- Co na to senat? - spytał Wilkins.
- Jego nadzwyczajne posiedzenie zostało zwołane na jutro rano. Chcą wyciągnąć jak najwięcej informacji od neimoidian. Wątpię, żeby im się udało. Niezależnie od tego, wysłanych zostanie sporo grup, które dostaną różne zadania na Cato Neimoidii. Słyszałem także, że Rada Jedi także wysyła swych przedstawicieli. Jescze jakieś pytania? - zakończył porucznik i jeszcze raz rozejrzał się po sali. Jednakże nikt się nie odezwał.
- W takim razie powiem wam, jakie jest nasze zadanie. Lecimy za dwie godziny na Cato Neimoidię. Bierzcie sprzęt do walki w mieście, a tkaże na dużych odległościach, wszsytko tam znajduje się na ogromnych, wiszących mostach. Zadaniem naszym jest chronić spadkobiercę tronu, przynajmniej do uroczystości i w trakcie niej. Dalsze rozkazy będą zależeć od przebiegu wydarzeń. Mamy być ochroną cichą i skuteczną. Nie tylko my podejmiemy się tego zadania, ale nie chcę, byście paradowali w orszaku. Jasne?
- Nie chcę tam burdelu, Basinis. Cholera wie, co się tam będzie dziać. Może będzie spokój i zwykła osłona na miejscu plus snajperzy wystarczą. A może nie. - dokończył do wszystkich:
- Nie robicie za szpiegów, akcja jest oficjalna, macie być jednakże niewidoczni na miejscu.
-Zrozumiano. - To lubię, prosta oficjalna robota. Żadnego dołączania się do szpiegów i krycia w cywilnych ciuchach w tłumie. Z mundurem się lepiej czuje.
- W takim razie to wszystko. Możecie odmaszerować. Spotykamy się za dwie godziny na lądowisku. - porucznik zszedł z postumentu.
- A, Basinis, ty masz jeszcze kółko wokół garnizonu.
Z górką kilka kilometrów, nic nadzwyczajnego, ale starczy, by się lekko zdyszeć, a jeszcze trzeba sprzęt zabrać. Dlatego od razu ruszyłeś przed siebie. Mijałeś po drodze dobrze ci znane hangary, baraki, budynki centrali i stołówkę. Cała zabudowa była raczej niska, pomijając wieżę radarową. Mijałeś mechaników, którzy ci machali, oddziały żołnierzy, biegnące w przeciwną stronę, a nawet robota, o którego prawie się potknałeś, bo ci wyszedł nagle zza budynku. Po pół godzinie zatoczyłeś koło i wróciłeś do początku.
Zebrałeś rzeczy do jednej torby i udałeś się do zbrojowni. W środku spotkałeś chłopaków z oddziału, zakładających pancerze i kompletujacych sprzęt. Mnogość szafek i stojaków z różymi akcesoriami mógł przytłoczyć, ale ty wiedziałeś dokładnie, co się gdzie znajduje.
Co bierzesz?
Minimalny standard na misje w mieście. Po skończeniu z lekkim pancerzem i strojem miejskim biorę snajperkę i mały ręczny blaster. Nuż do buta i wibroostrzę na ramię by wyciągnąć szybko. Do broni po parę dodatkowych powepacków, bo może i mają sporo ładunków to i tak nie wiadomo ile trzeba byłoby walczyć. Na wszelki wypadek wezmę jeszcze okulary zmiennowizyjne. oglądam chwilę sprzęt do nurkowania, flary i granaty ale szczerze się uśmiecham. Pływanie odpada, a granatów i tak nie da się rzucać w cywilnej przestrzeni. To chyba wszystko, chyba, że o czymś zapomniałem? -Ben jak myślisz brakuje czegoś?
Ben rzucił na ciebie okiem, zakładając rękawice na dłonie.
- O komunikatorze zapomniałeś... A nie, chwila, jeden jest jeszcze w pancerzu. To weź tylko jeszcze robota zwiadowczego i idziemy. - zapiął klamry.
Robocik był niewielki i zdalnie sterowany. Był standardowym wyposażeniem oddziału, gdyż był idealny do zwiadu, rozpoznawania celów i podawania koordynatów. Przesyłał obraz ze swojej kamery bezpośrednio na wyświetlacz w hełmie, a sterowany był niewielkim kontrolerem, który mieścił się w dłoni. Oddział wyszedł na zewnątrz, gdzie czekali porucznik wraz z sierżantem. Ustawiliście się w szeregu na baczność.
- Sierżancie Squirr.
- Rozkaz. - odpowiedział sierżant i podszedł do was, oglądając, czy dobrze jesteście przygotowani. Gdy już to zrobił, wrócił i stanął obok porucznika.
- Panowie, ruszamy. Za Republikę! - krzyknął, a wy powtórzyliście za nim zgodnie chórem, po czym wszyscy ruszyliście na statek. Czekał już na was transportowiec wojskowy, raczej nie duży, bo i większego nie potrzeba było. Weszliście na pokład, zajęliście miejsca i przypięliście się pasami na czas startu. Wnętrze statku było dość surowe, surowe kompozyty pokrywające ściany, wszystko w jednolitym, srebrnym kolorze. Zamykaniu się włazu towarzyszyła migająca czerwona lampka i pikanie. Gdy tylko połączenie zostało uszczelnione, porucznik wydał rozkaz startu i oderwaliście się od ziemi. Nie minęła minuta, a już byliście w przestrzeni kosmicznej. Światło zapaliło się na zielone i padła komenda odpięcia pasów.
-- Przy odpinaniu się obracam głowę do Bena. Kurcze trochę już z nim służę a mało go znam. Zresztą jak resztę. Rozglądam się i widzę te same twarze z przypisanymi do nich imionami. Powinienem częściej z nimi gadać. -Jak tam Ben. Gotowy?
Służyliście już kilka lat, ale każdy z was miał swoje życie. Podczas misji często nie było czasu, żeby rozmawiać lub obstawialiście jakieś cele samotnie, nie było do kogo się odezwać. Nie wiedziałeś o członkach zespołu wiele. Ben na przykład zerwał z żoną, z którą ma dziecko na Coruscant i przestał myśleć o ustatkowaniu się, uznał, że w jego przypadku to nie ma sensu, Odwiedzia synka raz na jakiś czas, ale bardziej od święta. Skupia się na pracy i różnych rozrywkach, np. chodzeniu po klubach. Kiedyś się może doigrać. Albo taki Bal'kavi, który siedział po lewej - uciekł z domu na Tatooine i zatrudnił się na frachtowcu. Później uznał, że noszenie towarów nie jest dla niego i woli nosić ciężkie karabiny snajperskie. Dostał się do oddiału jako wybitny strzelec. Czasem mu zazdrościłeś.
Po za tym cała reszta oddziału, łącznie 10 ludzi, pochodzący z różnych stron galaktyki, ale w większości mieszkający na Coruscant.
- Czy gotowy? Mam nadzieję, że tak. Robota jak robota, zobaczy się na miejscu. Cato Neimoidia wydaje się być pięknym miejscem, co nie? Nigdy tam nie byłem.
-Też nie. To jest dobre w tej robocie. podróże. No i opieka dentystyczna.- Uśmiecham się, to może być ciekawa wycieczka, szczególnie, że Neimoidianie są jakąś odmianą czy gałęzią mojej rasy. Ciekawe jak bardzo się różnią? Może kilku spotkałem i wziąłem za Durosów? Może jakaś ładna dziewczyna o wielkich czerwonych oczach się trafi? Tak na szybko po misji? -A co u syna? Nadal jak wszyscy ludzie?
Różnice pomiędzy waszymi rasami są znaczne i nie da się ich pomylić. Jednakże są na tyle zbliżone, że może ci się trafić jedna dziewczyna, czy dwie, które ci się spodobają.
- Dzięki za troskę. Tak, wspaniały jak zawsze. Byłem nawet ostatnio u niego. Zaczął już chodzić do szkoły. Ach, jak ten czas leci. Zwłaszcza dla nas, ludzi. A co u ciebie? Nie chcesz mieć rodziny? A może też uważasz, że to nie dla ciebie?
-Nie zastanawiam się nad tym. Na razie Republika nas potrzebuje i jestem gotów jej służyć. A jak spodkam tę właściwą, z wielkimi oczyma i ładną niebieską skórą to wtedy się zastanowię. Może pójdę w twoje ślady, wydaje się to być dobrą relacją. Masz potomka by niósł twoją krew a nie musisz się przejmować. Wolę to niż moją kulturę. Ale będąc tu jestem od niej z dala.- Taka prawda wiązanie się to ograniczanie się. A kultura wymaga by być przywiązanym do jednego partnera na stałe i po śmierci. Dobrze, że zanikają te zwyczaje.
- Czasami żałuję, że nie mogę być z moja rodziną. Uznałem jednak, że nie ma to sensu, jeżeli mam tak niebezpieczna robotę, w dodatku pochłaniającą tyle czasu. Leży to w twojej kwestii i etyki, ale nie powinno się opuszczać osoby, którą kochasz.
- Dobrze powiedziane. - dorzucił Bal'kavi.
-Wiesz u nas to jest przywiązanie, rodzaj zobowiązania. Na początku możesz się z kimś dobrze czuć ale później to uchodzi. Zostaje przyzwyczajenie, no i wypada przejść rytuały by mieć potomków. Ale to powoli zanika. Miesza się w tym całym kulturowym miszmaszu jaki jest nam serwowany. To dobre.- Uśmiecham się, po co utrudniać sobie życie jakimś stałym zobowiązaniem potwierdzonym rytuałem?