełkotał w sumie sam do siebie jakiś niemalże zalany w trupa jegomość, który znalazł sobie przytulny fotel gdzieś poza zasięgiem wzroku reszty gości. Nie, żeby reszta nie piła albo mogła wzgardzić tym, do jakiego stanu się doprowadził. Po prostu odczuwał w tej chwili nieprzemożoną, pijacką potrzebę samotności. I rozmowy jednocześnie.

Pewnie można by, jeśli się uprzeć, znaleźć na terenie rezydencji więcej takich uszczęśliwionych ludzi, w końcu trwał bal. Nie byle jaki bal, a Coroczny Bal Maskowy Ku Czci Jej Królewskiej Mości, na który zapraszane były najznamienitsze postacie z całego Królestwa. Mimo nazwy, prawdziwy bal zaczynał się dopiero w momencie, gdy Jej Królewska Mość łaskawie opuszczała teren imprezy. Wtedy, oj, zaczynała się prawdziwa zabawa. Nieskrępowani Majestatem szlachcice, przedsiębiorcy, wojskowi i co szczęśliwsi bogaci mieszczanie dawali wtedy upust swej prawdziwej, próżnej naturze. Pili hektolitry win, nalewek, piw i innych alkoholi. Pożerali ogromne ilości przygotowanych na tę okazję potraw, takich jak pieczone sarny, dziki, kaczki, bażanty, niezliczone ilości ciast, przekąski idealnie pasujące do wspomnianych wcześniej napojów wyskokowych.

Nade wszystko jednak, główną atrakcją wieczoru były maski. Każdy odpowiedzialny był za kupienie czy też przygotowanie sobie swojej, tak, aby była niepowtarzalna. Każdy też, niezależnie od klasy społecznej, tego wieczoru mógł bez skrępowania wchodzić w najróżniejsze interakcje z kim tylko mu się zamarzyło. Można sobie wyobrazić, do czego to prowadziło. Atmosfera pijaństwa, obżarstwa i wszechobecnej chuci, jaka panowała w, niemałej wprawdzie, rezydencji, spokojnie zapełniłaby małe miasteczko.

Oczywiście, jak na każdej tego typu imprezie, zdarzały się jednostki względnie, lub całkowicie trzeźwe, które pojawiały się tu ze zgoła innych powodów. Zdarzyło się, że trójka z nich obrała sobie Bal Maskowy Ku Czci Jej Królewskiej Mości za cel niebezpiecznej, niecnej i morderczej zabawy. Pod swymi ludzkimi postaciami, kamuflowanymi dodatkowo przez ozdobne maski, przemknęli do środka rezydencji. Incognito dawało im dużą przewagę, przynajmniej do czasu... znalezienia pierwszej z ofiar.

Natura nie znosi próżni, a kocha równowagę, dlatego musiało się zdarzyć, że na balu znalazło się kilka person z iście niecodziennymi umiejętnościami. Jedna z osób była w rzeczywistości dosyć zdolnym medium, Wyrocznią. Potrafiła, czasem zupełnie mimowolnie, wyczuć niebezpieczeństwo, a w tym i niebezpieczne istoty. Znalazł się tam również światowej sławy doktor, o którym mówiono, że nie ma przypadku, którego nie zdołałby zdiagnozować i wyleczyć. W końcu, jednak wcale nie najmniej ważny, łutem szczęścia trafił się tam osobnik, którego niektórzy nazywali po cichu i trwożnie, Czuwającym. To, co robił najlepiej, było jasne dla każdego, kto o nim słyszał. Był diabelnie dobry w zabijaniu. Kiedy obrał sobie za cel kogoś podejrzanego, można było już postawić na nim krzyżyk.

Wszystko to razem wzięte i przemieszane, nie wróżyło nic dobrego.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Gwoli lepszego samopoczucia podreptał w najbliższe, fantazyjnie przystrzyżone krzaki, po czym dał się słyszeć odgłos subtelnego womitu.
- Wszystko to razem wzięte i przemieszane... Nie wróżyło nic dobrego...
Jegomość otarł chustką kąciki ust i podsumował zwracanie kompletnie prostackim splunięciem. Po tym rytuale oczyszczenia zawirował w piruecie obok kelnera, zgrabnie ściągając z tacy kielich wina. Przepił niesmak, rozejrzał się i zlokalizował miejsce jakiegoś zamieszania.
*Na balkon wyszedł starszawy jegomość, chcąc zażyć łyku świeżego powietrza. Wspierając się wygodnie o poręcze mógł obserwować okryte nocą, okoliczne lasy. Jego uwagę szybko przykuła zamknięta brama, prowadząca poza obszar rezydencji. Zimny wiatr wywołał dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, wprawiając jego dłonie w drżenie. Miał złe przeczucia. Mruknął coś pod nosem, poprawił maskę, po czym wrócił na teren przyjęcia. Atmosfera tam gęstniała. Widząc tych wszystkich opitych ludzi, wiedział, że stanie się coś niedobrego. Nie lubił, bezczynności, ponieważ do niczego nie prowadziła. Dlatego też usiadł sobie w kącie i obserwował bawiący się tłum, a zwłaszcza Tiga.
Długie, czarne, lekko kręcone włosy jegomościa w teatralnie uśmiechniętej masce powiewały lekko, gdy stojąc w progu balkonu pochylał się nad książką. "Sur le pont d'Avignon", wiersz opowiadający o balu, tańczących damach i panach.
On sam, niestety, nie umiał tańczyć zbyt dobrze, ani nawet dobrze. Jednak lubił patrzeć, jak wychodzi to innym, ewentualnie czasem powygłupiać się samemu w dobrym towarzystwie... Rozglądał się po sali, spojrzał w krajobraz za balustradą... Jego wzrok przykuł najpierw starszawy jegomość, a następnie osoba, której poświęcał uwagę. Tig...? Hmm... Nie wiedział jeszcze nic o tych ludziach... chwilowo tak ich nazwijmy... Poszedł zatem za przykładem stojącego obok dżentelmena i obserwował.
Czas mijał spokojnie, a myśl o tym, że ktoś jest monstrum była jakby przelotna, nieuchwytna. Jednak czy sielankowy klimat mógłby się zmienić. W każdej chwili. Niestety. Ludzie patrzą na siebie wilkiem o ironio. I ciekawe kto jest tym monstrum, wilkołakiem, zwierzęciem w ludzkiej skórze. Kresselack, Taramelion, Tig. Ci ludzie wyglądają dziwnie. Ja nikogo nie oskarżam. Dlatego mówię: PAS
PAS
Czasem trzeba zrobić sobie przerwę od tego wszystkiego... W zasadzie to już mogła żałować, że tu przyszła. Pięknie, problemy. I to tam, gdzie nie powinno ich być. Wyszła na jeden z balkonów, by odetchnąć świeżym powietrzem. Suknię miała dość prostą jak na balowe standardy, ale nie można powiedzieć, że była brzydka, co to to nie. I pasowała swą głęboką zielenią do tych ogniście rudych włosów. Twarzy, kryjącej się za maską w kształcie motyla, rzecz jasna, dostrzec nie można było.
Najlepiej byłoby stąd zwiać, ale... nie takie proste, jak widać. Chwilowo wolała spasować, żeby spokojnie móc poobserwować otoczenie. I wyciągnąć odpowiednie wnioski. Choć fakt faktem, można niby było obstawić Hubrisa... bo podejrzanie za szybko się zabierał do obstawiania typów.


@down. błagam. Tylko nie "chrabina". :<

Może to dysleksja lub inne tołtojstwo? No, ale od czegoś są słowniki. ;p Matt

ja tam w dysleksję nie wierzę ;p pal licho ze słownikami, już sam fox się powinien drzeć
Chrabina nie była dziś w humorze. Przez cały wieczór zbywała wszystkich tych żałosnych epuzeli, tych starszych marzących o jej posiadłościach i majątku, oraz tych młodszych, łapczywie wlepiających się w jej wciąż jeszcze reprezentacyjny dekolt. Sytuacja ewidentnie nie rokowała żadnych szans na niespodziewaną poprawę, chrabina zaczęła się rozmarzać nad tym jakby to było wspaniale zawołać teraz swojego lokaja aby przyprowadził tu jej najlepszego konia ze sportowym siodłem na grzbiecie, kiedy to uwagę jej przykuło zagadkowo tajemnicze zachowanie Hubrisa ...
- Nieroztropne jest oskarżanie bez dowodów, wielmożny panie - wskazała na Hubrisa dama z maską przypominającą dorodnego prosiaka.
Następnie jej wzrok skierował się na Jedi Mastera, osobnika o jakże niecodziennym imieniu. Przypominała przy tym guwernantkę lub pracownicę biblioteki, wysoce niezadowoloną z przebiegu rozmowy.
- Zachowajmy spokój, być może sprawca już zbiegł. Ostrożność jednak nie zaszkodzi... Rozejdźmy się, spójrzcie, jaki piękny kawałek bażanta! - kroki swoje natychmiast skierowała w stronę stołu, lecz nie tknęła nawet kawałka.
Dziwnie niefrasobliwe zachowanie Sazanki wzbudziło u niego podejrzenia. Po opróżnieniu żołądka jego zmysły znów były nastrojone, toteż postanowił zainteresować się sprawą tajemniczego mordu.
- Nieroztropnie, miła panienko, to jest obgryzanie bażancich udek, podczas gdy zwyrodnialec potencjalnie czai się wśród nas.
Jego siwe oczy zalśniły w sztucznym świetle. Maska nie zasłaniała mu całej twarzy, między innymi ust, które ułożyły się w krzywy uśmiech.

PAS
To prawda, możemy czekać i nic nie zrobić, ale w ten sposób nie rozwiążemy sprawy - mruknął dziadek kłaniając się lekko. Wolę zaryzykować i oskarżyć niewinnego, gdyż to chociaż w jakimś stopniu przybliży nas do źródła zagrożenia. Wy też to czujecie, prawda? Zamknięte drzwi, napięta atmosfera. Tej nocy coś się zdarzy, a jeżeli będziemy tylko siedzieć i udawać, że nic się nie dzieje to równie dobrze proponuję zaopatrzyć się w wachlarz przypraw.
Tymczasem Tig bawił się w najlepsze. Spójrzmy na niego: czegóż można się spodziewać po takim jegomościu? Siwe włosy, ściśnięte czarną wstążką w kucyk, stroszyły się i układały w rytmie jego ruchów. Szary garnitur zdawał się go nie krępować, gdy z radosnym chichotem obracał w tańcu jedną z młodszych panien. Jego maska, jedna z tych najprostszych, obejmowała czernią jasne oczy; na policzki "spływały" czarne łzy.

Przebrany za smutasa mężczyzna roześmiał się i raz jeszcze obejrzał na obserwujących. Rzucił jeszcze z wdzięcznością ciepłe słówko dziewczęciu, które zgodziło się zająć chwilę starszemu panu, po czym, wirując lekko między gośćmi, dotarł do rozmawiającego towarzystwa (po drodze łowiąc kieliszek białego wina). Łzy jego maski zdecydowanie kłóciły się z szerokim uśmiechem.

- Jak się państwo bawią? W towarzystwie dam na pewno pysznie - rzekł, uśmiechając się do Sazanki.
- Och, skądże te spojrzenia, mój drogi? - zapytał Hubrisa. - Wszakże musisz być mi drogi, poświęcając mi tyle uwagi, nieprawdaż? Gdybym znalazł kobietę, oddającą mi tak uważne spojrzenia, z pewnością skradłbym jej coś więcej niż pocałunek. Lecz pan może być spokojnym. Jak mężczyzna mężczyźnie, z chęcią jedynie odwdzięczę się dobrym lub złym słowem, gdy złowi je me ucho. Och, cóż za trunek. - Zawartości kieliszka ubyło. Tig pociągnął niezauważalnie nosem i zerknął w stronę stołu. Czyżby bażant?

„Była to naprawdę całkiem sympatyczna dziewczyna, nawet jeśli jej łono zostało najwyraźniej zaplanowane dla osoby o dwie stopy wyższej. Ale nie była Nią*.

*Profesor nadzwyczajny gramatyki i jej stosowania poprawiłby pewnie to zdanie na «okazało się, że ona to nie ona», na co profesor logiki zakrztusiłby się drinkiem.” - Terry Pratchett, Niewidoczni akademicy

Mimo zamieszania, młoda dziewucha w ubraniu służki wciąż musiała krążyć wśród gości, napełniając ich kielichy winem. Niektórzy potrzebowali tego żeby ukoić nerwy, inni żeby się kulturalnie schlać, a jeszcze inni to już nie wiedziała po co. Dla niej mogliby nie pić, nie musiała by tyle chodzić, biorąc pod uwagę, że jej lewa nogą ciążyła strasznie. Utykając tak krążyła wśród gości, rozglądając się. Jej wzrok zatrzymał się na mężczyźnie o bardzo egzotycznym imieniu Tig. Westchnęła jednak tylko, przesunęła wierzchem dłoni po czole i zaczęła ponownie krążyć po sali.

PAS
Doktor Freud spojrzał z rozdrażnieniem na swoje zimne cygaro, uznając jego nagłe zgaśnięcie za personalny atak.
Przypadek Adolfa H. Eric-Emmanuel Schmitt


Tak, spirala wzajemnych oskarżeń zakręciła się niczym wirujące w tańcu pary, a on mimowolnie stał się jej częścią. Hubris, Tig, oskarżenia, podejrzenia... Niektóre reakcje zbyt szybkie, niektóre głosy zbyt ostre, parę zdań sensownych, ale on jakoś nie czuł się przekonany. Łatwo ferować wyrok i przyłożyć rękę do czyjejś śmierci pochopną decyzją... Gdyby jednak chodziło o jego życie, to miałby pewnie pretensje o taką powierzchowność.
- "A ja po prostu mówię pas..." - zanucił pod nosem pewną dramatyczną piosenkę, zamykając tomik.
Koniec dnia pierwszego.

[Dodano po 32 minutach]

I zaczęło się. Niby ostrożnie, niby na spokojnie, karuzela zaczęła kręcić się swoim tempem, które miało tendencję do ostrego przyspieszania w najmniej odpowiednich momentach. Na pierwszy rzut oka można było podzielić bawiących się na kilka grupek. Byli ci zwykli, którzy na każdym balu robili to, do czego, zdawałoby się, bal służył. Po prostu pili i żarli jak świnie, nie widząc nic złego w fakcie, że ilości spożywanych przez nich napojów i jedzenia wystarczyłyby do wykarmienia kilku plemion w Afryce. Paradoksalnie, właśnie oni najczęściej wychodzili z jakichkolwiek niebezpiecznych sytuacji bez szwanku. Trzymając się wiecznie w kupie, byli cholernie trudnym celem do... do czegokolwiek. Ich towarzystwo wystarczało im zupełnie, nie szukali wrażeń.

Byli również ci, którzy sami siebie lubili nazywać "inteligencją" czy też "myślicielami". Od poprzednich różnili się tym, że jedli i pili trochę mniej oraz czuli ciągłą potrzebę nowych wrażeń. Prawdopodobnie właśnie taka potrzeba zagnała dwóch z nich na jeden z obszernych balkonów rezydencji. Po jakimś czasie dołączyły do nich jeszcze dwie osoby i dyskusja rozgorzała na dobre. Rozmawiano o wszystkim po kolei - o polityce, religii, kobietach, sytuacji panującej w społeczeństwie, elitarnych sportach, szlachcie, kobietach, o filozofii, życiu wiecznym, historii oraz o wielu, wielu innych rzeczach, które pewnie byłyby bardzo interesujące, gdyby nie fakt, że końcowa faza rozmowy zupełnie je przyćmiła.

- Wspaniali z was rozmówcy, zaprawdę. - Kresellack uśmiechnął się pod nosem, zupełnie nie wiedzieć czemu. - Zaczynam cieszyć się z tego, że jednak skorzystałem z zaproszenia. Sądziłem, że spotkam tu jedynie bandę zapijaczonych, zdegenerowanych podszlachciców, a tu proszę... niespodzianka!

Nie wiedział, jak prawdziwe były jego słowa. Nie wiedział też, że niespodzianka przygotowana była właśnie dla niego. W jednej chwili całkowicie zadowolony z siebie, w drugiej próbujący ratować swoje życie. Może gdyby napastników było mniej. Może gdyby dali choć trochę po sobie znać, że mają złe zamiary. Trzeba przyznać, że agresorzy sami mieli trochę szczęścia w nieszczęściu. Trafili na zawodowca, człowieka wyszkolonego w zabijaniu, jednak trafili też w najlepszy z możliwych momentów, aby takiego zawodowca sprzątnąć z powierzchni ziemi. Sprzątnąć, nie sprzątnęli, ale z czystym sumieniem można powiedzieć, że Kresellack tego wieczoru się rozerwał. Na strzępy.

Żeby dramaturgii na jeden wieczór było mało, gdzieś niedaleko miejsca całego zdarzenia, doszło do niezbyt zabawnej sytuacji. Światowej sławy doktor, lekko już upojony, uroił sobie, że dostrzegł na ciele jednej z bawiących się świetnie dam jakieś plamki, bez wątpienia oznaki śmiertelnej choroby, dodatkowo mocno zaraźliwej. Myśl ta pochłonęła go całkowicie, do tego stopnia, że nic nie robił sobie z adoratorów krążących dookoła dzierlatki. Lekarz bezceremonialnie ucapił dziewczę wpół i zaczął rozbierać ją, oczywiście w celach naukowych. Niestety takie argumenty nie przemówiły do zaćmionych adrenaliną umysłów zamaskowanych młodzików, którzy postanowili szybko i konkretnie rozprawić się z natrętem. Wzięty w kleszcze, doktor Hubris wyleciał przez okno razem z szybą i framugą. Z drugiego piętra. Chwilę przed nieuniknioną śmiercią, przez głowę przeleciała mu jeszcze całkiem rozsądna myśl: "Alkohol szkodzi zdrowiu".

Dwie niezwykłe persony pozbawione życia w ciągu jednego wieczoru? To zdarzało się niezwykle rzadko. A bal zaplanowano na calutki tydzień...

-----------------------------------------------------------

Od dziś nie można już pasować.

-----------------------------------------------------------

Linczowanie:

Tig (1)
Hubris (2)

Zabójstwo wilkołaków:

Kresellack

Śmierć z rąk Czuwającego:

Brak

Nie głosowali:

Taramelion (1), Sazanka (1)
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Ktoś w końcu musi wysunąć pierwszy oskarżenie... licząc się jednocześnie z tym, że sam padnie ofiarą. Niestety. Ale bez oskarżeń, prawdziwych czy fałszywych, nijak się nie da dojść do celu, kto jest kłakiem. No to pięknie, dwa trupy w jedną noc. Westchnęła ciężko, z niesmakiem spoglądając po pozostałych. Odebrała kielich wina od kręcącego się w pobliżu kelnera, po czym kontynuowała swój wywód.Hubris oskarżył, i zginął. Niby wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, bo przekroczył granice przyzwoitości, ale kto wie, może kryje się za tym coś więcej? Może wróg, bądź też wrogowie, szepnęli innym, że Hubris jest winny i stąd ta tragedia? Bo przecież nie musiał wylecieć za okno. Więc może należy przyjąć jednak jego koncepcję, że Tig jest winny? Bądź też Jedi Master, ostatecznie go poparła. Albo też nawet oboje. Kto wie.
Słysząc i widząc jakie były skutki ostatniej nocy aż złapał się za głowę.
- No, szanowni panowie i nadobne damy, naprawdę tragicznie przesrane dziś mamy... - Winni zdawali się wszyscy jeszcze bardziej niż wczoraj, jak to zwykle bywa: ci, którzy głosowali błędnie, ci, którzy wstrzymali się od głosu (z nim włącznie), również ci, którzy nie powiedzieli ostatecznie niczego. Jednak nie było już czasu na wygodną obserwację. Podejrzanych było kilku, ale po kolei, nie popadajmy w paranoję i pośpiech, bo czym się skończył ostatnio - wiemy...
- Monsieur Tig - zwrócił się do "zapłakanego" jegomościa. - Wie pan, w jakiej sytuacji postawił pan nas i siebie samego. Pan wskazał monsieur Hubrisa, nie dość, że błędnie, to jeszcze samemu będąc jego podejrzanym, a jak się okazało był on wykwalifikowanym stróżem prawa. Zechce nam pan to wyjaśnić?
-Drogi Wiktulu ty także wstrzymywałeś się od głosu. Czyżbyś oskarżał sam siebie? Ja poczekam z moim głosem bo nie wszystko jest jasne, a błąd kosztuje kogoś życie.
← Wilkołak
Wczytywanie...