- Ani nie odezwiesz. - dodał Deilen. - Przy kolejnej okazji może się otworzyć, albo jątrzyć. Radziłbym zaszyć na miejscu, bo bandażom bym nie ufał. Ewentualnie wypalić... - dodał, w zamyśleniu gładząc się po brodzie.
Cięcie przeszło spod lewego ucha wzdłuż szczęki i ześlizgnęło się po kości policzkowej. Krwawiło mocno, ale nie było dość głębokie, by przeciąć policzek na wylot, odsłaniając jamę ustną. Nie znalazłeś także śladów trucizny, którą mogłoby być nasmarowane ostrze, choć co do tego nie można było mieć pewności, nie mówiąc już o higienie wrażego ostrza.
Sięgam do strażnika po jakiś sztylet. Gdzieś chyba miał przytroczony albo słabo schowany. But może? Zaraz znajdę. Nagrzeje w pochodni i za chwilę rana będzie oczyszczona. Nim jednak zacznę ją przypalać sprawdzę co mam znieczulającego. Coś by szybko zetrzeć by załagodzić przypalenie. Prawda krasnal jest twardy ale jeśli jeszcze można mu to trochę ułatwić. Będzie dobrze.
Sztylet otrzymałeś od Lordana bez słowa. Jedną ręką rozgrzewałeś ostrze nad pochodnią trzymaną przez Deilena, drugą grzebałeś w swojej torbie. Z interesujących cię środków rozpoznawałeś tylko cierniak. Poza nim krasnolud z twierdzy dał ci dość spory zapas innych medykamentów, głównie grzybków o różnym stopniu sproszkowania i ususzenia, ale nie były opatrzone żadną ludzką nazwą, jedynie ich własnym alfabetem. Widać medyk stwierdził, że będziesz wiedział który czemu służy, a tobie jakoś umknęło zapytać...
-Zacznę jednak od was pobierać nauki języka. Jeśli mamy tu trochę posiedzieć muszę wiedzieć czym was leczę.- Wyjmuję cierniak i ugniatam w palcach by wydobyć jego zapach. przykładam do nosa Bailuma by wąchał. Aromat zioła zagłuszy ból. Jakiś czas może chodzić lekko otępiały ale przynajmniej nie będzie wrzeszczał. Co mi przypomina. Rozglądam się nim przejdę do operacji. Była tu ta trójka może gdzieś być więcej. Ale cóż lepszego miejsca nie będzie. Jak tylko widzę pierwsze efekty inhalacji zaczynam sprawnie wypalać ranę tak by zasklepić ją i odkazić. Blizna będzie ale lepsze to niż zakażenie.
Krasnolud zakołował się trochę, ale ustał i podziękował za pomoc. Chyba nie odjechał zbyt mocno. Rozglądając się, nie zauważyłeś nikogo, poza wami i paroma nietoperzami, dyndającymi pod sklepieniem. Mimo wszystko wyglądaliście względnie dobrze, jak na dotychczasowe atrakcje. Może poza Lodranem, który stał w miejscu z miną taką, jakby dopadły go na raz szczególnie silna niestrawność i ból głowy.
- Jest ich więcej. - oświadczył ochryple. - Dalej przed nami... Dużo więcej. A wśród nich magia.
-Wyczuwasz ich? Przydatne. Próbujemy ich ominąć czy zastawiamy pułapkę bo innej drogi nie ma. Pewnie się kiedyś zorientują, że im kilku brakuje.
Oddaje sztylet właścicielowi.
Ominięcie ich oznaczało skręcenie w jedyną szczelinę, która kryła odnogę korytarza. Panowała tam absolutna ciemność. Deilen, jako teoretycznie najbardziej z was wszystkich przyzwyczajony do błądzenia w ciemnościach jaskiń, szedł przodem. Korytarz ciągnął się długo, a wrażenie to potęgowało wasze ślimacze tempo, gdy po omacku usiłowaliście nie potykać się i nie uderzać w wystające skały i kamienie, zwykle z marnym skutkiem. W paru miejscach korytarz zwężał się tak, że musieliście przechodzić bokiem, obawiając się, czy nie utkniecie. Ostatecznie jednak wydostaliście się z niego, by znaleźć się na skraju ogromnych rozmiarów jaskini. Jasne światło znajdujących się w niej pochodni oślepiło was na dłuższą chwilę po kilkudziesięciu minutach trudnego marszu w ciemności. Gdy plamy bieli zaczęły znikać, a wzrok zaczął wychwytywać kształty, doszedłeś do wniosku, że znajdujecie się przed ruinami jakiejś świątyni. Ogromny ołtarz, kilka niskich, zawalonych budynków, a przede wszystkim gigantyczna kamienna rzeźba smoka, z rozłożonymi szeroko skrzydłami.