Wpuszczono cię do środka. Sala nie była zbyt duża, w sam raz dla kilku osób i sprzętu. W środku na krzesłach siedziało już dwóch członków twojego oddziału:
- Ore Papadoupulos - człowiek, nie wiesz, skąd i kto mu dał takie nazwisko. Potężnie zbudowany jegomość.
- Almanhandr - nie znałeś imienia, jedynie ksywkę. Dość szczupły trandosianin.
Kiwnęliście sobie głowami na przywitanie i zająłeś miejsce obok. Zapadła cisza w oczekiwaniu na przybycie ostatniego członka tej komórki.
Sky przyszedł po 5 minutach, także kiwnął wam głową i zajął miejsce. Jak tylko usiadł włączył się rzutnik holograficzny, a z głośników dobiegł was głos waszego "dowódcy" - w każdym razie osoby, która przekazywała wam zawsze informacje, wydawała rozkazy i której podlegaliście osobiście. Nigdy nie spotkaliście go na oczy, kontakt zawsze był zdalny.
- Witajcie. Opiszę sytuację:
Celem naszym jest Cato Neimoidia, zamieszkiwana przez dumny lud neimoidian. - usłyszeliście lekką kwpinę w jego głosie, a na rzutniku ukazała się zielona, górzysta okolica usiana ogromnymi mostami, na których znajdowała się zabudowa. - Nie bez przyczyny nazywamy Cato Neimoidię "światem-sakiewką". Neimoidianie są prawdopodobnie najbogatszą rasą w galaktyce. Posiadają ogromną ilość skarbców, a także kontrolują wiele dziedzin handlu galaktycznego. Dzisiaj rano przydarzyła im się "tragedia" - po prawie stu latach panowania zmarł cesarz Tott Godrey XXI. Pogrzeb odbędzie się za trzy dni. Od dawna uważano, że cesarz nie ma potomka, jego żona zmarła już jakiś czas temu, nie zostawiając mu żadnego. Sprawdzaliśmy tę kwestię. Jednakze fakty są inne - potomek jest i ma sie świetnie - usłyszeliście coś, jak uderzenie pięścią w stół. - Winni tej pomyłki otrzymali już odpowiednia karę. Kontynuując, potomek został ujawniony dopiero dzisiaj, zaraz po śmierci cesarza. Nie wiemy, czemu go ukrywano, na razie nic nas to nie obchodzi. - sekunda ciszy...
- Wasza misja jest prosta, przynajmniej w teorii. Macie porwać i zabić lub od razu zabić tego potomka. - Sky prychnął na tę wzmiankę. Nie uszło to uwadze waszego przełożonego. - To nie takie proste, jak ci się wydaje. Macie wasze działania zgrać dokładnie z drugim zespołem, który ma inne zadanie, a z którym spotkacie się za trzy dni, w dniu uroczystości. Zniknięcie potomka ma być niezauważone. Po to właśnie zgracie swoje działania z drugą komórką. Jasne?
- Niezupełnie. - odezwał się spokojnie. - Nie są mi znane zwyczaje tych... dumnych neimodian... Mam nadzieję, że dostaniemy jakieś materiały... Ale jeśli dotąd ukrywali następce tronu, to robili to na pewno nie bez powodu. Skoro mamy "zniknąć" cesarzyka pomiędzy wódką a zakąską tak, żeby nikt tego nie spostrzegł, to musimy wiedzieć choćby w zarysie jakie wytyczne ma drugi zespół. - spojrzał po partnerach, jakby sprawdzając czy któryś z nich ma jeszcze podobną wątpliwość i usiadł z powrotem na miejsce.
- Zawsze dociekliwy, co nie? Kyr'amud. To dobrze. Neimoidianie lubią uroczystości. Lubują się w pompie i przepychu, dlatego na pogrzebie i koronacji będzie wielu znaych i poważanych gości, a także bogactwo wszystkiego, które ma onieśmielić przybyłych. Spadkobierca dostarczył listy od zmarłego cesarza, które poniekąd miały potwierdzić, poza testami DNA, jego prawa do tronu. Ich treść nie jest znana. - sam nie wiedziałeś, co o tym myśleć. Strasznie dziwna sytuacja. - Druga drużyna dostarczy sobowtóra, którego się podstawi. Jest plan alternatywny, ale nie powinien was interesować, pierwotne założenia muszą być spełnione.
Ore burknął do siebie: - Pestka. - Almanhandr tylko potwierdził głową i pokazał jaszczurcze zęby.
- Czyli mamy go sprzątnąć po cichu, żeby przypadkiem nikt nie zapytał jak zmartwychwstał... - powiedział trochę do siebie, trochę do obecnych. - W jaki sposób zatem skoordynujemy działania z drugą grupą? Jeśli, przykładowo, miałbym zakraść się do pałacowego kibla i poczekać, aż Cato wyjdzie za potrzebą, to w tym samym momencie sobowtór musi wkroczyć do akcji, żeby nikt nie zaczął się głowić co takiego rzeźbi od pół godziny następca tronu tuż przed koronacją.
- Spotkacie się z drugą grupą przed uroczystością. Mając już w rękach pozoranta łatwiej będzie wykonać zadanie. Właściwie to macie tu dowolność. Robota ma być jednakże wykonana. Głównym zadaniem drugiej grupy jest doprowadzenie sobowtóra na Cato Neimoidię na czas. Potem możecie działać według woli. Kody rozpoznawcze będą na was czekać na statku. Macie godzinę. - powiedział głos, po czym umilkł.
- Ile mamy czasu do uroczystości i wykonania misji? - zapytał na sam koniec. - I czy w wypadku niepowodzenia drugiej grupy eksterminacja celu pozostaje priorytetem?
- Taa, szykuje się ubaw po pachy. Chyba wezmę kamerę, żeby to nagrać - odparł Sky, mrugając. Pozostała dwójka także wstała ze swoich miejsc.
- Skoczę jeszcze do klopa, bo mnie strasznie ciśnie. Chce ktoś potrzymać? - powiedział Ore z durnym uśmiechem.
- Nie dzięki, ale mogę ci zrobić nową dziurę w dupie. - odrzucił Almanhandr i rechocząc wyszedł z sali.
- No to za godzinę na statku. - powiedział Sky i poszedł się przygotować.
Ty także poszedłeś się przepakować. Warunki będą się diametralnie różnić, więc trzeba zmienić sprzęt.
Nie tracąc czasu skierował swe kroki do oddziałowej zbrojowni, w której obok typowej broni znajdowały się przeróżne prototypy, gadżety i bajery, o których nie śniło się porąbanym naukowcom z Balmory.
Przeszedł bez zatrzymywania się przez dział z bronią. Tę miał już przy sobie, wystarczająco skuteczną i przede wszystkim dyskretną, w sam raz na tę misję. Z resztą Papadopulos i tak zabierze tonę pukawek dla pieprzonego dywizjonu, więc w razie potrzeby będzie z czego wybrać.
Obawiając się spotkać wariata w sklepie z zabawkami szybszym krokiem minął też dział "pirotechniczny". Miał jedynie nadzieję, że Sky weźmie coś możliwie mało spektakularnego. Wysadzając w powietrze cały pałac zapewne osiągnęliby swój cel, ale chyba nie do końca o to chodziło. Poza tym ten facet i tak zawsze umiał zrobić z dupy armatę...
Elektroniczny - tu przystanął na chwilę. Wodotryski i laserowe zegarki, to nie dla niego, może Trandoshanin coś wybierze. Sev skupił się na generatorach pola maskującego. To nie to samo, co dżungla czy operacja w mieście, tu trzeba będzie prześlizgiwać się w bezpośredniej bliskości wielu potencjalnych obserwatorów, więc potrzebne mu coś pozbawionego efektu "rozedrgania" osłony. Dobrze by było żeby tłumiło też dźwięk, przynajmniej w podstawowym zakresie. Mandalorianin umiał skradać się naprawdę dobrze, ale strzeżonego cholera nie bierze, czy jak to tam mówią...
Ustrojstwa, które tłumiło by dźwięki nie istniało i właściwie istnieć nigdy nie będzie. Twoje źródła dźwięków mogą być tłumione np. oddech, lecz odgłosy kroków już nie - generowało je ooczenie, na które wpływu nie miałeś. Liczyły się tu tylko twoje umiejętności skradania.
Podszedłeś do wieszaka, na którym wisiało sobie urządzenie, na którym ci zależało. Okrągła płytka, z dwoma paskami, które zakładało się na ramiona. Nie wiedziałeś, jak to działa dokładnie, w każdym razie nie tak, jak stare, dobre kryształy fotoniczne, lecz spełniało swą rolę w miarę dobrze. Generowało pole o ujemnym współczynniku załamania wokół noszącego i zaginało promienie światła. Wymaga jednakże wstępnej kalibracji do warunków otoczenia, więc będziesz musiał go kalibrować w dzień, w nocy, w deszczu, czy pełnym słońcu. Jednakże stawałeś się niewidzialny. Dla oczu. Zapachów nie wydzielałeś dzięki kombinezonowi, lecz można cię było dotknąć, a jedi wykryć twoją obecność. W końcu jesteś istotą żywą.
Wiedząc, że nie można mieć wszystkiego, zapakowałeś do plecaka. Baterii dodatkowych nie potrzebowało, ładowało się energię słoneczną, a pełna starczała na cały dzień użytkowania.
Technicy technikami, ale musiał polegać na własnych umiejętnościach. Bardzo mu to odpowiadało, żadnych ewentualnych wymówek i zewnętrznych problemów.
Podrapał się po brodzie, myśląc co jeszcze byłoby przydatne. Ostatecznie wrócił do "pirotechnicznego", lecz zamiast szukać koktajlu z napalmu rozejrzał się za granatami gazowymi, które w możliwie najkrótszym czasie mogły uśpić lub sparaliżować wszystkie oddychające tlenem istoty. Najlepiej, gdyby gaz był bezbarwny i bezwonny. Rozejrzał się po półkach w poszukiwaniu odpowiednich oznaczeń.
Na półkach leżało wiele odmian środków wybuchowych, jak i flar. Miały różne kolory i kształty, a także oznaczenia, wygrawerowane na obudowie. Wiedziałeś, co oznaczają, więc pozostało ci tylko wziąć odpowiednie. Dostępne były każdego rodzaju właściwie, technologia nie była trudna. Znalazłeś zarówno bezbarwne, jak i bezwonne, paraliżujące, usypiające, ogłuszające, oślepiające. Czego dusza zapragnie. Poza tym flary sygnalizacyjne i fluorescencyjne.
Pozgarniał po dwa egzemplarze każdego typu zabawek i zapakował je do stojącej obok torby. Co dokładnie i kiedy będzie mu potrzebne okaże się na miejscu, więcej sprzętu nie weźmie i tak, bo przecież nie będzie paradował obwieszony granatami jak panienka z Naboo na wydaniu.
Sev uznał, że póki co sprzętu ma nadto, ale zdecydowanie nie dość było mu informacji. O celu wiedział tyle, co nic, podobnie rzecz miała się z planetą i jej mieszkańcami, z którymi dotąd nie miał do czynienia. Zwłaszcza w sytuacji tak wyjątkowej jak pochówek nowego i intronizacja nowego cesarza, o którego życie drżano zapewne przez ostatnią dekadę, nieznajomość jakichś miejscowych zwyczajów czy zasad mogła okazać się zgubna dla wszystkich komandosów. Dlatego też zarzucił sobie torbę na ramię i wyszedł ze zbrojowni, kierując się do najbliższego terminalu, w którym miał nadzieję znaleźć jakiekolwiek dodatkowe dane. Pewnie i tak przesłaliby im je na statek, ale jeśli znajdzie je wcześniej to w drodze stąd na pokład będzie miał jakieś pięć minut więcej na myślenie. Chciał wykorzystać tę możliwość maksymalnie, bo później - podobnie jak na kąpiel - mógł nie mieć czasu na takie luksusy.
Terminal stał w pobliskim korytarzu, nie było trudno go znaleźć. Podszedłeś do panelu, który sięgał ci do pasa i wybrałeś język. Terminal przywitał cię "Dzień dobry, czym mogę służyć?". Wpisałeś w wyszkiwanie hasło "Cato Neimoidia". Nie minęła sekunda, gdy pojawił się bank informacji na jej temat. Było ich sporo, więc uznałeś, że zgrasz je do podręcznego komunikatora. Z ważniejszych informacji, które wyczytałeś, przeglądająć zasoby wiedzy, wynikało: Planeta regionu Kolonii, system Cato Neimoidia, typ ziemny, o klimacie ciepłym i wilgotnym, posiadająca 2 księżyce. Zamieszkana przez rasę Neimoidian. Dwa języki urzędowe: Pak Pak oraz Galaktyczny. Ukształtowanie terenu: ogromne, wysokie masywy górskie, usiane grotami i kopalniami, duża ilość lasów, a także łąk. Architektura: Mosty spinające poszczególne góry, na których zbudowane są miasta. Stolica: Zarra. Cato Neimoidia jest najstarszym i najbogatszym ze "światów-sakiewek".
Wpisałes także hasło Neimoidianie, o to, co ci wyszukało: Lud Neimoidian przybył na tę planetę, nie byli jej rdzennymi mieszkańcami. Odkrywszy wielkie bogactwo złóż metali w górach, pobudowano ogromną ilość kopalni. Aby nie być od nich daleko, rozwieszono nad nimi mosty, na których zbudowano osiedla. W 22,000BBY dołączyli do Republiki. Dzięki swemu wrodzonemu zmysłowi handlu szybko się wzbogacili, stając się jedną z najbogatszych ras w Galaktyce. Ich skarbców, głęboko schowanych w górach zaczeła pilnować armian droidów bojowych. Natomiast społeczeństwa Neimoidiańskie Legiony Obrony Ojczyzny. Są uznawani za tchórzliwą, chciwą i nie lubiącą wojen rasę, która wysługuje się robotami. Mają silny podział hierarchiczny w społeczeństwie w zależności od wieku, pochodzenia i naturalnych zdolności. Przykładają dużą wagę do strojów, ich symboliki, a także kapeluszy.
Z tych ważniejszych informacji tyle na razie udało się wyciągnąć.
Na szybko z tej pasjonującej lektury wniknęły dwa wnioski. Pierwszy - trzeba wrócić się do zbrojowni po jakiś pistolet jonowy albo coś podobnego, co może zrobić kuku standardowemu droidowi, a nie jest przy okazji haubicą na rancory. Drugi - trzeba skoczyć do kwatermistrza i zapytać, czy mają coś, co mógłby zarzucić na siebie i pancerz i nie wyglądać z miejsca na imperialnego mordercę podczas spaceru na tej planecie.
Czasu było mało, więc i szkoda, Sev udał się zatem pospiesznym truchtem w tamte miejsca, zamierzając następnie iść prosto na statek.
Po powrocie do zbrojowni i wyminięciu Sky'a, który rechotał trzymając miotacz ognia, znalazłeś szafeczki z pistoletami. Ten który cię interesował jest na akumulator ładowany radiowo, który starcza na kilkadziesiąt strzałów. Wziąłeś do niego i kaburę. Nastepnie udałeś sie do kwatermistrza. Siedział akurat przy biurku, sprawdzając listę jakichś rzeczy, gdy wszedłeś do środka. Przywitał cię i spytał o co chodzi. Wyjaśniłeś mu po krótce czego potrzebujesz. Pomyślał chwilę, wpisał cos w terminal i chwilę szukał. Następnie kazał ci poczekać i poszedł za drzwi, szukać płaszczy. Po krótkim czasie, który spędziłeś na gapieniu się w zegar naścienny, przyniósł dwa. Obydwa były długie, zapinane po szyją i związywane dodatkowymi sznurami i klamrami po środku, długie do kostek. Jeden z nich był dość skromny, czarno-szary, z obszyciami na krawędzi koloru zieleni i niewielkim symbolem gildii kamieniarskiej. Drugi natomiast był dużo bardziej szykowny. Bordowy, ze złotymi obszyciami i różnymi wzorami z przodu oraz tyłu, które nie wiesz, czy coś oznaczały. Kaptur miał dodatkowo pewnego rodzaju platynowy diadem, wszyty wraz z materiałem. Spinki były diamentowe, natomiast sznury jedwabne. Z boku płaszcza zwisały ozdobne kutasy. Na sercu znajdował się herb rodowy przedstawiający "liliję czarną w polu żółto czerwonym".
Podziękowawszy za znalezienie tego, czego dokładnie było mu potrzeba, Sev skierował się prosto na lotnisko. Co jakiś czas obracał się przez ramię i zwracał uwagę na możliwe miejsca zasadzki, gdyby Kinamowi przyszło do głowy zrobić mu niespodziankę i zaczaić się na niego z miotaczem. Mandalorianin pamiętał, jak pewnego razu podczas szkolenia Sith zamierzał ugasić pożar w hangarze przy użyciu benzyny...
Odnotował w pamięci, żeby będąc już na pokładzie sprawdzić przy okazji, czy ów herb znaczy coś konkretnego. Ot tak na wypadek, gdyby założył go w złym miejscu, czasie i towarzystwie.
Przeszedłeś bezpiecznie przez korytarze i lądowisko. Stał na nim frachtowiec starszego typu, model XS. Nie był on duży, w sam raz dla grupy kupców z ich towarami. Centralna jego część była okrągła, z wysuniętym kokpitem w kształcie prostopadłościanu. Z prawej strony wystwała dobudówka, zagięta do przodu pod katem prostym. Miał ładne, niebieskie zabarwienie. Sev stał przy nim i właśnie zaczął go głaskać, gwiżdżąc przy tym. Gdy zobaczył, że podszedłeś, rzucił przez ramię:
- Starowinka, nie?
Przytaknąłeś i nie czekając, wszedłeś na pokład. Wnętrze było dość klasyczne, ściany z kompozytów, trochę elektroniki tu i ówdzie oraz okablowania. Idą po podłodze już mogłeś wyczuć, że są w niej różnego rodzaju schowki. Almanhandr właśnie przechodził z kajuty do łazienki, Papadoupulosa jeszcze jak widać nie było na pokładzie.
Zaniósł swój sprzęt do ładowni i odłożył na osobne półki, żeby nie pomylić. Następnie wrócił do kabiny pilotów. Rozsiadł się w fotelu i splótł ręce za głową i zawołał głośno:
- No jak tam panowie? Z jakich to wakacji i hotelów wracacie? Dawnośmy się nie widzieli, nie wiem czy jeszcze jesteście warci tego, żeby ze mną pracować. - żartował, kiwając się w fotelu.